piątek, 23 lutego 2018

Rozdział 53

Siedziałam na zimnej trawie jak zaklęta i w milczeniu przypatrywałam się budynkowi, z którego od czasu do czasu wychodziły różne, nierzadko mrożące krew w żyłach dźwięki. Patrzyłam ze zniecierpliwieniem w rozklekotane deski tworzące ściany chałupy oraz na malachitowe liście bluszczu porastające jedynie jej dolne partie. Z frustracją wyczekiwałam wschodu księżyca zwiastującego tak wiele.
Za kilka minut miała rozpocząć się pełnia o kolorze brudnego srebra.
Podrapałam się za uchem, by jakoś produktywniej spędzić czas, jaki został mi do spotkania z bratem. Jaki został mu do rozpoczęcia przemiany.
Trawy i zioła rosnące na pobliskiej łące poddawały się gwałtownym ruchom wiatru, a kilka ich pyłków opuściło kielichy. Jedno czy dwa ziarnka niefortunnie wpadło mi do nosa, co wywołało u mnie chwilowy atak kichnięć. Dopiero po czwartym parsknięciu udało mi się to przerwać.
Lekko załzawionymi oczami spojrzałam na zarys budynku. Wiele jego dachówek już dawno opuściło dach, dziurawiąc go i spadając na ziemię, gdzie rozbiło się na kilkanaście drobnych, ostrych jak brzytwy cząsteczek.
Westchnęłam ze zniecierpliwieniem. Brat kazał mi tyle na siebie czekać!
Winiłam go za to, dobrze wiedząc, że wschód księżyca nie jest zależny od niego, ani od żadnej innej żywej istoty na tej planecie. Być może ktoś kiedyś pozna sekret tkwiący w tej jasnej kuli, której epitet był usiany kłamstwem. Nawet światło padające od księżyca nie było jego, a zostało jedynie skradzione ze słońca, którego świtanie zawsze przynosiło ludziom nowe nadzieje.
To także były czyste brednie.
Nie mając innego wyboru, podniosłam się z trawy i przeszłam kilka kroków w kierunku lasu, gdy z Wrzeszczącej Chaty wydobyło się przeraźliwe wycie.
Już chwilę później usłyszałam dźwięk łamanego krzesła, a po sekundzie rozwścieczony Remus w ciele wilkołaka wyłamał drzwi i wypadł rozeźlony na "podwórko" przed domem.
Teraz zaczyna się prawdziwa zabawa! - stwierdziłam, gdy w czarnych oczach Remusa pojawił się cień radości. Pomachałam ogonem w jego stronę i udałam się w dziką gonitwę w kierunku boru, czując za sobą sapiący oddech brata.
Mijaliśmy w biegu masywne drzewa oraz drobne krzewy i w krzykach radości rozrywających ciszę wrześniowej nocy, przemierzaliśmy kolejne zapomniane drogi Zakazanego Lasu. Nie zwracałam uwagi na nasze otoczenie. Na wysokie, pokraczne rośliny w zgniłozielonych i herbacianych barwach. Jedynie pojawienie się nagłego punktu światła z naszej którejś strony świadczyło o tym, że znajdowaliśmy się za blisko granicy z ludźmi, dlatego zbaczaliśmy w głąb puszczy.
Chłodny, lecz delikatny wiatr smagał kokieteryjnie nasze ciała, pozwalając tym samym na jeszcze większy wysiłek. Promienie księżyca stanowiły dla nas naturalne lampiony rozjaśniające drogę, a suche, opadnięte na ziemię liście szeleściły nadając wszystkiemu baśniowy klimat. Ich szelesty brzmiały jak ciche szepty, które były uwalniane przez martwe rośliny, nie mogące powiedzieć niczego więcej poza niezrozumiałymi frazami.
Zatrzymaliśmy się tradycyjnie na polanie w głębi lasu przebijającej swoim pięknem wszystkie inne.
Porastały ją czarodziejskie mchy, które swoją strukturą sprawiały, że tworzył się wokół nich mikroklimat niemogący zostać zburzony przez obecne zjawiska pogodowe. Kiedy słońce powodowało za dużą suszę, drzewa rosnące wokół polany splatały ze sobą swoje liście i tworzyły z nich ochraniającą kopułę. Kiedy ulewa była za obfita, magia mchów teleportowała krople wody w inne miejsca, gdzie w danym momencie było sucho. Nie wiedziałam, co wydarzało się na polanie, gdy padał zimny śnieg, ale już wkrótce miałam się o tym przekonać
Dziś mchy nie ingerowały, gdyż pogoda była idealna.
Nad butelkowozieloną roślinnością unosiły się złote pyłki, które w rzeczywistości były cząsteczkami magii unoszącymi się nad łodyżkami i listkami mchów. Pomiędzy nimi rosły gromadnie śnieżnobiałe przebiśniegi oraz drobne kwiaty o śliwkowych płatkach, występujące tutaj pomimo wczesnej jesieni. Czarodziejski świat zaskakiwał mnie z każdym dniem - ingerował on tak intensywnie nawet w siły matki natury. Niedaleko nas znajdowało się drobne źródełko, gdzie woda była zawsze przeraźliwie zimna i momentalnie gasząca pragnienie.
Mój brat na ten widok rzucił się w kierunku środka polany i położył się w miękkich roślinach, których faktura przypominała kocie futro.
Westchnęłam ciężko, patrząc z ulgą na brata. Eliksir, który dał mu do zażycia Snape faktycznie działał i sprawiał, że wilkołacza postać mojego brata była dużo łagodniejsza niż zazwyczaj i dużo łatwiej można było przekonać ją do swoich zamiarów.
A w pierwszej chwili, gdy zobaczyłam fiolkę z eliksirem, pomyślałam, że to jakiś niesmaczny żart.
Snape wszedł po kolacji do gabinetu Remusa, gdzie akurat przebywałam, a na jego twarzy gościł krnąbrny uśmieszek. Powiedział coś o poważnych skutkach ubocznych i podał mojemu bratu fiolkę, w której znajdowała się pomarańczowa breja z czarnymi ziarenkami. Remus podziękował mu za ten wynalazek pomimo gburowatości profesora.
Gdy czarnowłosy wyszedł z pomieszczenia, Remus obrzucił mnie srogim spojrzeniem.
- Suzanne, wiem o czym myślisz! I nawet nie próbuj udać się dzisiaj za mną!
- To byłoby jak samobójstwo - odparłam niewinnie dodając w myślach: "gdybym poszła za tobą w ciele człowieka. Na szczęście taka animagia..."
Nagle zdałam sobie sprawę, że czuję na sobie czyjeś palące spojrzenie. Przez chwilę bojąc się odwrócić, odrzuciłam z głowy ostatki wspomnień sprzed kilku godzin i rozejrzałam się niepewnie wokół.
Nigdzie nikogo nie było, chociaż przez ułamek sekundy wydawało mi się, że w pobliskich zaroślach pobłyskuje para żółtych oczu. Szybko jednak zbyłam tę myśl, wmawiając sobie, że to zapewne pyłki z mchów.
Palące uczucie obserwowania jednak dalej nie minęło. Przeniosłam wzrok na dalszą część polany i dopiero gdy moje oczy z powrotem wylądowały na moim bracie, zdałam sobie sprawę, że wilkołak patrzy na mnie drażliwie.
Posłałam mu pytający wyraz twarzy - o ile wilki tak potrafią.
Już w następnej chwili w czarnych oczach Remusa pojawił się błysk podniecenia i dzikości, a wtedy dotarło do mnie, że zaczął mnie gonić. Nie mając innego wyboru także wyrwałam się w pogoń. I gdy już mi się wydawało, że zdołałam uciec, poczułam jak na moim ramieniu odznaczają się kły Remusa.
Momentalnie przestałam biec i zatrzymałam się na pograniczu z błoniami. Brat był kilka metrów przede mną, a na jego pysku ujrzałam lekką stróżkę krwi. Mojej krwi.
Spojrzałam na niego karcąco, a następnie na swoje ramię. Nie wyglądało tak źle, jak mi się wydawało. Ale co spowodowało u Remusa tak nagły napad agresji?
...
Gdy nazajutrz obudziłam się w swoim łóżku, poczułam okropny ból w lewej ręce. Uniosłam kołdrę, aby ją zobaczyć, ale wtedy ujrzałam, że część prześcieradła pokryta jest brunatną, metaliczną cieczą, która swoje ujście miała z mojego ramienia.
Syknęłam, zdając sobie sprawę z nagle łapiącego skurczu.
Na swoim ramieniu ujrzałam głęboką ranę, w której ledwo co krew zasklepiła się. Szrama sięgała kilku centymetrów i zahaczała lekko o mój obojczyk. W pośpiechu, czy Angelina przypadkiem mnie nie widzi usunęłam ruchem ręki plamę krwi ze swojej pościeli, a następnie zakrywając poharataną skórę, udałam się do łazienki.
Zamknęłam się w niej szczelnie, a następnie zdjęłam delikatnie podkoszulek, który jako jedyny, poza jeszcze parą krótkich spodenek, dzielił mnie od nagości.
Draśnięcie sięgało od obojczyka do połowy mojego ramienia i posiadało jeszcze kilka, krwawych rozgałęzień. Pewnie obrażenia pogłębiły się po tym, jak przemieniłam się w siebie. Nie poczułam ich przez nadmiar adrenaliny, ale teraz odczuwałam jej obecność podwójnie.
Palący bój wydobywający się ze środka, paraliżujący każdy ruch ręką.
Nie mając innego wyboru, sięgnęłam do szafki pod zlewem, gdzie była przechowywana czarodziejska apteczka. W środku znajdował się między innymi łagodny eliksir na okaleczenia oraz bandaż.
Zanim rana znikła choćby w połowie, zdążyłam zużyć trzy buteleczki specyfiku. I tak nie prezentowało się to najlepiej. Nie mając innego wyboru, pozostałe rany obwiązałam dokładnym bandażem, który dodatkowo ulepszyłam czarami, aby przypadkiem nie zsunął się w trakcie lekcji.
Spojrzałam na to krytycznie. Nie wyglądało to jakoś najlepiej, ale nic złego raczej nie mogło mnie po tym spotkać. Przez tak krótki moment Remus nie zdołałby zarazić mnie likantropią.
...
Bliźniacy szeptali coś między sobą, Angelina rozmawiała zawzięcie z jakąś krukonką, a Jordan gdzieś zniknął. Siedziałam sama w ostatniej ławce w kącie sali od eliksirów, gdzie Snape usadził mnie na początku tego roku szkolnego wraz z Georgem. Cóż, chłopak na razie przebywał w towarzystwie brata w pierwszej ławce, więc nawet go nie miałam do rozmowy.
W sumie i dobrze.
Ranna ręka coraz mocniej dawała o sobie znaki. I nie były one tak bardzo subtelne, jak mogłoby się wydawać. Silny skurcz łapał mnie na chwilę, a następnie puszczał na minutę czy dwie tylko po to, aby znów złapać ze zdwojoną siłą. George by mi się na nic nie przydał. Zadawałby jedynie zbędne pytania.
Przez pulsujące ramię nie mogłam wydać z siebie żadnego dźwięku poza cichym jękiem oraz chwilą płytkich oddechów. Zapowiadał się dla mnie bardzo długi dzień.
Próbowałam się skupić na tym, co zostało napisane na tablicy. Staranne pismo Snape'a powinno mi w tym pomóc, a jednak nie mogłam się skupić na przepisaniu notatek z lekcji. Nie z ranną ręką, która bolała mnie przy każdej próbie wzięcia pióra w rękę.
Że to nie mogła być prawa! - stwierdziłam w myślach, chwytając pióro do wspomnianej dłoni.
Niestety litery wychodziły mi krzywe i niestaranne, co tym bardziej nie pomogłoby mi polepszyć mojej sytuacji. Profesor za źle zrobione notatki obciąłby punkty mojemu domowi, a mnie umieścił na szlabanie, którego i tak bym nie była zdolna wykonać.
Pozostało mi tylko gapić się w sufit.
W zasadzie był bardzo interesujący. Nisko sklepiony, wykonany z bazaltowych brył w kształcie sześciokąta. W miejscach łączenia się z ścianą występowały na nim dorodne pajęczyny, których mieszkańcy zapewne wynieśli się stąd przed wiekami. Odznaczyła się na nim funkcja klasy od eliksirów. Na poniektórych fragmentach można było dostrzec ślady po licznych eksplozjach.
Drzwi otworzyły się z hukiem.
Stanął w nich Snape, a jego haczykowaty nos i brudne włosy ponownie sprawiły, że na twarzach uczniów pojawiło się przerażenie. Pojedyncze osoby wróciły do swoich ławek.
- Cześć, Suz - szepnął George w moim kierunku, siadając obok. - Jak minęła przerwa?
- Wybornie - wydusiłam z siebie, czując jak kolejna fala gorąca oblewa moje zabandażowane ramię.
- Nie przejmuj się, będzie lepiej. Zobaczysz - stwierdził i żeby okazać mi swoje wsparcie, położył mi dłoń na ramieniu. Momentalnie syknęłam, jednak odrobinę głośniej, niż powinnam.
- Lupin! - warknął Snape w moim kierunku, a po zlustrowaniu mnie wzrokiem, uśmiechnął się kpiąco i puścił mój jęk mimo uszu.
- Wszystko w porządku? - spytał chłopak ze zmieszaniem, czym prędzej zabierając rękę. Po jego twarzy błąkało się zdziwienie i ciekawość.
- Jest okey - mruknęłam, starając się skupić na lekcji.
- ...tak więc na dzisiejszych zajęciach będziecie wykonywać eliksir postarzający - zagrzmiał głos profesora w sali. - Wszystkie potrzebne składniki macie na zapleczu, a więc... - Na chwilę zamilkł, jakby się nad czymś zastanawiając, a następnie znów zabrał głos. - Ale najpierw poproszę jedną osobę do odpowiedzi.
Wszystkim uczniom włosy stanęły dęba.
- Kogo by tu dzisiaj spytać? - rzucił mężczyzna w kierunku klasy, omiatając swoim szydzącym wzrokiem każdego ze zgromadzonych.
- Lupin - szepnęła pod nosem Olivia Yaxley, siedząca w jednej z pierwszych ławek.
- Lupin - Zabrzmiało bardziej jak pytanie. Snape spojrzał na mnie krytycznie.  - Nie! - W jego ustach było to jak wyrok ułaskawiający. - Lupin ma już dość problemów na swojej przemądrzałej główce. Za to ty, Yaxley, wstań i podejdź proszę do tablicy! Równanie na eliksir postarzający to...
Przez chwilę część osób wpatrywała się w profesora, jak w nowo odnalezionego mesjasza. Pierwszy raz od kiedy uczyłam się w Hogwarcie, Snape mi odpuścił i wziął na moje zastępstwo Yaxley!
Uśmiechnęłam się do siebie zwycięsko. Wreszcie jakaś krzyna sprawiedliwości w tej szkole!
...
Następną lekcją była Opieka nad Magicznym Stworzeniami z Hagridem. Niestety podejście gajowego do zwierząt ostro zmieniło się po wypadku z hipogryfem, którego my nawet nie mieliśmy okazji poznać, przez co naszym jedynym zajęciem na lekcjach przez ostatni miesiąc było poszukiwanie gnomów, skrytych gdzieś w gęstwinie leśnej pobliskiego boru.
Hagrid ogrodził kilka metrów Zakazanego Lasu drucianą siatką i kazał nam poszukiwać w jej okręgu małych, rozwydrzonych stworków, których jakaś przypadkowa trójka osób przywiozła ze sobą do Hogwartu.
Zachichotałam, gdy kolejny gnom wpadł mi ze zdezorientowaniem wprost w nogi. Podniosłam małego delikwenta z lekkim wysiłkiem (głupia lewa ręka!) a następnie spojrzałam w jego guziczkowate oczka wielkości mugolskiego pensa.
Kartofel jedynie uśmiechnął się do mnie, pokazując mi wnętrze swojej buzi, gdzie znajdowały się jedynie para zębów oraz zielony język wyglądający jak stara deska do prasowania.
- Co tam znalazłaś, Suz? - rzucili w moim kierunku bliźniacy.
Wskazałam im na małego gnoma.
- Spójrz, George. Widzisz to samo, co ja?
- Jasne, Fred, to na pewno on.
- On? To niemożliwe! Przecież zostawiliśmy go w domu.
- A może ten gnom jest jego bratankiem?
- O co wam chodzi? - spytałam z rosnącą irytacją, w znacznym stopniu spowodowaną przez pulsującą rękę.
- Suz! Spójrz na tego gnoma, kogo ci przypomina? - spytali z nadzieją.
- Yyy - Wydałam z siebie jęk namysłu. - Was, kiedy byliście mali, ale były z was przystojniaczki.
- Nie! - zaperzył się Fred. - To Rex! Pamiętasz Rexa? Przemycaliśmy go z naszego pokoju do ogrodu...
- Ale mama nas złapała. A Rex zżarł mój sweter - poskarżył się George.
- Nadal masz mu to za złe? - Zaśmiałam się.
- Lubiłem ten sweter, poza tym takich rzeczy się nie zapomina! - oświadczył w momencie, gdy z naszej lewej strony doszedł nas głośny krzyk.
- Jordan, odczep się ode mnie! Czy nie rozumiesz, że taki bezużyteczny gryfon jak ty... - Olivia Yaxley wydzierała się już na dobre, a my wiedzieliśmy, że teraz musimy zareagować.
- Ej, ej, ej, spokojnie, Yaxley. Co ci się dzieje? Pryszcz ci znów wyskoczył na nosie? - zadrwił George, a Fred chwycił Lee za ramiona. Ja starałam się mu w tym pomóc.
- Weź swojego kumpla, ty ...ty zdrajco krwi!
- Mój kumpel może chodzić, gdzie mu się żywnie podoba. Nie jest jednym z twoich półgłówków, którzy bez twojego słowa kroku nie zrobią!
- Jak śmiesz, ty... - zaczęła dziewczyna, ale w tej samej chwili do ich sprzeczki dołączył się Hagrid.
- Dzieciaki, spokój! Spokój mówię! George, idź do swoich przyjaciół! Panno Yaxley, proszę się opanować z językiem i nie stosować tych swoich rasistowskich żartów na moich zajęciach! - wtrącił się gajowy, który do tej pory przyglądał się jedynie korom pni pobliskich drzew.
- Tak jest, panie profesorze - syknęła Yaxley, mówiąc to z takim jadem, jakby chciała Hagrida zabić. I nie tylko niego.
- Chodź, George - poprosiłam, ciągnąc chłopaka za rękę. Rudzielec nie zareagował. Cały czas wpatrywał się we wstrętną twarz ślizgonki.
- Wredna...
- George! - powiedziałam trochę głośniej, w dalszym ciągu ciągnąc go za dłoń. - Chodź!
Niechętnie wykonał moje polecenie.
Kiedy stanęliśmy w bezpiecznej odległości, a Jordan mógł stać o własnych siłach, Fred wydał z siebie z irytacją.
- Lee? Czy ty gustu nie masz! Nie może ci się chociaż raz jakaś normalna dziewczyna spodobać? - jęknął ciężko.
Nasz przyjaciel jedynie zaprzeczył głową.
- Dlaczego nie? Czy nie widzisz, że te twoje romanse cię wykańczają?
Ponownie pokręcił głową.
- Przejdzie mu - stwierdziłam po chwili, jakby Jordana wcale nie było w naszym towarzystwie. - Przeszło mu z Angeliną, to z Yaxley też musi!
- Tak, a pamiętasz w jaki sposób mu przeszło? - zadrwił ze mnie George, a następnie dodał oskarżycielskim tonem. - Starał się wywołać w niej zazdrość, wciągając w to ciebie! - Wetknął mi palec w lewe ramię.
- Poradziłam sobie - odparłam spokojnie, powstrzymując się od syku bólu przez silny dotyk chłopaka.
- Poradziłaś sobie? - spytał z kpiną. - Nie wytrzymywałaś już! Robiłaś wszystko, aby się od ciebie odczepił.
- Wcale tak nie było!
- Było tak!
- Nie!
- Tak! Wpadłaś w ramiona Cedrika, żeby tylko uświadomić Jordanowi, żeby dał ci spokój!
- Cedrik był dużo później po tej całej akcji. - Zrobiłam cudzysłów w powietrzu. - Poza tym, czy to jakaś sugestia?
- Ależ skąd, po prostu mówię, że kiedy Jordan dał ci spokój, to ty przestałaś spędzać z Cedrikiem wiele czasu. Czyżby jakiś kryzysik?
- Coś w tym rodzaju! - odparłam, mrużąc oczy. - Ale sądzę, że ty doskonale orientujesz się w tych sprawach! Przecież Katy także ma... wybuchowy charakter!
- Da się znieść, w przeciwieństwie do ciebie! Nie wiem, jak Cedrik z tobą jeszcze wytrzymuje!
- Przestańcie! - wtrącił się Fred, widząc, że to zaszło już za daleko. Odsunął mnie od swojego brata. - Nie musicie i wy się wykłócać. Poza tym, Jordan stoi obok!
- George, jesteś idiotą! - warknęłam, nie zważając na słowa Freda, a następnie odsuwając się od chłopaków, zaczęłam zmierzać w kierunku Hogwartu.
...
Mijając drzwi biblioteki, ruszyłam w stronę działu, w którym nigdy nikogo nie było. Tym razem jednak się przeliczyłam i natknęłam się na pewnego bruneta z Huffleputhu. Zupełnie go ignorując, usiadłam przy innym stole i otworzyłam książkę, która leżała najbliżej.
...Kiedy do pociągu wsiadło kilku pasażerów, zawiadowca podniósł rękę, dając sygnał odjazdu. W tej chwili zobaczył, że z ostatniego wagonu wyskoczył jakiś pies.
Pociąg odjechał, a pies podbiegł do zawiadowcy i zaczął się łasić. Potem pokiwał ogonem i rozejrzał się dookoła. Tusz przy torze stała pompa stacyjna.
Pies podbiegł do kamiennego zbiornika na wodę, który stał obok pompy, i jednym susem wskoczył na cembrowinę. Kolejarz patrzył, jak psiak chłepcze wodę, wreszcie obrócił się na pięcie i wrócił do biura...
Poczułam, jak obok mnie przesuwa się krzesło, a następnie ktoś na nim siada. Czyjaś dłoń wylądowała na jednej z moich nóg ubranych w ciemny jeans. Podniosłam niechętnie głowę.
Oczy Cedrika patrzyły na mnie z nieukrywanym niezrozumieniem.
- Suz... - zaczął miękko, lecz ja momentalnie mu przerwałam.
- Nic mi nie jest. Po prostu wkurzył mnie George! On jest taki... głupi, nieodpowiedzialny, wścibski i...
- To twój przyjaciel.
- Jak widać nie mam gustu do przyjaciół.
- To nie prawda - pocieszył, całując mnie w policzek. - Będzie lepiej.
- Jasne. - Skrzywiłam się nieco.
Ostatnimi czasy moje życie tak cudownie się układało.
Nie wiedziałam właściwie, dlaczego George mnie zdenerwował. Czułam jednak, że było to spowodowane tym, że musiałam po prostu na kogoś nawrzeszczeć, a chłopak... cóż, świetnie się do tego nadawał. Ostatnio coraz częściej się kłóciliśmy. O Bell, Cedrika, odmienne zdania. Wszystko było dobrym pretekstem do sprzeczki.
- Suzanne, przecież George nie doprowadziłby cię do takiej złości - upierał się puchon.
I niby co miałam odrzec? Że ktoś znów podesłał mi kartkę z pogróżką, a mój brat się na mnie rzucił, bo źle na niego spojrzałam? Błagam!
- Jak widać był w stanie to osiągnąć! - odburknęłam, znów zagłębiając się w treść książki.
Książki, którą czytałam wielokrotnie.
...
Następnego dnia Remus wrócił do szkoły. Dlatego też ja, korzystając z posiadania dłuższego czasu wolnego, wyszłam z dormitorium i znając drogę do jego gabinetu praktycznie na pamięć, dotarłam pod jego drzwi w szybkim czasie.
Już miałam zapukać, aby po nieusłyszeniu proszę wejść do środka, jednak w tym czynie przeszkodził mi dźwięk, jaki wydobył się w następnej chwili z pomieszczenia.
- Widziano ponownie Blacka, Remusie - rozległ się spokojny głos dyrektora.
- Gdzie znowu?
- W pobliżu południowej części Zakazanego Lasu. Między godziną drugą a trzecią w nocy.
- Paradował sobie tak po prostu przy granicy lasu? - rzucił z nieprzekonaniem mój brat.
- Na to wygląda. Niedaleko tamtego miejsca znajduje się źródełko sprawiające, że twoje życzenia mogą się urzeczywistnić - stwierdził Dumbledore rzeczowym tonem.
Zapewne mówił o polanie, którą przedwczorajszej nocy odwiedziłam z bratem.
- Myślisz, że Black wiedziałby o jego istnieniu, Dumbledorze?
- Jestem tego pewny. Z jego pomocą może nie udałoby mu się dorwać Harry'ego ani dziewczynek, ale z pewnością rozwiązałby dzięki niemu jakieś inne cele.
Nie zrozumiałam tego zdania dyrektora.
- Co takiego na przykład?
- Nie wiem, w głowie Blacka z pewnością kryją się różne plany, dotyczące przyszłości.
Postanowiłam się oddalić, zanim dowiedziałabym się czegoś, czego nie chciałabym wiedzieć. Już nie teraz!

2 komentarze:

  1. Cieszę się że rozdziały pojawiają się tak często ^^ i plus za to że jest przedstawiana rok po roku edukacja bohaterki w Hogwarcie.
    Czekam na nowy rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za twój komentarz ;) To naprawdę miły dla mnie początek dnia. Pozrawiam Cię serdecznie, Suzanne Rose Lupin :)

      Usuń