piątek, 13 lipca 2018

Rozdział 101


...
Uśmiechnęłam się pod nosem. W moich oczach pojawił się cień rozbawienia, a dłoń drgnęła pomimo tego, że sumiennie starałam się zapisywać słowa urzędniczki. Dzisiejsza lekcja Obrony była jak średniowieczne tortury.
Nie dlatego, że była po prostu nudna, a właśnie z całkiem odwrotnego powodu.
Zerknęłam na dumną postać Umbridge, która, niczego nieświadoma, nadal dyktowała nam nasze notatki - będą nam one "wręcz niezbędne" w czasie egzaminów odbywających się już za dwa miesiące.
Była ubrana tak jak zwykle; w różowe ubrania wprost ze sklepu z dziecinnymi zabawkami. Jej włosy układały się w pretensjonalne loki, a po lewej stronie głowy widniała broszka. Jej klątwa jeszcze nie objawiła się w moim życiu niczym konkretnym.
Wszystko odbywało się jak zwykle.
Do czasu gdy Umbridge kichnęła, a z jej czaszki wyrosło okazałe poroże. Mimowolnie kąciki ust uniosły się w górę. Kobieta nadal stała prosto i okazywała nam powagę i wyższość. Nie zorientowała się.
Znowu! Ponieważ od rozpoczęcia lekcji te rogi wyrosły jej już siódmy raz.
Bliźniacy byli genialni. Pomimo tego, że ostatnie podrzucenie Umbridge ciasteczek z nowymi pastylkami skończyło się fiaskiem, oni wpadli na pomysł, który zmusił ją do zażycia ich. W ryzykowny sposób wrzucili jej te pigułki do świeżo zaparzonej herbaty.
Kilka osób w pomieszczeniu zaczęło wiercić się na krzesłach, aby ukryć rozbawienie. Umbridge wtedy instynktownie sięgnęła dłonią do włosów i poprawiła krótkie loki. Robiła tak zawsze, małym palcem dotykając broszki, gdy była zdezorientowana.
Rogi zniknęły w momencie, gdy jej dłoń znalazła się blisko nich.
Ale spokojnie... One wrócą, wrócą, gdy tylko ta baba kichnie, a będą wracać dopóki pastylka będzie działać. A będzie działać długo.
Poczułam przyjemny kurcz w żołądku. Jakby satysfakcja wymieszała się z czymś jeszcze. Podniosłam wzrok na George'a siedzącego w rzędzie obok. Posłałam mu radosny uśmiech.
- To nie wszystko - odpowiedział bezgłośnie, zmuszając mnie do ciekawego zerknięcia na Umbridge.
Ponownie kichnęła, a z jej głowy wydobyło się poroże. Pokręciłam głową, niedowierzając. Pomysły chłopaków stawały się coraz bardziej wyszukane.
- Uczniowie, a teraz przestańcie pisać! - Po klasie przebiegł głośny głos profesorki.
Posłusznie odłożyliśmy pióra na biurka i spojrzeliśmy na profesorkę. Na jej twarzy jednak zamiast spodziewanej dumy, zastałam zdziwienie.
- Uczniowie! - Ponownie rozległo się w sali, ale usta Umbridge były zaciśnięte w cienką linię. To była kolejna część zemsty bliźniaków. - Proszę wstać i drapać się po głowie!
Wszyscy podnieśli się i z rozbawieniem zaczęli wykonywać jej kolejne polecenia.
- Stójcie! - Prawdziwa Umbridge nareszcie zdołała wydobyć z siebie głos. - Przestańcie natychmiast!
- Proszę o ładne uśmiechy z waszej strony! - Jej protesty zagłuszył jej zmodyfikowany głos.
Warto było mieć Vincenta po swojej stronie. Ślizgon transmutował się w stojak przy oknie i wołał na nas głosem urzędniczki.
- Uczniowie! - fuknęła prawdziwa Umbridge po raz kolejny.
- Bardzo proszę dziewczyny o rozpuszczenie włosów! - zawył drugi głos kobiety, a wszyscy ponownie parsknęli śmiechem.
Dziewczyny, które miały spięte włosy, zdjęły z nich wsuwki z rozbawieniem.
Przeniosłam drwiący wzrok na bliźniaków, którzy obdarowali mnie jedynie zadowolonym spojrzeniem. Pokręciłam głową, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Znając życie, jeżeli Umbridge za chwilę go nie powstrzyma, będzie kazał wszystkim w tej sali ściągać spodnie.
...
Na Obronie nie wydarzyło się nic bardziej niecenzuralnego. Po kilku chwilach w sali rozbrzmiał dzwonek, co na dobre skończyło nasze zajęcia.
Obecnie przebywałam w dormitorium i szarpałam się z zawiązaniem przydługich sznurówek, a po kilku sekundach odpuściłam to sobie i użyłam czarów. Układając poprawnie kołnierzyk białej koszuli szkolnej, luźno obwiązałam szyję szalikiem w granatowym odcieniu.
Stanęłam przed lustrem i szybko poprawiłam włosy, pozbywając się na dobre przedziałka. Mój wygląd był znośny, a przynajmniej wszystko wyglądało harmonijnie, przez co na te stwierdzenie skarciłam się w duchu.
Ostatnimi czasy zaczęłam na poważnie używać lustra. Siwe poliestrowe spodnie lekko opinały moje zgrabne nogi, a talię podkreślała wkasana do środka koszula szkolna. Jej rękawy były zawinięte na raz i odsłaniały nadgarstki. Na nogach miałam granatowe tenisówki ujawniające beżowe skarpetki.
Opuściłam pomieszczenie, szykując się na najgorsze.
Kiedy bliźniacy wzywali mnie na pilne zebranie, to nigdy nie kończyło się to dobrze. Przebywszy przez pokój wspólny, w kilku krokach minęłam korytarz męskiego dormitorium.
Nie kłopocząc się pukaniem, wtargnęłam do pokoju bliźniaków, gdzie momentalnie mój wzrok padł niefortunnie na nagie plecy George'a stojącego do mnie tyłem. Przez chwilę wpatrywałam się jak zaklęta w ten widok, a przez moje ciało przeszedł intensywny dreszcz.
Jakiś kretyński głosik w mojej głowie krzyczał we mnie, że muszę się na niego teraz rzucić.
Jednak ja zdobyłam się jedynie na przełknięcie śliny i zignorowanie nagłego kurczu w moim podbrzuszu. Jeżeli tak wygląda pożądanie, to, kurde, długo już nie wytrzymam.
Z moich ust wydobyło się ciche chrząknięcie. Wywołała je jakaś ostatnia cząstka moralności w moim umyśle, bo całą sobą chciałam, aby chłopak nie zmieniał pozycji.
George odwrócił się w moją stronę ze zdezorientowaniem, a kiedy zobaczyłam zarys jego klatki piersiowej, moje nogi stały się jak z waty. Niezauważalnie oparłam się dłonią o blisko stojące krzesło, a dreszcze nasiliły się.
Cholera jasna!
- Jesteśmy kwita - stwierdził z zadowoleniem George, przypominając mi o jego wtargnięciu do mojego pokoju, gdy byłam w staniku. Cholera! Nie wiem dlaczego, ale ta myśl tylko mnie nakręcała.
- Co ty robisz? - Zdobyłam się na srogi głos i zlustrowałam bok chłopaka. Kurde!
- Ubieram się - odparł swobodnie, chowając ciało za koszulką. Fuknęłam w duchu. - Fred, przyszła już! - rzucił do brata, a w tej samej chwili z łazienki wybiegł drugi bliźniak. Był w pełni ubrany w strój do Quidditcha.
Zmarszczyłam czoło.
- Fred - zaczęłam niemrawo. - Zapomniałeś, że wywalili cię z drużyny. - Wskazałam na jego ubiór.
- Wszystko ci wyjaśnię na boisku - skarcił mnie.
- Jak to na boisku?
- Po siedmiu latach musisz w końcu nauczyć się grać w Quidditcha! - wtrącił jego brat, narzucając na siebie jeszcze czerwoną bluzę.
...
Usiadłam na murawie, po chwili lądując na niej całym ciałem. Skrzyżowałam ręce na piersi i posłałam bliźniakom zuchwałe spojrzenie. Czułam na swojej twarzy przyjemne promienie słońca. Był koniec marca, a natura pełną parą budziła się do życia.
- Chyba was powaliło do reszty! - warknęłam, gdy rudzielcy przynieśli ze sobą trzy miotły ze składziku, skrzynię z piłkami i kij.
- Zdziwiłabyś się. - George posłał mi ironiczny uśmiech i wystawił dłoń w moją stronę.
Prychnęłam pogardliwie, odtrącając nogą jego rękę, co w sumie wywołało na jego twarzy jeszcze większe rozbawienie. Fred jak na razie biernie uczestniczył w sytuacji.
- Mam lęk wysokości - zaargumentowałam. - Możecie ze mną pograć w jakieś mugolskie sporty, ale nie w Quidditch! Są pewne granice rozsądku!
- Musisz się tylko przełamać i...
- Niczego nie muszę, George! - zaprzeczyłam, zamykając oczy. Promienie słońca muskały delikatnie moje policzki, co wywołało na mojej twarzy lekkie zadowolenie.
- Jak chcesz - stwierdził rudzielec, mrucząc jeszcze coś pod nosem, a następnie poczułam jakiś ruch obok siebie i nagły uścisk chłopaka na moim ciele.
- Co do... - zaczęłam, podnosząc powieki. Znajdowałam się w ramionach chłopaka, szczerzącego się do mnie wrednie. - Weasley, odstaw mnie na ziemię! - dodałam, próbując się wyrwać, jednak jego ręce pod moimi kolanami i plecach robiły swoje. - Proszę! - jęknęłam, uderzając go w ramię teatralnie.
- Chyba mi ją amputują! - zawył na mój ruch, co jego brat skomentował głośnym parsknięciem.
- Żeby nie czasem. - Ponownie skrzyżowałam dłonie.
- Nie chcesz być pałkarzem? - spytał George, a kiedy pokręciłam pewnie głową, wypuścił mnie ze swoich objęć.
Spadłabym z gruchotem na ziemię, gdybym nie rzuciła na siebie zaklęcia. Uniosłam głowę, patrząc na George'a z pretensją. Moje palce u dłoni były szeroko rozstawione i starały się utrzymać mój ciężar kilka centymetrów nad powierzchnią.
- Nie Quidditch! - jęknęłam, ruchem ręki teleportując sprzęt do komórki. - Skuszę się na jakiś mugolski sport. - Podniosłam się z ziemi.
- Piłka nożna? - George zmrużył oczy.
- Może być. - Wzruszyłam ramionami, spoglądając na Freda. - Przebrałbyś się - skarciłam go, na co on, nawet na chwilę nie odrywając wzroku ode mnie i George'a, pstryknął palcami. Jego ubrania zmieniły się na bardziej odpowiednie. Gdy pstryknął po raz drugi w moich dłoniach pojawiła się piłka do nogi.
- Ja zaczynam? - parsknęłam, po czym rzuciłam przedmiotem o podłogę i skierowałam go w kierunku wyjścia z boiska.
Bliźniacy siłą rzeczy popędzili za piłką. Zaśmiałam się na ten widok i pędem ruszyłam za nimi.
Chłodny wiatr uderzał w moją twarz, dając mi cudowny oddech. Co kilka kroków wybuchałam śmiechem, starając się odbić chłopakom piłkę. Nieświadomie kierowaliśmy się polną drogą wzdłuż jeziora.
Fred kopnął czarno-biały przedmiot, kierując go daleko przed nami. Zaśmiałam się dźwięcznie, wysuwając się na prowadzenie.
Moje szybkie kroki niosły się echem i przebijały się przez ścianę z Zakazanym Lasem. Oddech stawał się płytszy, a dłonie swoimi ruchami przy klatce piersiowej ciągnęły mnie do przodu. Szalik zaczął lekko zsuwać się z ramion, a drgające powietrze ochładzało ciepłe ciało.
Bliźniacy biegli tuż za mną. Nasze kroki robiły się coraz dłuższe, a piłka, jakby na złość, toczyła się przed siebie.
Wpadliśmy zdyszani na polanę i upadliśmy na trawę. Nim zdążyłam odzyskać równy oddech, wybuchłam śmiechem, który pokierował się dalej. Posłałam bliźniakom zwycięskie spojrzenie, na co oni jedynie przewrócili oczami.
Po chwili jednak poczułam, jak w moje nozdrza wpada znajomy zapach.
Kwiatowy zapach fiołków, hiacyntów i narcyzów. Wzięłam głęboki wdech, aby lepiej poczuć ten słodki aromat, a wtedy poczułam krótkie ukłucie w sercu. Przełykając ślinę, podniosłam się z ziemi i spojrzałam przed siebie.
W niedalekiej odległości od nas rosło drzewo, na którego potężnych konarach majaczył fioletowy obłok. To te liście wielkości manny dawały taki efekt. Ich ametystowy kolor i poświata nie pozwalały przejść obojętnie.
Tak jak wtedy drzewo rosło w osamotnieniu. Wyglądało jak z innej rzeczywistości czy krainy. Nie przejmowało się niczym, a jego rajski wygląd był tylko maską ostrej natury. Jego korzenie zachłannie wpijały się w ziemię i wybrzuszały ją, aby dostać się także do jeziora.
- Ja... - wydało się z moich ust, przez co bliźniacy stanęli obok po chwili.
- Nieźle - skwitował młodszy z nich, a ja jedynie skinęłam głową.
- Co to za miejsce? - spytał George. - Znasz je? - Przeniósł na mnie wzrok.
- Tak - powiedziałam niepewnie, podchodząc do osobliwej rośliny. Gdy znaleźliśmy się na tyle blisko niej, aby zauważyć wyżłobienia w grubym pniu.
- Jest niesamowite - powiedział Fred, podbiegając do jednej z gałęzi i podnosząc z niej jeden z pierwszych płatków, który niefortunnie został zdmuchnięty przez wiatr.
- Byłam tutaj, kiedy dowiedziałam się o porwaniu Ginny - rzekłam. - Nocą jest tutaj przepięknie.
- Jak je znalazłaś? - rzucił George, z zainteresowaniem przyglądając się drzewu, chociaż nie odstępował mnie na krok.
- Cedrik mi je pokazał - mruknęłam, momentalnie spuszczając głowę, jakby spodziewając się z ich strony reprymendy. Przecież nigdy go nie lubili.
Zamiast tego, poczułam jednak, że George przybliża mnie do siebie.
- Diggory był... - zawahał się przez chwilę. - z resztą sama wiesz. - Jego wargi zetknęły się z czubkiem mojej głowy.
Parsknęłam na jego słowa, niechętnie odsuwając się od jego ciała. Kiedy przeniosłam wzrok na Freda, ten patrzył na nas z pewną zagadką w oczach.
Zignorowałam go i podeszłam do drzewa, a następnie dotknęłam jego pień. Był chropawy a jednocześnie przyjemny w dotyku.
- Kiedyś na prawdę wyjdę z siebie i stanę obok! - Nagle usłyszałam szorstki głos, w którym dało się wyczuć dzikość.
Odskoczyłam od drzewa jak oparzona, odwracając się w kierunku lasu. W naszym kierunku galopował rozeźlony centaur.
- Margorm! - przywitałam go jedynie imieniem, bo nic innego nie mogło mi przejść przez gardło.
- We własnej osobie - rzekł uważnie lustrując mnie wzrokiem. Zatrzymał się kilka metrów przed Georgem. - Jak samopoczucie po roku nieobecności?
- Mamy marzec, ale jakoś udało mi się wdrożyć w system - skinęłam, na co centaur spojrzał z rezerwą na bliźniaków.
- A wy? - spytał podejrzliwie. - Jak widzę, nie rozerwaliście jej za tę animagię.
- Nie było okazji. - Fred wzruszył ramionami.
Margorm uśmiechnął się przychylnie, a następnie, rozglądając się wokół za niebezpieczeństwem, spoczął na trawie. Wraz z bliźniakami zrobiłam to samo, ale w pewnej odległości od niego. Nawet zaprzyjaźniony centaur był nieprzewidywalny.
...
Z różdżki George'a wystrzeliło jasne światło, z którego po chwili ułożyła się hiena. Mglista forma patronusa wzbiła się w powietrze, zostawiając za sobą błękitne smugi, a po chwili znów pojawiła się przy swoim właścicielu. Zamachnęła się ogonem, a następnie ukazała ostre kły i pysk naśladujący uśmiech.
Chłopak wyciągnął w jej stronę dłoń, jednak ona zachichotała kpiąco i, ku mojemu zaskoczeniu, podeszła do mojej siedzącej osoby i oparła łapę na moim kolanie.
Przez moje ciało przeszedł dreszcz, który palił moje penetrowane przez siebie ciało. Przełknęłam ślinę, wpatrując się w granatowe oczy zwierzęcia. To zadziwiające, ale jej obecność działała na mnie w podobny sposób jak George'a. Westchnęłam ciężko, przejeżdżając dłonią po karku zwierzęcia.
Hiena syknęła cicho i rozpłynęła się, pozostawiając po sobie jedynie białe smugi.
- Jesteście podobni - rzuciłam do chłopaka, który wpatrywał się we mnie z zaintrygowaniem w oczach.
Uśmiechnął się na moje słowa, ale nic nie powiedział. Przeniósł wzrok na brata, który bawił się właśnie z wyjątkowo złośliwym kojotem, który podgryzał przyjaźnie nogawki jego spodni.
Nieco dalej znajdował się Jordan, na którego ramieniu spoczywała ogromna tarantula wielkości dwóch rąk chłopaka. Zaśmiałam się w duchu, gdy pająk złapał go za jedną z dred.
Angelina wraz z Maureen chichotała, podziwiając swoje patronusy. Johnson wpatrywała się w ogromnego orła o jasnych skrzydłach szybującego nad nią, a czarnowłosa próbowała przywołać do siebie gazelę przypatrującą się jej z niechęcią.
To było zadziwiające jak bardzo te błękitne duchy przypominały moich przyjaciół. Poczułam zimny dreszcz, a oddech w moich płucach na chwilę się zatrzymał. Ciarki sprawiły, że moja lewa noga zesztywniała, a z ust wydał się cichy syk.
Patronus George'a właśnie przebiegł przeze mnie i na dosłownie moment znalazł się w moim ciele.
Przymknęłam oczy, czując napływające przez ból łzy. Patronus był niezwykle osobistym tworem, a jego obecność w czyimś ciele odbijała się na tej osobie bardzo negatywnie.
- Suzanne, wszystko okay? - rzucił George, a ja zdobyłam się jedynie na skinięcie głową.
Cholera!
Palący ból zebrał się w mojej klatce piersiowej i nie chciał puścić. Nie mogłam złapać swobodnego oddechu.
- Suzanne? - Tuż przy uchu usłyszałam głos chłopaka, a po chwili jego dłoń dotknęła mojego ramienia.
Wzdrygnęłam się na ten ruch, ale wszystkie dreszcze nagle ustały. Podniosłam wzrok na chłopaka.
- Już jest okay - odparłam, strzepując z ramienia jego dłoń. Jak nie ból, to inne niepoprawne uczucie w jego obecności wypełniało moje ciało.
Kwadrans później Potter zarządził kolejną serię pojedynków. Tym razem to jednak on postanowił dobrać nas w pary. Spojrzał po wszystkich krytycznie i zaczął wskazywać na kolejnych uczniów.
Kiedy doszedł do nas, zmrużył lekko oczy, jakby się nad czymś zastanawiając. Po chwili uśmiechnął się pod nosem i podzielił nas szybko, a następnie odszedł do kolejnych osób.
- Maureen i Jordan, Fred i Angelina, George i Suzanne.
Zaśmiałam się w duchu. Tak ironicznie, że, gdybym śmiała się naprawdę, udławiłabym się jak przed chwilą. Spojrzałam na George'a, ale on posłał mi jedynie hardy uśmiech.
- Powodzenia, moja droga - ostrzegł, momentalnie rozpoczynając serię rzutów w moją stronę.
Tylko cudem udało mi się uniknąć je wszystkie, a następnie zrobiłam na nim odwet. Trudność tego pojedynku nie polegała koniecznie na tym, że większość naszych zaklęć była niewerbalna. Polegała ona na tym, że oczy chłopaka były tak cholernie hipnotyzujące - nie mogłam się skupić.
Gdy za drugim razem oberwałam w ramię czarem, który przy okazji stworzył dwa rozcięcia na moim swetrze, postanowiłam się wybudzić z tego transu.
Naparłam na chłopaka serią zaklęć, które on obronił. Ba! Jedno z nich skierował przeciwko mnie! Uchyliłam się w ostatniej chwili, przez co ściana za mną jęknęła z nagłego uderzenia.
- Tak chcesz się bawić? - prychnęłam, a z mojej różdżki wypadło błękitne światło. Oczywiście chłopak poskromił je szybko, ale w tej samej chwili wysłałam mu dwa kolejne zaklęcia. Widział moje ruchy różdżką, więc doskonale wiedział, jak ma się bronić!
Ruch dłoni załatwił sprawę.
Pozornie - George wywrócił się na podłogę przez nagły ruch powietrza za plecami.
Parsknęłam na jego zaskoczoną minę.
- Suzanne! - warknął i, nadal leżąc na podłodze, skierował na mnie swoją dłoń, z której wyleciało przezroczyste zaklęcie.
Uchyliłam się. A z mojej różdżki wypadło różowe światło.
George rzucił zaklęcie w tym samym momencie, a nasze dwa promienie zderzyły się ze sobą.
Przełknęłam ślinę.
Chłopak zaczął przeciągać wiązkę w moją stronę. Nie mogłam na to pozwolić!
Kumulując moc, przepchnęłam ją o kilka cali, a George ułożył usta w cienką linię.
Moje mięśnie nagle stały się napięte, a mózg przestał klarownie przetwarzać informacje.
Liczyło się tylko jedno - wygrać ten pojedynek.
Zmrużyłam oczy, koncentrując się na miejscu styczności naszych świateł.
Zbliżało się ono w moją stronę!
Naparłam na nie z całej siły.
Przez chwilę zatrzymało się ze zgrzytem, a następnie puściło.
Uderzyło we mnie zaklęcie chłopaka, przez co upadłam na ziemię i przeturlałam się kilka kolejnych metrów. Mój policzek zetknął się z chłodnym podłożem, a po moim ciele rozlała się silna energia. Że też musiał użyć akurat tego zaklęcia! Wewnątrz mnie wbijały się teraz małe igiełki, powodujące skurcze moich kończyn. Contractio nigdy nie przypadło mi do gustu.
Przez chwilę czułam wokół siebie ciszę. Dopiero po chwili ludzie zwrócili na nas uwagę - czułam na sobie ich czujne spojrzenia.
- Suzanne! - Usłyszałam nad głową głos Maureen, szturchającej mnie w ramię.
Przygryzłam wargę, nie mogąc się ruszyć. Uchyliłam lekko powieki i zerknęłam w jej stronę.
Chciałam ją puknąć w czoło, że obdarza mnie teraz zatroskanym spojrzeniem. Chociaż z drugiej strony poczułam pewnego rodzaju ciepło na sercu, że ktoś się o mnie martwi. Po chwili zdołałam z siebie wydać głośne prychnięcie pełne drwiny.
- Usp...pokój...s...s...się - mruknęłam, na co Maureen momentalnie uśmiechnęła się półgębkiem.
- Oczywiście - stwierdziła ironicznie, a tuż obok niej pojawił się Jordan.
Z jego pomocą dziewczyna odwróciła mnie na plecy i ułożyła moje ręce wzdłuż ciała.
- Możesz się ruszać? Jakkolwiek? - spytał Lee, co rozbawiło mnie nieznacznie.
- A...j...j...jakm...yślisz...z...z - rzuciłam, starając się oszczędzić tlen.
- Wszystko z nią w miarę dobrze? - Usłyszałam nad sobą kolejny głos.
- Żyje, Harry - odparł Lee, odwracając wzrok w jakąś stronę. - Co z Georgem? - spytał, ściszając ton.
- Lepiej.
- Nieźle się załatwiłaś - skwitowała Maureen, odsuwając kilka kosmyków z mojej twarzy.
Wypuściłam z świstem powietrze z ust na jej uwagę.
George! - nagle zakołatało mi w głowie.
Uniosłam głowę, aby móc się rozejrzeć za rudzielcem, ale kolana Jordana skutecznie mi to uniemożliwiały. Prychnęłam pogardliwie, stykając się potylicą z zimną podłogą.
Czułam, że mięśnie powoli odzyskują władzę nad statycznym ciałem.
Po kilku chwilach podciągnęłam rękę i podniosłam się delikatnie na przedramieniu. Pomiędzy Maureen a Jordanem ujrzałam opartego o ścianę George'a. Miał zamknięte oczy.
Z zaskoczeniem przeniosłam wzrok na przyjaciół.
- C...co...mu...u...j...e...s...s...t? - Ponownie wróciłam do niego wzrokiem.
- Zapytasz go, jak wrócisz do siebie - powiedziała Maureen, zmuszając mnie do ponownego położenia się na posadzce.
Westchnęłam ciężko.
Po podłodze niosły się dźwięki kroków uczniów (zapewne spotkanie właśnie się skończyło) i atakowały zdradziecko moje uszy. Przygryzłam wargę, czując jak moja głowa rozsadza się od głośnych tupnięć.
- Cholera - syknęłam (nareszcie pełnym zdaniem) i podniosłam się na przedramionach.
Powolnie rozejrzałam się po pokoju życzeń. Wyszli wszyscy - poza naszą szóstką. George'owi, siedzącemu przy równoległej ścianie, towarzyszyli Fred i Angelina.
- Ile będę taka niepełnosprawna? - zwróciłam się do Lee i Maureen, lecz oni pokręcili głowami.
- Raczej na wózku nie wylądujesz - pocieszył mnie Jordan, na co parsknęłam kpiąco, po chwili zdając sobie sprawę, że nie mam przy sobie różdżki.
Westchnęłam, wystawiając rękę przed siebie.
- Accio - jęknęłam, a w następnej chwili przedmiot znajdował się w mojej dłoni. - Przynajmniej tyle pożytku - dodałam, celując nim w nogi.
- Suzanne! - Maureen po raz kolejny spojrzała na mnie karcąco.
- Sentirio - rzuciłam, a nagle w moich kończynach moc odbiła się echem. - Sentirio - spróbowałam jeszcze kilka razy, aż zdołałam wstać o własnych siłach.
Jednak Lee i Maureen dla pewności złapali mnie za ramiona, co skomentowałam drwiącym śmiechem.
- Co ci się... - zaczęła Angelina, gdy doczłapałam się do nich, ale pokręciłam z rezygnacją głową.
- Mi już nie jest nic, ale ta dwójka... - Wskazałam głową na Maureen i Jordana. - uparła się, że nie potrafię chodzić.
- Bo nie potrafisz! - fuknęła Store.
- Zabawne! - odparłam, czując, że przyjaciele puszczają mnie zgodnie, a ja tracę równowagę i z hukiem ląduję na podłodze.
Parsknęłam cicho, kręcąc głową z rezygnacją, zaszczycając ich drwiącym spojrzeniem.
Po chwili jednak przeniosłam wzrok na George'a, który patrzył na mnie niepewnie.
- Przepraszam, poniosło mnie - mruknął, uważnie lustrując mnie wzrokiem.
Nawet na tak drobny ruch z jego strony poczułam dreszcz przechodzący wzdłuż mojego kręgosłupa.
- A ja wolałabym na twoim miejscu oberwać Contractio niż Expulso - przyznałam.
- Fakt. - Dotknął się w głowę z pewnym grymasem na twarzy. - Jeszcze nigdy nie zderzyłem się tak mocno ze ścianą.
...
*skurcz (łac.) - powodowało długo bądź krótkotrwały kurcz wszystkich mięśni w ciele. Zbyt gwałtowne rzucenie zaklęcia może skutkować nawet niedowładem kończyn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz