sobota, 6 października 2018

Rozdział 110 - I


- Maureen, wolniej, zaraz wyrwiesz mi rękę - mruknął Jordan niskim głosem, stawiając coraz większy upór dziewczynie. 

Ta zatrzymała się, ku jego zaskoczeniu, i spojrzała na niego hardo.

- Chciałeś się na coś przydać!? - warknęła Maureen, uderzając w jego ciemne oczy swoimi. - To teraz nie wydziwiaj, bo zaraz się spóźnimy!

- Spóźnimy się? - powtórzył zaskoczony. O ile dobrze ją zrozumiał trzy kwadranse temu, mięli pójść do lodziarni porozmawiać o życiu. Nie widział powodu, dla którego mogliby się tam spóźnić. Przecież było dopiero wczesne popołudnie!

Lee już miał otwierać usta, aby wytoczyć przyjaciółce ten argument, jednakże dziewczyna jedynie chwyciła go mocniej za nadgarstek, co, nie ukrywając, cholernie mu się spodobało, i ponownie ruszyła, prowadząc go tym samym ulicą wzdłóż parku. 
Jordan pierwszy raz znajdował się w tym miejscu, ale, sugerując się ilością mugoli, mógł stwierdzić, że nie była to zbytnio popularna część Londynu. Kto normalny otwierałby tutaj jakąś kafejkę?
W tej samej chwili Maureen ściągnęła go z chodnika i zmusiła do wejścia do parku. Swoją droga on też był mało uczęszczany.

- Fajnych używasz skrótów, moja droga, ale nie sądzę, aby były one bezpieczne dla ciebie - rzucił prześmiewczo, rozglądając się teatralnie wokół w poszukiwaniu starego pijaczyny czy też zdziczałego lisa. Ostatnio te zwierzęta zaczęły licznie pałętać się po Londynie.

- Dlatego idę z tobą, mój drogi - odparła Maureen kpiąco, dostrzegając w pobliskich chaszczarz lekki ruch. - Mamy towarzystwo. - dodała, a wzrok Jordana w mig utkwił się w tamtym miejscu.

Ruchy gałęzi nabrały na intensywności. Wydobył się z nich dźwięk teleportacji.

- Magiczne towarzystwo - skomentował chłopak, wyrywając się z uścisku Maureen i wyjmując różdżkę z kieszeni. Wycelował przedmiotem w ruszające się krzaki.

Kiedy tylko wydostała się z nich wysoka sylwetka, Jordan szybko trafił w nią zaklęciem. Postać wykonała unik, tracąc przez to równowagę i upadając na ziemię. Wydała z siebie syk, a wtedy zaraz za nią pokazała się druga osoba.

- Jordan! - warknęła Maureen, gdy Lee zamachnął się różdżką po raz kolejny.
Drętwota uderzyła w nieświadomą ataku drugą postać. 

Ta przekoziołkowała po trawie i uderzyła się o wystający pień. Także wydała z siebie pomruk niezadowolenia.

Klatka piersiowa Jordana unosiła się i opadała chaotycznie. Śmierciożercy! Tylko kilkanaście metrów od nich. Słodki Merlinie, czemu musiało się mu to przydarzyć dzisiaj?

Chłopak z niecierpliwością wyszukiwał w głowie coraz to bardziej skomplikowanych zaklęć, aby rozbroić przeciwników, którzy...
Nie wykazywali żadnych chęci, aby się bronić.

Dla niego lepiej - przemknęło mu przez myśl i po chwili chłopak zamachnął się różdżką w kierunku śmierciożerców w celu poszczucia ich zbrodniczym upiorogackiem, kiedy to różdżka wypadła mu z rąk.

- Expelliarmus! - Black stała za rozbrojeniem przyjaciela i udaremnieniem jego zaklęcia.

Po czole chłopaka spłynęła stróżka potu. Miał nierówny oddech; celował dłońmi w przeciwników.

- Uspokój się, przyjacielu. Nic ci nie grozi - zawołał nagle znajomy głos. Dopiero teraz Lee postarał się wytężyć wzrok. 

W jego kierunku szedł jeden z bliźniaków i Angelina! Uśmiechnął się krzywo na ich widok, czując spowalniające bicie serca. Adrenalina powoli wykruszała się z jego żył. 

- Kupe lat - zawołał do nadchodzących, nie czując wyrzutów sumienia przez impulsywny atak. Z resztą... dlaczego miałby jakiekolwiek czuć? Musiał reagować szybko, wojna już trwała. Zamiast uwielbianych przyjaciół równie dobrze z zarośli mógł wyłonić się Voldemort.

- Chyba z dobę, czyż nie?

- Coś koło tego, Lee - przytaknął Fred, wymieniając z przyjacielem męski uścisk. - Maureen, nie sprawiał ci wielu kłopotów? - Puścił oko dziewczynie.

- Był nadwyraz potulny. - Pokręciła głową, spoglądając na przyjaciół kpiąco. Wymieniła z Angeliną znaczące spojrzenie na temat Jordana. No tak, trzymała go za nadgarstek lewej dłoni. - Ale teraz musimy się pośpieszyć.

- Idziemy razem do lodziarni? - fuknął Lee szczerze zawiedziony tym, że nie spędzi z Black czasu sam na sam.

- Lodziarnii? - Fred powtórzył ze śmiechem, a na jego twarzy zatańczył dwuznaczny uśmiech.

...

Dom dzisiejszego popołudnia był niezwykle spokojny. I niestety samotny. Remus i Syriusz zostali wezwani na jakąś tajną misję, pani Molly musiała wrócić na chwilę do Nory, Fred wybył gdzieś z Maureen, która była jej rzekomą przyjaciółką, a George'a nie widziała od wczorajszego popołudnia, kiedy to ćwiczyła animagię. 

Ta perspektywa przypadła Suzanne do gustu. 

Westchnęła ciężko, wertując kolejny album, który podrzucił jej brat. Przedstawiał ją z czasów, gdy była dzieckiem. Przedstawiał początek czarodziejskiej wojny. Zegar w kuchni powoli działał jej na nerwy. Pociągnęła spory łyk Earl Greya zaparzonego w porannych godzinach. Dopiero teraz znalazła czas, aby nad nim przysiąść. Do tej pory zajmowała się ważną administracją Zakonu. Kto by się spodziewał, że nawet nielegalna organizacja prowadzi swoją księgowość? Rozpisane było dosłownie wszystko. Misja każdego członka, jego przynależność do Zakonu i pobódki, dla których wstąpił do tej organizacji. Na pozór wydawało sie to skomplikowane, ale po czasie Suzanne zaczęła się w tym łapać. 

Suzanne Lupin - data przystąpienia: 16 maja - cecha: Przyjaźń

Fred Weasley - data przystąpienia: 10 czerwca - cecha: poczucie humoru

George Weasley - data przystąpienia 4 lipca- cecha: troska

Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi. Bliźniacy przystąpili w innych dniach do tej organizacji. Ich daty pokrywały się nieco z bitwą w Departamencie Tajemnic i jej wybudzeniem się. George otrzymał troskę. Było to dziwne, gdyż Suz pamiętała, jak Dumbledore napomknął jej coś o radości. Cóż, najwyraźniej w ostatniej chwili zmienił plany. Tylko ciekawe dlaczego...?

- Suzanne. - Męski głos wyrwał ją z zamyślenia. Uniosła wzrok znad albumu i dostrzegła radosną twarz rudzielca, który przez chwilę wydawał się być tym bardziej irytującym bliźniakiem Weasley.

- Cześć, Fred - mruknęła bez entuzjazmu, wypijając ostatni łyk herbaty.

Nie wiedziała, co nią kierowało w rozpoznawaniu bliźniaków, ale wydawało jej się to czynnością tak naturalną jak odróżnianie prawej od lewej.

- Coś mi się poplątało, ale czy ja nie miałam mieć dzisiaj wolnej chaty? - rzuciła po chwili, podnosząc się z krzesła.

- A co, przeszkadzam? Miałaś w planach urządzić sobie dzień samogwałtu? - W oczach Freda pojawiły się złośliwe ogniki. 

Suz wytrzeszczyła oczy.

- Skąd wiedziałeś? - Udała oburzenie, a w tej samej chwili dotarł do niej cichy chichot dobiegający z holu.

- Kto tam jest? - zmrużyła oczy, słysząc nieznane głosy.

- Gdzie? - Bliźniak udał głuchego, wykrzywiając usta w jeszcze szerszy uśmiech.

- W korytarzu - odparła mimochodem, mijając rudzielca i w tym samym momencie lustrując wzrokiem korytarz. Zaledwie metr przed nią stała dwójka czarnoskórych osób o roześmianych twarzach. 

Chłopak był wysokim mulatem o sterczących dredach okalających przystojną twarz. Znajdował się na niej kilkudniowy zarost, który dodawałby mu dorosłości, gdyby nie niewinność w ciemnych oczach. Oczy które stanowiły przosłowiowe zwierciadło duszy. Te same które często patrzyły na Suz z politowaniem, niezrozumieniem, drwiną czy podziwem. Te same które tak łakomie pożerały uczennice Hogwartu i te same które wpatrywały się w nią z nadzieją, aby pomogła mu wzbudzić zazdrość w Angelinie.

Angelinie...

Dziewczyna obok niego była jego wzrostu, może odrobinę wyższa. Miała włosy zaczesane w ciasny kok, a cholernie zgrabna sylwetka zakrywała luźna sukienka w kwiaty. Oliwkowe oczy darzyły Suz ogromną sympatią i nadzieją.

Dziewczyna instynktownie uśmiechnęła się szerzej. Zdawało jej się, że czuje się tak samo, jak tego pamiętnego dnia gdy po roku nieobecności w Hogwarcie zobaczyła ich na peronie.

Rzuciła się im tęsknie w ramiona.

...

Gwar niczym uczniowskiej sielanki, w którym najdonoślejszym głosem posługiwał się Lee.

- Nie, to nie było tak... - oburzył się po raz kolejny. - Wpadłem do pokoju i stał tam wilk, a kiedy wróciłem z Angeliną... - Zastosował teatralną ciszę. - była jakaś sklejka z krzeseł, koca i zdjęcia tugrysa na przedniej części.

- Tygrysa? - Fred powtórzył z zaskoczeniem. - Nie byliśmy aż tak pijani, aby pomylić te dwa zwierzęta.

- Zdecydowanie był tam tygrys - Wstawiła się za Jordanem Angelina. - Ale, Suzanne, to w istocie był jeden z waszych durniejszych pomysłów.

- Upicie się ognistą uważasz za głupi pomysł? - Zaśmiała się dziewczyna. - Angelino, nie potrafisz się po prostu bawić - wygarnęła jej Suz, wyszczerzając się kpiąco.

- Ech - Westchnął Fred. - Teraz nie ma już takich szalonych eskapad. Nie wiem, czy to dobre określenie, ale zdaje mi się, że życie w dorosłym świecie jest cholernie nudne. Tylko dom i praca. Dom i praca. Dom i...

- Praca, przyjacielu? - mruknął szyderczo Jordan - Wczoraj upiłeś się na umór. Musiałem cię targać do mieszkania na własnych plecach! - Wskazał na swoje barki.

- Jordan - powiedział Fred z politowaniem, kładąc nogi ostentacyjnie na stole. - To byłeś ty, kretynie! To ty zalałeś się w trupa, ponieważ KTOŚ - warknął ostatnie słowo z wyjątkową zawziętością. - niby to nie odwzajemnia twoich uczuć!

Maureen przygryzła policzki od wewnątrz. Jordan miał jakąś dziewczynę na oku; zaklęła w duchu. A miała nadzieję na coś więcej z jego strony. 

- Praca - podchwyciła w desperacji, zasłaniajac się spóźnionym refleksem. - Jak idzie ze sklepem? 

- Kur... - Jordan w ostatniej chwili ugryzł się w język. Poczuł nagły wstyw, że przez tak długi czas nie odwiedził sklepu przyjaciół. - Właśnie, przecież wyście go już otworzyli! Wybacz, ale nawet nie miałam okazji do niego wpaść. - Zrobił lekko strapioną minę i już po chwili rzucił jakąś wymówkę na szybko.- Redaktor wręczył mi interesujący projekt i aż grzechem byłoby się nim nie zająć.

- Projekt? Jaki projekt? - spytała Suzanne, znow nie rozumiejąc podrzuconego wątku.

- Tego akurat masz prawo nie wiedzieć - uspokoiła ją Johnson. - Otóż Lee...

- Zatrudniłem się w gazecie w dziale mugolskim! - przerwał mulat przyjaciółce. - Walczę teraz o swoją rubrykę i dzięki artykułowi o zbliżających się wyborach mugoli, mam szansę ją zdobyć. - Uśmiechnął się dumnie.

- Ale... przecież ty się nie znasz na mugolskiej polityce... Czy się znasz? - ciągnęła Lupin.

- Nie jest mi ona jakoś wybitnie do tego potrzebna. Dam radę. A jak coś... to chyba mi pomożecie, prawda...? - Mrugnął w kierunku przyjaciół.

- Dlaczego mam dziwne wrażenie, że to oczko było posłane głównie do mnie - jęknęła Suzanne.

- Bo znasz się na tym jak nikt inny - zakomplementował, co jednak na dziewczynie nie zrobiło dużego wrażenia.

- Może i się znam, ale nie odwalę za ciebie całej roboty, Jordan!

- Oczywiście, Suz. Przecież nie chcemy wpływać na twoje życie towarzyskie - odparł lekko, po chwili zmieniając ton. - I wybacz, że pytam, ale jak na razie oceniasz postępy w przypominaniu sobie...

- Pamiętam was całkiem nieźle - stwierdziła z uśmiechem.

- No, tak - potaknął Jordan, ale tym razem nie chodziło mu o siebie. - Co pamiętasz z sytuacji politycznej, magii, siebie?

- Jest wojna, mogę pracować dla Zakonu kiedy odzyskam świadomość tego, kim byłam. Nie mogę pozostawić zbyt wielu plam, bo to się może źle skończyć.

- Zakon ma dla ciebie jakieś sprawy...? - rzucił Lee z nadzieją. Sam pragnął się dostać w szeregi tej grupy, dlatego też chciał wiedzieć o niej jak najwięcej. 

- Na razie bawię się w księgową; aktualizuję wszystko, dopełniam i sprawdzam, czy nikt się nie rąbnął wcześniej w zapiskach. Pasjonująca robota, jako cholerny wyżeracz czasu.

- A potem...? - Lee czuł pewien niedosyt.

- Zgodnie ze słowami pani Julii, jak tak pójdzie dalej, kurs na Aurora będę mogła rozpoącząć ze wszystkimi. Początek listopada.

- Suzanne aurorem, wiedziałem, że to się tak skończy - parsknęła Maureen.

- Uważaj, Store, ona za takie gadanie może dać ci mandat.

- Albo cię skuć. Najlepiej kajdankami - wtrącił Jordan, na co towarzystwo zaśmiało się szczerze. Na policzkach Black wstąpił lekki uśmiech. Lee jednak oblał się krwistym rumieńcem, którego przez ciemną karnację ledwo było widać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz