poniedziałek, 23 lipca 2018

Rozdział 103

***

Jest to przedostatni rozdział VII Tomu. Po nastepnej notce w piątek udaję się na wakacyjną przerwę, która potrwa do września.

Od tego też czasu rozdziały będą wstawiane w każdą sobotę do odwołania (najprawdopodobniej do zakończenia VIII tomu)

Miłego czytania, ściskam i pozdrawiam serdecznie, Suzanne Lupin

***

Długo wstrzymywane łzy nareszcie mogły swobodnie uciec, gdy wpadłam rozjuszona do Pokoju Życzeń. Jego enętrze ułożyło się w przytulny salon mojego domu w Yorkshire. Było tylko czyściej, a meble miały w sobie naleciałości magii.

Czułam pustkę, a wilgotne oczy miały jedynie utwierdzić mnie w tym przekonaniu. Za którymś razem nie wytrzymałam. Widok George'a całującego inną dobił mnie bez reszty i kazał uciekać jak najdalej, a w tym zamku tylko ten pokój wydawał się bezpieczny.

Z moich ust wydał się cichy szloch, a ja zsunęłam się na podłogę. Trzęsłam się z nagłego zimna, chociaż mieliśmy maj - byłam zła, smutna. Jęknęłam, sięgając dłonią po wstążkę. Wraz z jej rozpięciem, moje włosy opadły na ramiona i przykryły częściowo twarz. Pociągnęłam nosem, próbując otrzeć rzęsiste łzy.

Po pomieszczeniu rozległ się głośny dźwięk, przypominający skrzypienie bardzo niesubtelnych drzwi. Kiedy skierowałam wzrok w tamtym kierunku, ujrzałam George'a patrzącego na mnie ze zirytowaniem.

Moje usta wykrzywiły się w nagłym grymasie i chociaż chciałam mu powiedzieć, żeby zostawił mnie samą - nie potrafiłam. Z mojego gardła wydobywały się tylko pojedyncze jęki, zdradzające jak bardzo słaba wtedy byłam.

- Suzanne - wyszeptał, lustrując uważnie moją twarz. Nie czekając na moje pozwolenie, wszedł do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi.

- Wynoś się stąd. - Zebrałam się na odwagę, mówiąc te słowa, ale przez drżący głos stały się jedynie parodią groźby.

- Suzanne - powtórzył współczująco, a przez wyraz jego oczu to ja odczułam wyrzuty sumienia. Ale co miałam poradzić na to, że chciałam, aby on należał tylko do mnie!?

Pokręciłam głową, podnosząc się z ziemi. Westchnęłam ciężko, pozwalając się obezwładnić uczuciu słabości. Stałam przed chłopakiem, którego każdy gest w moim kierunku wywoływał rumieniec na twarzy. Chyba powoli zaczynałam się nienawidzić za to, że uczucie, jakim go obdarzyłam, zaczęło przybierać na sile.

- Wyglądasz tak... - Urwał, lustrując mnie wzrokiem. Z jego twarzy wyczytywałam, że był to dość niewybredny komentarz. - Uroczo. - dokończył, uśmiechając się szczerze.

Przez jego słowa przełknęłam ślinę. Moje serce zabiło szybciej, a moja głowa posunęła w dół, aby oczy mogły utkwić się w bosych stopach. Nawet nie wiem, kiedy zdjęłam szpilki i rzuciłam je w kąt pomieszczenia.

- George, proszę cię... - wyszeptałam słabym głosem, a moje dłonie mimowolnie wylądowały na ramionach i starały się opleść je szczelnie.

- O co mnie prosisz? - Zmarszczył brwi. - Czy robię coś złego? - spytał, podchodząc bliżej. Teraz dzieliło nas kilka kroków, ale moje zdradzieckie nozdrza i tak wyłapały jego intensywny zapach.

- Zostaw mnie - syknęłam, a raczej starałam się to zrobić. Mój głos słabł z każdą nadchodzącą sekundą, bo chłopak znajdował się coraz bliżej.

- Wiesz, że nie mogę cię zostawić - zapewnił, a w jego czekoladowych oczach dostrzegłam te iskierki. Krzyczały z niepokoju i ekscytacji. Starł kciukiem łzę z mojego policzka, a ja mimowolnie musiałam odwrócić wzrok.

- Zostaw mnie! - warknęłam nieco pewniej, odsuwając się od niego gwałtownie. Kroki moich nagich stóp odbiły się echem po wyimaginowanym salonie. - I w ogóle jak tutaj wszedłeś? Przecież to pokój życzeń! Nie mogłeś wiedzieć, gdzie pójdę!

- Czyżby? - parsknął, a na jego ustach błąkał się uśmiech. - Znamy się wystraczająco długo, abym wiedział, gdzie chciałabyś się ukryć. Ja znam cię na tyle dobrze, aby wiedzieć, że coś jest nie tak.

Ponownie znalazł się przy mnie, a jego klatka piersiowa napierała na moją. Serce kołatało mi w piersiach jak szalone, a oddech spłycił się.

- Jest wszystko w porządku! - stwierdziłam, starając się uspokoić drżący głos.

George jedynie pokręcił głową i przytrzymał mnie dłonią za twarz, abym na niego spojrzała.

Jego tęczówki znów mną owładnęły i otępiły zmysły. Skrojone zgrabne usta tak idealnie pasujące do moich kusiły tak bliską obecnością. Skarciłam się w myślach, lustrując jego twarz, która już nie przypominała twarzy tego chłopca, którego poznałam siedem lat temu. Teraz znajdował się przede mną mężczyzna z mgłą zarostu na przystojnej twarzy.

- Nienawidzę cię - powiedziałam, starając się bronić przed jego obecnością. Rudzielec zdziwił się na moją deklarację.

- Nie wiedziałem, że na naszym balu serwowali alkohol. Cóż, mogłem się poczęstować. - Jak zwykle starał się przewrócić wszystko w żart.

- Nienawidzę cię - powtórzyłam dobitniej, a mój mózg zdawał się nie myśleć racjonalnie, ponieważ oddał stery sercu. - Nienawidzę cię, ponieważ tak cholernie na mnie działasz! Tak cholernie, George. Dlaczego tak się dzieje!? - załkałam. - Nie potrafię tego powstrzymać! Nie potrafię patrzeć na ciebie tak jak kiedyś. Nie jak na brata! Tylko... jak na kogoś ważniejszego niż brat - warknęłam, ponawiając potok łez. Teraz jednak natarł liczniej na moje policzki, tworząc na nich czerwone smugi, które po chwili zaczynały wytwarzać piekące wręcz rany.

Czułam na sobie czujne spojrzenie George'a. Moje ciało przechodziły paraliżujące ciarki, ale nic się nie działo. Chłopak milczał, a jego klatka piersiowa nadal unosiła się i opadała jednym rytmem.

- Nie masz mi po tym nic do powiedzenia? - rzuciłam, z nadzieją spoglądając w jego ciemne tęczówki. Przelewała się przez nie gorzka czekolada. - George... - wyszeptałam, a moja dłoń splotła się z jego.

Milczał jak pieprzony tchórz! Milczał, jego wzrok patrzył wprost w moje oczy, a on milczał. Przełknęłam ślinę, karcąc się za swój idiotyzm i naiwność.

- A ja głupia myślałam... - wydałam z siebie i pokręciłam głową z niedowierzaniem. - Że może coś by z tego było! Że być może istnieje cień szansy na to, by... - urwałam, aby dojrzeć na twarzy George'a coś w rodzaju zrozumienia. On jednak milczał, a ja pociągnęłam nosem, nie mogąc już przestać kontynuować. - By stworzyć związek i rozpiepszyć całą tę beznadziejną przyjaźń! - Zapłakałam bezwiednie, starając się wytrzeć łzy z policzka.

Chłopak nie zareagował. Stał jak słup soli i gapił się na mnie. Chłód bijący z jego oczu był paraliżujący.

- Przepraszam - mruknęłam. - Że byłam taką idiotką, żeby w to wszystko wierzyć. Szkoda, że w porę nie dostrzegłam jakim ty jesteś...

Nie dokończyłam. George błyskawicznym ruchem unieruchomił mnie i złączył nasze usta tęsknym pocałunkiem. Odwzajemniłam tępo gest, starając się zapamiętać każdy ruch jego warg. Były one idealne.

Aksamitne, pociągające - zapragnęłam, by były moje na zawsze.

Zapragnęłam codziennie rano budzić się w towarzystwie tych ust i kłaść się spać w słodkiej ekstazie, widząc ich obraz. Wpiłam się mocniej w nie i przylgnęłam do chłopaka całym ciałem, choć i tak to było za mało.

Każdy kolejny ruch George'a na moim ciele sprawiał, że chciałam więcej. Był on jak narkotyk, który nie pozwala zapomnieć. Wplotłam zachłannie palce w jego włosy i przyciągnęłam George'a jeszcze bliżej siebie, by mieć go tylko na wyłączność.

Rudzielec ciasno oplótł mnie w talii i wpił się z tęsknotą w moje wargi.

Znów poczułam ich kuszący smak, a perfumy chłopaka omamiły moje zmysły. Po mojej talii błądziły jego dłonie, które przybliżały nas do siebie zachłanniej. Oddawałam każdy jego pocałunek, starając się w jakikolwiek sposób go zrozumieć. Nie mogłam się od niego oderwać...

Z przerażeniem otworzyłam oczy, szepcąc pod nosem głuche kurwa. Przez chwilę rozglądałam się po dormitorium skąpanym w porannym świetle. Na sąsiednich łóżkach pochrapywały Angelina i Maureen, a ja starałam się wyrównać oddech.

Po widowiskowej ucieczce bliźniaków z Hogwartu nic już nie było takie same. Jordan przycichł, Angelina spochmurniała, a ja zaczęłam być nawiedzana przez erotyczne sny z Georgem w roli głównej - dzisiejszy był jednym z tych delikatniejszych.

Jęknęłam, podnosząc się z łóżka i zmierzając w stronę łazienki.

Chociaż minął już prawie miesiąc, w uszach wciąż kołatały mi zapewnienia George'a: "Umbridge poznała smak naszej zemsty, jednak to dopiero słodki początek". Nie wiedzieć czemu, te słowa zawsze wywoływały we mnie niepokój. Brzmiały prawdziwie, a strach o bliźniaków nie pozwalał mi myśleć logicznie.

Opuścili Hogwart w stylu, jakim nie pogardziliby sami Huncwoci. Z przytupem, rozbijając wszystkie dekrety Wielkiej Landryny Hogwartu i pokazując tym samym wszystkim, że to my stanowimy szkolną siłę. Wyfrunęli przez wrota szkoły z szerokimi uśmiechami na ustach i głowami pełnymi nowych pomysłów. Towarzyszyły im śmiechy uczniów, wrzaski Umbridge i wybuchy fajerwerek, które strzelały tuż nad nami, aby uczcić pożegnanie rudzielców.

Planowali to ponoć od dawna. Lee był w to także zamieszany, ale mnie nie chcieli martwić. Powiedzieli, że zareagowałabym za bardzo emocjonalnie. Poza tym moja główka ponoć i tak miała swoje problemy - nie chcieli mi "ich dokładać".

Wpadłam do ich pokoju bez pukania i jak zwykle musiałam zawiesić się na widok George'a spokojnie pochrapującego na łóżku. Westchnęłam wtedy ciężko i kaszlnęłam znacząco, aby się obudził. Było to w sobotę, ostatniego dnia kwietnia i wieczór po ostatnim egzaminie z eliksirów.

Zamiast ucieszyć się z moich słów o wypadzie do Hogsmeade, powiedzieli tylko, że nie mają na to czasu.

- Niby dlaczego? - rzuciłam, lustrując ich uważnie. - Czyżby kolejny żart? - podsunęłam znacząco.

- Ostatni nasz żart, jaki będzie miała dane zobaczyć ta szkoła - odparł George i podszedł do mnie pod pretekstem złapania w wypadku mojego omdlenia przez nadmiar informacji. Zaśmiałam się, a potem zrozumiałam, że nie powinno mnie to bawić.

- Opuszczamy Hogwart - zadeklarował Fred, przeczesując nerwowo włosy.

- Co? - parsknęłam niepewnie, nadal biorąc to za żart.

- Dzisiaj po kolacji - zapewnił jego brat, a ja z wrażenia oparłam się o jego ramię.

- Nie powiem, aby ta informacja ucieszyła mnie jakoś szczególnie - mruknęłam, przez chwilę poddając się perfumom George'a. - Ale znając was, powinnam to przewidzieć. - Uśmiechnęłam się lekko. - I w sumie powinnam teraz powiedzieć, że to wasza pierwsza poważna decyzja w życiu, ale to brzmi tak niedorzecznie, że chyba nie mogę. - Zaśmiałam się, kręcąc głową.

- Nie jesteś zła? - Fred jednak pragnął się upewnić.

- Nie, ale mam jeszcze jedno pytanko. Jordan wam pomaga, ale czy nie potrzebujecie też mojej pomocy?

Jak się okazało, potrzebowali. Ale nie tego dnia. Miałam przypomnieć Umbridge, że to Dumbledore jest naszym dyrektorem i nikt inny nie jest w stanie zastąpić jego osoby, dopóki ten żyje. Szykowała się zemsta na tej różowej ropusze.

...

McGonagall spojrzała na mnie wzrokiem, z którego nie mogłam wyczytać ani złości, ani sympatii. Milczałyśmy już od kilku minut i miałam wrażenie, że kobieta nie da za wygraną. Będzie milczeć, dopóki się nie odezwę. Tylko dlaczego miałabym pierwsza zabierać głos? To przecież ona kazała mi do siebie przyjść!

- Pani profesor - mruknęłam, gdy sekundowa wskazówka zaczęła kolejne okrążenie.

Kobieta zrobiła minę, jakby właśnie wybudziła się z głębokiego snu. Zamrugała kilkakrotnie i uśmiechnęła się lekko.

- Suzanne, wiem, że przychodzę z tym do ciebie późno, ale muszę zapytać. - Przyjęła rzeczowy ton. - Jakie są twoje plany po zakończeniu Hogwartu?

Przygryzłam wargę, tym samym pokazując kobiecie, że moje myśli nie są jeszcze ukierunkowane w żadną ze stron.

- Ja chciałabym... - Nagle urwałam, zdając sobie sprawę z mojej beznadziejności. Skupiłam się na Zakonie i zbliżającej się wojnie, a zapomniałam o czymś, co będzie jedną z istotniejszych decyzji mojego życia. Bliźniacy zakładali sklep. Jordan chciał zostać spikerek radiowym i mieć własną stację, a Angelina próbowała dostać pracę w Mungu. Miała dobre zadatki na Uzdrowiciela. A ja? Nie miałam pojęcia. - Ja nie wiem, co ja bym chciała robić. - Przygryzłam wargę. - Nie potrafię sobie tego wyobrazić.

McGonagall skinęła głową niepewnie.

- Przedmioty, z których zdawałaś tegoroczne egzaminy dają ci predyspozycje na pracę w Ministerstwie.

- Wiem, pani profesor - rzekłam. - I znając życie, postaram się o papiery i legitymację Aurora. Sprawdziłam restrykcje w tym kierunku, stanowisko aurora zapewniłoby mi nietykalność i... Ja przecież wciąż pozostaje niezarejestrowanym animagiem, pani profesor.

- Rejestracja w dzisiejszej sytuacji będzie głupotą, Suzanne. Animagia jest jedną z broni, która może ci się przydać w walce, a skoro Sama Wiesz Kto ma wtyki w ministerstwie, zaraz dowie się o twoich zdolnościach.

- To wychodzi na to, że Auror będzie najlepszy - podsumowałam. - Mam odpowiednie stopnie z eliksirów, zaklęć i obrony. To chyba powinno wystarczyć.

- O ile mi wiadomo to tak. - Kobieta spojrzała na mnie ze współczuciem, a następnie chwyciła mnie delikatnie za dłoń leżącą na blacie biurka. - Ale, Suzanne. To nie powinna być twoja wojna. Jesteś taka młoda, dziecko, a angażujesz się w nią tak... jakby ona była sprawą życia i śmierci.

- Ona jest sprawą życia i śmierci. To wojna, pani profesor.

- Ale nie możesz wciąż myśleć tylko o niej. Widzę twoje zachowanie w szkole. Ciągle przesiadujesz w bibliotece, załatwiasz sobie zgody u nauczycieli na buszowanie po Dziale Ksiąg Zakazanych.

- Prowadzę badania. Pracuję nad pewnym eksperymentem z zaklęciami.

- Co to za projekt, jeżeli mogę spytać?

- Żywa kopia własnego ciała - powiedziałam cicho, jakbym robiła coś złego.

- Profesor Flitwick się na nie zgodził?

- Nie pomaga mi profesor Flitwick. Poprosiłam o pomoc Snape'a.

- Snape'a - powtórzyła ze zgrozą. - Przecież on był...

- Wiem, że był śmierciożercą i dlatego poprosiłam o to właśnie jego. Profesor Snape zna czarną magię i potrafi wyznaczyć mi granice. Nikt inny nie pozwoliłby mi się w to zagłębiać.

...

Hermiona chwyciła mnie gwałtownie za nadgarstek i wciągnęła w ciemny korytarz. Jej ruch był tak szybki, że nawet nie zauważyłam, kiedy zostałam przyparta przez nią do ściany i osaczona przez kilku piątoklasistów.

Pośpiesznie wyrwałam się z jej uścisku, wydając z siebie cichy syk, przez co wszyscy rozejrzeli się po pustym korytarzu - jakby z obawą, że ktoś nas zauważy.

- Planujecie reaktywować GD? - prychnęłam, uważnie lustrując wzrokiem twarz Hermiony, która pozostawała zachowana w nienaturalnym grymasie.

- Musisz nam pomóc - odparła dziewczyna, a ja poczułam dziwny kurcz w żołądku.

- Ja? - powtórzyłam jak mantrę, a w jednej chwili moje myśli cofnęły się do wcześniejszych lat, gdy Potter z Ronem i Granger wybierali się gdzieś, aby stoczyć walkę z Voldemortem.

Na moim trzecim roku był to Kamień Filozoficzny, następnie Komnata Tajemnic i Bazyliszek, jeszcze później Syriusz Black i występek mojego brata, a finalnie skończyło się na III zadaniu Turnieju i pojedynku Harry'ego z samym Voldemortem! Ciekawe co się wydarzy tym razem...

- Harry miał wizję - sprostował Neville, za co oberwał łokciem w brzuch przez Rona. Zgiął się w pół i jęknął.

- Wizję? Co w niej było? - Spojrzałam ostro na czarnowłosego. W jego oczach pojawiła się niepewność.

- Syriusz - wyszeptał niepewnie.

Moje oczy wytrzeszczyły się, a serce stanęło na dźwięk tego imienia.

- To niemożliwe, Harry! - zaprzeczyłam. - Black jest bezpieczny tam, gdzie teraz się znajduje - mruknęłam dobitnie. - Nie ma bezpieczniejszego miejsca niż...

- Ale ja go widziałem! - przerwał mi. - Było tak samo jak z panem Weasleyem - tłumaczył.

- Harry. Nie, to nie jest możliwe! - Złapałam go za ramiona. - Mój brat wrócił tydzień temu na Grimmauld. Dostałabym już list, gdyby...

- Może nie chciał cię niepokoić - wtrąciła Hermiona.

- Musiałby mnie poinformować, nieważne co podpowiadałoby mu sumienie. Każdy członek Zakonu powinien wiedzieć. Poza tym jak nie Remus to Snape. A zatem Black jest bezpieczny w...

- Jest związany! Znajduje się w Sali Pamięci, bezbronny i związany. Uprowadził go Voldemort i czeka tam na mnie. Rozumiesz, czeka tam na mnie... - Z ust Wybrańca wydobył się gorączkowy potok słów.

- Cicho, Potter - warknęłam, czując rosnącą irytację. Ostatnią rzeczą, o jakiej marzyłam tego dnia, to rzekome porwanie Blacka. Westchnęłam ciężko, przymykając leniwie oczy i opierając się plecami o ścianę. - Czego ode mnie chcecie? - rzuciłam po chwili, stabilizując oddech.

- Pomocy, Suzanne - wyszeptał wysoki damski głos, którego jeszcze nigdy nie słyszałam.

Z zaskoczeniem otworzyłam powieki i ujrzałam blondynkę o szeroko rozstawionych oczach, w których błąkało się szaleństwo. Przełknęłam ślinę - jednak gdzieś słyszałam jej głos. Ta dziewczyna brała udział w spotkaniach Gwardii Dumbledore'a.

- Pomocy? - rzekłam, jakby w moich ustach te słowa zyskiwały dopiero właściwego znaczenia. - Przecież to niedorzeczne. Jedyny sposób, aby wydostać się z Hogwartu w szybki sposób, to skorzystać z sieci Fiuu w kominku Umbridge. Kominek Umbridge równa się jej gabinet. - Machałam nieracjonalnie rękami. -  To się nie może udać! - skarciłam ich.

- Spróbować zawsze można - Longbottom wzruszył ramionami, a ja musiałam im przytaknąć. Czy z moją osobą, czy bez niej ale udaliby się do Ministerstwa, a puszczanie ich samych wprost w paszczę lwa było przecież jeszcze bardziej nierozsądne.

Po kilku minutach krążenia po zamku, znaleźliśmy się w gabinecie kobiety.

Na mój widok koty zaczęły prychać i wygięły swoje grzbiety w bojowym celu. Nigdzie wśród nich nie zauważyłam persa, syjama i Maine Coona.

- Zamknijcie się! - syknęłam wilczym głosem, przez co poczułam na swoim ciele czujne spojrzenia piątki moich towarzyszy.

- To wy wynoście się stąd! - odparł szary kociak. Miał wyjątkowo niski głos jak na takiego szkraba.

- Gdzie są... - zaczęłam, aby chociaż w pewnym stopniu uspokoić te zwierzęta.

- Scotta, Nice'a i Finałka już z nami nie ma - odpowiedział czarny dachowiec.

- Jak to nie ma? - Złożyłam dłonie w pięści, a mój ton stał się agresywny. Piątoklasiści wyczuli to bez problemu.

- Nie ma. My przecież nie jesteśmy wieczni, a Umbridge nie jest głupia - mówił kolejny. - Zderatyzowała ich jak szkodniki!

Wzięłam głęboki wdech, zanim zdecydowałam się na kolejne zdanie ze swojej strony.

- Po prostu nas nie wydajcie... błagam!
- Za późno, kochanieńka - prychnął ironicznie kot, a w następnej chwili rozległy się dźwięki kroków.

Hermiona nie zdołała przez tak krótki czas odpalić kominka. Niepewnie wracając do swoich strun głosowych, odwróciłam głowę na drzwi, w których po chwili stanęła rozwścieczona Umbridge.

- Lupin! - wysyczała w moim kierunku, a ja w duchu przyznałam otwarcie, że koty są jednak sukinsynami.

- Wielki Inkwizytorze - odparłam z kpiną, czujnie obserwując jej twarz. Kobieta zmrużyła swoje małe oczy i zacisnęła na kilka sekund wargi.

- Panie Potter, co pańska banda robi w moim gabinecie? - Tym razem kobieta przeniosła swój żabi wzrok na Wybrańca.

...

Kilka sekund później do pomieszczenia wpadło kilku uczniów z Brygady Inkwizycyjnej. Jakiś osiłek złapał mnie mocno za nadgarstki i wykręcił je w zręczny sposób, abym nie mogła się ruszyć. Jęknęłam, gdyż ten ruch został wykonany zbyt szybko.

- Wyprowadźcie ich, zostaje tylko pan Potter - zaszczebiotała słodko, a my zostaliśmy wytargani z gabinetu.

- Co wy, do cholery, robicie? - syknęłam na chłopaka, który przyparł mnie do ściany.

- Likwidujemy kanalie - warknął blondyn, przytrzymujący ciasno Hermionę.

- Zamknij się, Malfoy! - syknęła dziewczyna.

- Malfoy? - powtórzyłam, przyglądając się pilniej chłopakowi, chociaż nie ukrywam, że było to trudne, bo moja klatka piersiowa była przytulona do lodowatej ściany. Musiałam bardzo mocno wykrzywiać szyję, a i tak włosy zasłaniały mi częściowo widok.

Dracon wyglądał jak młodsza kopia swojego ojca, a w jego stalowych oczach plątała się nicość. Skórę miał bladą, ale był wyższy od Rona i Neville'a. Zapewne brakowało mu niewiele do wzrostu bliźniaków.

- Czego się tak gapisz, szlamo! - warknął w moją stronę.

Zaśmiałam się kpiąco na jego uwagę, posyłając jego koledze niezauważalnego Upiorogadzka. Ciało osiłka przeszedł dreszcz, a następnie opadło niezgrabnie na podłogę. Oderwałam się od muru, wyciągając z kieszeni swoją różdżkę.

- Ty i twoi cudowni koledzy puścicie także i ich - rozkazałam, celując końcem przedmiotu w pierś blondyna.

Zamiast cienia wątpliwości na jego twarzy, ujrzałam piekielny wyraz uznania. Tak podobny do jego ojca, lecz w żadnym razie nie była to pozytywna emocja. Westchnęłam ciężko.

- Ostrzegam - dodałam po chwili stania w milczeniu.

Malfoy jedynie zlustrował mnie wzrokiem i pozwolił, by na jego twarzy pojawił się grymas obrzydzenia.

- Nie celuj we mnie różdżką, szlamo - syknął znowu.

- Robisz się nudny z tymi swoimi określeniami.

- Szlama - prychnął. - Nie zaprzeczaj tego, kim jesteś! - Jego świta ryknęła śmiechem.

- To nie ja leczę swoje kompleksy obrażaniem innych - odrzekłam, uwalniając z uścisku blondyna Granger i rozbrajając dwóch jego kumpli.

Po chwili on i trójka ślizgonów była otoczona. Osiłek nadal leżał nieprzytomny na podłodze.

- I co ci z tego przyszło? - Spojrzenie Malfoya wywołało we mnie wewnętrzny niepokój.

- Nie mam pojęcia - mruknął, trafiając mnie niewerbalnym zaklęciem. Nie miał w dłoni różdżki, co oznaczało nie docenienie jego umiejętności. Upadłam na podłogę, uderzając łokciem o ziemię. Wstrzymując jęk, odparłam atak chłopaka, przez co on także osunął się na ziemię.

Hermiona i pozostali zajęli się pojedynkiem z tamtą trójką

- Nie możesz po prostu się poddać? - Kolejne zaklęcie przeleciało tuż obok mojej głowy.

- Czekam na ciebie. - Siwy promień oplótł ciało blondyna, jednak ten szybko zniwelował jego działanie.

- Jaka szczodrość! Chwali się takie postawy. - Oberwałam w ramię czymś na kształt paraliżującego pocisku.

- Jestem leworęczna - parsknęłam, rzucając lewą dłonią zaklęcie i sprawiając, że Malfoy upadł na ziemię.

- Rictusempra! - odwarknął, a moje ciało wpadło na ścianę i osunęło się na podłogę.

Zaklęłam coś pod nosem i w momencie, w którym chciałam znokautować chłopaka, drzwi klasy otworzyły się, a Vincent spojrzał na zaistniałą sytuację z jawną kpiną.

- Spokój! - wysyczał lodowatym głosem, przez co moje ciało przeszły dreszcze. Z jego zielonkawych oczu ciskały gromy, które momentalnie sprawiły, że wszyscy spięliśmy się w sobie. Nawet Malfoy spojrzał na czarnowłosego z lekkim respektem. - Co wy tu, kurwa, wyrabiacie?

- Crown, mamy po prostu drobne porachunki z tymi szlamami - stwierdził Dracon.

- Zamknij się, Malfoy! - warknął Vincent, a jego głos potoczył się po pomieszczeniu w taki sposób, że nie wiedziałam jakim cudem Umbridge go nie słyszała. - Czy was poważnie popieprzyło? Urzadzacie sobie napieprzanki akurat w tej sali? - Rozejrzał się krytycznie po sali, aż moja postać pojawiła się w jego "linii ognia". - Suzy? - Zmarszczył brwi, momentalnie zmieniając swój eyraz twarzy i podchodząc do mnie szybko. Pomógł mi wstać, lecz na widok skwaszonej miny blondyna westchnął ciężko. - Jakiś problem?

- Żaden, Crown. Tylko dziwi mnie to, jak można zadawać się ze szlamami...

- A mnie dziwi to, jak można być tak wielkim debilem jak ty, Malfoy. Na twoim miejscu, blondasku, już dawno zamieniłbym się w tę cholerną fretkę i nie psuł krwi innym!

- Fretka? - powtórzyłam zdziwiona.

- Długa historia. - Vincent uśmiechnął się do mnie lekko, ale po chwili znów przywdział groźny wyraz twarzy. - Wypieprzajcie stąd, cała ta wasza brygada irracjonalna! - syknął, wskazując na drzwi. - Przecież jutro sprawdzian z eliksirów! Profesor Snape będzie bardzo zły, gdy jego pupilki nie zaliczą przedmiotu!

Ślizgoni w kilka chwil opuścili pomieszczenie. Gdy za ostatnim z nich zamknęły się drzwi, na twarzy czarnowłosego znów pojawił się ironiczny uśmiech.

- Och, Suzy, czy ja cię zawsze muszę ratować z takich opresji? - Zaśmiał się.

- Vincencie, mój drogi, radziłabym ci zmienić formę. Umbridge ostatnimi czasu chodzi bardzo spięta - odgryzłam się, podchodząc do niego, i z drwiącym do granic możliwości uśmiechem, przejechałam palcem po linii jego żuchwy. - Jest bardzo napalona.

Po jego minie poznałam, że makabryczne wspomnienia wróciły.

- Jasne - prychnął, nieudolnie próbując ukryć swoje zirytowanie. Zauważyłam, że byłam jedyną osobą, na której ten chłopak się nie wyżywał. - A mogę wiedzieć, po cholerę siedzicie w tej nawiedzonej przez duchy klasie?

- Syriusz jest podobno w niebezpieczeństwie i chcieliśmy się wymknąć ze szkoły - wyjaśniłam, na co Hermiona pisnęła z zaskoczenia. Dopiero teraz zauważyłam, że: ona, Ron, Neville i Ginny patrzyli na ślizgona z szeroko otwartymi oczami. Luna była spokojna: wyglądała przez okno na błonia.

- Spokojnie, ludzie. - Vincent także spostrzegł ich reakcje. - O Blacku wiem dłużej niż wy, dlatego... wyluzujcie trochę. Kurwa, Suz, jak ty wytrzymujesz z tymi... - Przerwałam mu znaczącym kaszlem. - Z tymi przewrażliwionymi dziećmi? - dokończył wbrew mojej woli, chociaż jego słowa były nawet cenzuralne jak na niego.

- Skoro jesteś taki mądry, Crown - wtrąciła się Granger.

- Vincent - przerwał jej.

- Co?

- Mam na imię Vincent, Hermiono Granger, szkolna kujonko, znajomo Pottera i ekstremalna nudziaro.

- Jesteś niemiły. - Trąciłam go w ramię.

- A ciebie to dziwi ponieważ...? - szepnął retorycznie, a po chwili wybuchnął lekkim śmiechem.

- Nie jestem nudziarą - zaperzyła się Hermiona, a na jej słowa stojący obok niej Ron także parsknął z rozbawienia.

- Nie jesteś? - zadrwił Vincent. - gdybyś zobaczyła mojego przyjaciela, zmieniłabyś o sobie zdanie. Dlatego orzekam, że jesteś nudziarą.

- Mój przyjaciel to dosyć dwuznaczne określenie - rzekłam, starając się powstrzymać uśmiech.

- Nie wiem, o co ci chodzi. Richard to bardzo przyjemny facet...

- Dosyć! - warknęła Hermiona. - Nazwałeś swojego - Na chwilę urwała, a na jej twarzy pojawiła się konsternacja. - Richard i nazywasz go swoim przyjacielem?

- W sumie logiczne. Skrót od Richard to Dick. - Ron stawał się czerwony z rozbawienia, a ja na jego słowa zaśmiałam się ponownie.

- O nie! - Vincent złapał się teatralnie za głowę. - Hermiono! Czy taka nudziara jak ty pomyślała sobie, że nazwałem swojego penisa Richardem? Przecież to niedorzeczne. Richard to przecież... - Urwał, pozwalając by jego ciało uległo transformacji w potwora o czerwonych oczach, Jokerskim uśmiechu i czarnych, smolistych piórach wyrastających z masywnych ramion. - To przecież ja. - Te słowa wydała istota o przeszywającym głosie.

Zebrani piątoklasiści przełknęli śliny ze zdumienia i podenerwowania. Nawet Luna odwróciła wzrok od okna.

- A teraz radzę wam znaleźć testrale i to za ich pomocą dostać się do Ministerstwa - rozkazał. - Pottera sam podrzucę, mam przecież możliwości.

- A ty nam nie pomożesz? - Zmarszczyłam czoło.

- Suzy, ile my się znamy, co? - prychnął w odpowiedzi. - Mnie nie interesuje wolontariat. Poza tym podrzucę Pottera pod Zakazany Las... To i tak sowita pomoc jak na mnie.


2 komentarze:

  1. Nieładnie tak robić nadzieję z relacją Suzanne-George :D Bardzo ciekawi mnie tworzenie nowego zaklęcia, wróżę Suz raczej karierę magicznego naukowca/odkrywcy niż Aurora, po wojnie oczywiście ;) Zastanawiam się jak rozwiążesz sytuację z Syriuszem, dotąd takie sytuacje z kanonu się zgadzały, ale zawsze jest nadzieja :D Czekam na dalsze części i życzę udanego odpoczynku na wakacjach ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tych nadziei stworzę jeszcze kilka, ale uwierz, będzie warto ;) Sytuacja z Syriuszem zostanie rozwiązana w stylu Suzanne - do końca jeszcze nie wiem jaki to styl, ale już w piątek wszyscy się o tym przekonamy. Dzięki serdeczne za pozostawienie komentarza i liczę na to, że ostatni rozdział Tomu VII Cię nie zawiedzie.

      Suzanne Lupin - Autorka

      ;*

      Usuń