niedziela, 15 lipca 2018

Rozdział 102 - I


...
Kilka tygodni później, pojedynkując się z Jordanem, nie mogłam się skupić. Wszystko przez szatynkę, która znikąd pojawiła się obok George'a i odrzucała swoje długie włosy za siebie. Przewróciłam oczami, lekko nokautując Lee. A George tak łatwo się dawał! Omotała go tymi swoimi uśmieszkami i zapewne już umawiają się na randkę. Jak wiele bym dała, żeby to George zaproponował mi takie spotkanie.
Nie! Suzanne, nawet tak nie myśl! Tobie nie wypada - jesteś dla niego jak siostra.
Cóż, jeżeli tak wygląda relacja rodzeństwa, to ja boję się spędzać czas z Remusem!
- Cholera! - warknęłam, gdy Lee trafił mnie w ramię zielonkawym promieniem. Szybko oddałam atak.
Jawnie ze sobą flirtowali i nie zaprzątali sobie głów niczym innym. Irytacja, jaka we mnie teraz kiełkowała, nie mogła w żaden rozsądny sposób znaleźć ujścia. Opanuj się, Suz! Na Jordana się przecież nie wydrę.
Nagle dłoń dziewczyny spoczęła na ramieniu George'a. Z moich nozdrzy wyleciało z świstem powietrzem, a ja obroniłam się przed kolejnym natarciem czarnoskórego. George nie uciekał przed jej dotykiem. Cholera! W tamtym momencie nie mogłam być bardzie zazdrosna. Już od dłuższego czasu miałam wrażenie, że George zaczyna mnie unikać.
Od czasu naszego cudownego pojedynku na tym przeklętym GD!
Na ich twarzach malowały się radosne uśmiechy. Aż nabrałam ochoty rzucić w nich Avadą i wyprawić im wspólny pogrzeb! Pokręciłam głową, karcąc się za takie myśli, i ponownie obroniłam się przed zaklęciem Lee.
Zerknęłam w stronę George'a, przysięgając sobie, że będzie to ostatni raz na tych zajęciach - ale co ja mogłam poradzić na to, że ustawili się centralnie przede mną? - i wtedy poczułam nagły ścisk w żołądku. Nie ten przyjemny.
Poczułam nagły... zawód?
George nachylił się nad szatynką i wpił się zachłannie w jej usta, a ja próbowałam zachować kamienny wyraz twarzy. Nie, to nie może się dziać! On... zrobił to na moich oczach. Podła hipokrytka! Moje zachowanie coraz bardziej działało mi na nerwy, ale widok przede mną wprost zwalił mnie z nóg.
Przełknęłam ślinę, starając się zdusić w sobie szybko wzrastające uczucie zazdrości i czując, jak w moją klatkę piersiową uderza bolesne zaklęcie.
Zaraz!
Upadłam na podłogę, wykonując na niej jeszcze kilka siniaczących mnie obrotów. Nie odbiłam zaklęcia Jordana.
- Cholera jasna! - syknęłam, z irytacją podnosząc się z posadzki i patrząc na chłopaka z gromami w oczach.
Tak naprawdę nie byłam na niego zła. Nawet się cieszyłam, że mnie pokonał. Ale widok obściskujących się za nim nastolatków: George'a i jakiejś dziewczyny, której nie znam z imienia!
- Wybacz, Suz, niechcący - usprawiedliwił się chłopak, ale nie zareagowałam. Mój wzrok był sztywno wpatrzony w George'a i jego dłonie obłapiające jakąś szóstoroczną z  Ravenclavu.
Lee instynktownie obejrzał się za siebie, a na zastany widok wydał z siebie prychnięcie.
- Ej, George - rzucił kpiąco w jego stronę. - Oczy krwawią, jak się na was patrzy. Możecie urządzać sobie schadzki gdzie indziej? - Jego słowa sprawiły, że szatynka oderwała się ze speszeniem od rudzielca.
- Oczywiście, przyjacielu - zapewnił George, jeszcze raz wpijając się w jej wargi. Zdawało mi się, że patrzę właśnie na walkę glonojadów a nie młodzieńczy pocałunek.
Po chwili rudzielec oderwał się od dziewczyny, puścił jej oko i skierował się w naszą stronę.
Wydałam z siebie głośny jęk irytacji.
- I jak wrażenia, dentysto? - prychnęłam, gdy podszedł dostatecznie blisko, aby mnie usłyszeć. Posłał mi uśmiech pełen niezrozumienia. - Przykleiłeś się do niej tak bardzo, że wyglądało to jakbyś robił jej przegląd stomatologiczny z co najmniej trzech kwartałów!
Zacisnęłam dłonie w pięści.
- Cóż, Suzanne. - Posłał mi chytry uśmiech. - W takim razie, jeżeli masz tak wielką ochotę, mogę zostać twoim osobistym stomatologiem. - Jordan parsknął śmiechem, okazując się tym samym podłym zdrajcą.
W moich oczach pojawiło się niedowierzanie. Patrzyłam w brązowe oczy George'a, tak naprawdę nie dostrzegając ich koloru a człowieka, którego ukrywały. Zacisnęłam usta w cienką linię.
Zawsze musiał dodać coś od siebie. Zawsze musiał postawić na swoim. Zawsze musiał zrobić mi na złość. Wraz z przyznaniem się przed sobą, że ten rudzielec mi się podoba, stałam się niewolnikiem własnego umysłu i zdradzieckiego ciała. Teraz w jego irytującym wyrazie twarzy nie dostrzegałam nic, na czym tak bardzo wcześniej mi zależało.
W słowach, do których bądź co bądź go sprowokowałam, znalazło się coś, co nagle otworzyło mi zamglone oczy. Że byłam głupią zabawką w jego rękach. Że każdy jego serdeczny uśmiech w moją stronę, tak naprawdę był cholerną grą pozorów.
Widziałam rosnącą na jego twarzy drwinę. Właśnie to sprawiało mu przyjemność. Drażnienie się ze mną.
W jego oczach krążyły tylko ironiczne iskry. Ale ja nie potrafiłam się na nie zmusić. Nie byłam też taka jak Malfoy - moje rozszerzone źrenice były oknem do mojej duszy. Najgorsze było to, że nie potrafiłam go zrozumieć.
Tylko cudem odepchnęłam łzy, pierwszy raz w życiu czując tak ogromny zawód do jakiegoś człowieka.
Już miałam się odwrócić i pójść do Angeliny i Maureen, starając się w między czasie wyrzucić tego człowieka z podświadomości. Takie słowa z ust osoby, którą lubi się inaczej niż wszystkie inne, potrafi okazać się nożem w plecy. Jedna ze ścian zadrżała, kierując nasze spojrzenia wprost na nią.
- Co to? - rozniosły się zaniepokojone głosy.
Przełknęłam ślinę, zdając sobie sprawę z tego, co to oznacza.
Moje usta instynktownie ułożyły się w cienką linię, a palce oplotły szczelnie różdżkę, nie pozwalając jej odejść. Zrobiłam kilka kroków, aby przybliżyć się do ściany, która jęknęła po raz drugi.
Czułam za sobą niepewność tych wszystkich uczniów. Wiedziałam, że tak będzie. Od początku było wiadomo.
- Harry - rzuciłam w eter, a czarnowłosy momentalnie stając przy mnie.
- Czy... - zaczął pewnym głosem, a ja skinęłam głową.
Nie zdążyłam zrobić nic więcej. W tej samej chwili lustro na ścianie pękło, ukazując częściowo zburzony mur.
- Bombarda maxima! - Ciszę naszych kołatających ze zniecierpliwienia serc rozdarł dźwięk zaklęcia.
Po chwili ściana całkowicie przeistoczyła się w gruzy, a tuż przed nami stała Umbridge i kilka osób z brygady inkwizycyjnej.
...
Rozejrzałam się z niepokojem po wszystkich uczniach, które przebywały w sali. Ich dłonie w spokoju płynęły po pergaminach i nie dawały po sobie poznać bólu. Co innego pokazywały oczy. Z każdym kolejnym ruchem stawały się coraz pełniejsze łez i złości.
Wiedziałam, że prędzej czy później zostaniemy przyłapani. Przygryzłam wargę, czując wzrastające pieczenie na przedramieniu. Nasza klęska była do przywidzenia, a jednak odczuwałam wyrzuty sumienia. Może gdybyśmy bardziej uważali - chociaż i tak zachowywaliśmy ostrożność aż do absurdu. Ale nikt nie przypuszczał, że Umbridge użyje na jednym z naszych członków Viritaserum. Cho Chang musiała powiedzieć wszystko - bez względu na to, jak bardzo w tamtym momencie krzyczało jej sumienie.
Przełknęłam ślinę, ponownie podnosząc wzrok od lekko zakrwawionej kartki. Kilka ławek przede mną siedział Collin, który znosił to wyjątkowo dobrze. A przecież obiecałam mu, że już nigdy nie będzie cierpiał! Gorzej było z Denisem. Chłopiec siedział skulony i drobną ręką smagał litery po papierze, jakby w nadziei, że nie pojawią się na dłoni. Skręcał się pod każdym ruchem zwodniczego pióra.
Cholera jasna!
 Żadna z tych osób nie powinna cierpieć! Powinni być z siebie dumni, że sprzeciwili się tej kobiecie. Wielkiemu Inkwizytorowi Hogwartu, który w ostatnich dniach zastąpił samego Dumbledore'a. Przez ten ruch ministerstwa Zakon pluł sobie w brodę.
Syki wypełniały pomieszczenie, chociaż wydobywały się z gardeł odważnych ludzi. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując tą ogromną niesprawiedliwość dookoła.
Niby dlaczego oni zawinili? Umbridge powinna ewentualnie ukarać pomysłodawców! Albo tylko mnie, za to że się zgodziłam.
Gdy usłyszałam kolejny jęk bólu, przymknęłam mocno oczy. Oczyszczając umysł, próbowałam złamać barierę, która chroniła te pieprzone pióra. Myśli zakotłowały się w głowie, a usta zacisnęły się mocniej. Mięśnie całego ciała spięły się, aby tylko odsunął mnie od tego pomysłu.
Już za późno.
Nagle moja skóra zapiekła żywym ogniem. Czyli jednak się udało, ponieważ rana na moim przedramieniu zaczęła szybko się pogłębiać.
Zerknęłam na Denisa, którego dłoń zaczęła śmielej dotykać pergaminu, co równało się też z ostrym bólem w moim przedramieniu. Z prawie wszystkich twarzy nagle zniknął ten wyraz udręczenia. Zaczęli pisać pewniej.
Przełknęłam ślinę, wiedząc, że muszę to przetrzymać.
Wszystkie słowa pisane przez pióra uczniów zaczęły wyżynać się na mojej skórze. Przymknęłam oczy, cudem zmuszając się do dalszego pisania. Chociaż ręka drętwiała z każdą chwilą, sumienie także stawało się lżejsze.
...
Opuściłam klasę jako pierwsza ze wszystkich osób. Trzymając się usilnie za przedramię, ruszyłam w kierunku błoni, czując, że tylko świeże powietrze wyciągnie mnie z tego otępienia.
Stojąc na pomoście, spojrzałam przed siebie, gdzie promienie słońca odbijały się bezczelnie od powierzchni jeziora. Dłoń piekła mnie jak nigdy, a na szkolnej koszuli było widać czerwone krople.
Cholera jasna!
Podwinęłam rękaw i przyłożyłam dłoń do pokaleczonej skóry. Różne style pisma wyżłobiły w niej nieczytelne bazgroły, które wypełniały skrzepliny mojej krwi. Przełykając ślinę, wyszeptałam zaklęcie, które chociaż pozornie zmniejszało ból. Wszystko zdawało się zasklepić.
Ponownie przeniosłam wzrok na jezioro. Przeszedł mnie dreszcz spowodowany strachem. Woda. Bezkresna, nieprzebyta, śmiertelna. Nie mogłam na nią patrzeć obojętnie po II zadaniu Turnieju Trójmagicznego. Oślizgłe macki krakena podtapiające mnie w tej krystalicznej cieczy. Przygryzłam wargę, obejmując ramiona dłońmi.
- Suzanne. - Ten głos zadziałał jak cholerny kubeł lodowatej wody, o której teraz tak rozprawiałam.
- Odczepcie się! - warknęłam rozeźlona, a mój oddech stał się niespokojny.
- Jestem sam - uświadomił mnie, przez co przewróciłam oczami.
- A co to się stało, że zgubiłeś brata? Przecież jesteście tacy nierozłączni! - syknęłam, nie wiedząc dlaczego byłam zła na Freda, którego teraz nie było obok. Mógłby mnie przynajmniej powstrzymać od mordu na jego cholernym bliźniaku!
- O ile mi się przypomina, możemy poruszać się oddzielnie. - Mogłam założyć się o wszystko, że na jego twarzy pojawia się zwycięski uśmiech.
- Zapiszę sobie - fuknęłam, przybliżając się na skraj pomostu.
Ciecz pode mną była ciemna i nieprzebyta, ale miałam stuprocentową pewność, że, skacząc do niej, odnalazłabym ukojenie. A potem wpadłabym w panikę, że ona jest wszędzie i okala całe moje ciało, niszcząc je bezlitośnie. Strumienie jeziora zaczęłyby atakować moje ciało, a ja nie mogąc się wydostać, zaczęłabym krzyczeć. Moje jęki uciszyłaby tafla tego potwora.
Wzdrygnęłam się na tę myśl, co George momentalnie zauważył.
- Suzanne - zaczął znowu, podchodząc jeszcze bliżej. Prawie czułam na sobie jego oddech, a gdy odwróciłam się gwałtownie, jego wargi znalazły się stanowczo za blisko mnie. Przełykając ślinę tworzącą gulę w moim gardle, cofnęłam się, aby nie musieć się z nim konfrontować.
Jestem kompletną idiotką!
Teraz byłam już pewna. Zamiast cholernego podłoża pomostu, moja noga oparła się o nicość, a ciało straciło równowagę, lądując w lodowatej wodzie.
Momentalnie przeszedł mnie dreszcz pełen przerażenia. W moje ciało uderzyła bezwzględna ciecz odcinająca mi dostęp do tlenu. Zaczęła mnie bestialsko atakować, lecz ja nie mogłam się bronić.
Zewsząd docierała do mnie szarówka bezwzględnego żywiołu. Chociaż światło u góry podpowiadało, aby kierować się ku niemu, moje członki były jak cholerna wata i nie ruszały się. Nie robiły nic!
Tylko głowa miotała się na wszystkie strony i próbowała zaczerpnąć powietrza. Zachłysnęłam się wodą, która wpadła do mojego gardła i zaczęła rozrywać mi płuca.
Oddechu nie było, a usta bezwiednie uchyliły się - tym samym zapraszając do środka jeszcze więcej śmiercionośnej cieczy. Oczy wyrażały przerażenie, ale już dawno się poddały.
Sparaliżował mnie strach osuwający mnie w głębię.
...
George "Feorge" Weasley
...
- Suzanne - powiedziałem, widząc jej drobną postać na końcu tego pomostu. Wyglądała jak jakiś samobójca, który chce ze sobą skończyć. Na moje słowa dziewczyna wzdrygnęła się, ale nie odwróciła głowy w moją stronę.
Nawet w tak poważnych chwilach mój umysł karze oczom wodzić po jej ciele. Miała na sobie opinające, granatowe spodnie i szkolną koszulę wkasaną do środka. Jej prawe przedramię było odsłonięte, a ja wyzywałem się w duchu od idiotów.
Obserwowałem ją na szlabanie u tej podłej jędzy. Lupin trzymałą się dzielnie, a jej wzrok biegał po kolejnych uczniach. Chociaż czułem pieczenie na lewej dłoni, nie mogłem oderwać się od niej. Jej oczy ze współczuciem i wyrzutami sumienia spoglądały na kolejnych uczniów.
Nie wiedziałem nawet, kiedy to się stało, ale dziewczyna zamknęła oczy, a jej obie dłonie złożyły się w drobne piąstki. Po chwili znów zaczęła pisać, a na jej twarzy widniał ból. W przeciwieństwie do mnie - nagle poczułem ulgę.
- Odczepcie się! - syknęła, zapatrzona w spokojne jezioro.
Ta idiotka po raz kolejny chciała zbawić cały świat swoją dobrą duszą. Miałem ochotę walnąć ją tak mocno, aby nigdy więcej nawet nie ważyła się bawić w ten pieprzony wolontariat i zbawiciela, a jednocześnie chciałem podejść i objąć ją zachłannie, aby już nigdy nie stała jej się krzywda.
- Jestem sam - powiedziałem nieco rozeźlony, że nawet ONA traktuje mnie i Freda jako jeden pieprzony byt.
- A co to się stało, że zgubiłeś brata? Przecież jesteście tacy nierozłączni! - rzuciła z irytacją, a ja podszedłem do niej jeszcze bliżej.
- O ile mi się przypomina, możemy poruszać się oddzielnie. - Moje usta wykrzywiły się w wymuszony uśmiech pełen irytacji.
- Zapiszę sobie. - Przybliżyła się do skraju pomostu. Miałem wrażenie, że zaraz z niego spadnie pod wpływem wiatru.
- Suzanne. - Podszedłem do niej, chcąc ją odciągnąć od linii z wodą.
Jednak nim zdążyłem ją złapać, Suzanne odskoczyła ode mnie jak oparzona i, nie znajdując za sobą dalszej powierzchni, wpadła do wody.
Jestem kompletnym idiotą!
Mogłem się domyśleć, że ona wybierze spotkanie z wodą, niż mój dotyk na swojej skórze. Kurwa, przecież po coś unikała mnie przez ostatnie tygodnie!
Gładka tafla wody wybrzuszyła się pod wpływem jej ciała uderzającego o nią. Zakląłem pod nosem, gdy po kilku sekundach dziewczyna się nie wynurzała.
Ona jaja sobie robi?
Przecież potrafiła pływać! Dlaczego więc jeszcze nie widziałem jej na powierzchni?
Przez moje ciało przeszedł dreszcz niepokoju - chyba nie była taką idiotką, aby, robiąc mi na złość, się utopić! Niestety ta myśl wydała się dziwnie prawdziwa! Ona przecież była zdolna do wszystkiego.
Nie myślałem wtedy. Jakby mój cholerny mózg się wyłączył. Strach przed tym, że moja przyjaciółka zaraz będzie topielcem sprawiła, że moje serce na chwilę stanęło.
Wskoczyłem do wody, a zewsząd dobiegła do mnie przezroczysta toń wodna.
Kurwa!
Nigdzie nie dostrzegałem Suzanne. Przecież jej arogancka twarz powinna wyróżniać się w toni jeziora.
Nagle ją dostrzegłem! Jej ciało było bezwładne, a rozpuszczone włosy okalały bladą twarz. Miała zamknięte oczy i osuwała się w dół.
Rzuciłem się w jej stronę, a odległość między nami jak na złość nie zamierzała maleć. Czułem się jak uczestnik tego cholernego Turnieju Trójmagicznego, który ratuje osobę najbliższą jego sercu.
Suzanne!
To imię kołatało mi w głowie bez przerwy. Sprzeciwiając się wodzie, znajdowałem się coraz bliżej dziewczyny. Czy gdybym się dostał do Turnieju, a ona byłaby w Hogwarcie, to czy istniałaby szansa, że w II zadaniu ratowałbym właśnie ją> Czy ta cholerna Lupin była dla mnie ważniejsza od mojego brata bliźniaka!?
Moja dłoń chwyciła za jej lodowaty nadgarstek. Zakląłem w duchu, przyciągając ją bliżej siebie, lecz woda bardzo utrudniała ten zabieg. Mając ją w swoich ramionach, skierowałem rękę w górę i wystrzeliłem nas, abyśmy mogli zaczerpnąć świeżego powietrza.
Nasze głowy wydostały się z cieczy w tym samym momencie. Wziąłem tęskny wdech tlenu w płuca, gdyż podczas tego wszystkiego zapomniałem, że mi także przydaje się powietrze.
Spojrzałam na Suzanne, spodziewając się zobaczyć w jej niebieskich oczach irytację i złość. Prawidłowa z jej strony reakcja na uratowanie jej życia. Jednak wtedy poczułem wzmagające przerażenie.
Oczy dziewczyny były zamknięte, usta lekko rozchylone, a tlen wokół niej bezużyteczny.
- Suzanne - warknąłem, potrząsając ją w miarę możliwości. Teleportowałem nas z lodowatej wody na pomost, ciesząc się że jest ciepła pogoda na dworze.
Jej mokre ciało spoczywało tuż przy mnie, a klatka piersiowa wzięła sobie wolne.
- Kurwa, Suzanne, nie rób mi tego - warknąłem, szukając po kieszeniach różdżki.
Po co ci różdżka, kretynie!
W takich chwilach naprawdę nie myślałem logicznie. Położyłem dłonie pomiędzy jej piersiami, rzucając na nią zaklęcie. Powinno być skuteczne, ale jej serce najwyraźniej nie zamierzało zacząć bić.
- Suzanne - syknąłem, czując w oczach napływające łzy i ponawiając czar.
Kurwa, co ja mam zrobić?
Nadal leżała w bezruchu. Jak pieprzony topielec i samobójca. Zacząłem uciskać jej klatkę piersiową, ślepo wierząc, że to odda jej życie. Nie podziałała magia, a ja, naiwny, łudziłem się, że mugolskie sposoby dadzą radę.
- Kurwa! Lupin, nie rób mi tego! - Z całej siły złapałem ją z jej zimne ramiona i potrząsnąłem nią.
Po moim policzku spłynęła jedna łza. Była martwa! Kurwa mać! Nie mogłem pozwolić jej odejść.
Ponownie zacząłem uciskać jej klatkę piersiową, równocześnie kierując w jej kierunku zaklęcia. Gówno dało, a moje serce zaczęło bić coraz mocniej.
- Suzanne, proszę cię... - powiedziałem drżącym głosem, ponownie z całej siły napierając dłońmi na jej klatkę. Nic się nie działo.
Odsunąłem się od niej, patrząc na tę bladą, martwą twarz. W bezruchu.
Wargi były kusząco rozchylone, a oczy ciasno zamknięte. Kolejna łza spłynęła po moim policzku, a ja zacząłem wrzeszczeć w duchu jak oszalały.
Przez moje ciało przeszedł paraliżujący dreszcz, a moje dłonie zaczęły się trząść.
Kurwa! I to wszystko jest moją winą!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz