sobota, 2 marca 2019

Rozdział 121

Suzanne obserwowała jak martwe ciało Valerii zostaje wyniesione przez dwóch młodych śmierciożerców, którzy jeszcze nie dawno zapewne gwałcili je w pomieszczeniu na końcu korytarza.

Zagryzła mocno swoje policzki od wewnątrz, czując, że spływa po nich krew. Spojrzenie utkwiła na przeciwległej ścianie. Widniało na niej kilkanaście białych kresek, które nie były aktualne od dłuższego czasu - w pewnym momencie Drummer przestała już liczyć.

Dziewczyna znacznie podupadła na zdrowiu od czasu, gdy Suzanne widziała ją po raz pierwszy. Przebywała w Malfoy Manoor tylko kilka tygodni dłużej od Lupin - jak widać ten czas wyrządził jej ogromną krzywdę.

Podczas ostatniej nocy Valeria zaczęła pluć krwią. Kaszlała tak głośno, że w końcu usłyszeli to nawet strażnicy. Wyciągnęli ją z celi, zgwałcili i pozwolili jej wrócić po parunastu minutach. Była tak obolała, że mogła ledwie oddychać. Gdy rano była pora karmienia, zaledwie zwilżyła wargi w wodzie i spróbowała kawałek sucharka, zaczęła wymiotować i pluć krwią. 

Suzanne starała się jej pomóc jak tylko umiała. Jednak zanim śmierciożercy po raz drugi zdążyli wejść i uciszyć ją w ten bestialski sposób, Drummer wyzionęła ducha, patrząc na Lupin i próbując odkaszlnąć.

Obecnie Suz siedziała na swoim posłaniu i starała się wyrzucić z głowy ten upiorny obraz. Ostatnie miesiące spędziła na krótkich rozmowach z Valerią o tym, co zrobią, gdy wydostaną się na wolność. Umysł dziewczyny nawiedziła nawet myśl, że w pewnym sensie jej zazdrości. Że umierając, w końcu dostąpiłaby świętego spokoju.

Przejście uchyliło się, a do środka wszedł Damon z Alexem. Ten pierwszy wydawał się bardziej zamyślony niż zwykle, dlatego tylko patrzył i to blondyn samodzielnie musiał poprowadzić Suzanne w kierunku wyjścia. 

Dziewczynę oślepiło światło, gdy tylko wydostała się na korytarz. Znów dopadła ją ta nędzna atmosfera: słyszała liche śpiewy kobiet, które więziono w sąsiednich celach.

Alex mocniej zacisnął dłonie na jej nadgarstkach i pchnął w kierunku wyjścia.

- Mogę chociaż wiedzieć, gdzie mnie ciągniecie - rzuciła, orientując się, że minęli salę, w której zwykle była gwałcona. Nie wiedziała, czy można było to nazwać szczęściem, lecz tego czynu zawsze dopuszczał się tylko Alex. Na szczęście.

- Czarny Pan życzy sobie ciebie zobaczyć - odparł zdawkowo Damon, po raz pierwszy zabierając głos.

- Już się na mnie nie napatrzył ostatnim razem? - prychnęła Suzanne i w tej samej chwili poczuła pieczenie na policzku.

- Mogłaś nie dostawać dzisiejszego jedzenia. Przynajmniej nie byłabyś tak skora do szczekania, suko - warknął mężczyzna i nie dając jej chwili wytchnienia, ruszył dalej.

Lupin zagryzła wargę, nie mówiąc już niczego więcej.

Ostatnio zastanawiała się nad tym, jaki wpływ wywrze na niej pobyt w tym miejscu. Teraz już wiedziała: zdecydowanie nie pomoże jej to spokornieć. Dziewczyna nauczyła się tutaj, że dobra riposta zawsze karana jest biciem, co oznaczało tyle, że kontratak przeciwnika jest przyznaniem się do wykrycia jego słabego punktu.

Dostrzegła przed sobą wysokie drzwi. Alex pchnął ją do przodu, przez co Lupin upadła na kolana, sycząc lekko. W tej samej chwili wejście rozstąpiło się przed nią, a na jej ciało padło kilkanaście par oczu. Prawie wszystkie należące do bezwzględnych potworów.

- A oto nasz gość honorowy, przyjaciele. - Głos Voldemorta rozległ się na sali. Zaraz po nim nastąpiła salwa braw i krzyków zadowolenia.

- Podnieś się - warknął na nią Damon, jednak dziewczyna ani zamierzała wykonać jego prośby. - Powiedziałem: podnieś się! - dodał ostrzej, a gdy Lupin nie zareagowała, znów wymierzył jej uderzenie w policzek. Suzanne odchyliła się lekko do tyłu, przełykając ślinę zmieszaną z krwią.

Wstała, prostując z trudem swoje ciało i niechętnie spojrzała w stronę śmierciożerców.

- Podejdź bliżej, Lupin - zawyrokował Voldemort. Dziewczyna zaczęła stawiać kroki w kierunku blatu, na którego końcu, na przeciw Czarnego Pana, było wolne krzesło. - Usiądź, masz specjalne miejsce pośród nas.

Lupin momentalnie przystanęła. Rozejrzała się po zebranych w nadziei, że ujrzy jakąś znajomą twarz. Nie pomyliła się, widząc ciemne oczy Severusa.

Miała ochotę się uśmiechnąć, a następnie rozpłakać, lecz wtedy jej uwagę przykuła osoba, której obecności w ogóle się tutaj nie spodziewała. Obok Voldemorta siedział szczupły mężczyzna o długich czarnych włosach spiętych w kucyk, a tuż przy nim zajmował miejsce nie kto inny jak Vincent. Chłopak patrzył na Suzanne wzrokiem, którego jeszcze nigdy u niego nie widziała. Było w nim ogromne zaskoczenie i smutek.

Biorąc głęboki wdech, usiadła przy stole.

Obdarzając Voldemorta najbardziej podłym spojrzeniem, na jakie w tamtym momencie mogło starczyć jej sił, oparła się o siedzenie, wygodniej układając w fotelu.

- Przyjrzyj się dokładnie, jak wielu mam sojuszników, Suzanne - rzekł Voldemort, wskazując ręką dookoła. - Jak wielu z nich jest w stanie oddać życie... dla mnie! Wiesz, dlaczego to robią, Suzanne?

Wiedziała, że było to podchwytliwe pytanie. Miała ochotę powiedzieć: "bo się ciebie boją, dupku", ale rozsądek był w niej jeszcze silniejszy od desperacji.

- Nie zasłaniaj się oklumencją, tylko posłusznie odpowiedz na pytanie! - nakazał.

- Mam odpowiedzieć zgodnie z moim sumieniem, czy twoim oczekiwaniem, Panie? - spytała przymilnie, choć w jej tonie dało się wyczuć sarkazm. Znajdując się w sali razem ze Snapem czuła się o wiele bardziej pewna siebie.

- Jedno i drugie powinno brzmieć tak samo, Suzanne.

Dziewczyna miała ochotę wrzasnąć, aby nie wymawiał jej imienia w ten sadystyczny sposób. Uszy piekły ją za każdym razem, gdy słyszała z jego ust te dwie sylaby.

Nic nie odpowiedziała.

- Widzę, że nie jesteś skora do rozmowy z nami. Być może tak wiele osób w jednym miejscu cię peszy. - Voldemort udał niepocieszenie. - Williamie, wiem, że twój syn jest bliskim przyjacielem naszej Lupin. - zwrócił się do mężczyzny siedzącego po swojej lewicy. - Pozwolisz mu udać się wraz z nią na pogawędkę? Może przemówi jej do rozumu.

Mężczyzna spojrzał na Voldemorta z zaskoczeniem. Skinął delikatnie głową, nie ośmielając się zakwestionować słów Pana, które jednakowoż wcale się mu nie podobały.

- Vincencie, zapraszam... - Voldemort wskazał dłonią na dziewczynę.

Czarnowłosy momentalnie podniósł się z krzesła i podszedł do Lupin, nie spuszczając wzroku z jej twarzy chociażby na chwilę. Jego ruchy były precyzyjne, jakby dokładnie miał obmyślane to, co zamierza zrobić w którym momencie. Chwycił ją delikatnie za ramię i wyprowadził do pomieszczenia obok.

Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, rzucił na pomieszczenie czar wyciszający, dziękując w myślach, że Voldemort wpadł na tak absurdalny pomysł.

- Kurwa mać - syknął, odwracając się twarzą w jej stronę. - Lupin, co się z tobą stało, do cholery? - Zlustrował wzrokiem jej wychudłe ciało, zatrzymując się na łysej głowie. - Nawet włosów ci nie oszczędzili. - parsknął, rozeźlony.

- Ogarnij się, Crowe, to tylko przejściowe - odwarknęła, po chwili pozwalając sobie na lekki uśmiech w jego stronę. - Nie masz pojęcia jak dobrze widzieć znajomą twarz.- przyznała, na co Vincent również wykrzywił twarz w radosnym grymasie.

- Domyślam się, Suzy. - Westchnął ciężko, zupełnie się uspokajając. - Od kiedy tu jesteś? - Spytał. - I w ogóle dlaczego cię wsadzili?

- Od października, bo zwaliłam misję dla Zakonu - mruknęła niechętnie, na co Vincent uniósł lewą brew.

- Jesteś w Zakonie - Powtórzył. - Gratuluję odwagi. - W jego oczach Suzanne dostrzegła złośliwą iskrę, jednak postanowiła ją zignorować. -  Kiedy ojciec mówił mi, że na dzisiejszym zebraniu będzie pokazany jeden z przyszłych dowódców wojsk dla młodych, myślałem, że dadzą jakąś wyrachowaną... - urwał na chwilę. - śmierciożerczynię. No bynajmniej nie wpadłem na ciebie!

- Świat lubi zaskakiwać - rzekła sarkastycznie. - Od kiedy wiesz, że twój ojciec jest śmierciożercą?

- Od zawsze, zabijał podczas pierwszej wojny, będzie to robił i podczas drugiej.

- Dlaczego mi nie...?

- Jeśli myślisz, że powiedziałbym ci, że mój ojciec to sługus Voldemorta w celach ubarwienia mojego życiorysu, to bardzo się mylisz. Wiesz z resztą jaki jest mój stosunek do czystości krwi i tym podobnych. To czyste brednie, ale nie miałem wyboru. Musiałem tu przyjść pod groźbą zabicia Brutusa. 

Suzanne stwierdziła w głowie, że ten chłopak ma nietypowe motywacje swoich działań.

- To ten kameleon jeszcze żyje?

Chłopak spojrzał na nią, mrużąc oczy.

- Pieprz się, Suzy - jęknął. - Ja się zastanawiam, jak ty jeszcze żyjesz! Wyglądasz jak wrak, skarbie.

- Nie przeczę, że bywały lepsze czasy.

- Ale dałaś radę - stwierdził. - Naprawdę jestem pod wrażeniem. Niewielu się to udaje.

- Moja współwięźniarka zmarła dziś rano.

- Współczuję. - Potaknął głową. - Ale ciesz się, że to nie spotkało ciebie. Zakon potrzebuje cię żywą. Martwy człowiek na nic się nikomu już nie przyda.

- Nie pocieszyłeś mnie, Vincent.

- Chcę ci po prostu uświadomić, że to, że żyjesz, to pieprzony dar od losu i nie możesz tego zniszczyć pyskowaniem Czarnemu Panu. Kto jak kto, ale on nie słynie z cierpliwości.

- Póki co dawałam sobie radę.

- A potem jaki masz plan? - zadrwił.

- Ucieknę stąd.

- Powodzenia życzę. To najbardziej strzeżony obiekt należący do śmierciożerców. Nie masz szans.

- Już niedługo - odparła pewnie Lupin, wzruszając ramionami.

- Już niedługo to Czarny Pan straci cierpliwość - odrzekł chłopak, przełykając ślinę, a po chwili batalii z samym sobą podszedł do Lupin i przytulił ją z całej siły.

- Miło jest wiedzieć, że ty również cieszysz się na mój widok.

- Wiem, Suzy. Mam tylko nadzieję, że nie widzimy się ostatni raz.

- Nie darowałabym sobie tego.

- Proszę cię, nie fikaj.

Drzwi pomieszczenia otworzyły się, a w progu stanął Severus Snape.

- Czarny Pan wzywa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz