sobota, 2 marca 2019

Rozdział 122

Na początku Suzanne spojrzała na talerz nieufnie. Jednak, gdy Pettigrew opuścił pomieszczenie, rzuciła się w kierunku półmiska i łapczywie chwyciła za pajdę chleba, która miała ją usycić. Wgryzła się zachłannie w twardą skórkę, czując przyjemny upór na zębach. Znalezione w ustach pieczywo długo w nich przebywało, finalnie rozdrobnione dzięki ślinie.

Nie jadła od pięciu dni. Za karę, że pyskowała podczas spotkania. 

Jedzenie prawdopodobnie było efektem placebo, ale Lupin poczuła się lepiej. Jej brzuch zaburczał tęsknie, przypomniawszy sobie, do czego tak naprawdę został stworzony. Suzanne uśmiechnęła się lekko, kończąc pierwszą pajdę. Na drugą już nie starczyło jej siły. Ani czasu.

Przejście ciemnego lochu zaskrzypiało i pojawiła się przed nim kobieta, której Suzanne dotychczas nigdy nie spotkała.

Jej blade lico zdawało się przezroczyste; wręcz przelatywało przez nią światło. Miała długie, jasne włosy splecione w warkocz wsparty na lewym ramieniu i granatową sukienkę, jakby skrytą za mgłą.

- Jesteś duchem - wyszeptała Suzanne, przyglądając się bacznie zjawisku.

Wyglądało na zaledwie osiemnaście lat, chociaż po świecie mogło chodzić od ponad trzech stuleci. Chociaż nie - jego ubranie to wykluczało.

Ciemna, prosta sukienka, z dużymi guzikami na środku klatki piersiowej zakrytej aż po szyję. Tkanina odsłaniała zgrabne łydki, uwydatnione przez czółenka.

- Czarny Pan cię oczekuje u siebie - powiedział duch lodowatym głosem, nie zważając na słowa dziewczyny. Słusznie. Nie interesowało go to, więc po co miałby wszczynać dyskusję.

Suzanne podniosła się z podłogi, zauważając, że wejście do celi jest zamknięte. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy nie słyszała jego skrzypnięcia.

Omijając ducha, naparła na mur i pchnęła nim do przodu; wtedy mechanizmy pisnęły. Ten dźwięk był inny niż z "wyobrażenia".

Czy było z Lupin aż tak źle?

Po przejściu kilku kroków, poczuła na swoich plecach zimny oddech i znów ten chrzęst. Mogła się odwrócić, czy raczej powinna zmierzać cierpliwie do komnaty, w której zastanie Voldemorta?

Nie była Orfeuszem, przecież nie spotka jej za to kara. Spoglądając w kierunku ducha, zauważyła długi łańcuch krępujący jego lewą nogę. Wcześniej go nie zauważyła.

Gdy duch przystanął, więzy zniknęły! A więc tak się krył.

- Dlaczego masz ten łańcuch? - spytała Lupin, zderzając się z zamglonym wzrokiem ducha. Nie bała się go, ale i tak przeszedł ją dreszcz.

- Masz udać się do Czarnego Pana - rzekł duch zwrotem podobnym do poprzedniego.

Suzanne przełknęła ślinę. Czyli zero dyskusji.

Ponownie skierowała się w stronę, w jaką pozwalała jej kierować się zamglona kobieta. Zatrzymała się dopiero w chwili, gdy na jej drodze stanęły drzwi pomieszczenia, gdzie poprzednio widziała się z Voldemortem.

- Wejdź do środka. - Otrzymała rozkaz, więc posłusznie wykonała go. Nie było mowy, żeby się spierać. Nie gdy najbardziej niegodziwa osoba tej planety znajduje się od nas na wyciągnięcie klamki.

- Witaj, Suzanne. - Dobiegł do niej ten spokojny, zatrważający głos. Zmarszczyła czoło, wyrażając swoją niechęć.

- Witam - odparła głośno, jednak zawachała się podczas mówienia drugiej sylaby. Zaklęła za to wewnątrz siebie.

- Nie denerwuj się tak, Suzanne. Bądź odważna - rzekł Czarny Pan. - Lyall był odważny. Spraw, by ojciec był z ciebie dumny.

Suzanne zmrużyła lekko oczy i zacisnęła dłonie w pięści. Czy mogła zabrać głos niepytana? Czy skończy się to dla niej śmiercią? Cóż to za życie bez ryzyka...

- Znów wspominasz o moim ojcu. Kim on dla ciebie był?

Twarz Voldemorta nie wyrażała nic; jakby zauroczył się tym pytaniem bądź poddał go dogłębnej analizie. Jednak nie było ono podchwytliwe. Było po prostu pytaniem.

- Byliśmy w podobnym wieku, Suzanne. To ta szkolna znajomość, która z reguły kończy się tragicznie.

- Przyczyniłeś się do jego śmierci. - Lupin nie mogła sobie tego odmówić, lecz Voldemort nie zareagował.

- Nie była ona moim pomysłem. Bardziej Jo. Poznałaś już ją. - Wskazał swoim chudym, długim palcem za Suzanne. Dziewczyna odwróciła się, dostrzegając za sobą tę młodą, półprzezroczystą kobietę.

- Przypominam ci jednak, Suzanne - powrócił Voldemort. - Że to Lucjusz był katem. To do niego powinnaś mieć pretensje. - Nagle uśmiechnął się mściwie. - I masz je. - W jego czerwonych oczach pojawił się błysk. - Ale racja. Gdyby nie ja, Lyall być może pożyłby dłużej. Ale taki już jest los. Trzeba płacić za swoje winy.

- Płacić?

- Jestem pewny, że Remus tę część historii twojej rodziny zachował dla siebie. W zasadzie rozsądne. Nienawiść do ojca mogłaby sprawić, że znienawidziłabyś też brata.

- Co zrobił mój ojciec?

- Był jednym z pierwszych śmierciożerców - wtrąciła kobieta, stając obok Voldemorta. - Nawet, można by rzec, jedynym śmierciożercą, który był też przyjacielem. - W jej tonie dało się wyczuć nostalgię.

- Lyall był dobrym kompanem, który do pewnego momentu wiedział, co jest dla niego ważne. Ale potem pojawiła się ta szlama, twoja matka. Zawalił mu się wtedy cały światopogląd - mruknął Voldemort.

- Mój ojciec... - Zaczęła Suzanne.

- Dość tych farmazonów! - zagrzmiał Voldemort, przypominając sobie, że jemu takie rzeczy nie przystoją. - Zawsze wiedziałem, że jesteś do niego podobna, z resztą... Twój brat też taki był, ale ty Suzanne jesteś Lyalla żywą kopią! Pragnę byś stanęła na czele moich młodocianych śmierciożerców.

- Co jeśli odmówię? - spytała dziewczyna. Wiedziała, że prędzej czy później Voldemort wyjdzie z tą propozycją. Jednak jego reakcja stanowiła dla niej niewiadomą. Do teraz.

- Spotka cię to samo co brata, Suzanne. On wybrał już lata temu... To jest, wybrał za niego Lyall. Jestem przekonany, że nie chcesz zmierzyć się z wilkołakiem podczas pełni.

W jego oczach pojawił się błysk podniecenia.

...

Brat byłby ze mnie dumny - przechodziło Suzanne przez myśl, gdy Lucjusz Malfoy prowadził ją związaną przez zimny, gęsty las.

- Jesteś idiotką, Lupin - zwrócił się do niej mężczyzna, gdy dotarli na miejsce i zdjął jej z oczu opaskę.

Dziewczyna nie odpowiedziała na zaczepkę blondyna. Bardziej pochłonął ją fakt, że znajdowali się w miejscu, które niczym nie różniło się od innych. Nawet nie wiedziała, w którą stronę ma biec, żeby wydostać się z lasu!

Zasady tego pościgu były proste. Malfoy zostawia ją bezbronną w środku puszczy, gdzie ona ma wyczekiwać nadejścia wilkołaka po przemianie. Frenrir Greyback był tym, który przyczynił się do choroby Remusa. Cała ta chora zabawa z góry skazywała ją na porażkę - chyba że udałoby się jej wydostać z antymagicznej bariery i użyć magii - przynajmniej z perspektywy Voldemorta.

Suzanne przełknęła ślinę, gdy Malfoy oddalił się od niej.

- Możesz uciekać już teraz. Greybacka wypuszczą i tak po wschodzie księżyca. - Teleportował się cicho. On mógł, lecz ona niekoniecznie.

- Kurwa - syknęła Lupin, nie używając tego słowa jako przecinka.

Jej serce biło delikatnie, a oddech miała miarowy. Nie wierzyła we własne szczęście, a jednak!

Musiała znaleźć polanę, z której widoczny będzie księżyc. To była jedna z trzech problematyk jej planu. Druga dotyczyła zachowania spokoju i ciepła. Bo było jej bardzo zimno. Miała na sobie jedynie podkoszulek i dresy. Była słaba i brudna. Całe to zadanie wydawało się irracjonalne.

I jak na ironię przystało, dziewczyna marzyła tylko na wystąpienie pełni. Tylko wtedy będzie mogła zmienić się w wilka. Kuźwa, na tę myśl łzy zebrały się w jej oczach!

Miała tak ogromne szczęście. Voldemort, wymierzając jej tę nieludzką karę, nie spodziewał się, że tym samym ratuje jej życie.

Chłód otaczał całe jej wychudłe ciało. Było ono jednak tak przemarznięte, że prawie nie odczuwało już minusowej temperatury.

Nagle na jej twarz padły jasne promienie światła. Księżyc rozpoczął właśnie swą wędrówkę wzdłuż horyzontu. Remus zaczyna właśnie szwędać się po jakimś leśnym skwerze - uśmiechnęła się na wspomnienie brata. Tęskniła za nim.

Doszedł do niej skowyt wilkołaka.

Suzanne zamknęła oczy, a jej ciało resztkami sił przemieniło się w wilka. Wiedziała, że i tak nie będzie mogła sobie pozwolić na spotkanie Greybacka.

Jako wilk dziewczyna poruszała się szybciej, a futro ogrzewało jej przemarznięte ciało. Dziewczyna nie miała jednak wątpliwości, że gdy natrafi na wilkołaka, on nie przejdzie wokół niej obojętnie. Nie, jeśli tym wilkołakiem był Greyback.

Pobiegła przed siebie, a jej łapy zapadały się w lodowatą pokrywę śnieżną. Nie miała nawet pewności, czy nie porusza się w kółko. Teraz jednak każda zmiana miejsca zdawała się konieczna. Otaczał ją bezkresny las, w którym nie rozlegał się nawet szum wiatru. Słyszała jedynie bardzo odległe łamanie gałęzi. To wilkołak podążał za swoją ofiarą.

W jej oczach wezbrały się łzy, które przeszkadzały jej biec naprzód. Poczuła w sobie tak ogromną bezsilność, że w sumie mogła się poddać.

Zostanie zabitą przez wilkołaka nie było taką złą opcją w tym momencie. Miała poczucie, że zrobiła wszystko, co było w jej mocy, aby przetrwać.

Usłyszała za sobą kroki. Dzikie i szybkie, zmierzające w jej stronę. Greyback zbliżał się do niej z każdym krokiem. Zawył przerażająco, samym dźwiękiem atakując jej grzbiet. Poczuła na nim tępe pieczenie. Przyspieszyła bieg. Udało jej się przedrzeć przez taki kawał lasu!

Kiedy adrenalina wezbrała w jej żyłach, Suzanne postanowiła że prędzej padnie ze zmęczenia, niż z powodu urazów w walce.

Drzewa przed nią zaczęły się przerzedzać. W jej źreniach pojawiły się iskry nadziei. Jeszcze chwila i będzie mogła użyć zaklęcia. Będzie mogła się teleportować.

Wilkołak za nią przyspieszył. Jego kroki podążały za nią, a trzaski kłów i łap ocierających się o mijany śnieg sprawiał, że zakręciło jej się w głowie.

Wypadła zdyszana na polanę i nie czekając ani chwili, zmieniła się w człowieka, strzelając swoim zaklęciem, nad którym pracowała przez kilka ostatnich miesięcy.

Suzanne teleportowała się.

1 komentarz:

  1. Genialny zwrot akcji, jestem dumna z Lupin, że się nie poddała i udało jej się uciec, mam nadzieję, że nie będziesz trzymać zbyt długo w niepewności co będzie dalej :D

    OdpowiedzUsuń