niedziela, 18 listopada 2018

Rozdział 116 - I

Bolała ją głowa. Czuła zapach zgnilizny i brudu. Do jej uszu dochodziły dźwięki kapiącej wody i jakieś szmery. Jakby łańcucha... i czegoś jeszcze. Szepty rozmowy, która nie chciała zostać usłyszaną.

Suzanne podniosła powoli powieki, nastawiając się na natychmiastowe oślepienie przez światło lampy. To, co jednak ujrzała, mocno ją zawiodło.

Znajdowała się w ciemnej komnacie, na której krańcach rysowały się zszarzałe ściany objęte mrokiem. Na przeciwległym murze, wysoko, prawie dosięgając sufitu majaczył nieśmiało zakratowany otwór, za którym czaiła się ciemność. Kamienną podłogę gdzieniegdzie pokrywały kałuże, zapełniane w odstępach parunastu sekund przez krople wody poddające się grawitacji.

Było mokro, zimno i ciemno. Suzanne nie chciała spędzić w tym miejscu ani chwili dłużej.

Aby wstać, delikatnie oparła dłonie na posadzce, gdzie jednak szybko spotkała się z nieprzyjemną cieczą. Błoto objęło spodnią część jej palców.

Przełykając ślinę, Lupin uniosła się na nogach, momentalnie starając się złapać równowagę, gdyż była zupełnie zdrętwiała. Przez jej członki przeszły nieprzyjemne dreszcze. Zaklęła w myślach, stawiając dwa kroki w przód. Wywróciła się, uderzając z hukiem o zabłoconą ziemię.

Przeniosła wzrok na swoją prawą nogę. Była tak obolała, że prawie nie poczuła ani upadku, ani łańcucha starannie oplatającego jej łydkę.

Zaciskając zęby, wymierzyła w jego kierunku zaklęcie, jednak czar nie zadziałał, a Lupin przeszedł dreszcz.

- Evanescet - mruknęła, jednak więzy ani drgnęły.

- Nie uda ci się ich rozwiązać. - Doszedł do niej nieznany głos. Momentalnie rozejrzała się po pomieszczeniu, poszukując źródła dźwięku. Nie była tu sama!

- Kim jesteś? - rzuciła słabo, uważnie nasłuchując.

- Więźniem - odparł ironicznie głos, a następnie z cienia wyłoniła się atletyczna sylwetka należąca do młodej kobiety. - Albo Valerią Drummer. Już nie wiem, która nazwa jest bardziej adekwatna. - Suzanne z lekkim niepokojem zlustrowała dziewczynę o kasztanowych włosach ściętych krótko.

Miała na sobie przylegające jeansy oraz szarą koszulę w białe kwiaty, której prześwitująca tkanina ukazywała czarny stanik. Ubrania były brudne i zniszczone.

- Ile tu jesteś? - spytała Suzanne, przenosząc wzrok na siebie. Na ramieniu miała jasny warkocz, a ciało zasłaniała czarna bluzka i dresy. Nadal wyglądała jak Emma.

- Nie wiem - przyznała tamta. - jedenaście posiłków posiłków. - Dodała po namyśle, zerkając w jakiś punkt za sobą. - Tutaj nie sposób jest odróżnić nocy od dnia.

- A ja...? - ciągnęła Lupin.

- Przynieśli cię tuż po ostatnim karmieniu. Czujesz się odwodniona? - Suzanne pokręciła głową. - A zatem jesteś tu krócej niż dwie doby.

- Słucham...?

- Dobrze słyszałaś. - warknęła Valeria, przeczesując dłonią chłopięce uczesanie. - Kiedy zachce ci się pić to znak, że niedługo nadejdzie jedzenie. A przynajmniej jeśli wdrożysz się w tutejszy rytm. Oni nie chcą nas zabić tylko pomęczyć. Tylko nigdy, broń Merlinie, nie pij wody z kałuży! - ostrzegła srogo.

- Oni - powtórzyła Suzanne. - Czyżby to była... Jesteśmy w siedzibie śmierciożerców?! - spytała z nagłą energią.

- Niestety. I to w nie byle jakiej. Tutaj przebywa Sam Wiesz Kto.

Suzanne przełknęła ślinę.

- Voldemort tutaj - mruknęła, starając się zachować spokój, jednak w tej samej chwili poczuła na swoim policzku palące uderzenie. Jej ciało odskoczyło do tyłu i spotkało się z impetem z wilgotną ścianą.

- Nie wymawiaj tego imienia, kretynko! - syknęła więźniarka, a w jej głosie pojawiła się desperacja. Valeria odsunęła się od dziewczyny i wróciła do cienia, z którego wyszła.

- Nie powinnaś się go bać - rzuciła Lupin, trzymając się za bolący policzek.

- Sam Wiesz Kogo należy się bać! - zaprzeczyła dziewczyna. - To morderca. Jest zdolny do wszystkiego! - Jej oczy zaszkliły się, a dolna warga zadrżała. Objęła dłońmi umięśnione ramiona i osunęła się na brudną posadzkę. - Zabrał mi wszystko, co miałam. - Załkała.

Nie jesteś jedyna: takich jak ty było wiele - przemknęło Suzanne przez głowę, jednak nie wypowiedziała tych myśli na głos.

Przemieniła oczy Emmy w wilcze ślepia i rozejrzała się po brudnej komnacie, dostrzegając teraz każdy szczegół. Stłumiony szloch Valerii dochodził teraz do niej jak przez mgłę. Starała się jedynie wypatrzeć, jak wyglądało jej obecne położenie.

W komnacie znajdowały się tylko one, uwięzione łańcuchami na przeciwległych ścianach. A jednak nie. Drummer zerwała swój i ciągała go za sobą podczas poruszania, przez co towarzyszyły temu upiorne dźwięki. Na ścianie młodej kobiety widniało szesnaście bladych kresek.

...

Niespokojny sen Suzanne przerwał nagły trzask uderzenia blachy o podłogę. Zerwała się momentalnie ze swojego dotychczasowego miejsca spoczynku, wycelowując dłonie w tamtym kierunku. Dyszała ciężko.

- Przyzwyczaj się - poleciła jej więźniarka. - Tak tutaj wygląda pora karmienia. - Parsknęła cicho. - Dali tyle samo jedzenia co wcześniej. A może jednak mają w planach nas wykończyć.

- Co to znaczy? - Suzanne przełknęła ślinę, obserwując jak ciało Valerii wynurza się z ciemnej zawiesiny.

- To znaczy, że jeśli dorzucą nam jeszcze kogoś, może być ciężko. Wolisz kaszę czy ziemniaki? Oba przegotowane, więc nie licz na wielką różnicę w smaku. - dodała jeszcze i nie czekając na odpowiedź, podała dziewczynie bliżej niej leżące ziemniaki.

Suzanne skinęła delikatnie głowę, spoglądając z obrzydzeniem na beżową papkę przed sobą. Była ona w metalowej misce, a śmierciożercy wrzucili ją do komnaty przy pomocy zakratowanego okna tuż pod sufitem. Dzięki magii kartoflana breja nie wypadła z naczynia, które było mocno poobijane.

A szkoda, upokorzyli by nas bardziej - pomyślała dziewczyna, wyobrażając sobie wygłodniałą siebie, zlizującą rozgotowane kartofle z brudnej posadzki. Czuła odruch wymiotny, patrząc na otrzymany posiłek.

- Jeśli nie chcesz, możesz oddać je mi. Wygląda na to, że nie jesteś jeszcze wystarczająco głodna. - powiedziała Drummer. - Nie martw się. To zmieni się za kilka dni.

Suzanne prychnęła niechętnie, oddając kobiecie miskę.

- Jesteś głupia i uparta. To źle. - Pokręciła Valeria głową, a po chwili zaczęła wybierać z otrzymanego naczynia pożywienie i wkładać je sobie z zadowoleniem do ust.

- Uparta może... Ale jestem tutaj z jakiegoś powodu. Zwykłego więźnia nie umieszczonoby tak blisko V... Sama Wiesz Kogo. Śmierciożercom musi zależeć na naszym życiu.

- Głupia - mruknęła tamta, między łapczywymi kęsami.

- Wolę umrzeć z głodu, niż ledwo dychać na łasce Voldemorta! - syknęła Lupin, nie powstrzymując się już przed wypowiedzeniem imienia tego potwora.

Valeria w tej samej chwili odrzuciła miskę od siebie i zaczęła wydobywać z siebie histeryczne jęki, kojarzące się Suzanne ze spazmami bólu.

Dziewczyna patrzyła na to z zadziwiającym jak dla niej spokojem. Odczekała cierpliwie aż zachowanie Drummer się unormuje, a wtedy podjęła.

- Dlaczego tu trafiłaś?

Valeria spojrzała na nią niepewnie, ale Suzanne kierowało przekonanie, że jej nie widzi. Odzielała je za gruba warstwa mroku. W duszy dziękowała sobie za zdolności animagiczne.

Więźniarka przełknęła ślinę.

- Niefart. - Wzruszyła ramionami, podnosząc się z miejsca wraz z drugą miseczką. Suzanne uważnie lustrowała jej każdy ruch. Valeria schowała część pożywienia za swoim kocem, w szparze pomiędzy podłogą a ścianą.

Gdyby Suzanne nie widziała w ciemności, to szczęk łańcucha kobiety powiedziałby jej, że ta znalazła się już na swoim miejscu.

- Przez niefart nie trafiłabyś tutaj. Mnie złapali, bo miałam misję, aby namierzyć Śmierciożerców. - Lupin dostrzegła na twarzy kobiety nagły smutek. - Ale dlaczego znalazłaś się tu ty? Nie jesteś w Zakonie, a więc...

- Spotykałam się z jednym z jego członków - powiedziała nagle Valeria. Suzanne zmarszczyła brwi.

- Z kim? - spytała po chwili milczenia. Nie wiedziała dlaczego, ale w jej żołądku pojawił się nagły kurcz. W Zakonie było niewielu ludzi w wieku kobiety.

Dotyczyłoby to Billa albo Charliego, a więc wiedziałaby o niej, ale...

Valeria milczała przez dłuższy czas.

- Znasz Jacka Store'a? - Jej głos załamał się z bólu.

- To ojciec mojej przyjaciółki! - wydało się z ust Lupin, która nagle wstała. Jej klatka piersiowa unosiła się niespokojnie.

- Adoptowanej - poprawiła Valeria, pociągając nosem. - Pracowaliśmy razem w Ministerstwie. Biurowa przyjaźń z której przebudził się romans.

- Wiedziałaś, że miał żonę...

- I był z nią nieszczęśliwy. Tak, wiedziałam! - Z jej ust ponownie wydobył się szloch. - Miał ją dla mnie zostawić. Tamtego wieczora miał jej przekazać papiery rozwodowe!

- I coś nie poszło zgodnie z planem - Suzanne rozluźniła dłonie, które jeszcze przed chwilą złożone były w pięści. Na jej twarzy pojawiło się zrozumienie.

- W domu zastał Śmierciożerców. - Szlochała mocniej. - Zabili jego żonę. Wyssał jej duszę dementor! Jego też miał spotkać taki los, jednak wolał zabić się sam. Uderzył w siebie Avadą. Kiedy przyszłam do jego domu następnego dnia, zastałam oboje martwych. A także schowanych śmierciożerców. ...Naradzają się teraz co ze mną zrobić, ale robią to cholernie długo. Chciałabym się zabić jak Jack ale w tym przeklętym więzieniu magia nie działa! - warknęła, uderzając z całej siły dłonią o posadzkę. Krew wymieszała się z błotem.

- A więc Store'owie nie żyją. Co z ich córką? - wypytywała Suzanne.

- Jest w Hogwarcie. - Valeria trzymała się usilnie za dłoń, starając się wstrzymać krwawienie.

Bezpieczna - zakotłowało w głowie dziewczyny.

Jednak czy Maureen wiedziała o ich śmierci?

Zakon musiał się już zorientować, chociaż...

Czy Zakon wiedział też, że misja jej i pani Julii nie powiodła się na samym początku? Że kobieta została zamordowana, a Lupin uprowadzona przez Śmierciożerców prosto do Voldemorta?

Było o wiele za wcześnie!

Pierwszy raport miały złożyć po tygodniu trwania misji. Drugi po trzech. Oby Dumbledore'a nawiedziło jakieś przeczucie. W innym wypadku ona umrze, nim w ogóle ktokolwiek zdąży coś zauważyć!

...

Sekundy zlewały się w godziny, a Suzanne starała wmawiać sobie, że jest silna i tak naprawdę nic jej nie może się stać.

Czuła się fatalnie zarówno w psychiczny jak i fizyczny sposób, odmawiając sobie snu już drugi posiłek, którego nie jadła. Nawet nie piła, czego skutkiem był suchy przełyk boleśnie piekący podczas krótkich rozmów z Valerią.

Nie chciała spać. Za każdym razem, gdy zamykała oczy, widziała przed sobą martwą Julię. Suzanne obwiniała siebie za jej śmierć. A przecież mogła ją uratować. Jakkolwiek! Chociażby podstawić się pod ten zielony płomień.

Przez jej ciało przeszedł dreszcz niepokoju. Nigdy w życiu nie czuła się tak bezradna jak teraz.

Ale przysięgła sobie. Śmierciożercom w żaden sposób nie uda się jej złamać. Wytrwa dla pani Julii, której ciało znajdowało się teraz zapewne w nurtach angielskiej rzeki.
Poczuła na swoim ciele powiew świeżego powietrza.

- Witam rezydentki, jak podoba się pobyt? - Usłyszała zimny głos.

Odwróciła głowę w jego stronę, dostrzegając bruneta o przenikliwych, morskich oczach. Byłby nawet przystojny, gdyby szkarłatna blizna nie przecinała jego twarzy i nie pozbawiała go części policzka.

Ze strony kobiet nastała przenikliwa cisza.

- Valeria, nie udawaj już. Nie po nic ściągnąłem ci te łańcuchy. Rusz swój śliczny tyłeczek i chodź. Chłopcy się nudzą na górze. - Posłał kobiecie obrzydliwy uśmiech.
Suzanne przełknęła z trudem ślinę, spoglądając na Drummer.

- Dlaczego cię zabierają? - spytała przestraszonym głosem, chociaż przysięgała sobie, że nigdy takiego nie użyje. Cała sytuacja jednak wydawała jej się śmiertelnie upiorna.

- Będę dotrzymywać im towarzystwa - odparła smutno kobieta, spuszczając głowę i podnosząc się z ubłoconej podłogi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz