piątek, 26 stycznia 2018

Rozdział 47



...
Helikopter przyleciał po nas zaskakująco szybko, jak na mugolskie ustrojstwo. Powiedzieliśmy, że Rice zemdlał przez przerażenie, jakie ogarnęło go po zobaczeniu linowego mostu. Zanim oczywiście ratownicy przylecieli, Remus naprawił i ulepszył linowy most, a ja zaleczyłam ranę na czole mężczyzny. Nie było śladów po tym specyficznym wypadku.
Gdy znaleźliśmy się pod pensjonatem, zapewniliśmy naszych wybawców, że zaopiekujemy się nieprzytomnym mężczyzną, dlatego ratownicy pomogli nam jedynie wnieść Rice'a do jego pokoju, a następnie zostawili nas z nim samym.
- Co robimy? - spytałam niepewnie, patrząc na nieprzytomnego mężczyznę. Jako śpiący wyglądał naprawdę niegroźnie.
- Kiedy się obudzi, powiemy mu to samo, co ratownikom. Zemdlał, bojąc się przejść przez most linowy.
- Myślisz, że nam uwierzy?
- Nie będzie miał innego wyboru - powiedział Remus, przykrywając mężczyznę kocem i kładąc przy jego łóżku tabletki na ból głowy i szklankę wody.
- Sama nie wiem, czy dobrze się stało. Nie powinniśmy używać przy nim magii.
- Przecież nie zrobiliśmy tego przy nim. Dopiero gdy zemdlał, uratowaliśmy go magią - zadrwił ze mnie i w tej samej chwili zabrzęczał jakiś dźwięk, brzmiący jak dzwonek telefonu. - Co to takiego? - spytał z irytacją.
- Dobiega z tej horrendalnie ciężkiej torby! - zauważyłam i podeszłam do niej.
- Suzanne, nawet nie próbuj! To nie należy do ciebie!
- Jeżeli zaraz tego nie wyłączę, to Rice wróci do żywych - zadrwiłam z podejścia brata, rozsuwając zapięcie bagażu.
Otwierając torbę, tkwiłam w przekonaniu, że kiedy zobaczę jej wnętrze, dojrzę ubrania i wibrujący na nich telefon. Jednak widok, jaki tam zastałam, sprawił, że poczułam się dziwnie nieswojo w tym samym pokoju z tym mężczyzną.
W jego bagażu znajdowało się mnóstwo metalowego sprzętu, na którym dojrzałam mnóstwo kolorowych przycisków. Jedno z tych ustrojstw wydawało ten uporczywy dźwięk dzwonienia. 
Jednak szybko go dojrzałam. Pomiędzy czymś, co wyglądało jak łapacz duchów, a fiolkami wypełnionymi kolorowymi miksturami, leżał drobny telefon z czymś, co wyglądało jak mała antena satelitarna. Wyłączyłam to pośpiesznie czarami, bo gdybym miała znaleźć na tym czymś wyłącznik, to zapewne Rice obudziłby się już dawno.
- Co tak długo wyłączasz ten telefon? - skarcił mnie Remus w momencie, w którym ten przestał dzwonić. Mężczyzna spojrzał na mnie od niechcenia, a wtedy zawartość torby sprawiła, że Remus prawie, że przetarł oczy ze zdziwienia.
- Obawiam się, że nasz przyjaciel ma bardzo zaskakujące hobby - powiedziałam niepewnie, wyjmując z torby jakiś miedziany wihajster. 
- O ile tępienie czarodziejów zaliczane jest do hobby. - Remus rzucił jakiś czar na Rice'a, a następnie podszedł do mnie i zabrał mi z rąk ten witchowizor. 
- Co zamierzasz z tym zrobić? - spytałam, co jakiś czas zerkając na unieszkodliwionego mężczyznę, jakby z obawy, że ten zaraz się obudzi.
- To, co powinienem - odparł zdawkowo i za pomocą nieznanego mi czaru utworzył kopię tego urządzenia.
Posłałam mu zdziwione spojrzenie.
- Tworzę nieszkodliwą wersję tych maszyn. Pamiętam, że służą one do wykrywania magii. 
- A co później? Wywieziesz z gór torbę pełną wykrywaczy czarów? - zadrwiłam.
- Powiadomię Ministerstwo - powiedział poważnie. - Oczywiście jako Anonim, nie chciałbym, aby później któryś z działów ścigał mnie za rzekomą pomoc czarodziejom.
- Rzekoma pomoc? Przed chwilą wykryliśmy mnóstwo ciężkiego sprzętu antymagicznego, a Ministerstwo ma ci jeszcze robić problemy?
- Uwierz mi, Suz, że nie za takie rzeczy Ministerstwo ściga czarodziejów.
...
Zanim jednak Remus postanowił zawiadomić odpowiednie służby w Dziale Przestrzegania Prawa, musiał najpierw przeciwstawić się swojej drugiej naturze, która dzisiaj znów miała zdobyć nad nim kontrolę. Po zdjęciu z Rice'a zaklęcia słodkiego snu, Remus nałożył na siebie swoje stare dresy oraz bluzę i wyszedł z ośrodka w kierunku lasu. Czekałam cierpliwie, aż nabrałam zupełnej pewności, że brat nie wyczuje, że ktoś go śledzi.
Z taką myślą opuściłam budynek. Bezszelestnie podążałam za bratem, rzucając na siebie uprzednio bezbarwną Colovarię. Nie było sposobu, aby ktokolwiek mnie dojrzał. Gdy znaleźliśmy się w odległości jakiegoś kilometra od hotelu, postanowiłam zmniejszyć odległość, dzielącą mnie od brata. Nie byłam jednak na tyle blisko niego, aby temu udało się wyczuć czyjąś obecność.
Szliśmy przez las, oddaleni od siebie, powolnym krokiem. Remus nie mógł się teleportować w nieznane mu miejsce w jego obecnym stanie. Musiał iść pieszo. Dlatego wyszedł odpowiednio wcześniej, przez co słońce było jeszcze dostatecznie wysoko na niebie, aby dojść odpowiednio daleko. Gdy poczułam, że moje nogi powoli nie dają już rady, a granica lasu jest daleko w tyle za moimi plecami, Remus zatrzymał się na polanie. Momentalnie przystanęłam i instynktownie skryłam się w pobliskich zaroślach. 
Remus rozejrzał się dookoła i nie zauważając nikogo, przysiadł na kamieniu i zapatrzył się w niebo, biorąc głęboki oddech.
Bał się. Było to po nim widać. Kolejna noc w ciele potwora przerażała go i nie pozwalała o sobie zapomnieć. Czułam, że miał dość. Że chciał uciec daleko i nigdy nie wrócić, skryć się przed światem. I przestać dla niego istnieć. 
A wtedy byłby tylko on - Remus Lupin oraz jego mordercza natura, nigdy nie dająca forów. Zawsze zabierająca z ciała wszystko, zostawiając go nad ranem ledwo żywego. Prawie martwego.
Była jak pasożyt, który zjada swojego żywiciela i w trosce o siebie łaskawie pozwala mu żyć. Ale co to było za życie?
Mężczyzna siedzący parę metrów przede mną na kamieniu westchnął po raz kolejny. Brakowało mu tylko papierosa, aby wyglądać jak ci członkowie sławnych kapeli, którzy ćpają i zapijają się na śmierć. Między nimi a Remusem była jedna zasadnicza różnica. On tego nie chciał.
Nie chciał choroby, która wydzierała z niego człowieczeństwo. Miałam wrażenie, że z każdą pełnią Remus stawał się coraz bardziej kimś innym, kimś obcym, kimś, komu z łatwością można się poddać.
Poczułam na swoim ciele pierwszy powiew nocnego wiatru. Znaczyło to, że pełnia jest niesamowicie blisko. Nie czekając na specjalne zaproszenie, zmieniłam się w wilka za pomocą jednej myśli, zrzucając tym samym z siebie zaklęcie niewidzialności.
Nie było mi ono z resztą już potrzebne. Już chwilę później światło księżyca padło mściwie na całą polankę.
Brat momentalnie poczuł tego skutki.
Targany jakąś dziwną siłą upadł na ziemię i klęcząc, patrzył w stronę księżyca, który w tamtym momencie miał nad nim pełną władzę.
Początkowo ciało Remusa jedynie się trzęsło, jednak był to najbardziej przeraźliwy widok, jakiego nie śmiałam przywołać nawet w snach. Potem było gorzej. Oparł dłonie o ziemię, a wtedy wszystkie jego kończyny zaczęły się wydłużać, czemu towarzyszył przeszywający jęk bólu. Ubrania rozdarły się na nim i opadły na ziemię, ukazując jego poranione ciało. Chwilę później porosła go szorstka, jasnobrązowa sierść, a twarz wyewoluowała w ohydny pysk wilka, z którego uleciał kawał śliny na kamień.
Remus podniósł się z trawy, lecz jego ruchy przypominały już stricte zwierzęce. Znów zawył przeraźliwym skowytem, a w jego oczach pojawiła się rządza mordu. 
Zaczął krążyć ślepiami po okolicy, aż jego wzrok utkwił prosto we mnie.
Nie widząc innego wyboru, wyszłam powolnym krokiem z zarośli, a wilkołak na mój widok zjeżył się i zawył po raz kolejny. 
Czując, jak moje serce przyspiesza rytm oraz wiedząc, że dla tej chwili uczyłam się animagii przez cztery ostatnie lata, podeszłam ostrożnie do brata. Nie wyglądało na to, aby był do mnie agresywnie nastawiony. Zakradł się do mnie od tyłu i obwąchał mnie starannie, co przyprawiło mnie o ciarki. 
Spojrzał na mnie pytająco. Przez moment zdawało mi się nawet, że jego ślepia zmieniają się w zielone tęczówki jego ludzkiej postaci, ale zdałam sobie sprawę, że to tylko złudzenie. 
W zasadzie nie wiedziałam, jak mam się przy nim zachować. Czy unikać prowokowania go, czy tym bardziej nakłaniać do zabawy. Na szczęście odpowiedź w bardzo szybkim czasie sama do mnie przyszła. Remus zaskomlał z utrapienia i ukłonił się lekko.
Czego by o nim nie mówić, zachowywał klasę także jako wilkołak.
Chcesz się bawić? - zawyłam w jego kierunku, co miałam nadzieję, że dobrze zrozumiał.
Brat zamerdał swoim owłosionym ogonem.
W takim razie mnie goń! - zdecydowałam i pobiegłam w stronę ciemnej strony lasu.
Remus co jakiś czas podgryzał mnie czule lub wywracał, aby polizać mnie z radością. Wydawało mi się, że od dawna nie zaznał już takiej zabawy. W sumie wyglądał na szczęśliwego. A ja miałam pewność, że jest bezpieczny i nie może ulec sidłom jakiegoś nieszczęścia.
Nasze gonitwy trwały prawie do rana. Gdy Remus padł zmęczony na trawę z uśmiechem na pysku, wiedziałam, że musze działać szybko.
Kierowana zapachem i instynktem ruszyłam pędem w kierunku pensjonatu. Musiałam znaleźć się w nim przed Remusem, który niewątpliwie tym razem użyje teleportacji. Wpadłam zdyszana na znany szlak i pobiegłam piaszczystą drogą wzdłuż koryta rzeki. 
Pod łapami czułam tarcie drobin piachu, ale nie miałam teraz czasu się nimi zajmować. Remus mógł obudzić się lada moment, doprowadzić się do porządku i teleportować się prosto do naszego pokoju. 
W ostatnich zaroślach dzielących mnie od budynku, przemieniłam się w siebie i starając się wyrównać oddech, weszłam spokojnie do środka.
- Witam serdecznie - przywitała mnie zgrabna blondynka stojąca na recepcji.
- Dzień dobry - odparłam pospiesznie i ruszyłam w kierunku klatki schodowej, która miała zaprowadzić mnie na drugie piętro.
Byłam już bardzo niedaleko. 
Pokój numer 201, pokój numer 202... 214 znajdowało się na końcu korytarza. Przyspieszyłam kroku i wręcz pokonując ostatnie dwa metry jednym skokiem znalazłam się przy naszych drzwiach. 
Ponownie się zatrzymałam i obadałam wzrokiem swój strój. Wyglądałam zwyczajnie, co oznacza nie za źle, nie za dobrze.
Z czystym sercem nacisnęłam pewnie na klamkę i weszłam do pomieszczenia.
W tej samej chwili usłyszałam dźwięk teleportacji, a przede mną pojawił się Remus.
- Suzanne? - zdziwił się na mój widok.
- Cześć - wydukałam jedynie. - Już wróciłeś? - spytałam pytaniem, które było najgłupszym z możliwych, jakie mogłam zadać.
- Jak widać - odparł zdziwiony. - Dlaczego nie jesteś jeszcze w łóżku? I gdzie wychodziłaś? - Zmrużył lekko oczy.
- Postanowiłam ...wcześniej wstać i... ponieważ stwierdziłam, że ...Zgłodniałam!
- Zgłodniałaś?
- Tak, a że tutaj od godziny szóstej serwują śniadanie, to postanowiłam to wykorzystać. Wiesz przecież, jak jest. Być może wcześniej robią lepsze tosty - kłamanie szło mi w tamtym momencie wprost wybitnie.
- Byłaś już na śniadaniu? - podchwycił Remus. - A nie chciałabyś przejść się ze mną na nie po raz drugi? - zaproponował.
- Dla ciebie zawsze, Remusie.
...
Siedzieliśmy w jadalni w stonowanych kolorach i jedliśmy nasz upragniony posiłek. Remus co kilka chwil posyłał mi zdziwione spojrzenie na moje dziwne, jego zdaniem, zachowanie.
- Suzanne, czy ty przypadkiem nie byłaś na śniadaniu kilka minut temu? - zagadnął w końcu.
- Ja? - zdziwiłam się. - No tak, a co? Odmawiasz mi jedzenia? - Zrobiłam głupią minę i wsunęłam kolejną kanapkę.
Po całej nocy biegania po lesie mój żołądek domagał się nadprogramowej ilości jedzenia, którego ja absolutnie nie chciałam mu odmawiać. Miałam też nadzieję, że zdążę się najeść do czasu, gdy zmorzy mnie senność. Nie spałam przecież całą noc!
Odwróciłam wzrok od świdrujących mnie oczu brata i na moje szczęście skupiłam się na obserwacji drzwi prowadzących do pomieszczenia. Chwilę później te otworzyły się i stanął w nich nasz korpulentny przyjaciel o osobliwym hobby.
Na nasz widok mężczyzna przez moment się zawahał, lecz później postanowił do nas podejść.
- Witam - przywitał się, przyglądając się tam niezwykle czujnie. - Wolne?
- Oczywiście - przytaknął mój brat. Rozpoczęcie tego dialogu przypominało mi nasze spotkanie sprzed dwóch dni.
- Znakomicie. - Maurice przysiadł się do nas i odkaszlnął znacząco. Jakby od dawna zbierał się na tą rozmowę, otworzył usta i spytał półszeptem. - Jak to zrobiliście?
- To znaczy?
- Jak uratowaliście mnie przed spadnięciem w przepaść? Które to zaklęcie zostało wykorzystane? 
- Spokojnie, Rice, odpocznij. - Mój brat zaśmiał się krótko, lecz przyjemnie. - Ratownicy ostrzegli nas, że po tym wypadku możesz dochodzić do siebie przez kilka dni.
- Nie próbujcie mnie mamić, czarodzieje! - zagroził, złowrogo ściszając głos. - Wiem, co zrobiliście.
- Nikt cię nie próbuje oszukać. Mówimy ci tylko jak jest. Zobaczyłeś linowy most i zemdlałeś.
- Zemdlałem? - powtórzył szyderczo. - Przechodziłem tamtędy mnóstwo razy i akurat wtedy zemdlałem.
- Mówię ci tylko to, co widziałem. Ratownicy stwierdzili, że musiałeś odczuć jakiś stres przed tym, jak nas znaleźli.
- Bo tak było! Spadłem z tego mostu i trzymałem się niego tylko za pomocą jednej liny obwiązującej moją nogę.
- Gdyby się tak naprawdę wydarzyło, to nie sądzę, abyśmy teraz ze sobą rozmawiali - stwierdził pewnie Remus, kończąc ostatni kęs jajecznicy.
- Nie uratowaliście mnie czarami? - rzucił z obłędem w oczach. - W takim razie, jak znaleźliśmy się  z powrotem tutaj?
- Już ci mówiłem. Wezwałem helikopter.
- Jak go wezwałeś?
- Telefonem - Remus wyjął z kieszeni czarną Nokię. - Chyba każdy posiada taki gadżet w swoim ekwipunku - dodał z uśmiechem.
- Ekwipunku? - powtórzył z rezerwą mężczyzna. Jakby sobie coś uświadamiając, wstał gwałtownie od stołu i ruszył w kierunku wyjścia.
- Co on robi? 
- Idzie sprawdzić torbę - powiedział błyskawicznie brat. - Trzeba, jak najszybciej powiadomić ministerstwo.
...
Około czterdzieści minut później, siedząc cicho w pokoju, obserwowałam z bratem, jak dwaj czarodzieje pod kryptonimem mugolskiej policji wyprowadzali Rice'a z budynku. Ten tylko szarpał się, jak wściekły i rzucał we wszystkich obelgami.
Prawie każdego przechodnia oskarżał teraz o powiązanie z magią.
- Co teraz z nim będzie? - spytałam, niepewnie wtulając się w Remusa.
- Wykasują mu pamięć, Suz. Tak będzie dla niego najlepiej.
...
Kilka tygodni później, gdy wróciliśmy do domu w Yorku, Prorok Codzienny napisał:


29 lipca 1993r.
3 lipca br. pracownicy Ministerstwa zatrzymali, z anonimowego zgłoszenia, podejrzanego o szkalowanie magii Maurice'a Prospector'a. 
Mężczyzna ten był bardzo niebezpiecznym maniakiem z kilkunastoma wyrokami Sądu Mugolskiego o zakaz zbliżania się. Maurice Prospector regularnie nękał ludzi (zarówno czarodziejów jak i mugoli) za uprawianie magii, co mogło przyczynić się do ujawnienia naszego świata.
Jak się później okazało, był on bratem jednego z członków Rady Wizengamotu z rodziny czarodziejów półkrwi (matka czarownica, ojciec mugol). Z naszych źródeł wynika, że charłactwo mężczyzny spowodowało u niego ciężką chorobą psychiczną, objawiającą się dziką niechęcią do Świata Magicznego. 
Obecnie przebywa w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga, gdzie jest poddawany licznym testom. Po wszystkim zostanie mu usunięta pamięć przez co nie będzie już stanowił zagrożenia dla naszej społeczności.
Rita Skeeter 
***
I jak wrażenia?
Następny rozdział = Tom V
Dziękuję Wam, że jesteście ze mną już tyle czasu - wielkimi krokami zbliża się 50 rozdział!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz