sobota, 3 lutego 2018

Rozdział 48

Szok, niedowierzanie i... Tak. V tom uważam za rozpoczęty ;)
...
Rzuciłam się przyjaciółce w ramiona, na co ona zachichotała nieco swoim niewinnym śmiechem, w którym dostrzegałam prostolinijną drwinę. Jej czarne włosy pogilgotały mnie lekko w nos, ale na razie nie śmiałam się tym przejmować. Nie widziałyśmy się lekko ponad miesiąc, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że dłuższa rozłąka z dziewczyną wpędziła by mnie w stadium blisko załamania nerwowego.
- Gdybyś mnie tak bardzo doceniała podczas roku szkolnego! - zadrwiła Maureen, odchodząc ode mnie o dwa kroki. - Urosłam! - pochwaliła mi się, niczym jak pięciolatka i dotknęła mnie w ramię, jakby pokazując, że tak wysoko już dosięga.
- Dosięgałaś do niego już wcześniej, Maureen - skarciłam ją, lekko kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Ale ja ci chciałam jedynie udowodnić, że nadal do niego dostaję! - Wydęła wargi, co doprowadziło mnie do śmiechu. Szybko jednak się uspokoiłam i spojrzałam krytycznie na jej dom.
- Coś się stało? - Maureen przekręciła głowę w bok, jak to miały w zwyczaju robić psy, gdy czegoś nie rozumieją.
- To jest twój dom? - rzuciłam. - To wygląda bardziej na średniowieczny dworek. - Rozejrzałam się wokół.
Był to parterowy, prostokątny budynek o wysokim i stromym dachu, z dużymi oknami. Od frontu miał ganek na dwóch kolumnach z trójkątną fasadą. Nad oknami i wejściem znajdowały się profilowane gzymsy. Zdawało mi się, że cały tonął w fiolecie kwitnących teraz czarodziejskich magnolii. 
Nieopodal nas rozciągał się las, którego cień padał delikatnie na lewe skrzydło posiadłości Store'ów.
- Taki, duży domek! - Dziewczyna znów zaniosła się zaraźliwym śmiechem, który dopadł także i mnie.
- No już, dziewczynki, co tak chichoczecie? - Zza naszych pleców doszedł ciepły męski głos.
- Też byś, tato, chichotał, gdybyś zobaczył kogoś równie szurniętego jak ty! - odparła spokojnie Maureen, a powaga, z jaką powiedziała to zdanie, wprawiła mnie w osłupienie.
- Dzień dobry - przywitałam się z mężczyzną, skinąwszy lekko głową.
Pan Store był wysokim mężczyzną o lekko przydługich, szatynowych włosach oraz nieco naiwnym uśmiechu. Miał miodowe oczy, w których można było dostrzec wszystkie targające nim emocje. Obecnie była to radość i nuta niedowierzania, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest przeciwieństwem swojej małżonki.
- Zapraszam do środka, Suzanne. - odparł uprzejmie. - Maureen, ty także możesz wejść. - Puścił jej oczko.
- Naprawdę nie trzeba, mogę zjeść obiad z Romeo - stwierdziła ironicznie.
- Romeo? - powtórzyłam pytająco.
- Nasz nowy członek rodziny. Dostaliśmy go od dziadków na początku wakacji - pochwaliła się Maureen i zza jednego z krzewów wypadła mała, biała jak płatek śniegu kulka. 
- To jest Romeo! - Wskazał ojciec dziewczyny.
W naszym kierunku biegł energiczny szczeniak, szczekający przy tym tak głośno, że miałam wrażenie, że zaraz gardło zostawi z tyłu. Piesek wpadł z impetem w moje nogi, a machał tak intensywnie ogonem, że pomyślałam, że zaraz odfrunie z tej radości.
- Cześć, Romeo! - Pomachałam w jego kierunku. - A gdzie twoja Julia?
Samojed na moje słowa podszedł do Maureen i usiadł na trawie obok jej stopy.
- Oto odpowiedź - powiedziała dziewczyna.
- Jack! Co wy tam tak długo robicie? - Ze środka domu dobiegł nas kolejny głos. Nie był on jednak tak ciepły, jak mężczyzny. Wiało od niego chłodem, a osoba, do której należał, musiała być niewątpliwie panią tego domu.
- Chodźcie szybko, dziewczyny! - poinformował. - Bo inaczej urwie nam głowy! - dodał teatralnym szeptem.
Ze śmiechem weszłam za nim do środka.
Wnętrze domu różniło się zdecydowanie od domu Weasleyów - a był to jedyny dom stricte czarodziejski, jaki widziałam dotychczas w życiu. Tutaj pomieszczenia były utrzymane w elegancji i niesamowitym ładzie, a wszystkie przedmioty ustawiono jak od linijki. Sufity umieszczone wysoko, a okna wpuszczały, pomimo swojej wielkości, znikomą ilość światła. Główne oświetlenie budynku stanowiły świece na jeszcze średniowiecznych świecznikach.
Nie było to przytulne wnętrze.
- Witam, panienkę Suzanne. - Ten głos z kolei należał do niskiego skrzata domowego o wydatnym wale nadoczodołowym. Jego bujne brwi sprawiały, że duże błękitne oczy skrzata sprawiały wrażenie w połowie zarośniętych. - Mogę poprosić bagaż?
- Jasne, ale... - Spojrzałam na swój niewielki plecak. - Nie sądzę, aby można to było kwalifikować do dużych przedmiotów. - Maureen na moją uwagę zachichotała cicho.
- Zaniosę panienki plecak do pokoju przy sypialni Maureen, zgoda? - I nie czekając na odpowiedź odszedł. Posłałam przyjaciółce zaskoczone spojrzenie.
- Szybko się przyzwyczaisz. - Ta jedynie machnęła ręką. 
- Jack? Ile jeszcze razy mam wołać? - W drzwiach od jadalni stanęła wysoka blondynka w ciasnym koku. Jej chłodne jasne oczy obrzuciły mnie krótkim spojrzeniem. Na jej szczupłej twarzy dostrzegłam chwilowy grymas, a następnie kobieta uśmiechnęła się sztucznie. - Suzanne, jak miło mi cię poznać! Jestem Emily Store, mama Maureen - powiedziała i na chwilę przytuliła mnie z przymusu. - Z pewnością jesteś głodna po długiej podróży? Choć, właśnie zasiadamy do obiadu. - Wskazała dłonią w kierunku pomieszczenia.
Już miałam zaprotestować, że moje dostanie się tutaj było bardzo krótkie, gdyż mój brat użył do tego teleportacji, ale wtedy stojąca obok mnie dziewczyna stuknęła mnie znacząco łokciem.
"Nie" - tylko to wyrażała jej mina.
Gdy zasiedliśmy do obiadu, ten minął w sztywnej atmosferze spowodowanej przez kobietę.
...
Po posiłku dostałyśmy pozwolenie na pójście na krótki spacer. Jednak nie mogłyśmy się oddalać za daleko, a na pewno nie wchodzić do pobliskiego lasu. Gdy znajdowałyśmy się w dostatecznej odległości od domu dziewczyny, Maureen zabrała głos.
- Przepraszam cię za jej zachowanie - jęknęła, siadając pod rozłożystą gruszą. - Ale moja matka taka już jest. Jeśli kogoś nie zna, będzie na niego cięta podwójnie!
- Maureen, daj spokój, nawet tego nie odczułam - próbowałam ją pocieszyć, niestety dziewczyna wyczuła moje kłamstwo.
- Kiwać to my ...a nie nas! Znasz takie powiedzenie? - na chwilę wrócił jej dobry humor. - W sumie zastanawiam się teraz, czy zaproszenie cię tutaj było dobrym pomysłem. - Posłałam jej niedowierzające spojrzenie. - Suz, jesteś pierwszą osobą, która mnie odwiedziła w domu!
Skinęłam jedynie głową. 
Dopiero po chwili rozsądne rozwiązanie przyszło mi do głowy.
- Nie będzie tak źle! Przecież obiecałyśmy sobie, że to będą najlepsze wakacje w życiu! Pamiętasz?
- Nie przewidziałam, że moja matka będzie aż taka bezpośrednia. Ten jej komentarz o pracy Remusa! Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. 
- Nawet nie próbuj się za to obwiniać! Jestem już do tego przyzwyczajona, docinki Ślizgonów dostatecznie mnie uodporniły. 
Maureen posłała mi jedynie kpiący uśmiech. 
- Obiecuję ci, Maureen. Będzie dobrze. My będziemy grzeczne i postaramy się nie wchodzić twojej matce w drogę - zaproponowałam.
- To ona będzie w drogę wchodzić nam! - zacisnęła zęby.
Nagle pod dłonią poczułam coś szorstkiego. Momentalnie podniosłam ją z ziemi.
- Co do... - zaczęłam, a wtedy w oczy wpadła mi drobna postać Erebusa. - O, twój szczur!
- Tak, zrobił sobie spacer, jak widać. - Maureen nawet nie obeszła myśl, że mały gryzoń szwenda się po ogrodzie.
- Nie boisz się, no nie wiem, że ci ucieknie albo coś go... zje? - spytałam, a Maureen posłała mi najbardziej drwiące spojrzenie na jakie tylko było ją stać.
- On? - wskazała na szczura. - Prędzej on zrobi krzywdę komuś, niż mu się stanie niebezpieczeństwo. Poza tym, uciec? Niby gdzie? Ten dom to więzienie, a on jest moim przyjacielem, więc mnie nie zostawi! - zapewniła. - Prawda, Erebus?
Szczur pokiwał głową, zgadzając się.
- On jest mądry. - zauważyłam. - Nie to co Parszywek Rona. Kiedyś ugryzł mnie bez powodu. Tylko dlatego, że weszłam do pokoju Harry'ego i rudzielca zapytać się o bliźniaków.
- Szczury jak ludzie. Dzielą się na mądrych i prawdziwych.
- Mądrych i prawdziwych? Brzmi bardzo poetycko. Kto to, Szekspir? - rzuciłam.
- Nie, ja! A ta licha aktorzyna - Wskazała na szczura, który władował mi się na kolana. - jest łgarzem wyjątkowo dobrym. Czasem nawet myślę, że ma on więcej pomyślunku w sobie niż ja!
- W takim razie masz szczęście, że go masz! - powiedziałam.
- Dlatego rodzice mi go dali - poprawiła Maureen. - Dla szczęścia.
- Szczur dla szczęścia? Co to za cudaczny pomysł?
- Nie mam pojęcia. - przyznała, przymykając błogo oczy. - Tata powiedział mi, że kupili go, aby uczcić śmierć jakiegoś ich dobrego znajomego podczas wojny.
- Ktoś zginął, więc kupili ci szczura?
- Ale to nie była zwykła śmierć! - poprawiła. - Kiedy ten ich znajomy zginął, to tak naprawdę poświęcił życie dla zwycięstwa dobra! Zabił go jakiś śmierciożerca.
- Ciekawa historia.
- Prawdopodobnie wyssana z palca, ale szczur faktycznie bardzo fajny.
- Dlaczego w takim razie szczur? - dopytywałam.
- Nie wiem. Chyba miał takiego patronusa ten facet albo coś podobnego. Merlinowi to wiedzieć.
...
Kiedy zniknęłyśmy Emily z oczu na więcej niż trzydzieści minut, kobieta stawiała wszystkich domowników w gotowości, czyli: męża, skrzata od walizki Aarona oraz dwa inne skrzaty, aby zaczęli nas szukać. Tym oto sposobem, moim i Maureen ulubionym miejscem w ich domu była biblioteka, której okna wychodziły na ogród. Zrobiłyśmy to w trosce o matkę dziewczyny, która swoje wszystkie poszukiwania zaczynała zawsze od tego pomieszczenia.
Ów pokój był utrzymany w nieskazitelnej czystości, a głównym elementem tworzącym w nim nastrój były wysokie, dębowe regały przeładowane wręcz ilością książek. Te wszystkie niesamowitości można było czytać na skórzanych fotelach stojących oparciami do okien. Drewniana podłoga była przykryta wzorzystym ciemnym dywanem, którego jedna część miała na sobie pamiątkę po pożarze tego miejsca na początku wojny.
Rodzina Store'ów podobnie jak mój brat bardzo angażowała się w walce z Sam Wiesz Kim i przez to poniosła ogromne straty.
- Suzanne, spójrz! Tutaj piszą, że Godryk Gryffindor tak naprawdę nie umarł tylko skrył się w głębinach jeziora przy Hogwarcie w skórze kałamarnicy! - zachwyciła się dziewczyna.
- W sensie, że jest animagiem?
- Ani... czym?
- Animagiem - powtórzyłam, czując, że wreszcie mogę opowiedzieć o dziale magii, który opanowałam na naprawdę świetnym poziomie. - Czarodziej zamienia się w zwierzę, które jest zbiorem jego wewnętrznych cech.
- Zamienia się w patronusa?
- No w sumie tak - przytaknęłam. - Ale wygląda jak normalne zwierzę. I oczywiście nie zawsze przybiera zwierzę z patronusa. Czasem jest kimś innym.
"Na przykład taka ja! Patronus - głupi kuguchar, forma animagiczna - wilk... a i oczywiście brat - wilkołak"
- Ciekawe - stwierdziła Maureen. - Myślisz, że trudno się stać animagiem?
- Trudno? McGonagall twierdzi, że bardzo. Ale ja znam takich, którym udało się to w... krótkim czasie. 
- Krótkim czasie, czyli jakim? - spytała Maureen, a w jej oczach dostrzegłam iskierki zachwytu.
- Nie wiem, cztery lata? - rzuciłam.
"Niepełne, ponieważ mi się to udało z poznaniem teorii w prawie cztery lata!"
- Bardzo interesujące - powiedziała. - Może kiedyś zostaniemy animagami, co ty na to? Wyobrażasz to sobie? Chodzisz sobie w ciele zwierzęcia i nikt cię nie rozpoznaje.
Przypomniał mi się wzrok George, gdy spojrzał mi w oczy, podczas mojego bycia w ciele wilka. Przeszedł mnie lekki dreszcz niepokoju.
- To musi być cudowne - przyznałam i w tej samej chwili do pomieszczenia wpadła matka dziewczyny.
- O czym rozmawiacie, dziewczynki? - spytała, chociaż ja odnosiłam dziwne wrażenie, że nas podsłuchiwała.
- O animagach - odparła niechętnie czarnowłosa, momentalnie tracąc te iskierki w oczach. - Dywagujemy nad tym, czy warto by było się nim stać.
- Stać się animagiem? Przecież to kompletna strata czasu. Profesor McGonagall ma rację, że to bardzo trudna sztuka magiczna. W tym wieku powinnyście się zająć nauką. - Po tych słowach byłam już pewna, że podsłuchiwała. Chciałam na nią naskoczyć, ale wtedy przypomniała mi się moja obietnica.
Nie będę jej prowokować.
- Kiedy wróci tata? - spytała Maureen od niechcenia.
- Już wrócił, jest w swoim gabinecie - odparła lodowatym głosem Emily.
- Czy mogłabym go o coś zapytać? To zajmie naprawdę niewiele czasu.
- Później, na razie jest bardzo zajęty - powiedziała dobitnie. - Idźcie dziewczynki do pokoju i tam sobie pobądźcie, zaraz przyjdzie tutaj moja przyjaciółka. Nie chciałabym, żebyście nam przeszkadzały.
- Dobrze, mamo - Maureen powiedziała to tak samo chłodnym głosem jak jej matka.
...
- Tak właściwie, to gdzie jest gabinet twojego ojca? - spytałam. - Nie chciałabym być natrętna, ale nie widziałam tu takiej tabliczki. - Wszystkie pomieszczenia w domu dziewczyny były podpisane.
- Suz, ty zawsze jesteś natrętna. - Zachichotała. - A jego gabinet jest w bibliotece. To znaczy, jest ukryty za jednym z działów. To najbardziej tajne miejsce w całym domu. Byłam tam tylko raz i mówię ci, jest obłędne. Prawie tak niesamowicie, jak w gabinecie Dumbledore'a. - Przez chwilę zastanawiałam się, skąd dziewczyna wiedziała, jak wygląda gabinet dyrektora, ale wtedy przypomniał mi się jej wyskok z początku tego roku. Wysadziła salę lekcyjną na eliksirach.
- Nie pozwalają ci tam wejść?
- To mało powiedziane, Suzanne. Ja tam mam absolutny zakaz wchodzenia! Nawet pomyśleć o tym nie mogę. A dostać się tam można jedynie przy użyciu różdżki taty. Niestety ona mnie nie słucha, chociaż jest bardzo podobna do mojej.
- A co tam jest? - czułam, że po prostu nie mogłam się powstrzymać.
- Wszystko, Suz. Dane pacjentów taty - Jack Store był uzdrowicielem - jakieś dokumenty, stare roczniki naszego znamienitego rodu i pewnie jakieś artefakty. Mówię ci, super sprawa.
- Znamienitego rodu? - powtórzyłam zaintrygowana.
- No tak, mój tata jest z rodziny mugoli, ale była to bardzo szlachetna rodzina, wiesz, z tradycjami. Mama zaś wywodzi się z Meadowes'ów. Był to ród należący do dwudziestki ósemki najznamienitszych rodów czystej krwi, dopóki moja mama nie poślubiła mugolaka, czyli mojego ojca. Jednak i tak do tej pory bardzo dbają o swój wizerunek.
- Rodzina z tradycjami - zaśmiałam się.
- A żebyś wiedziała.
...
W nocy nie mogłam zasnąć. Wciąż myślałam o tym, co powiedziała mi przyjaciółka. I wciąż w głowie kołatała mi się osobliwość tej rodziny. Dziwne usposobienie pani domu było dla mnie dostatecznym dowodem, że coś tutaj nie jest takie jak być powinno.
Dlaczego nie można wchodzić do tego gabinetu?
Czemu matka Maureen jest tak nadopiekuńcza i oschła wobec innych?
Co za przedziwne rzeczy muszą się kryć w ukrytym pomieszczeniu za jednym z działów w bibliotece?
Dlaczego Emily tak na nas naskoczył, gdy rozmawiałyśmy o animagii?
Czyżby znała Huncwotów? Była od nich o parę lat starsza i należała do Ravenclavu, ale być może ich sława dotarła także i do niej?
Czyżby wiedziała co się z nimi stało i obawiała się, że Maureen może grozić to samo?
To było bardzo osobliwe. Erebus, już od dawna pochrapujący obok mnie, był taki spokojny.
Ale jego historia już taka nie była.
Kto pragnie uczcić śmierć przyjaciela przez zakup gryzonia?
Zanim zdążyłam się nad tym wszystkim zastanowić, usnęłam, a przecież jutro także czekał mnie dzień.
...
Wszystko, co dobre szybko się kończy. Chociaż nie powiedziałabym, że odwiedzenie Maureen było idealne, nie mogłam też narzekać. Spędziłam z tymi ludźmi prawie trzy tygodnie, więc okazałabym ogromną niewdzięczność, gdybym narzekała na ich codzienne przyzwyczajenia.
Chwyciłam za swój drobny plecak, który wydał mi się cięższy niż na początku. Postanowiłam się tym jednak nie przejmować. Zarzuciłam go sobie na plecy i wyszłam z pokoju, a wtedy mało co, a zderzyłam się z czarnowłosą, która posłała mi nikły uśmiech.
- Mam nadzieję, że mój dom cię nie zniechęcił i jak zobaczymy się na dworcu we wrześniu, to nie będziesz uciekała przede mną w popłochu.
- Wtedy wyszłoby na to, że nic się nie zmieniło - stwierdziłam, mocno przytulając dziewczynę. - Nie martw się, za tydzień rozpoczyna się rok szkolny. Będziesz miała jeszcze czas, aby za mną zatęsknić.
- Powodzenia przez te dwa tygodnie beze mnie - odparła.
- I wzajemnie - powiedziałam, spoglądając jeszcze na Erebusa, który znajdował się na podłodze.
W jego smolistych, szczurzych oczach dojrzałam coś, czego nie powinnam w nich ujrzeń.
"Mam nadzieję, że ci się przydałem. Nie musisz dziękować".
Dopiero wiele miesięcy później zrozumiałam, co szczur tak naprawdę dla mnie zrobił...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz