piątek, 16 listopada 2018

Rozdział 115 - II

Jak być idiotą, to już po całości. A jak ktoś decydował się na ten skandaliczny krok, musiał być zwany Georgem Weasleyem, bo drugiego równie naiwnego faceta na świecie nie dało się odszukać.

Rudzielec przestawiał kartony w sklepie razem z Myrmidonem, szepcząc pod nosem co bardziej wyrafinowane bluzgi na swoją skromną osobę. Od kilku minut jednak głupota dopadła go zupełnie, gdyż biedaczyna chodził od półki do półki z paczką wielkości małego doga niemieckiego i starał się ją ustawić na jakimś wąskim kredensie.

- Może zrobisz sobie przerwę, George - zaproponował Jay, tchnięty jakąś filantropijną myślą. - Niewiele pracy już zostało. - Wskazał dookoła siebie, gdzie otaczała go cała sterta nierozpakowanych pudeł, ale w mieszańcu tkwiła sensowna myśl, że przecież pomoc George'a i tak nie odejmie mu roboty.

Porządkowanie zaplecza było cudownym zajęciem.

Weasley nie odpowiedział. W końcu z braku cierpliwości do niewymiarowego pudełka, rzucił nim o ziemię i trafił zaklęciem destrukcyjnym.

- Dobrze, że było puste - skomentował Jay, prychając.

- Dobrze, że nie trafiłem w ciebie. - George chwycił za kolejny karton i zaczął wyjmować z niego szklanki miętowe do czarodziejskiej lemoniady.

Czuł, jak gotują mu się wnętrzności. Miał ochotę chwycić jedno z tych kruchych naczyć i rzucić nim tak mocno o ścianę, że zburzyłby budynek. Marzenia ściętej głowy.
...Tą głową mógłby rzucić mocno o ścianę. Najlepiej głową Lupin. Tak, to byłby nieziemski widok.

Przeszedł go lodowaty dreszcz wraz z wyobrażeniem sobie jej czoła wgniatającego się w świeżonałożoną farbę.

- Idę się przejść - stwierdził, zostawiając szklanki i opuszczając magazynek w paru krokach. Teleportował się do lasu nieopodal Nory.

Westchnął ciężko, a jego płuca wypełniło świeże powietrze. Tutaj czuł się spokojny. Ale nie dzisiaj, gdyż jesienny wiatr uśmieżył jego nerwy tylko na parę sekund.

Najpierw Lupin go całuje, potem on odwzajemnia, a następnie ona mówi, że to wielka pomyłka. I on, idiota, w to wierzy.
Nienawidził się teraz za to. Lupin także nienawidził. Za to że tak cholernie na niego działała. Uderzył w leżącą szyszkę, która nie zrobiła nic więcej, jak tylko leżała w runie leśnym.

Jego twarz wykrzywił grymas.

Przynajmniej miał od niej spokój na parę tygodni. Dostała jakąś misję. Z dwieście czy trzysta kilometrów od niego. Mogłaby być nawet na innej planecie! Ta opcja w sumie bardziej by go zadowoliła.

Lupin miała obserwować śmierciożerców. Znaleźć ich kryjówkę! George starał się przypomnieć sobie długi monolog Moodiego na temat tej sprawy. Weasley aż żałował, że ledwo go słuchał. A może poświęciłby mu więcej uwagi, gdyby Lupin tak cholernie nie była wkurwiająca!?

Kopnął nogą w ścięty pień jakiegoś drzewa, a wtedy przez jego lewą nogę przeszedł dreszcz bólu.

- Kurwa... - syknął, odsuwając bolącą kończynę od martwego drewna.

Przez dalszą drogę pokuśtykał z ostrym grymasem na twarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz