poniedziałek, 12 lutego 2018

Rozdział 50

Witam serdecznie! Energia rozpiera mnie od samego ranka, a mamy przecież poniedziałek. Zgodnie z umową... wstawiam rozdział rankiem pierwszego dnia tygodnia.

***

Od samego ranka krzątałam się z zapałem po pokoju i starałam spakować się do swojego szkolnego kufra, który był spakowany na sztywno, kiedy zaczęłam do niego wkładać ubrania, a to, co działo się z nim teraz, wchodziło już na inny poziom moich możliwości. Co miałam go zamknąć i przelewitować do przedpokoju, to znajdowałam kolejny przedmiot, który warto by było zabrać ze sobą na swój piąty rok edukacji w Hogwarcie.
- To powinno być wszystko! - stwierdziłam, z westchnieniem zamykając wieko kufra. Dla przezorności nie rozejrzałam się już po pokoju, tylko wyszłam z latającym bagażem na korytarzyk. Opuściłam go na ziemię z lekkim hukiem.
"Żeby się Remus nie obudził" - dwa dni temu była pełnia, w której niestety ja nie mogłam uczestniczyć. Nadszarpnęła jednak ona mocno wewnętrzne siły mojego brata.
Jego mała walizeczka stała podparta o stojak z kurtkami. Spojrzałam na jej lewy bok, gdzie ujrzałam małą plakietkę z napisem:

Prof. Remus J. Lupin

Zerknęłam na litery krytycznie. I w zasadzie nie wiedząc dlaczego, wyciągnęłam różdżkę ze spodni i nakleiłam z jej pomocą czarną tasiemkę, która przysłoniła owe rażące mnie znaki. Uśmiechnęłam się do siebie zwycięsko. Nie chciałam, aby już pierwszego dnia uczniowie powiązywali Remusa z moją osobą. Jeszcze będzie miał złą reputację, a tego bardzo chciałam uniknąć.
...
Gdy opuszczałam dom, była godzina za kwadrans jedenasta, co oznaczało, że musiałam szybko przedostać się za pomocą sieci Fiuu na peron. Remus udał się na niego dużo wcześniej, mówiąc, że ma do załatwienia jeszcze coś ważnego po drodze, dlatego teraz na moje barki spadła odpowiedzialność bezpiecznego transportowania się na pociąg.
Na szczęście wylądowałam bez szwanku. Ze zmniejszoną walizką do niedorzecznie małych rozmiarów i hałasującym w niebogłosy Rufusem w klatce, minęłam ścianę z napisem: peron 9 i ¾, czemu towarzyszyło mi zabawne gilgotanie i weszłam pośpiesznie do pociągu.
Kiedy tylko minęłam jego próg, moja walizka zmieniła swoje rozmiary i znów stała się wielką dwutonową torbą o rozmiarach średniej wielkości ciężarówki - w przybliżeniu oczywiście.
Ruszyłam niezatłoczonym korytarzem, taszcząc za sobą walizkę, do dobrze znanego mi wagonu, gdzie pod jednym z siedzeń ukrywał się składzik na cukierki. Kierowana swoją genialną nieomylnością w parę chwil dobiłam do drzwi przedziału. Pewnie szarpnęłam za klamkę i otwierając przejście na oścież, ujrzałam cztery roześmiane twarze.
- Witam serdecznie! - przywitałam się z nimi, jak na piątoklasistę, który ma przyjaciół, przystało i władowałam się do środka.
- Suzanne! No, no, no, muszę przyznać, że wyładniałaś przez te wakacje! - pochwaliła mnie Angelina, której sylwetka także nabrała walorów. Uśmiechnęłam się do niej głupkowato.
- Tak, tak, tak, Suz wygląda jak zawsze obłędnie. - ziewnął znudzenie Fred. - Ja mam jednak do naszej kochanej przyjaciółki zasadnicze pytanie!
- Powiedz prosto z mostu, zniosę wszystko! - obiecałam, a wtedy jego bliźniak jak na komendę chwycił mnie w pasie i wyniósł z przedziału w kierunku nieznanego mi miejsca.
- Kto to jest? - spytał Fred z pretensją, gdy jego brat postawił mnie pod jakimiś drzwiami.
- Drzwi? - rzuciłam prześmiewczo, na co bliźniacy przewrócili oczami i wskazali na wnętrze wagonu.
W środku znajdowała się jedna osoba, siedząca w rogu przedziału. Po bliższym przypatrzeniu się jej, błyskotliwie stwierdziłam, że to musiał być mój brat, gdyż nikt poza nim nie nosił tak wyświechtanych skarpet, które wystawały z jego eleganckich mokasynów. Dodatkowym argumentem potwierdzającym tożsamość mężczyzny, była jego brązowa aktówka, na której boku widniała kartka z napisem:
Prof. Remus J. Lupin
Najwyraźniej musiał odkleić z niej moją małą próbę sabotażu.
- Wychodzi na to, że mój brat! - zaśmiałam się nerwowo, co bliźniacy skomentowali charakterystycznym dla siebie podniesieniem brwi.
- Co on tutaj robi? - dopytywali się.
- Pracuje.
- Pracuje?
- Tak, jest tegorocznym nauczycielem Obrony przed Czarną Magią. - Uśmiechnęłam się cwaniacko.
- Żartujesz? - pytali jeden przez drugiego.
- Nie mam takiego zamiaru. Dumbledore odwiedził nas w wakacje i poprosił go o zostanie nauczycielem, a Remus się zgodził.
- Fajnie, będzie ci zawyżał oceny.
- Powiem lepiej, będzie mi je zaniżał o połowę!
Wracając do naszego przedziału, w którym zostawiliśmy Angelinę i Jordana, bliźniacy cały czas zamęczali mnie pytaniami dotyczącymi mojego brata.
- A dobry jest?
- Jakie będzie prowadził lekcje?
- Myślisz, że będzie wzorował się na Lockharcie? - Każde z nich było bardziej wymyślne od poprzedniego.
Kiedy znajdowaliśmy się już prawie pod naszym przedziałem, pociąg nagle zatrząsnął się niepokojąco, przez co ja i George wywróciliśmy się na ziemię. Upadek ten był o tyle niefortunny, że wylądowaliśmy na sobie w poprzek.
- Ej, ja rozumiem, że na siebie lecicie, ale żeby tak przy wszystkich? - prychnął Fred pogardliwie, a ja wtedy zarumieniłam się jak burak. George zrobił dokładnie to samo i w ramach dezaprobaty, co do tego pomysłu, podniósł się ze mnie i pomógł wstać.
- Wypraszam sobie - mruknęłam, stojąc już o własnych siłach. - A poza tym pragnę przypomnieć ci, Fred, że my już jesteśmy zajęci!
- Niewinna zdrada z przyjacielem jeszcze nikomu nie zaszkodziła! - rzekł pewny swego, wchodząc do przedziału.
- Chyba drwisz! - powiedziałam z Georgem w tym samym czasie, na co jego brat bliźniak zarechotał wrednie ze środka kabiny.
...
- Lee, która jest godzina? - spytałam ze zniecierpliwieniem, mając z tyłu głowy, że o wpół do pierwszej rozpoczyna się spotkanie prefektów w przedziale nr. 2.
- Taka sama, jak pięć minut temu, tyle, że dodaj sobie piątkę - odparł George za Jordana, przez co zrobiłam naburmuszoną minę. - Dlaczego co chwilę pytasz o tę godzinę? Masz coś odebrać, czy co? - zadrwił ze mnie.
- Pewnie umówiła się na randkę z Cedrikiem i nie ma zamiaru się spóźnić! - Fred wybuchł głośnym śmiechem. - Tylko uważaj, Suzanne, bo George może być zazdrosny!
- Zamknij się! - warknęłam równo z jego bratem, co rozbawiło już całe towarzystwo.
- Za piętnaście wpół do - Lee jako pierwszy się uspokoił i podał mi godzinę.
- Wpół do pierwszej? - rzuciłam. - Okey, w takim razie ja muszę się zbierać.
- Spokojnie, miłość cierpliwa jest! - zachichotał Fred. - Miłość łaskawa jest. Możesz się chwilę spóźnić.
- George, bardzo cię proszę, zmieniaj Fredowi pieluszkę co kwadrans. On bardzo często moczy spodnie - rzuciłam do chłopaka, przez co on, Angelina i Lee wybuchli nieopanowanym śmiechem.
Nie śmiał się tylko Fred.
- Uważaj, Suzanne, bo między wagonem naszym, a Cedrika jest mały uskok. Twoje ego może się tam nie zmieścić! - odgryzł się rudzielec, na co ja zamknęłam drzwi wagonu.
- Świetnie, teraz pozostaje nam jeszcze kwestia trafienia - powiedziałam do siebie, ruszając w stronę końca korytarza.
Mniej więcej w połowie drogi do przedziału prefektów, jakieś drzwi otworzyły się wprost przede mną i wypadł z nich Cedrik w towarzystwie ogromnych salw śmiechu.
- Suzanne! - Ucieszył się na mój widok, po czym zamknął drzwi od kabiny i cmoknął mnie przelotnie w policzek. - Jak minęły wakacje?
- Jeżeli miałabym ci powiedzieć coś, czego ci nie napisałam w listach, to to, że mój brat został nauczycielem Obrony. Resztę powinieneś wiedzieć. - Puściłam mu oczko.
- To nie fair, będziesz faworyzowana! - oburzył się. - A tak z ciekawości, gdzie się wybierasz?
- Spotkanie prefektów! - wyszczerzyłam zęby.
- To niedorzeczne. Przecież uczestniczą w nim sami prefekci! - zauważył, a ja posłałam mu ironiczny uśmiech. - Serio, wybrali cię?
- Jak widać, ale podejrzewam, że zrobili to ze względu na to, że zadaję się z bliźniakami. Pewnie uważają, że będę ich powstrzymywać przed robieniem dowcipów.
- W takim razie McGonagall ostro się przeliczyła, wybierając ciebie. Idziemy? - Podsunął mi ramię, które bardzo chętnie ujęłam.
...
- ...dlatego też, gdy Dumbledore skończy swoje przemówienie kończące ucztę powitalną, zabieracie pierwszoroczniaków i oprowadzacie ich wstępnie po szkole. Tylko nie róbcie zbyt długich spacerów, dzieciaki po tym czasie robią się zbyt pełne energii i później trudno nad nimi zapanować! - upomniał nas Prefekt Naczelny, który z charakteru przypominał mi młodszą wersję Percy'ego. - Zrozumiano?
- Tak jest! - przytaknęliśmy wszyscy.
- Znakomicie - pochwalił, zerkając na kartkę trzymaną przez jakąś dziewczynę. - A racja... i byłbym zapomniał. Jakiekolwiek pytania pierwszoroczniaków dotyczące Syriusza Blacka nie mogą zostać zignorowane, ale proszę też nie zmyślać o nim nie wiadomo jakich bajeczek. Wyobraźnia pierwszorocznych często działa cuda i niestety bardzo łatwo ją nakierować na nieodpowiednie tory. Dlatego też przestrzegam przed niestraszeniem ich. Prefekci Gryffindoru? - Uniosłam niepewnie dłoń wraz z Matheew Rogersem z mojego rocznika, oraz czwórką innych uczniów z szóstego i siódmego roku. - Pilnujcie bliźniaków Weasley, aby nie mieli dostępu do pierwszorocznych! Ich niebywałe pomysły troszeczkę nie przystają do dzisiejszej sytuacji. Spotkanie uważam za zakończone! - poinformował i powoli zaczęliśmy się udawać do swoich przedziałów.
- Suzanne, widzimy się na powitalnej uczcie? - spytał z nadzieją Cedrik.
- Jasne, a jakby co to jutro na Obronie. Remus zdradził mi, że w tym roku z wami mamy ten przedmiot. - Posłałam mu zalotny uśmiech, a następnie wyminęłam kilka osób i już po chwili znajdowałam się w kabinie wraz z przyjaciółmi.
- Długo cię nie było! - zauważył Fred. - Jest dokładnie... Kwadrans po trzeciej! A więc zdradzisz nam, co takiego robiłaś ...z Cedrikiem... przez sto sześćdziesiąt pięć minut?
- Nie obijałam się, to na pewno - stwierdziłam spokojnie, na co bliźniacy posłali mi spojrzenia pełne trwogi.
Przed ich dziwnymi minami uratowała mnie drobna czarnowłosa dziewczyna, która wpadła do naszego przedziału w tej samej chwili.
- Suzanne! - spojrzała na mnie z pretensją. "A jednak z deszczu pod rynnę". - Dlaczego nie powiedziałaś mi, że twój brat będzie nauczycielem Obrony?
- Jak się dowiedziałaś?
- Cały pociąg mówi o tym, że niejaki Remus J. Lupin będzie zastępcą Lockharta!
- A więc plotki szybko się rozchodzą - przytaknęłam, na co Maureen usiadła na fotelu obok mnie i posłała mi karcące spojrzenie.
- Plotki? To prawda! Ale czemu mi nie powiedziałaś, że go wzięli na to stanowisko! Miałaś całe trzy tygodnie, aby mi o tym...
- Ponieważ mój brat dowiedział się o tym półtora tygodnia temu, a nie było okazji, aby cię powiadomić listownie - wyjaśniłam.
- Półtora tygodnia? - powtórzyła Angelina z niedowierzaniem. - To bardzo niewiele czasu! Czy Dumbledore jest niepoważny? Zostawia na ostatnią chwilę podjęcie tak ważnej decyzji?
- Miał być Snape, ale przez ostatnie okoliczności Dumbledore postanowił inaczej.
- Co to znaczy: "Przez ostatnie okoliczności"? - dopytywali bliźniacy, a ja już miałam zamiar im na to udzielić odpowiedzi, gdy nagle pociąg zaczął się zatrzymywać.
- Co się dzieje? Jesteśmy już w Hogsmeade? - spytała Maureen.
- Niemożliwe! Do Hogwartu przecież jeszcze mnóstwo drogi! - zaprzeczył George i wtedy w przedziale zrobiło się okropnie chłodno, a szyby wraz ze ścianami naszły szronem.
Po chwili zgasło światło!
- Co się dzieje? - spytałam, a z moich ust wydobył się kłąb pary.
- Nie podoba mi się to! - spanikowała Angelina.
Podniosłam się z miejsca, ale przez lodowatą temperaturę momentalnie opadłam na fotel. Zamrugałam kilkakrotnie oczami, zdając sobie nagle sprawę z tego, jakie zagrożenie może w tej chwili nam grozić. Spojrzałam ze strachem na przyjaciół. Ci zdawali się już wiedzieć o wszystkim. Jedynie Maureen patrzyła na szron z wielkim znakiem zapytania na twarzy.
Niestety nie zdążyłam jej już tego wyjaśnić. W tej samej chwili klamka w drzwiach poruszyła się, a następnie przedział został otwarty przez dłoń wyglądającą jak zlepek wciąż gnijących korzeni. Ręka była widoczna do oślizgłego nadgarstka, ponieważ upiór ubrany był w czarny kaftan z kapturem opadającym na jego bezkształtną głowę. Bił od niego smutek wymieszany z lękiem, a jego postać przypominała mi gorzki obraz kostuchy.
Dementor rozejrzał się po nas. Na każdym koncentrował się niezwykle intensywnie, chcąc wyssać z nas jak najwięcej szczęśliwych wspomnień. Jednak finalnie swój bestialski wzrok zatrzymał na Maureen i nie czekając na nic, rzucił się na nią, przez co dziewczyna wydała z siebie jedynie ciche piśnięcie.
Wiedziałam, że muszę działać szybko, bo inaczej ten stwór wyssie jej duszę. Wyciągnęłam różdżkę z kieszeni spodni, a następnie wyszukując swoich najszczęśliwszych wspomnieć z odłamów pamięci, krzyknęłam:
- Expecto Patronum! - wydobyło się z mojego gardła, przeszywając narastający dźwięk grozy.
Z końca mojej różdżki wydobył się jasny słup światła, zamieniający się po chwili w białą tarczę, która momentalnie odsunęła dementora od Maureen. Ten jednak był nieustępliwy. Po raz kolejny przywarł swoim zbrodniczym obliczem do dziewczyny i wykradał z niej to, co najlepsze. Starałam się przywołać kolejne, jeszcze silniejsze wspomnienia, które zdołałyby go przepędzić na dobre.
Ten był jednak niezwykle silny. Opierał się moim atakom i jawnie z nich drwił, coraz mocniej zagłębiając się w drobną postać dziewczyny.
Jej twarz była spowita szarą mgłą wydobywającą się z paszczy potwora. Nie mogłam na to pozwolić!
Pierwszy pocałunek z Cedrikiem! Dementor przez moment odsunął się od dziewczyny.
Pierwsza pełnia z Remusem! Upiór zdawał się być nieustępliwym. Jego palce coraz mocniej zaciskały się na krzyczącej Maureen.
Pierwsze przybranie pełnej formy animagicznej!
Zdawało mi się, że potwór wieki opierał się moim wspomnieniom. Ale wtedy bliźniacy w błękitnym Fordzie Anglia przybyli mi na ratunek i wygnali upiora.
Dementor zniknął! Zniknął na dobre!
Upadłam ze zmęczenia na podłogę, czując jednak, że znajduję się w czyichś ramionach. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzałam, była sylwetka Freda, wybiegająca z przedziału i wołająca o pomoc.
...
Coraz wyraźniejsze głosy dobiegały do moich uszu. Czułam ich rozmowy między sobą, aż wreszcie... Otworzyłam szeroko oczy i oślepiło mnie rażące światło żarówki.
- Suzanne! - krzyknął jakiś dziewczęcy głos i przytulił mnie mocno.
- Co... co się dzieje? - spytałam koślawo, lecz już po chwili sobie przypomniałam. - Dementor! - Wyrwałam się z objęć dziewczyny i wstałam na nogi. Po chwili jednak okazało się, że moje kończyny były za słabe, co skończyło się szybkim upadkiem na podłogę.
- Suz, bez takich gwałtownych ruchów - skarcił mnie George, a jego głos był taki melodyjny i przyjemny dla ucha.
Po chwili znów siedziałam na fotelu.
- Remusie... - zaczęłam, ale nie umiałam zebrać myśli.
- Gratuluję, Suzanne, pierwszego w życiu pełnoprawnego użycia zaklęcia patronusa! - powiedział mężczyzna. - Poszło ci zaskakująco dobrze, zwłaszcza zważając na fakt, że z dementorem miałaś do czynienia pierwszy raz w życiu!
- Zaskakująco dobrze? - zdziwiła się Maureen. - Gdyby nie ona, już dawno zostałabym zjedzona przez tego potwora! - Spojrzała na Remusa z pretensją.
- Poszłoby jej wzorowo, gdyby po wszystkim nie zemdlała! - Posłał mi rozbawiony uśmiech. - Upadać to ty, Suz, umiesz akurat w widowiskowym stylu.
- Jak upadłam?
- Złapana przeze mnie. - George spojrzał na mnie z troską. Na jego słowa przytaknęłam lekko.
- Ale nie licz, że ci się odpłacę! - stwierdziłam. - Nie obraź się, ale jesteś ciężki, więc...
- Tak, tak, rozumiem. - Chłopak uśmiechnął się szeroko.
- Czyli rozumiem, Suzanne, że nic ci już nie jest? - Remus wolał się dopytać.
Pokręciłam głową.
- Świetnie, bardzo się cieszę - powiedział, klękając przy mnie. - Profesor McGonagall będzie chciała o tym porozmawiać. Masz się do niej zgłosić przed kolacją - szepnął do mnie, czego nie mogła usłyszeć żadna inna osoba w tym pomieszczeniu.
Skinęłam głową rozumiejąc, a on wyszedł z przedziału.
...
Gdy dotarliśmy bezpiecznie do Hogwartu, stanęłam w jego progu, a wtedy w oczy rzuciła mi się poważnie wyglądająca sylwetka profesor McGonagall. Skinęłam głową w jej kierunku, na co ona przywołała mnie ruchem ręki.
- Zaraz do was dołączę - powiedziałam do przyjaciół, którzy od czasu, gdy się ocknęłam, obchodzili się ze mną jak z jajkiem.
- Witaj, Suzanne - przywitała mnie kobieta, gdy do niej podeszłam. - Nie rozmawiajmy o tym tutaj, chodźmy do mojego gabinetu.
Po kilku minutach kluczenia po rozległych korytarzach zamku, znalazłam się wraz z McGonagall w jej gabinecie. Poleciła mi ona usiąść przy jej biurku, co z nieukrywaną ulgą bardzo szybko zrobiłam. Kobieta usiadła naprzeciwko mnie i ruchem ręki sprawiła, że na blacie pojawiły się dwie filiżanki.
Nie miałam jednak nastroju na picie herbaty, przez co pokręciłam szybko głową.
- Posłuchaj mnie, Suzanne - zaczęła kobieta. - To, co wydarzyło się w pociągu... Mam tutaj na myśli wyczarowanie przez ciebie patronusa oraz pokonanie dementora... nie obejdzie się bez echa w naszej szkole. Dlatego zaklinam cię, moja droga, abyś nie mówiła nikomu więcej, niż to konieczne. Dlatego jest ta rozmowa. My, jako szkoła, musimy wykonać wiele papierkowej roboty, aby dzisiejsze zajście w pociągu nie niosło za tobą konsekwencji.
- Niby jakich konsekwencji?
- Ujmę to tak: wiesz, Suzanne, kto ostatnio zbiegł z Azkabanu, prawda? - Skinęłam głową. - Ministerstwo wysłało w pogoń za nim dementorów, którzy moszczą sobie prawo do robienia rzeczy, o jakich nam nawet jest strach pomyśleć. Jednak Knot, z całym szacunkiem do pana Ministra, nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia, jakie te... stworzenia za sobą niosą. Bez twoich szczegółowych wyjaśnień mogą nam nie uwierzyć, co nie skończy się dobrze ani dla nas ani dla ciebie.
- Rozumiem - powiedziałam, tak naprawdę bardzo niewiele z tego rozumiejąc.
- Dobrze, a więc zacznijmy od początku. Suzanne, powiedz mi, kiedy dokładnie nauczyłaś się zaklęcia patronusa?
- Wakacje, po zakończeniu drugiego roku - odparłam instynktownie, jakbym się tego wyuczyła na pamięć, a McGonagall zapisała to na pergaminie.
- Kto cię nauczył tego zaklęcia?
- Mój brat.
- Dokładniej!
- Mój brat, Remus Lupin.
- Jaką przybiera formę?
- Średniej wielkości kuguchara, ale dzisiaj nie rozwinęłam go w pełni. - McGonagall posłała mi pytające spojrzenie. - Wyczarowałam zaklęcie patronusa w formie tarczy, ale teraz myślę, że było to bardzo głupie posunięcie, bo tarcza nie daje tak wielu możliwości do manewrów.
Następnie kobieta zadała mi następne pytanie. I jeszcze wiele innych, które były wpisane w procedury. Kiedy odpowiedziałam na ostatnie, wstałam z ulgą z krzesła i czym prędzej dopadłam do drzwi, otwierając je z łoskotem.
Na zewnątrz siedziała Hermiona.
- Suzanne, jeszcze jedno - zawołała za mną profesorka, na co ja niechętnie odwróciłam się w jej stronę. - Mam nadzieję, że potraktujesz obowiązki prefekta poważnie i zapanujesz nad tymi dwoma orangutanami!
Uśmiechnęłam się na jej uwagę.
- Proszę pani, im to nawet Merlin nie pomoże.
...
Weszłam do Wielkiej Sali, gdzie już na dobre rozpoczęła się uczta. Niczym cichociemny, zakradłam się do miejsca siedzenia moich przyjaciół i usiadłam obok nich, przywdziewając na twarz radosny uśmiech.
- Czego od ciebie chciała McGonagall? - spytał z rezerwą Lee, obrzucając mnie zdystansowanym spojrzeniem.
- Pytała o patronusa - odparłam zdawkowo, na co towarzystwo od razu się ożywiło.
- A właśnie! - zakrzyknął Fred, a ja uciszyłam go wzrokiem. - Dlaczego nam nie powiedziałaś, że potrafisz wyczarować patronusa? Myślałem, że nie mamy przed sobą tajemnic!
- Właśnie dlatego. Żeby uniknąć waszych wścibskich pytań!
- Wścibskich, my tylko się chcemy dowiedzieć, czemu masz przed nami sekrety! - stwierdził George.
- Ja nie mam przed wami... żadnych sekretów! - dokończyłam koślawo, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo moja odpowiedź odbiega od prawdy. - Po prostu jestem teraz zmęczona. McGonagall zasypała mnie toną pytań, żeby uzupełnić jakieś papiery dla Ministerstwa. - Nałożyłam sobie makaronowej sałatki.
- Biedactwo - podsumowała Angelina, a ja posłałam jej nikły uśmiech.
- Suz! - Usłyszałam za sowimi plecami. - Gratuluję zostania prefektem! - Hermiona złapała mnie od tyłu i uściskała serdecznie.
- Prefektem? - powtórzyli bliźniacy z taką zgrozą, jakby dowiedzieli się, że od jutra Snape zostanie opiekunem Gryffindoru.
- To też jakoś tak wyszło - wyjaśniłam, napełniając sobie usta warzywami.
- Suzanne, czy ty wiesz, co to znaczy? Idziesz w ślady Percy'ego! - przelękli się rudzielce, jak gdyby bycie jak ich starszy brat było czymś złym. Po uświadomieniu sobie tej myśli, także i mnie przeszły ciarki.
Kilka minut później jedzenie zniknęło ze stołów, a Dumbledore podszedł do mównicy.
- Dzień dobry, uczniowie! Z niektórymi witam się zapewne po raz kolejny, a niektórych przywitam dzisiaj dopiero pierwszy raz - rozpoczął uroczyście. - Przykro mi, że na samym początku obwieszczam takie nowiny, ale Świat Magii od ostatnich kilku dni żyje wyłącznie tą wiadomością, a więc trudno, żeby inaczej było z Hogwartem. Jak pewnie wszyscy już wiecie, z Azkabanu uciekł Syriusz Black. Dlatego też nasza szkoła zostanie poddana wielu nowym zaklęciom ochronnym, które nie pozwolą na zaatakowanie. Poza tym, Ministerstwo zabezpieczyło naszą szkołę w kilka chroniących nas od dzisiaj dementorów, sam nie jestem tym faktem zachwycony. - Mężczyzna odkaszlnął przez wszczęte przez uczniów nagłe rozmowy. Gdy ponownie zapadła cisza, kontynuował. - Przez obecność dementorów zostaną odrobinę zmienione zasady. Od dzisiaj każde wyjście do Hogsmeade będzie uważnie nadzorowane przez aurorów, którzy objęli już swe posterunki wokół szkoły. I radzę wam, drodzy uczniowie, nie wchodzić dementorom w drogę. W ich naturze nie leży wyrozumiałość i łaska. - Przez chwilę w pomieszczeniu zrobiło się bardzo ponuro. - A wracając do przyjemniejszych rzeczy. Mam zaszczyt powiadomić was, że profesor Silwanus Kettleburn udał się na zasłużoną emeryturę, aby cieszyć się tym, co mu jeszcze z ciała pozostało - część uczniów, w tym ja i bliźniacy, wydało z siebie pomruki zawiedzenia. Czego by nie mówić o tym mężczyźnie, był on naprawdę fajnym nauczycielem. - A zastąpi go profesor... Hagrid. - Ta wiadomość sprawiła, że na mojej twarzy pojawił się drobny uśmiech. - Zaś nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią zostanie... - Chwila milczenia. - Profesor Remus Lupin!
Kiedy usłyszałam nazwisko brata, zaczęłam głośno klaskać, czemu po krótkiej chwili poddali się też inni uczniowie siedzący w sali. Oczywiście poza Slytherinem, choć i tam zdarzały się występować wyjątki.

***

Bardzo zachęcam do pozostawienia po sobie komentarzy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz