...
Helikopter przyleciał po nas
zaskakująco szybko, jak na mugolskie ustrojstwo. Powiedzieliśmy, że Rice
zemdlał przez przerażenie, jakie ogarnęło go po zobaczeniu linowego mostu. Zanim
oczywiście ratownicy przylecieli, Remus naprawił i ulepszył linowy most, a ja
zaleczyłam ranę na czole mężczyzny. Nie było śladów po tym specyficznym
wypadku.
Gdy znaleźliśmy się pod
pensjonatem, zapewniliśmy naszych wybawców,
że zaopiekujemy się nieprzytomnym mężczyzną, dlatego ratownicy pomogli nam
jedynie wnieść Rice'a do jego pokoju, a następnie zostawili nas z nim samym.
- Co robimy? - spytałam
niepewnie, patrząc na nieprzytomnego mężczyznę. Jako śpiący wyglądał naprawdę
niegroźnie.
- Kiedy się obudzi, powiemy mu to
samo, co ratownikom. Zemdlał, bojąc się przejść przez most linowy.
- Myślisz, że nam uwierzy?
- Nie będzie miał innego wyboru -
powiedział Remus, przykrywając mężczyznę kocem i kładąc przy jego łóżku
tabletki na ból głowy i szklankę wody.
- Sama nie wiem, czy dobrze się
stało. Nie powinniśmy używać przy nim magii.
- Przecież nie zrobiliśmy tego
przy nim. Dopiero gdy zemdlał, uratowaliśmy go magią - zadrwił ze mnie i w tej
samej chwili zabrzęczał jakiś dźwięk, brzmiący jak dzwonek telefonu. - Co to
takiego? - spytał z irytacją.
- Dobiega z tej horrendalnie
ciężkiej torby! - zauważyłam i podeszłam do niej.
- Suzanne, nawet nie próbuj! To
nie należy do ciebie!
- Jeżeli zaraz tego nie wyłączę,
to Rice wróci do żywych - zadrwiłam z podejścia brata, rozsuwając zapięcie
bagażu.
Otwierając torbę, tkwiłam w
przekonaniu, że kiedy zobaczę jej wnętrze, dojrzę ubrania i wibrujący na nich
telefon. Jednak widok, jaki tam zastałam, sprawił, że poczułam się dziwnie
nieswojo w tym samym pokoju z tym mężczyzną.
W jego bagażu znajdowało się
mnóstwo metalowego sprzętu, na którym dojrzałam mnóstwo kolorowych przycisków.
Jedno z tych ustrojstw wydawało ten uporczywy dźwięk dzwonienia.
Jednak szybko go dojrzałam.
Pomiędzy czymś, co wyglądało jak łapacz duchów, a fiolkami wypełnionymi
kolorowymi miksturami, leżał drobny telefon z czymś, co wyglądało jak mała
antena satelitarna. Wyłączyłam to pośpiesznie czarami, bo gdybym miała znaleźć
na tym czymś wyłącznik, to zapewne Rice obudziłby się już dawno.
- Co tak długo wyłączasz ten
telefon? - skarcił mnie Remus w momencie, w którym ten przestał dzwonić.
Mężczyzna spojrzał na mnie od niechcenia, a wtedy zawartość torby sprawiła, że
Remus prawie, że przetarł oczy ze zdziwienia.
- Obawiam się, że nasz przyjaciel
ma bardzo zaskakujące hobby - powiedziałam niepewnie, wyjmując z torby jakiś
miedziany wihajster.
- O ile tępienie czarodziejów
zaliczane jest do hobby. - Remus rzucił jakiś czar na Rice'a, a następnie
podszedł do mnie i zabrał mi z rąk ten witchowizor.
- Co zamierzasz z tym zrobić? -
spytałam, co jakiś czas zerkając na unieszkodliwionego mężczyznę, jakby z
obawy, że ten zaraz się obudzi.
- To, co powinienem - odparł
zdawkowo i za pomocą nieznanego mi czaru utworzył kopię tego urządzenia.
Posłałam mu zdziwione spojrzenie.
- Tworzę nieszkodliwą wersję tych
maszyn. Pamiętam, że służą one do wykrywania magii.
- A co później? Wywieziesz z gór
torbę pełną wykrywaczy czarów? - zadrwiłam.
- Powiadomię Ministerstwo -
powiedział poważnie. - Oczywiście jako Anonim, nie chciałbym, aby później
któryś z działów ścigał mnie za rzekomą pomoc
czarodziejom.
- Rzekoma pomoc? Przed chwilą
wykryliśmy mnóstwo ciężkiego sprzętu antymagicznego, a Ministerstwo ma ci
jeszcze robić problemy?
- Uwierz mi, Suz, że nie za takie rzeczy Ministerstwo ściga
czarodziejów.
...
Zanim jednak Remus postanowił
zawiadomić odpowiednie służby w Dziale Przestrzegania Prawa, musiał najpierw
przeciwstawić się swojej drugiej naturze, która dzisiaj znów miała zdobyć nad
nim kontrolę. Po zdjęciu z Rice'a zaklęcia słodkiego snu, Remus nałożył na
siebie swoje stare dresy oraz bluzę i wyszedł z ośrodka w kierunku lasu.
Czekałam cierpliwie, aż nabrałam zupełnej pewności, że brat nie wyczuje, że
ktoś go śledzi.
Z taką myślą opuściłam budynek.
Bezszelestnie podążałam za bratem, rzucając na siebie uprzednio bezbarwną
Colovarię. Nie było sposobu, aby ktokolwiek mnie dojrzał. Gdy znaleźliśmy się w
odległości jakiegoś kilometra od hotelu, postanowiłam zmniejszyć odległość,
dzielącą mnie od brata. Nie byłam jednak na tyle blisko niego, aby temu udało się
wyczuć czyjąś obecność.
Szliśmy przez las, oddaleni od
siebie, powolnym krokiem. Remus nie mógł się teleportować w nieznane mu miejsce
w jego obecnym stanie. Musiał iść pieszo. Dlatego wyszedł odpowiednio wcześniej,
przez co słońce było jeszcze dostatecznie wysoko na niebie, aby dojść
odpowiednio daleko. Gdy poczułam, że moje nogi powoli nie dają już rady, a
granica lasu jest daleko w tyle za moimi plecami, Remus zatrzymał się na
polanie. Momentalnie przystanęłam i instynktownie skryłam się w pobliskich zaroślach.
Remus rozejrzał się dookoła i nie
zauważając nikogo, przysiadł na kamieniu i zapatrzył się w niebo, biorąc
głęboki oddech.
Bał się. Było to po nim widać.
Kolejna noc w ciele potwora przerażała go i nie pozwalała o sobie zapomnieć.
Czułam, że miał dość. Że chciał uciec daleko i nigdy nie wrócić, skryć się
przed światem. I przestać dla niego istnieć.
A wtedy byłby tylko on - Remus
Lupin oraz jego mordercza natura, nigdy nie dająca forów. Zawsze zabierająca z
ciała wszystko, zostawiając go nad ranem ledwo żywego. Prawie martwego.
Była jak pasożyt, który zjada
swojego żywiciela i w trosce o siebie łaskawie pozwala mu żyć. Ale co to było
za życie?
Mężczyzna siedzący parę metrów
przede mną na kamieniu westchnął po raz kolejny. Brakowało mu tylko papierosa,
aby wyglądać jak ci członkowie sławnych kapeli, którzy ćpają i zapijają się na
śmierć. Między nimi a Remusem była jedna zasadnicza różnica. On tego nie
chciał.
Nie chciał choroby, która
wydzierała z niego człowieczeństwo. Miałam wrażenie, że z każdą pełnią Remus
stawał się coraz bardziej kimś innym, kimś obcym, kimś, komu z łatwością można
się poddać.
Poczułam na swoim ciele pierwszy
powiew nocnego wiatru. Znaczyło to, że pełnia jest niesamowicie blisko. Nie
czekając na specjalne zaproszenie, zmieniłam się w wilka za pomocą jednej
myśli, zrzucając tym samym z siebie zaklęcie niewidzialności.
Nie było mi ono z resztą już
potrzebne. Już chwilę później światło księżyca padło mściwie na całą polankę.
Brat momentalnie poczuł tego
skutki.
Targany jakąś dziwną siłą upadł
na ziemię i klęcząc, patrzył w stronę księżyca, który w tamtym momencie miał
nad nim pełną władzę.
Początkowo ciało Remusa jedynie
się trzęsło, jednak był to najbardziej przeraźliwy widok, jakiego nie śmiałam
przywołać nawet w snach. Potem było gorzej. Oparł dłonie o ziemię, a wtedy
wszystkie jego kończyny zaczęły się wydłużać, czemu towarzyszył przeszywający
jęk bólu. Ubrania rozdarły się na nim i opadły na ziemię, ukazując jego
poranione ciało. Chwilę później porosła go szorstka, jasnobrązowa sierść, a
twarz wyewoluowała w ohydny pysk wilka, z którego uleciał kawał śliny na kamień.
Remus podniósł się z trawy, lecz
jego ruchy przypominały już stricte zwierzęce. Znów zawył przeraźliwym
skowytem, a w jego oczach pojawiła się rządza mordu.
Zaczął krążyć ślepiami po
okolicy, aż jego wzrok utkwił prosto we mnie.
Nie widząc innego wyboru, wyszłam
powolnym krokiem z zarośli, a wilkołak na mój widok zjeżył się i zawył po raz
kolejny.
Czując, jak moje serce
przyspiesza rytm oraz wiedząc, że dla tej chwili uczyłam się animagii przez
cztery ostatnie lata, podeszłam ostrożnie do brata. Nie wyglądało na to, aby
był do mnie agresywnie nastawiony. Zakradł się do mnie od tyłu i obwąchał mnie
starannie, co przyprawiło mnie o ciarki.
Spojrzał na mnie pytająco. Przez
moment zdawało mi się nawet, że jego ślepia zmieniają się w zielone tęczówki
jego ludzkiej postaci, ale zdałam sobie sprawę, że to tylko złudzenie.
W zasadzie nie wiedziałam, jak
mam się przy nim zachować. Czy unikać prowokowania go, czy tym bardziej nakłaniać
do zabawy. Na szczęście odpowiedź w bardzo szybkim czasie sama do mnie
przyszła. Remus zaskomlał z utrapienia i ukłonił się lekko.
Czego by o nim nie mówić,
zachowywał klasę także jako wilkołak.
Chcesz się bawić? - zawyłam w jego kierunku, co miałam nadzieję, że
dobrze zrozumiał.
Brat zamerdał swoim owłosionym
ogonem.
W takim razie mnie goń! - zdecydowałam i pobiegłam w stronę ciemnej
strony lasu.
Remus co jakiś czas podgryzał
mnie czule lub wywracał, aby polizać mnie z radością. Wydawało mi się, że od
dawna nie zaznał już takiej zabawy. W sumie wyglądał na szczęśliwego. A ja
miałam pewność, że jest bezpieczny i nie może ulec sidłom jakiegoś
nieszczęścia.
Nasze gonitwy trwały prawie do
rana. Gdy Remus padł zmęczony na trawę z uśmiechem na pysku, wiedziałam, że
musze działać szybko.
Kierowana zapachem i instynktem
ruszyłam pędem w kierunku pensjonatu. Musiałam znaleźć się w nim przed Remusem,
który niewątpliwie tym razem użyje teleportacji. Wpadłam zdyszana na znany
szlak i pobiegłam piaszczystą drogą wzdłuż koryta rzeki.
Pod łapami czułam tarcie drobin
piachu, ale nie miałam teraz czasu się nimi zajmować. Remus mógł obudzić się
lada moment, doprowadzić się do porządku i teleportować się prosto do naszego
pokoju.
W ostatnich zaroślach dzielących
mnie od budynku, przemieniłam się w siebie i starając się wyrównać oddech,
weszłam spokojnie do środka.
- Witam serdecznie - przywitała
mnie zgrabna blondynka stojąca na recepcji.
- Dzień dobry - odparłam
pospiesznie i ruszyłam w kierunku klatki schodowej, która miała zaprowadzić
mnie na drugie piętro.
Byłam już bardzo niedaleko.
Pokój numer 201, pokój numer
202... 214 znajdowało się na końcu korytarza. Przyspieszyłam kroku i wręcz
pokonując ostatnie dwa metry jednym skokiem znalazłam się przy naszych drzwiach.
Ponownie się zatrzymałam i
obadałam wzrokiem swój strój. Wyglądałam zwyczajnie, co oznacza nie za źle, nie
za dobrze.
Z czystym sercem nacisnęłam
pewnie na klamkę i weszłam do pomieszczenia.
W tej samej chwili usłyszałam
dźwięk teleportacji, a przede mną pojawił się Remus.
- Suzanne? - zdziwił się na mój
widok.
- Cześć - wydukałam jedynie. -
Już wróciłeś? - spytałam pytaniem, które było najgłupszym z możliwych, jakie
mogłam zadać.
- Jak widać - odparł zdziwiony. -
Dlaczego nie jesteś jeszcze w łóżku? I gdzie wychodziłaś? - Zmrużył lekko oczy.
- Postanowiłam ...wcześniej wstać
i... ponieważ stwierdziłam, że ...Zgłodniałam!
- Zgłodniałaś?
- Tak, a że tutaj od godziny
szóstej serwują śniadanie, to postanowiłam to wykorzystać. Wiesz przecież, jak
jest. Być może wcześniej robią lepsze tosty - kłamanie szło mi w tamtym
momencie wprost wybitnie.
- Byłaś już na śniadaniu? -
podchwycił Remus. - A nie chciałabyś przejść się ze mną na nie po raz drugi? -
zaproponował.
- Dla ciebie zawsze, Remusie.
...
Siedzieliśmy w jadalni w
stonowanych kolorach i jedliśmy nasz upragniony posiłek. Remus co kilka chwil
posyłał mi zdziwione spojrzenie na moje dziwne, jego zdaniem, zachowanie.
- Suzanne, czy ty przypadkiem nie
byłaś na śniadaniu kilka minut temu? - zagadnął w końcu.
- Ja? - zdziwiłam się. - No tak,
a co? Odmawiasz mi jedzenia? - Zrobiłam głupią minę i wsunęłam kolejną kanapkę.
Po całej nocy biegania po lesie
mój żołądek domagał się nadprogramowej ilości jedzenia, którego ja absolutnie
nie chciałam mu odmawiać. Miałam też nadzieję, że zdążę się najeść do czasu,
gdy zmorzy mnie senność. Nie spałam przecież całą noc!
Odwróciłam wzrok od świdrujących
mnie oczu brata i na moje szczęście skupiłam się na obserwacji drzwi
prowadzących do pomieszczenia. Chwilę później te otworzyły się i stanął w nich
nasz korpulentny przyjaciel o osobliwym hobby.
Na nasz widok mężczyzna przez
moment się zawahał, lecz później postanowił do nas podejść.
- Witam - przywitał się,
przyglądając się tam niezwykle czujnie. - Wolne?
- Oczywiście - przytaknął mój
brat. Rozpoczęcie tego dialogu przypominało mi nasze spotkanie sprzed dwóch
dni.
- Znakomicie. - Maurice przysiadł
się do nas i odkaszlnął znacząco. Jakby od dawna zbierał się na tą rozmowę,
otworzył usta i spytał półszeptem. - Jak to zrobiliście?
- To znaczy?
- Jak uratowaliście mnie przed
spadnięciem w przepaść? Które to zaklęcie zostało wykorzystane?
- Spokojnie, Rice, odpocznij. -
Mój brat zaśmiał się krótko, lecz przyjemnie. - Ratownicy ostrzegli nas, że po
tym wypadku możesz dochodzić do siebie przez kilka dni.
- Nie próbujcie mnie mamić,
czarodzieje! - zagroził, złowrogo ściszając głos. - Wiem, co zrobiliście.
- Nikt cię nie próbuje oszukać.
Mówimy ci tylko jak jest. Zobaczyłeś linowy most i zemdlałeś.
- Zemdlałem? - powtórzył
szyderczo. - Przechodziłem tamtędy mnóstwo razy i akurat wtedy zemdlałem.
- Mówię ci tylko to, co
widziałem. Ratownicy stwierdzili, że musiałeś odczuć jakiś stres przed tym, jak
nas znaleźli.
- Bo tak było! Spadłem z tego
mostu i trzymałem się niego tylko za pomocą jednej liny obwiązującej moją nogę.
- Gdyby się tak naprawdę
wydarzyło, to nie sądzę, abyśmy teraz ze sobą rozmawiali - stwierdził pewnie
Remus, kończąc ostatni kęs jajecznicy.
- Nie uratowaliście mnie czarami?
- rzucił z obłędem w oczach. - W takim razie, jak znaleźliśmy się z powrotem tutaj?
- Już ci mówiłem. Wezwałem
helikopter.
- Jak go wezwałeś?
- Telefonem - Remus wyjął z
kieszeni czarną Nokię. - Chyba każdy posiada taki gadżet w swoim ekwipunku -
dodał z uśmiechem.
- Ekwipunku? - powtórzył z
rezerwą mężczyzna. Jakby sobie coś uświadamiając, wstał gwałtownie od stołu i
ruszył w kierunku wyjścia.
- Co on robi?
- Idzie sprawdzić torbę - powiedział
błyskawicznie brat. - Trzeba, jak najszybciej powiadomić ministerstwo.
...
Około czterdzieści minut później,
siedząc cicho w pokoju, obserwowałam z bratem, jak dwaj czarodzieje pod
kryptonimem mugolskiej policji wyprowadzali Rice'a z budynku. Ten tylko szarpał
się, jak wściekły i rzucał we wszystkich obelgami.
Prawie każdego przechodnia
oskarżał teraz o powiązanie z magią.
- Co teraz z nim będzie? -
spytałam, niepewnie wtulając się w Remusa.
- Wykasują mu pamięć, Suz. Tak
będzie dla niego najlepiej.
...
Kilka tygodni później, gdy wróciliśmy do domu w Yorku,
Prorok Codzienny napisał:
29
lipca 1993r.
3
lipca br. pracownicy Ministerstwa zatrzymali, z anonimowego zgłoszenia,
podejrzanego o szkalowanie magii Maurice'a Prospector'a.
Mężczyzna
ten był bardzo niebezpiecznym maniakiem z kilkunastoma wyrokami Sądu
Mugolskiego o zakaz zbliżania się. Maurice Prospector regularnie nękał ludzi
(zarówno czarodziejów jak i mugoli) za uprawianie magii, co mogło przyczynić
się do ujawnienia naszego świata.
Jak
się później okazało, był on bratem jednego z członków Rady Wizengamotu z
rodziny czarodziejów półkrwi (matka czarownica, ojciec mugol). Z naszych źródeł
wynika, że charłactwo mężczyzny spowodowało u niego ciężką chorobą psychiczną,
objawiającą się dziką niechęcią do Świata Magicznego.
Obecnie
przebywa w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga, gdzie jest
poddawany licznym testom. Po wszystkim zostanie mu usunięta pamięć przez co nie
będzie już stanowił zagrożenia dla naszej społeczności.
Rita
Skeeter
***
I jak wrażenia?
Następny rozdział = Tom V
Dziękuję Wam, że jesteście ze mną już tyle czasu - wielkimi krokami zbliża się 50 rozdział!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz