czwartek, 19 lipca 2018

Rozdział 102 - II


Przecież znałem jej temperament. Wiedziałem, jak może zareagować. Zacisnąłem usta w cienką linię, nagle czując na swoim nadgarstki lekki uścisk, przypominający bardziej dotknięcie skrzydeł motyla niż prawdziwy chwyt.
Suzanne wygięła się w łuk, łapiąc się usilnie mojego ciała. Jej klatka piersiowa uniosła się górę, oczy otworzyły, a usta rozszerzyły, aby złapać więcej tlenu. Przez chwilę chaotycznie łapała tlen, aż nie miała pewności, że może oddychać naprawdę.
Przełknęła ślinę, podnosząc swój przerażony wzrok na moją twarz. Intensywny błękit jej oczu zrobił mnie wręcz jego niewolnikiem.
- George - powiedziała cicho, ale jej ton i tak opływał w arogancję.
Kurwa! Ona żyje!
Nie wiedząc, co tak naprawdę robię, zbliżyłem się do niej i objąłem zachłannie jej drobne, mokre ciało. Jej ubrania dokładnie przylegały do niego i sprawiały, że chciałem być jedynym, które ma do niego prawo.
Skarciłem siebie w momencie, gdy Suzanne objęła mnie tak samo mocno, a jej prawa dłoń wylądowała na moim ramieniu i ścisnęła je lekko. Tak jak Clara kilka godzin temu. Klatka piersiowa Suzanne napierała na mnie niepewnie a jej każdy ruch utwierdzał mnie w przekonaniu, że żyła.
Jeszcze nigdy w życiu nie odczułem tak obezwładniającego uczucia ulgi.
- George - powtórzyła znowu, a jej głos zabrzmiał tak dziecięco. Poczułem dreszcz, jaki przebiegł jej ciało. Teraz czułem pod sobą każdą jej kość i fragment skóry.
Nie mogąc się powstrzymać, złożyłem na jej skroni czuły pocałunek, a Suzanne pewniej wtuliła się we mnie.
...
Suzanne Rose Lupin
...
Kilka dni po incydencie w jeziorze pragnęłam tylko o nim zapomnieć. To okazało się dosyć proste, bo George nie wracał już do tego tematu. Siedziałam właśnie na miękkim fotelu w Pokoju Wspólnym i zaszczycałam bliźniaków od czasu do czasu dumnym uśmiechem.
Za chwilę miał odbyć się nasz bal przyszłych absolwentów - pamiętam, że wraz z bliźniakami włamałam się na tę imprezę w czasach ich brata Charliego. Wtedy było dosyć zabawnie, więc miałam zamiar powtórzyć te przeżycia.
- Zostało pięć minut, Suzanne - zauważył bystrze Fred, posyłając mi znaczący uśmiech. - Nie wiem czy zauważyłaś, ale jesteś dziewczyną, a jak wszyscy wiemy, wy potrzebujecie co najmniej czterech godzin na przygotowania! - Skarcił mnie wzrokiem.
Istotnie. Siedziałam rozwalona na fotelu w spodniach i bluzie, które nijak nie pasowały na tego typu wyjście.
- Jestem wyjątkiem i potrzebuję czterech minut - zapewniłam spokojnie, wygodnie wylegując się na miękkich poduszkach.
- W takim razie do zobaczenia za pięć minut - powiedział, wstając i tym sposobem rudzielcy sobie poszli, z czego George zerknął na mnie przelotnie.
Uśmiechnęłam się, spoglądając na zegar. Zostało 30 sekund. Przymknęłam oczy, delektując się ostatnimi chwilami wolności, a gdy znów podniosłam powieki, zobaczyłam dwie sekundy spóźnienia z mojej strony.
Podniosłam się z miejsca i niespiesznie ruszyłam do pokoju.
- Suzanne! - Angelina na mój widok wstrzymała oddech z trwogą.
- Spokojnie. - Machnęłam ręką. - I nie zagaduj mnie, bo muszę się wyszykować - dodałam, wchodząc do wolnej łazienki.
Pośpiesznie rozebrałam się i wzięłam szybki prysznic. Naprawdę szybki, bo trwał zaledwie pół minuty. Stanęłam przez lustrem i pstryknęłam palcami, osuszając się. Po chwili znów zrobiłam szybki ruch ręką, a wtedy na mojej twarzy pojawił się delikatny makijaż i dziewczęca fryzura.
Kiedy uśmiechnęłam się do siebie, wyobrażając sobie sukienkę, którą Nimfadora podarowała mi na święta, na moim ciele pojawiła się owa kreacja, a na stopach widniały czarne, wysokie szpilki.
Bycie czarodziejem jest świetne i oszczędza naprawdę wiele czasu. Dlatego nie rozumiem Angeliny, która z pomocą Maureen przygotowywała się na tę imprezę od obiadu.
Z łaski chwytając swoje perfumy i spryskując nimi skórę w bardziej mugolski sposób, wyszłam z pomieszczenia, gdzie zastały mnie zdziwione dwie pary oczu.
- Suzanne? - Maureen wytrzeszczyła na mnie oczy, mało co nie opuszczając pędzla z ręki.
- Nie, Voldemort - prychnęłam, uśmiechając się lekko.
- Ale... - zaczęła Angelina. - Tak szybko? Suzanne...
- Magia działa cuda. - Potaknęłam głową z zadowoleniem i minęłam je, aby przejrzeć się w lustrze wiszącym na drzwiach szafy.
Na mojej twarzy usta wykrzywiały się w ironiczny uśmiech, a błękitne oczy skrzyły się delikatnie. Zostały podkreślone ciemnymi cieniami - granatu i srebra, a wargi pomalowano bezbarwnym błyszczykiem. Cała twarz została poddana subtelnemu działaniu pudru i włosy upięte w zgrabnego koka, którego podtrzymywała wstążka w kolorze mojego "wybitnego" odzienia.
Bordowa sukienka miała rozkloszowany dół sięgający lekko przed kolano i eksponujący tym samym moje zgrabne nogi. Głęboki dekolt wycięty w serek dodawał mi pazura, a przylegające rękawy zakrywały poranione przedramiona. Czarne wysokie szpilki dodawały mi kilku centymetrów.
A to wszystko dzięki zaledwie kilku ruchom rąk.
Przytaknęłam sobie z uznaniem i odwróciłam się w kierunku przyjaciółek, które w dalszym ciągu patrzyły na mnie niepewnie.
- Angelina, ja przecież cię nie zjem - skarciłam ją, gdy jej wargi zaczynały powoli się rozchylać.
- Po siedmiu latach to jest szok równy dostaniu w twarz - usprawiedliwiła się, wzruszając ramionami i wracając do nakładania pudru.
Parsknęłam pod nosem, siadając na swoim łóżku. Tamci "trzej muszkieterowie" mieli po nas tutaj przyjść. Żeby tylko nas nie wystawili.
Przygryzłam wargę w momencie, gdy po pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - zawołała radośnie Maureen, a wtedy te uchyliły się.
- Witam, nasze drogie koleżanki, zapraszam na szaloną... - zaczął Fred odważnym tonem, ale nagle zamilkł, bo jego wzrok spoczął na mnie. Po chwili uśmiechnął się nieprzyzwoicie, a tuż za nim pojawili się Lee i George. Na widok tego ostatniego serce zaczęło mi bić szybciej. - A my to się chyba nie znamy - stwierdził Fred, podchodząc do mnie i chwytając mnie za dłoń, aby przybliżyć ją do swych ust.
Wyrwałam ją pośpiesznie, patrząc na niego jak na wariata.
- Dobrze się czujesz? - spytałam, na co chłopak wyszczerzył się głupio i złapał za serce.
- Na Merlina, to ty, Suzanne! Nie poznałem cię! Wyglądasz jak... - Spojrzał na mnie krytycznie. - Jak dziewczyna!
Parsknęłam śmiechem na jego uwagę, jednak mimowolnie przeniosłam wzrok na George'a. Chłopak miał na sobie brązową marynarkę i spodnie skrojone z tego samego materiału. Na białej koszuli, zakrytej częściowo przez zapięte okrycie, eksponował się fioletowy krawat w prążki.
- Niezły krawat - prychnęłam w jego kierunku. Wiem, że byłam idiotką, ale wprost nie mogłam się oprzeć.
Całą sobą nastawiłam się na ripostę chłopaka, która zniszczy ten wieczór. Nawet uprzednio wzięłam wdech, aby wypuścić go z siebie z zirytowaniem.
- Niezłe nogi - odparł rudzielec, starannie lustrując mnie wzrokiem.
Faktycznie wypuściłam z siebie powietrze. Z zaskoczenia.
Zamiast popsucia humoru George zrobił coś o wiele gorszego. Wprawił mnie w stan niepokoju.
...
Wchodząc do wielkiej sali, nagle dopadła mnie przygnębiająca atmosfera. Całe pomieszczenie otaczała stonowana szarość, a uczniowie z mojego rocznika patrzyli na siebie z przygnębieniem. Nie było balonów, radosnej muzyki, nawet stoliki ubrano w białe eleganckie obrusy zastępujące te w kolorach domów.
Moje brwi zmarszczyły się momentalnie, czując gęstniejącą atmosferę. Z magicznego gramofonu wydobywały się subtelne dźwięki walca, jakbyśmy czekali na czyjś pogrzeb. Bal przyszłych absolwentów przecież od zawsze był radosnym świętem.
Była to ostatnia impreza dla siódmorocznych, którzy już niedługo mieli poznać smak dorosłego życia. Patrzyłam po twarzach ludzi, tak naprawdę nie rozpoznając wielu z nich. Nigdy nie miałam szansy dobrze ich poznać.
Zawsze trzymałam się swojej paczki i nigdy nie wyrażałam chęci na poznanie kogoś więcej. No może raz mnie do tego podkusiło. W kącie pomieszczenia zauważyłam kilku przyjaciół Cedrika. Śmiali się i żartowali, nie przejmując się niepokojącym wystrojem pomieszczenia.
Wśród ludzi rozpoznałam tez Yaxley oraz jej kilku znajomych. Nigdzie nie mogłam się dopatrzeć Vincenta, ale przecież ona zawsze był typem samotnika. Znając go, pewnie nawet nie zaprzątał sobie głowy fatygą na ten bal.
W oczy wpadła mi także Eva Shy rozmawiająca z szatynką, z którą całował się George na ostatnim spotkaniu GD. Mój żołądek zawiązał się w supeł. Czyli jednak nie była z roku niżej. A najgorsze było to, że gdy zwróciła na nas uwagę, momentalnie ruszyła w naszym kierunku.
Nie przejmując się towarzystwem moim, Angeliny, Jordana i Freda, stanęła przed George i złożyła na jego ustach zachłanny pocałunek. W duchu wyobraziłam ją sobie, jak rzucam na nią Avadę.
Miałam szczęście tylko w tym, że pomiędzy mną a Georgem znajdowali się Angelina i Fred. To w jakiś sposób uchroniła rudzielca przed moim przypadkowym kopnięciem. Złożyłam dłonie w pięści, patrząc jak dziewczyna przyssała się do niego jak pijawka.
- Jordan - zwróciłam się do czarnoskórego przyjaciela. - Zatańczysz?
Lee popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Według oficjalnej wersji Umbridge podzieliła nas w pary i ja zostałam połączona właśnie z nim - oficjalna część balu miała zostać rozpoczęta walcem - dlatego moje pytanie było normalne i naturalne. Byliśmy przyjaciółmi, więc mogliśmy ze sobą tańczyć, do cholery!
Po chwili dywagacji z samym sobą zgodził się. Zanim jednak pociągnęłam go na parkiet, chłopak trącił Freda łokciem i dzięki temu w czwórkę weszliśmy na opustoszały środek pomieszczenia.
- O której zaczyna się oficjalna część balu? - rzucił Fred, łapiąc Angelinę w talii.
- Za dwadzieścia minut.
- Wyrobimy się - podsumował, pstrykając palcami.
Wtedy muzyka w gramofonie zmieniła się i wyleciał z niej skoczny kawałek Mrocznych Braci. Do naszych podrygów po dłuższej chwili dołączyli także inni uczniowie i nim minął czas do części oficjalnej, zdążyliśmy zmienić kolory dekoracji, stolików oraz stworzyć mnóstwo balonów i serpentyn.
Humor udzielał się wszystkim.
Ja także nie miałam zamiaru z niego rezygnować, więc starałam się omijać George'a i, jak się potem okazało, Clarę szerokim łukiem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz