poniedziałek, 9 lipca 2018

Rozdział 100


...
Rozejrzałam się z niepokojem po korytarzu. Upewniwszy się, że był całkowicie pusty, pociągnęłam za sobą Angelinę i ruszyłam pędem wzdłuż chropowatej ściany.
- Spóźnić się na pierwsze spotkanie po świętach - prychnęłam, puszczając jej rękę.
- Może nas za to nie wyrzucą - mruknęła ironicznie. - Poza tym mamy wymówkę, przecież Potter poprosił cię o wyświadczenie mu przysługi. - Uśmiechnęła się drwiąco.
- Ta przysługa miała być na czas - wymamrotałam przez zęby.
Kiedyś nie wywoływało u mnie to takiej irytacji, ale dzisiaj spokojnie mogłam stwierdzić, że spóźnialstwo było najgorszą zakałą uczniów Hogwartu.
- Powiemy, że musiałaś ochłonąć. Jeszcze się nie pozbierałaś po rozstaniu z Alexem - podsunęła z entuzjazmem.
- Sukinsyn!
- Z twoich opowieści wynika, że bardzo przystojny sukinsyn. - Zachichotała.
- Przestań! Nie chcę go już nigdy więcej widzieć.
- To nie będzie trudne, zważając na fakt, że Kanada jest odrobinę oddalona od Szkocji. - Ponownie parsknęła śmiechem.
- Okropnie się cieszysz na to moje zerwanie - zauważyłam. - Jesteś pewna, że oni zdołają nam uwierzyć?
- Jasne. - Zatrzymałyśmy się przed ścianą, w której zaczęły pojawiać się wysokie wrota. - Wystarczy tylko taki drobny szczegół... - Urwała, wykonując szybko ruch ręką. Po chwili poczułam, że łzy zbierają mi się do oczu. - Jesteś gotowa.
- Zaklęcie na pocenie się oczu? - syknęłam w momencie, w którym podwoje otworzyły się, a część uczniów zwróciła na nas chwilowo uwagę.
Przełknęłam ślinę, przepuszczając Angelinę w drzwiach. Z czystej złośliwości, aby wymierzyć sprawiedliwość, rzuciłam w jej włosy nieodczuwalny promień. Po chwili na jej fryzurze zadomowiły się wyjątkowo ciche jaskółki.
- Harry - wyjąkałam, czując na sobie uważny wzrok Wybrańca i podeszłam bliżej niego.
- Suzanne. - Przywitał mnie zawiedzioną miną. - Miałaś załatwić dużo czekolady - przypomniał, jakbym sama nie pamiętała. - I co ci się stało? - mruknął, gdy po raz kolejny otarłam łzę z policzka.
- Według oficjalne wersji? - podrzuciłam. - Wolisz nie wiedzieć. - Machnęłam ręką, w końcu wyczarowując sobie chusteczkę. Przyłożyłam ją do oczu, tym samym ograniczając sobie pole widzenia do zera.
- Suzanne? - powtórzył Potter z dezorientacją.
- Nie przejmuj się, zaraz mi minie. - Machnęłam lekceważąco dłonią, a w tej samej chwili z moich ust wydobył się krótki szloch. - Nie zwracaj uwagi - poprosiłam. - I nadal mam pytanie, czy po prostu nie mogłeś sobie zapragnąć całej skrzyni czekolad? Przecież ten pokój spełnia wszystkie nasze zachcianki!
- Te twojego brata są najlepsze - pochwalił.
- Można je kupić w prawie każdym sklepie mugoli - mruknęłam, wyciągając z kieszeni różdżkę i trochę po omacku kierując ją w jakiś punkt przede mną. - Czysto? - spytałam, lecz zanim zdążyłam poznać odpowiedź, zamachnęłam się, materializując przed sobą trzy skrzynki czekoladowych łakoci. - Wyszło? - Zdjęłam z oczu chusteczkę, ponieważ łzawienie właśnie ustało.
- Dziękuję ci serdecznie. - Potter wyszczerzył się do mnie radośnie, a następnie skierował się na środek sali.
Tymczasem ja rozejrzałam się za przyjaciółmi, którzy, ku mojej radości, stali niedaleko mnie.
- Witam. - Przywitałam ich promiennym uśmiechem. Po zerwaniu z Alexem czułam w sobie niewyobrażalne uczucie ulgi. Jakby blondyn był dla mnie niepotrzebnym balastem, którego nareszcie udało mi się pozbyć.
- Dobry humor udziela ci się nieprzerwanie już od kilku dni - pochwalił mnie George.
- I oby tak zostało - wtrącił jego brat, przez co wyszczerzyłam się jeszcze radośniej.
- Uwaga! Słuchajcie mnie bardzo uważnie! - Potter zwrócił na siebie uwagę wszystkich. - Dzisiaj spróbujecie wyczarować cielesną formę zaklęcia patronusa!
Jego słowa zrobiły niemałe wrażenie na wszystkich zgromadzonych. Nie ukrywając, ja także uniosłam brew z zaskoczeniem. Potter jednak nie próżnował i naprawdę wierzył w tych mało niepojętnych ludzi.
- Do zaprezentowania tego czaru przyda mi się pewna osoba - dodał, kiedy szepty wśród nas ustały, a ja zdziwiłam się na jego słowa. Po jaką cholerę jest mu ktoś potrzebny w tym zaklęciu? Jego wzrok przez chwilę rozglądał się po tłumie, aż spoczął na mnie. - Suzanne, miałem na myśli ciebie.
- Mnie? - powtórzyłam to na tyle głośno, aby mój głos stał się nagle strasznie wysoki.
- Sądzę, że masz lepszą wprawę w uczeniu kogoś tego zaklęcia - potaknął.
- Pozwól, że powtórzę: mnie? - mruknęłam, jednak uśmiech nie znikał z jego twarzy. - Będziesz tego żałował, Potter - zagroziłam, nieśpiesznym krokiem podchodząc bliżej.
- Dla sprostowania... - dodał Harry. - Suzanne jest siostrą naszego profesora Remusa Lupina, który to nauczył mnie tego zaklęcia. Dzięki niemu udało mi się, tak jak wcześniej wspomniała Hermiona, pokonać kilku dementorów.
- Harry! Ich tam było setki! - fuknęła Hermiona, jednak ja skupiłam się na wyrazach twarzy innych.
Nie byli zbytnio zadowoleni z mojej obecności. Bardziej pałali niechęcią niż jakąkolwiek dozą sympatii.
- To żeś sprostował - mruknęłam do Harry'ego, a ten posłał mi niezrozumiałe spojrzenie. - Remus to wilkołak, o ile mnie pamięć nie myli. A oni świetnie to wiedzą i...
- Proszę cię - skarcił mnie. - Wszyscy pamiętają go jako dobrego nauczyciela.
- ...I wilkołaka biegającego nocą po lasach - wtrąciłam, nie mogąc się powstrzymać.
Wybraniec jedynie pokręcił karcąco głową.
- No dobrze - Westchnął. - A zatem Suzanne pokaże wam praktykę tego zaklęcia, a ja będę w tym czasie dopowiadał niezbędną, tym razem, teorię.
Większość potaknęła z entuzjazmem, a ja sięgnęłam po różdżkę.
- Na samym początku oczyśćcie umysł ze wszystkiego - powiedział, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem. - Następnie musicie wybrać szczęśliwe wspomnienie. - Chwila skupienia i retrospekcja. Przeniosłam się do swobodnego biegania po łąkach w ciele wilka. - Na koniec smagnięcie różdżką i powiedzenie...
- Expecto Patronum! - krzyknęłam, tym samym przerywając mowę chłopaka. Jednak w chwili rzucania czaru, moje myśli zmieniły bieg i nakierowały się na ostatnią imprezę, podczas której odbył się mój pocałunek z Georgem.
Wzdrygnęłam się, ale było już za późno. Z końca mojej różdżki wypadł snop oślepiającego światła, który po chwili podzielił się na kilka drobnych wstęg.
Błękitne iskry krążyły szybko w powietrzu, układając się w piękny kształt zwierzęcia, które już za chwilę wszyscy mieliśmy zobaczyć.
Opuściłam różdżkę, czekając z zadowoleniem na finał, którego kulminacją miała być nienajgorsza forma kota.
W ostatniej chwili jednak błyski skręciły, a kiedy znów się ułożyły, mój patronus przebiegł po pomieszczeniu gładko omijając napotykane osoby.
Po kilku sekundach wrócił do mnie z ogromnym uśmiechem na pysku i wysoko stojącymi uszami. Oczy były czujne, ale przyjaźnie nastawione, jednak ja poczułam szybsze bicie serca w mojej klatce.
Usłyszałam wokół siebie wiwaty, ale dochodziły do mnie jak przez mgłę. Z przyspieszonym tętnem wpatrywałam się w twór przede mną.
No kotem to ja bym tego nigdy nie nazwała.
- Ja... - wyjąkałam w końcu, odsuwając się od zwierzęcia.
Tuż przede mną znajdowało się coś na kształt dzikiego psa, którego dymne błękitne ciało gdzieniegdzie pokrywały granatowe plamy. Duże uszy odstaburczały się nad głową, a ogon wyglądał jak eleganckie pióro do pisania przysłonięte mgłą.
- Likaon - zakrzyknął ktoś z tłumu.
- Ale fajny patronus! - dodał ktoś inny.
- Tak? - przytaknęłam naiwnie, chcąc w myślach dopowiedzieć: lecz nie mój.
Przeniosłam wzrok na bliźniaków, którzy wpatrywali się we mnie z szeroko otwartymi ustami. Nie mogłam zdobyć się na nic innego, jak na potulne wzruszenie ramionami i głębokie westchnienie.
Gdy znów spojrzała na mojego likaona, została z niego jedynie szara mgiełka.
- Okey, ludzie! - powiedział Potter. - Zaczynamy ćwiczenia, ja i Suzanne będziemy wam pomagać! - Podszedł do najbliżej stojącej krukonki.
Ja jednak nie potrafiłam się ruszyć. W mojej beztroskiej głowie znów pojawiły się uporczywe myśli. Skąd to się tu wzięło? Gdzie jest mój kuguchar? Dlaczego mój patronus w ogóle się zmienił!?
Ukucnęłam, aby smagnąć dłonią powierzchnię, po której jeszcze chwilę temu poruszał się mój likaon. Przełykając ślinę, poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Momentalnie przeszedł mnie dreszcz.
- Ja... - zaczęłam nieudolnie.
- Mówiłaś, że twój patronus jest kotem - powiedział rudzielec, przykucając obok mnie.
Podniosłam na niego wzrok.
- Był kotem, George. - Prawie że wyszeptałam. - Ale teraz jest jakimś... likaonem.
Zmarszczył nieco brwi.
- To znaczy, że zmienił ci się patronus?
- Na to wygląda. - Potaknęłam, wstając, co chłopak zrobił zaraz po mnie. - No dobra, nie przejmuję się tym. Tak w sumie mam to gdzieś. - Zapewniłam. - Teraz trzeba was nauczyć tego nieszczęsnego zaklęcia. - Zmusiłam się do uśmiechu.
...
Wertowałam kolejną książkę, której treść prezentowała się podobnie do poprzednich. Przygryzłam wargę, licząc na sprofanowanie tych dzieł. W każdym było napisane jasno i wyraźnie, ale te kilka wyrazów nie mieściło się w mojej głowie.
Czyli to było silniejsze, niż mogłam przypuszczać. Nie można było tego zadusić w sobie, bo zakończyłoby się to bezprecedensowo fiaskiem.  Przymknęłam powieki, odchylając się lekko na krześle.
Spędzanie czterech godzin w bibliotece nie działało na mnie kojąco. Panowała tutaj idealna atmosfera do rozmyślań, na które wtedy nie miałam siły. A jednak wdrażałam się coraz głębiej w swój umysł i próbowałam go zrozumieć. Na próżno.
Dlaczego podobał mi się George? - wspaniałe pytanie, na które nie potrafiłam znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Miał w sobie coś takiego, co przyciągało mnie do niego, a jednocześnie kazało mi uciekać.
Jego magnetyzm kazał mi poświęcać mu czas. Kazał mi myśleć o nim i zapominać o bożym świecie.
Zdarza się, że forma patronusa ulega zmianie w czasie życia czarodzieja. Dzieje się tak pod wpływem silnych emocji (tj. miłość, smutek) lub głębokich zmian w charakterze.
Jak bardzo chciałam wierzyć, że mój charakter zmienił się przez ostatni rok. Może i nie byłam tym samym człowiekiem, który prawie siedem lat temu przeszedł próg Hogwartu, a w jego głupiej główce kołatały się myśli o zbawieniu świata, ale...
Uczucie do George'a sprawiło, że mój patronus zmienił swoją postać!
No bo przecież to o nim pomyślałam, przywołując radosne wspomnienie. O jego wargach, dotyku, oczach pełnych charakterystycznych ogników.
- Jak tam, Suz? - Maureen usiadła na przeciwko i wlepiła we mnie swój władczy wzrok. Pałętało się w nim rozbawienie i niedowierzanie.
- A jak ma być. - Wzruszyłam ramionami, odkładając na stolik bezużyteczną książkę. - Przecież to tylko patronus, nie ma co się zamęczać.
- Dlatego cały stolik jest wręcz obłożony w książkach o nim? - zauważyła, wskazując na zastawiony blat.
- Racja. - Przygryzłam wargę, przenosząc wzrok na regał za nami.
- Też szukałam - przyznała, przez co byłam zmuszona do ponownego spojrzenia na nią.
Maureen nic nie mówiąc, podsunęła mi jakąś starą encyklopedię.
- Likaon? - mruknęłam, lustrując obrazek ze smukłym zwierzęciem o długich kończynach i szerokich uszach, na którego ciele widniały liczne brązowe plamy.
- Przeczytaj - poleciła spokojnym głosem.
Posłusznie utkwiłam wzrok w kartkę.
Przeczytałam o wyglądzie, zachowaniu w stadzie, systematyce i po dłuższej chwili spojrzałam na Maureen z niezrozumieniem. Jej rozumowanie było nielogiczne. Przecież charakterystyka tych zwierząt na niewiele mogła mi się teraz przydać!
- Suzanne! - skarciła mnie czarnowłosa, wskazują palcem w jakiś fragment tekstu. - Jak drzewo stoi, że likaony w budowie ciała przypominają hieny! - fuknęła, przez co momentalnie zatkałam jej usta dłonią. Dziewczyna jednak nie zamierzała się poddać i wyrwała się z mojego uścisku. - A ich zachowanie stadne przypomina te u wilków! - kontynuowała głośno, przez co kilka osób zwróciło na nas uwagę.
- Maureen, zamknij się - syknęłam przez zęby, zamykając jej książkę.
Czarnowłosa wróciła na swoje miejsce, a następnie ruchem ręki sprawiła, że wszystkie tomy wróciły na odpowiednie półki. Blat znów był czysty.
- Nie! - warknęła, chociaż jej głos był już cichszy. - Nie zamknę się ja ale ty! I to ty będziesz mnie słuchać!
Przewróciłam oczami, podpierając się łokciami na stole.
- Oświeć mnie - rzuciłam. Powiedz mi coś, czego jeszcze nie wiem.
- Wilk jest banalny. To przecież patronus twojego brata! - zaczęła hardym tonem. - A hiena? Pomyślmy. Ale nie wierzę, abyś miała tak słabą pamięć! Jeszcze z pięć godzin temu widziałam taką formę patronusa. Błękitną, mglistą hienę! - mówiła ironicznie, przez co nabierałam przeświadczenia, że zaraz się udusi od tego drwiącego tonu.
- Nie przypominam sobie...
- Jak ty mnie wnerwiasz. - Wypuściła powietrze przez zęby. - Nie udawaj głupiej, Suzanne. Błagam cię! Likaon nie jest przypadkowym zwierzęciem. Twój patronus zmienił się pod wpływem George'a i zapewne przybrałby postać hieny, gdyby Remus nie miał na ciebie tak ogromnego wpływu!
- Całe szczęście - wyszeptałam, chowając twarz w dłoniach. Byłam zmęczona.
- Suzanne! - skarciła mnie dziewczyna, ale postanowiłam nie reagować. Miałam nadzieję, że zaraz się odczepi.
Moje niedoczekanie.
- Nie ignoruj mnie. - Przy moim uchu rozbrzmiał jej pewny głos. Podniosłam na nią wzrok i westchnęłam ciężko. - Myślałam, że nie mamy przed sobą tajemnic - powiedziała czarnowłosa.
- To nie jest tajemnica. - Wzruszyłam ramionami. - Tylko stek bzdur, których nie mam zamiaru rozpowszechniać!
- Suz. - Jej dłoń chwyciła mnie za nadgarstek i zacisnęła się na nim boleśnie. - Stek bzdur? Wstydzisz się tego, że... - zaczęła, ale przerwałam jej szybko.
- Nie mam się czego wstydzić. Zaraz mi minie - przyznałam.
- Zakochałaś się w George'u. Takie rzeczy nie mijają od tak. - Pstryknęła palcami wolnej ręki.
Skrzywiłam się na jej słowa. W moich uszach zabrzmiały one tak abstrakcyjnie, że aż nie w sposób było je zaakceptować.
- Nie obchodzi mnie to - jęknęłam, uwalniając się z jej uścisku.
- Ale ty przecież spotykasz się teraz z Alexem? - Maureen zmrużyła oczy. - Sama mi mówiłaś, że się z nim przespałaś.
- Jestem idiotką i się z nim przespałam. - Potaknęłam.
Maureen przełknęła głośno ślinę.
- Zrobiłaś to tylko po to, aby zapomnieć o George'u? - Spojrzała na mnie z trwogą.
- Nie mów tego na głos. I tak już czuję się podle! - wyznałam, opierając głowę na splecionych dłoniach.
Przecież świetnie zdawałam sobie z tego sprawę! Byłam zwykłą idiotką, która nie widzi niczego prócz czubka własnego nosa. Wykorzystanie Alexa było chwytem poniżej pasa, które tylko narobiło mi problemów. Z resztą nie miałam pojęcia, że tak bardzo mu zależało. Myślałam, że... W zasadzie nic nie myślałam. Po prostu chciałam zapomnieć o George'u!
A przekonanie, że Alex miał przede mną wiele dziewczyn, tylko uspokajała moje myśli. Aż do jego słów, w których nazwał mnie dziwką! Z jednej strony miał rację, ale przecież przez ten sex on fizycznie niczego nie stracił.
Ja niestety tak - dziewictwa nie można odtworzyć przecież magią, do cholery!
Gdybym miała wybór, nie zrobiłabym tego drugi raz. Wywaliłabym go z pokoju i usunęła mu część pamięci ze mną. Odpowiedzialność za drugiego człowieka, wynikająca ze świadomości, że druga osoba coś do ciebie czuje, była dla mnie zbyt przygnębiająca i przytłaczała mnie doszczętnie.
- Nie oceniam. - Maureen uniosła ręce w geście poddania. - Ale w takim razie wytłumacz mi, dlaczego nie chcesz być z Georgem?
Westchnęłam ciężko.
- Bo się boję, Maureen - powiedziałam drżącym głosem. - Nasza paczka jest dobra teraz. Ja, ty, Angelina, Jordan, Fred i George. Jeżeli wyznam George'owi, że mi się podoba, to to wszystko może się rozlecieć. Jest dobrze tak, jak jest teraz.
- Męczysz się z tym.
- Inaczej będą męczyć się z tym wszyscy. Poza tym spójrz na George'a. On nie chce dziewczyny na stałe.
- A tutaj nie wiem w sumie, z czego to wynika - mruknęła. - Nagle zaczął flirtować prawie z każdą ładniejszą dziewczyną i umawiać się na randki. Robi się z niego drugi Fred.
- Tego świat może nie przetrwać. - Skinęłam. - Ale wiem jedno, Maureen. Dalsze kroki w tym kierunku nie mają żadnego sensu.
...
Pierwszy trening drużyny bez Pottera i bliźniaków. Rozejrzałam się po dwóch nowych twarzach w drużynie i dosłownie dostałam białej gorączki. Bell gromiła mnie swoim jasnym spojrzeniem, przez co tylko cudem zdołałam się na nią nie rzucić.
Angelina tłumaczyła jej i Deanowi z roku niżej na czym mniej więcej będzie polegała ich rola w drużynie. Robiła to z nerwów, bo oni wiedzieli to już od dawna.
Gdy po raz trzeci pokazała im piłki, jakimi zawodnicy grają na boisku, chrząknęłam znacząco, aby biedaczka przestałą się produkować. Sezon Quidditcha zaraz miał zostać wznowiony, a my mieliśmy nieprzećwiczoną drużynę. Johnson była sfrustrowana - zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że była naszym kapitanem.
- Może przejdziemy już do praktyki? - zaproponowałam, co pozostali skwitowali z ogromną aprobatą. Podnieśli się z podłogi, chwycili za miotły i udali się do wyjścia. To znaczy udały się trzy osoby: Maureen, Ron jako bramkarz i Spinnet.
Angelina patrzyła na mnie z irytacją, jednak nie miałam zamiaru jej niczego wyjaśniać. Wywołałoby to w niej jeszcze większe rozzłoszczenie. Także wyszłam z szatni i szybkim tempem wkroczyłam na odśnieżone boisko.
- Mamy dwóch ścigających i bramkarza. - Wskazałam na tę trójkę. - Popróbujecie na razie sami. Przepraszam was za zmarnowanie ostatnich trzydziestu minut, ale, jak wiecie, mamy pewien kryzys.
Pokiwali głowami, wzbijając się w powietrze.
Zapewne teraz otaczała ich wolność. Lot w powietrzu musiał być czymś naprawdę przyjemnym, jednak ja nie miałam nigdy zaznać czegoś podobnego. Moje wybrakowanie - lęk wysokości - było dla mnie znaczącym argumentem, aby wcale nie dotykać się mioteł.
- Na szczęście mogę jeszcze na nie patrzeć - mruknęłam pod nosem, zmierzając w stronę środka boiska.
Nagle uśmiechnęłam się bez powodu. To znaczy miałam powód; nawet konkretny. Przypomniał mi się ostatni dowcip bliźniaków na Umbridge. Za kobietą chodziło stadko ropuch, które wydawały z siebie dźwięki rechotania zmieszanego z bluzganiem. Na twarzy urzędniczki malowała się wtedy ogromna złość, ale, ku zadowoleniu wszystkich, nie mogła nic zrobić.
Ilekroć pozbywała się jednego płaza, w jej kierunku już szturmowały następne.
Niestety skutkowało to kolejnym dekretem. Na ścianie przed wielką salą znajdowało się ich coraz więcej i już niedługo zaczną zajmować też inne mury.
Hogwart powoli stawał się obcym miejscem, którym zaczynało rządzić Ministerstwo. Widać było, że Dumbledore tracił nad nim kontrolę.
...
Na miękkim materacu w dormitorium leżało mi się tak wspaniale, że nie zamierzałam nawet podnosić powiek, gdy drzwi pomieszczenia otworzyły się i po sekundzie znów uderzyły z hukiem o futrynę. Chwilę czekałam w spokoju, a moja klatka piersiowa unosiła się pod wpływem miarowego oddechu, gdy nagle tuż przy szyi poczułam gorący ruch powietrza.
- Cholera! - syknęłam, instynktownie otwierając oczy i podnosząc się na przedramionach, co okazało się błędem.
Twarz George'a znajdowała się o wiele bliżej niż przypuszczałam, przez co teraz nasze usta oddzielały nieznaczne centymetry. Mimowolnie wróciłam wzrokiem do jego oczu, w których tańczyły teraz te szalone iskierki.
- Czego chcesz? - rzuciłam, nie odsuwając się od rudzielca nawet o milimetr, a mój oddech smagnął niechcąco wargi chłopaka, które wykrzywiły się przez to drwiąco.
- Poinformować - wyznał z dumą, a ja poczułam jego perfumy włamujące się bezlitośnie do moich nozdrzy. Otępił mnie ich intensywny zapach, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł dreszcz.
- Poinformować? - powtórzyłam obojętnie. - Niby o czym?
Przeniosłam wzrok na usta rudzielca, które wydawały się być tak blisko. Ponieważ były bardzo blisko. Wręcz niebezpiecznie, przez co powstrzymywałam się całą sobą, aby nie wpić się w niej gwałtownie. Wystarczyłby tylko jeden szybki ruch.
- A o czym konkretnie? - dodałam znowu, czekając z niecierpliwością na jego odpowiedź. Te cholerne perfumy nie pozwalały mi się skoncentrować!
- To bardzo istotne. - Głos chłopaka wydał mi się teraz dziwnie intymny. Nie wytrzymałam.
Odwróciłam wzrok, przy okazji szybko odsuwając się od niego. Dopiero teraz zauważyłam, że przez cały ten czas siedział na moim łóżku. Podsunęłam się jeszcze głębiej materaca.
- Spokojnie - parsknął, wstając, przez co skarciłam go wzrokiem. 
Ponownie podczołgałam się na krawędź łóżka i stanęłam na kolanach, przez co ja i George zrównywaliśmy się ze sobą. Przypomniałam sobie wtedy mój wyskok, i to dosłowny, na IV roku, gdy wyszłam na dach podczas zimy.
- Wtedy byłaś cholernie przerażona - przerwał George ciszę. - Ja w sumie też się bałem.
- Też sobie o tym pomyślałam - mruknęłam, wspominając, że wtedy chłopak także podszedł do mojego łóżka. Wtedy nasze twarze znajdowały się bardzo blisko siebie, a nasze spojrzenia były w jednej linii. - Ale teraz patrzę na ciebie trochę z góry - dodałam z satysfakcją.
- Ponieważ łóżka są wyższe i ty jesteś wyższa - odparł. - Nie wiń mnie za mój niski wzrost, karzełku.
- Ja karzeł? - rzuciłam, czując rozlewające się po moim ciele przyjemne ciepło. W zasadzie to określenie w cale mi nie przeszkadzało.
- Jesteś karłem, dla mnie zawsze nim będziesz - wyjaśnił chłopak, a ja uśmiechnęłam się w duchu.
- Byłaś cała blada - wspominał. - Do tej pory zastanawiam się, co by się stało, gdybyśmy cię wtedy nie złapali.
- To ty mnie złapałeś - poprawiłam, czując kwitnący rumieniec na policzku. - Rozbiłabym się o skałę - dodałam pośpiesznie, ale chłopak już nic nie odpowiedział.
Wpatrywał się we mnie swoim czujnym spojrzeniem, a ja mimowolnie skierowałam wzrok w dół. Jego usta kusiły samą swoją obecnością. Były wykrzywione w smutny uśmiech.
Nagle nachyliłam się, aby jeszcze raz poczuć na swoich wargach ich cudowny smak, jednak tuż przed nimi ocknęłam się z tego amoku. Przełknęłam ślinę, czując tuż przed sobą ich kuszącą fakturę. Przekręciłam głowę, składając drobny pocałunek na gładkim policzku Weasleya.
Przez moje ciało przeszedł silny dreszcz, który zmusił mnie do odsunięcia się od rudzielca.
- Za co to było? - Dotarł do mnie jego lekko zachrypnięty głos. Był podobnie zaskoczony do mnie.
- Dziękuję - Tylko tyle zdołało wyrwać się z moich ust, bo w następnej chwili chłopak objął mnie delikatnie ramieniem i przytulił mnie do siebie.
Westchnęłam z ulgą. To było niesamowite jak wiele doznań przyniósł mi dziecinny pocałunek w policzek. Może mój umysł nastawił się na styknięcie z jego wargami, ale cóż zrobić?
Miałam wrażenie, że idealnie wpasowuje się w ciało rudzielca. Moja głowa spoczywała na jego ramieniu, a nozdrza były zaczepiane przez zwodniczy zapach perfum.
Po chwili odsunęliśmy się od siebie, a na naszych twarzach widniało lekkie speszenie.
- Co to była za ważna informacja? - zmieniłam temat, nie mogąc znieść tego palącego spojrzenia.
George pośpiesznie sięgnął do swojej kieszeni i wyjął z niej białą kopertę.
- Byłem z Fredem w gabinecie Umbridge - powiedział z zadowoleniem. - Wiesz, mieliśmy podrzucić jej tą testowaną przez nas pigułkę w ciastkach. - Podrapał się po łokciu. - Przez przypadek natknęliśmy się na to. - Zmarszczyłam czoło. - To wyniki twoich egzaminów. Poszło ci lepiej, niż mówiła Umbridge. W obydwu przypadkach powinnaś dostać Wybitny.
Wzięłam od niego pergamin i rozwinęłam go.
W prawie wszystkich podpunktach miałam maksymalną liczbę podpunktów.
Uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie, widząc na kartce pieczęć ministerstwa. Może kiedyś przyda mi się tego typu dokument.
...
Aby dowiedzieć się więcej o likaonach:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Likaon_pstry

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz