niedziela, 11 listopada 2018

Rozdział 115 - I

Za oknem mieniły się złotem i brązem lasy brzozowe, od których drobnych liści wyzwalał się cichy szept niesiony przez wiatr razem z śpiewem drozdów. Malowniczy krajobraz leśnej gęstwiny przerywany był czasem przez przekwitnięte łąki i mosty wzniesione nad rzekami. Tak niewinnie rozciągające się wzgórza nie były świadome tego, że w mrocznych zakątkach Wielkiej Brytani rozgrywała się wojna.

Wzrok młodej dziewczyny przeniósł się z pociągowej szyby na kobietę siedzącą naprzeciw niej.

- Długo jeszcze będziemy tak jechać? - spytała, a w jej brązowych oczach zatańczyły zarazem iskry złości i niepokoju.

- Jesteśmy niedaleko Sheffield, do Leeds powinnyśmy dotrzeć za jakąś godzinę - odparła kobieta, podnosząc wzrok znad książki.

Książki, która w rzeczywistości była zakodowanymi papierami Zakonu i dotyczyła najbliższych tygodni ich życia. Na przedmieściach miasta, do którego jechały, mieściła się kamieniczka, w której kobiety zatrudniły się jako pomoce domowe. W sąsiedztwie ich tymczasowej pracy znajdował się rzekomo jeden z punktów zebrań Śmierciożerców, a Suzanne i pani Julia dostały polecenie, aby pod przykryciem to sprawdzić.

Lupin westchnęła, unikając wzroku kobiety, która tej nocy weszła do jej pokoju i bez słowa wyjaśnień kazała wziąć tylko różdżkę i wyjść.

Dopiero w momencie, gdy znalazły się w łazience na dworcu, dziewczyna dowiedziała się, że tak nagła pobudka ze słodkiego snu nie była tylko drobnym zadaniem Zakonnym, a kilkutygodniowym zleceniem Dumbledore'a dla nich. Przetransmutowując włosy w słomiany blond i przebierając się ze swoich codziennych ubrań w szare dresy i czarną koszulkę, Suzanne zrozumiała, że opuściła dom Blacków bez pożegnania kogokolwiek.

"Teraz nazywasz się Emma Puzzle, złotko" kotłowało się w głowie dziewczyny do tej pory i nie potrafiło w jej czeluściach zająć należytego miejsca. To wszystko działo się za szybko.

- Nie przejmuj się, skarbie - Usłyszała zatroskany głos kobiety, która nie przypominała samej siebie. Swoje rude pazie loczki zmieniła na krótkie siwe włosy, a eleganckie ubrania w zmechacony sweter i nie pasującą do niego spódnicę.

Cóż, Suzanne najwyraźniej musiała się przyzwyczaić. W końcu taki widok będzie miała teraz na codzień.

- Nie sądziłam, że to stanie się tak szybko - mruknęła, krzyżując lekko dłonie na piersi. - Sądziłam, że słowa Dumbledore'a dotyczące wysłania mnie w teren będą bardziej dalekosiężne. Nie myślałam, że... - Westchnęła ciężko. - Że to stanie się już następnej nocy.

- Nikt się tego nie spodziewał - przyznała kobieta, lustrując wzrokiem pusty przedział. - Ach, ta pierwsza klasa. Zawsze jest taka wyludniona.

- Bo bilety są droższe i istnieje opcja "darmowego" poczęstunku - rzuciła Suzanne, krzywiąc się nieznacznie.

- Przynajmniej mamy szansę porozmawiać - stwierdziła Julia, zerkając na serdeczny palec blondynki. - Masz różdżkę? - zapytała podchwytliwie.

Lupin uniosła lewą dłoń do góry i potarła kciukiem pierścionek.

- Przetransmutowana w obroczkę od mojego narzeczonego z Walii - wyrecytowała na pamięć Suzanne, nieudolnie maskując drwinę.

- Wiesz, że to nie był mój pomysł. Wszystko ustalał Dumbledore z Alastorem.

- Zrobili to, aby mi dopiec - mruknęła dziewczyna, lekko pogodniejąc. - Ale przynajmniej mamy okazję doświadczyć pięknych widoków Anglii... - Wyjrzała za okno pociągu. - Dopóki nie zostały przeżarte przez ogień wojny - dodała "optymistycznie", a na jej uwagę pani Julia parsknęła lekkim śmiechem.

- Cieszę się, że wróciłaś - przyznała z półuśmiechem na ustach pomalowanych okropną, pomarańczową szminką.

- Ja chyba też się cieszę - odpowiedziała dziewczyna, momentalnie przypominając sobie wczorajsze popołudnie i zupełne odzyskanie przez nią pamięci.

Co ona sobie myślała, całując George'a?! W tamtym momencie chyba naprawdę straciła rozum. A chwilę później godność, gdy oderwali się od siebie, a w jego mlecznoczekoladowych tęczówkach dostrzegła te iskry zaskoczenia. Nawet nie wiedziała, w którym momencie się wyrwała i zaczęła tłumaczyć jak ostatnia kretynka. Chyba nie kupił jej wyjaśnień, bo cały czas patrzył na nią z błąkającym się na twarzy uśmiechem. Dopiero finalnie, gdy powiedziała, że to była cholerna pomyłka, posmutniał i opuścił pomieszczenie.

- Kiedy zameldujemy się już u państwa Chamberlain, zwiedzimy okolicę, dobrze? - Z rosmyślań wybudził ją głos kobiety. - Jak najwięcej osób musi uwierzyć, że jesteśmy zwykłymi mugolami poszukującymi jakiegoś zajęcia. - Suzanne skinęła głową, rozumiejąc już, dlaczego wybrały pociąg zamiast teleportacji. Pojawienie się w mieście niewiadomo skąd tylko spowodowałoby niepotrzebne wątpliwości. A tak przynajmniej miały głupi dowód w postaci biletu, że przyjechały nie z nikąd.

- Muszę do toalety - poinformowała, podnosząc się z miejsca, i opuściła przedział.

Skierowała się do końca korytarza, gdzie znajdowało się WC. Weszła do środka, gdy ujrzała nad drzwiami zieloną lampkę.

Zamknęła się szczelnie w środku i odkręciła kurek, a z kranu wyleciał cienki strumyk wody. Zwilżyła nim twarz, a po chwili uniosła głowę i spojrzała w lekko zabrudzone lustro. W jego lewym dolnym rogu znajdował się wyraźny ślad po różowej szmince.

- Skąd się biorą tacy ludzie? - mruknęła Suzanne, a odbicie Emmy poruszyło wargami.
Przełknęła ślinę, zakładając za ucho drobny kosmyk włosów.

Blond włosów! Sięgających prawie do pasa - przeklnęła w duchu, bo były one cholernie niewygodne. Na szczęście związała je w warkocz. Jej smutne oczy były porównywalne do zatroskanych oczu Emmy w kolorze świeżo ściętego pnia. Dumbledore miał głowę - trzeba było mu to przyznać. Zaplanował prawie wszystko. Od życiorysów Emmy Puzzle i Diany Rad, po sprytne zaklęcie maskujące różdżki.

- Show must go on - mruknęła do siebie, cytując fragment piosenki Queen. Wykrzywiła usta w pociesznym uśmiechu, przypominając sobie Freda, który zaledwie parę dni dni temu opowiadał jej o swojej kreacji niejakiego Adama Mantle'a, którego, na złość i niepocieszenie Freda, Suzanne nazywała Sherlockiem.

Postanowiła wrócić do wagonu.

Wyszła z prowizorycznej łazienki i skierowała swe kroki w stronę przedziału, z którego wyszła. Kątem oka lustrowała krajobraz, który za kilkaset metrów dopełniała spokojna rzeka płynąca pod kamiennym mostem. Anglia była urokliwym miejscem bez splendoru wielkich miast i ludzi. Pola i łąki rozciągające się przed dziewczyną sprawiały wrażenie wiecznych, a rzeka niedoścignionej.

Kiedy już miała chwycić za klamkę, zorientowała się, że drzwi są otwarte, a w środku poza panią Julią znajdują się dwaj mężczyźni w eleganckich koszulach. Mieli w słoniach różdżki.

- W czymś mogę pomóc? - spytała, lustrując ich uważnie. To nie możliwie, żeby śmierciożercy znaleźli je tak szybko!

- Już nam pomogłaś - odparł mężczyzna o kręconych czarnych włosach, okalających twarz. W jego dłoniach znajdowała się damska torebka.

- Niech pan ją zostawi - poprosiła Suzanne, orientując się, że przecież ten bagaż należał do niej.

Brunet jednak nic nie zrobił sobie z jej słów. Otworzył ją i wyjął ze środka dowód osobisty dziewczyny, który Suzanne wrzuciła tam luzem.

- Emma Puzzle - parsknął, lustrując Lupin od stóp do głów. - Dumbledore robi się naprawdę cholernie naiwny. - Pokręcił głową z rozbawieniem, a jego siwowłosy towarzysz wybuchnął ostrym śmiechem.

Suzanne przeniosła swój wzrok na panią Julię, w której kierunku była wycelowana różdżka starszego.

- Nie wiem, o czym panowie mówią - Suzanne szła w zaparte w kłamstwo, dobrze wiedząc, że nic gorszego od śmierci już jej nie spotka.

- Jesteś słodka, Lupin - Usłyszała za sobą kolejny nieznany głos, a gdy odwróciła się w jego kierunku, wygląd napotkanego mężczyzny kogoś jej przypomniał. Był w reprezentacji Slytherinu, kiedy jeszcze chodziła do szkoły. Marc Pest. A więc tak potoczyła się jego sportowa kariera, przeszło jej przez głowę.

Przełknęła ślinę

- Co z nami zrobicie? - rzuciła, poddając się. Jakikolwiek atak był wykluczony, ponieważ pani Julia była jako pierwsza na celowniku. Dziewczyna nie mogła ogłuszyć na raz trzech postawnych Śmierciożerców!

- Nic co mogłoby wam się nie spodobać, słonko - mruknął brunet, teleportując całą piątkę.

...

Dziewczyna upadła na ziemię, czując wilgoć na swoich włosach i dłoniach. Uniosła wzrok, który spotkał się z płynącą rzeką. Przełknęła ślinę. Aportowali się pod most, co świadczyło tylko o jednym. Szykował się krwawy pojedynek, podczas którego...

- Wstawaj i pokaż na co cię stać! - warknął brunet, a dziewczyna poczuła mocne kopnięcie w brzuch.

Zagryzła wargi, nie dając satysfakcji swojemu oprawcy z zadawanego jej bólu.

- Gramy twardą - parsknął, kopiąc ją po raz drugi. Dziewczyna zachłysnęła się lekko, czując zbliżającą się do ust zawartość żołądka. - Stań do walki i udowodnij swoją wartość - syknął, przymierzając się do zadania trzeciego ciosu.

Jednak w tej samej chwili dziewczyna przeturlała się na ziemi i podniosła na nogi, kierując w stronę mężczyzny ręce.

- Tak bez różdżki? - prychnął. - Słonko, dłonie nie wystarczą do bycia tarczą przed zaklęciem. - Jak na potwierdzenie swoich słów, wymierzył w jej stronę zaklęcie spowalniające.

- Finitate! - warknęła Suzanne, przed której twarzą pojawiła się niebieskawa bariera odbijająca czar. Zaklęcie ugodziło w siwowłosego, który osunął się na ziemię od nagłego uderzenia.

Brunet wyszczerzył usta w uśmiechu zadowolenia.

- Już rozumiem, co Czarny Pan w tobie zobaczył - stwierdził, atakując ją jakimś lekkim zaklęciem.

Suzanne odparowała atak, przesuwając wynik pojedynku na swoją korzyść.

Było jeden na jeden; pani Julia znakomicie radziła sobie z drugim Śmierciożercą.

- Cutere! - ryknął brunet, a dziewczyna nie zdążając uskoczyć, poczuła nagły ból na swoim udzie. W jej skórze pojawiła się głęboka rana, z której powoli zaczęła cieknąć krew. Przełknęła ślinę, spoglądając na mężczyznę z przestrachem. Na nogawce spodni pojawił się czerwony wykwit.

- Burntio! - Wykrzywiła palce i posłała w kierunku przeciwnika falę żywego ognia.

Lecz żywioł spopielił jedynie rękaw koszuli mężczyzny i zaraz został ugaszony.

- Słabo ci idzie, słonko - zadrwił z niej, przenosząc spojrzenie swoich zimnych oczu na pojedynkujących się nieopodal Marca i starszą kobietę.

Pani Julia była zbyt pochłonięta unikaniem zaklęć. Nie zauważyła, że para obok na chwilę wstrzymała walkę.

Brunet skierował różdżkę wprost na nią.

- Nie! - wrzasnęła Suzanne, gdy zdała sobie sprawę z zamiaru mężczyzny.

- Avada Kedavra! - Jej głos został zagłuszony przez śmiercionośne zaklęcie, które z prędkością światła przedarło powietrze i trafiło w plecy staruszki.

- Nie! - krzyknęła Suz znowu, widząc osuwające się na ziemię ciało. Julia nie zdążyła wydobyć z siebie ostatniego tchnienia; tak szybko została uśmiercona.

Dziewczyna poczuła zbierające się w oczach łzy. Jej dolna warga zadrżała, a w sercu pojawiła się nagła furia.

Morderca kopnął bezwładne ciało, a po chwili używając zaklęcia, przelewitował nad wodę. Posłał Lupin chytre spojrzenie.

- Nie mów, że jest ci przykro. - Uśmiechnął się szeroko, po czym wrzucił martwą kobietę do rzeki. Suzanne starła z policzka jedną z łez.

Kiedy zadowolony z siebie Śmierciożerca odwrócił się w kierunku dziewczyny, w jego klatkę piersiową uderzyło potężne zaklęcie, powalające go na ziemię. Zderzył się z błotnistą nawierzchnią, starając się złapać tlen w płuca.

- Jak mogłeś to zrobić? - syknęła dziewczyna, idąc w jego kierunku i trafiając go kolejnym zaklęciem.

Z jego nosa potoczyła się drobna stróżka krwi.

- Zasługiwała na śmierć - odparł pewnie, podnosząc się z pomocą towarzysza.

- Bo co? Bo nie była czystej krwi? Bo nie opowiedziała się za stroną potwora? - Lupin coraz silniej go atakowała.

Bez pomocy drugiego mężczyzny, brunet nie poradziłby sobie w bronieniu się.

- Jesteś nic nieznaczącą... marionetką Voldemorta! - W jego klatkę piersiową po raz kolejny uderzyło piorunujące zaklęcie. - Naprawdę podoba ci się twój los?

Brunet zaśmiał się psychopatycznie, przytrzymując się ramienia drugiego.

- Ona jest idealna - powiedział radośnie, a jego wzrok majaczył po ciele dziewczyny. - Czarny Pan miał rację, ona...

- Milcz! - przerwała mu Suzanne, uderzając w niego śmiercionośnym upiorogackiem.

W zielonkawych oczach mężczyzny pojawiło się ogromne zadowolenie. Cieszył się, że umiera! Opadł kolanami na piach, a następnie zachwiał się i jego twarz z całej siły uderzyła o błotnisty brzeg rzeki.

Suzanne przełknęła ślinę, patrząc na swoje dłonie w strachu i skupieniu.

- Ja - wyszeptała z siebie, czując, że cała złość zgromadzona w niej nagle ulatuje. - Nie chciałam tego zrobić - usprawiedliwiła się, patrząc na stojącego na przeciw niej Marca. Podbiegła do martwego bruneta i przekręciła go na plecy, a następnie zaczęła cucić go zaklęciami. Na marne.

- To nieboszczyk, odpuść sobie, Lupin. - Poczuła na swoim ramieniu ciężką dłoń młodego mężczyzny.

Wyrwała się z jego uścisku i odskoczyła na kilka kroków. Wystawiła w jego stronę dłonie w bojowym geście.

- Nawet ty? Dlaczego stałeś się jednym z tych potworów? - spytała, lustrując dwa martwe ciała śmierciożerców.

- Jesteś perfekcyjna - powiedział tamtem, jakby trwał w amoku. - Czarny Pan miał rację, będziesz nadawała się do tego idealnie. - Wystrzelił w górę czerwoną iskrę, a chwilę później otoczyła ich grupa zamaskowanych postaci.

- To wszystko było aż tak bardzo ukartowane? - szepnęła dziewczyna, starając się zlustrować każdego ze śmierciożerców.

Jeden z nich uderzył w nią Cruciatusem.

Upadła na podłogę, szaleńczo zwijając się z rozdzierającego bólu. Był w niej wszędzie. Penetrował ją od końcówek włosów, po najdrobniejszy mięsień.

Czuła jakby miliony kul armatnich uderzyło w jej ciało równocześnie i rozrywało je powoli, starannie, dając się odczuć każdej komórce.

W jej ustach odbił się metaliczny smak krwi. A potem była już ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz