sobota, 29 września 2018

Rozdział 109


Maureen złapała Jordana za dłoń i pociągnęła go za sobą, przepychając się tym samym przez tłum mugoli, których rozgoryczone wyrazy twarzy wskazywały na to, że czekali na wejście do klubu już od kilku godzin. 

- Nie pchaj się, paniusiu! - warknął jakiś łysy trzydziestolatek z tribalem na prawym bicepsie. - Kto to widział, aby gówniara miała wolny wstęp do takiego klubu?!

- Jakbyś obciągnął właścicielowi i miał tak ładną buźkę jak ja, to dostałbyś jeszcze karnet na drinki - odpyskowała dziewczyna, w tym samym momencie mijając drzwi wejściowe.

Na słowa Maureen Lee zacisnął mocniej palce wokół jej kruchego nadgarstka.

- Store, czy ty się dobrze czujesz? - mruknął przezornie, tańcząc w duchu ze szczęścia i ciesząc się jak debil.

- Mam kurewsko dobry humor, Jordan - odparła, przeczesujac wolną dłonią długie włosy i tworząc na nich tym samym jeszcze większy rozgardiasz. - Ale dzięki, że pytasz - Uśmiechnęła się szeroko, obdarzając go chwilowym spojrzeniem jej zimnych stalowych oczu. Chłopaka przeszedł dreszcz podniecenia. 

Ta dziewczyna wywoływala w nim coraz to różniejsze emocje. W zasadzie nie mogł już w niej doszukać się tej bezbronnej dziewczynki z pierwszej klasy, gdy nieśmiało weszła do ich przedziału. Teraz znajdowała się przed nim seksowna, inteligentna dziewczyna, której jedno spojrzenie zimnych oczu powalało na łopatki.

- Angelina! - pisnęła radośnie Store, wskazując z rozemocjonowaniem na nadchodzacą przyjaciółkę. 

Chłopak jednak nadal wpatrywał się w dziewczynę jak zaklęty. Nie mógł oderwać oczu od tej śniadej cery, brzoskwiniowych ust i zaróżowionych policzków. To był jak najsilniejszy narkotyk.

- Czemu tak późno? - Głos Angeliny wdzierał się do jego umysłu i starał się zniszczyć jego kontemplację nad Maureen.

A było się na czym kontemplować. Może i Jordan wyglądał teraz na skończonego idiotę, który ślini się na widok ładnej laski, ale zaraz...!

Tą 'laską' była Maureen Black, która według niego nie mogła mieć sobie równych. Wpadł po uszy. Musiał to przyznać nawet przed sobą.

- Widzę, że dobrze się bawisz, przyjacielu? - Z burzliwych myśli wydobył go nieco zirytowany głos George'a, który rozchodził sie teraz boleśnie po kanale słuchowym czarnoskórego, mieszając z dudniącą muzyką klubu.

- Ja? - powtórzył zdezorientowany Lee, rozglądając się dookoła. Wokół okrągłego stolika były ustawione dwie kanapy i fotel, na którym to leżała kurtka jakiejś dziewczyny.

- Nie, Dumbledore! - fuknął George. - Własnie poszedł po szkocką. Zaraz wróci i wtedy będziesz mógł serio zasłużyć na jutrzejszego kaca. - powiedział ironicznie. -Chociaż... - przechylił krytycznie głowę. - On i tak cię nie ominie.

Lee westchnął, opierając głowę na dłoniach i biorąc głęboki wdech. Wplótł palce w czarne dredy, masując skórę głowy.

- Faktycznie przegiąłem - przyznał. - Zatrzymałem się myślami na tym, jak wszedłbym z Maureen dzisiaj do klubu. Szkoda że to tylko w mojej wyobraźni. 

- Zaliczyłeś ją chociaż w tej swojej fantazji? - Fred przysiadł się do stolika z trzema butelkami whiskey.

- Nie! - warknął Jordan podirytowany. - Trzymałem ją za rękę. - Poprawił po chwili, wyraźnie odzyskując zmącony humor.

- Czyli niczego nie straciłeś, stary - Pocieszył chłopak, a jego brat przewrócił oczami na jego słowa.

- Ech... mam czarną plamę. Coś mnie ominęło? - rzucił Lee, wyraźnie strapiony swoim obecnym stanem.

- Niewiele - George wzruszył ramionami, upijając ze szklanki kolejny łyk limonkowej wody.

- A ty nie pijesz? - Zdziwił się Jordan (mając oczywiście na myśli alkohol) lustrując uważnie przyjaciela. - Czy mi się wydaje, czy jeszcze pięć godzin temu nie kontaktowałeś się ze mną, żeby wyskoczyć na małego drinka? - Na dowód niezadowolenia co do zachowania rudzielca, siegnął po kieliszek z przezroczystą cieczą i opróżnił go jednym haustem. - Dobra rosyjska wódka. - podsumował swobodnie, jakby jego wyrzuty sumienia związane z nadużyciem alkoholu nigdy nie istniały.

- Dziewczyny patrzą - skarcił go George, wskazując na dwie ślicznotki wywijające na parkiecie i posyłające im tęskne spojrzenia co jakiś czas.

- Baby - fuknął Lee. - Tak się ograniczać przez nie, to istna katorga! - Opróżnił drugi kieliszek.

- Przecież on i tak by żadnej nie dotknął - Fred posłał Jordanowi sójkę w bok, przez co ten czknął niezdarnie. - Ani ta długonoga blondyna - Wskazał na nia ostentacyjnie palcem. - Ani ta piękna azjatka - Puścił jej oko. - nie są przecież godne JEGO.
Wielkiego George'a Weasleya.

- Nie prawda! - oburzył się jego bliźniak.

- Tak? - rzucił cynicznie Fred, wyraźnie podirytowany zachowaniem brata. Promile w jego krwi także zrobiły swoje. - A może jest właśnie na odwrót? Może to ty nie zasługujesz na nie! Jeśli nie dorastasz do pięt Suzanne, to co dopiero takim laskom! - mówił, co jakiś czas robiąc dramatyczną przerwę i upijając whiskey. 

Oczywiście nie uważał tamtych dziewczyn za jakoś wybitnie lepsze od Suzanne, którą ,bądź, co bądź, Fred traktował jak siostrę i miał do niej cholerny szacunek. Chciał jednak sprowokować George'a do refleksji. Jego brat musiał w końcu o nią zawalczyć, nim będzie za późno.

- George? - powtórzył Lee, przymykając lekko oczy, jakby znajdując się w jakimś błogostanie. - Ten George nie zasługuje na Suzanne? - Aby przyswoić tę informację, opróżnił kolejny kieliszek wódki. - Za długo jej nie widziałem. Z trzeci miesiąc już, tak? Jak widzę, po utracie pamięci jest jeszcze gorsza niż przedtem.

- Ona się uczy, musimy być wyrozumiali - usprawiedliwił ją George.

- Nie, bracie! - zaperzył Fred. - Jak możesz być tak ślepy i nie widzieć tego, jak Lupin reaguje na twoją osobę!? Do nikogo innego nie podchodzi tak bardzo nieufnie jak do ciebie. Nawet Moody'ego trzyma bliżej. I to wszystko dlatego, że TY trzymasz ją na dystans.

George zacisnął dłonie w pięści. Poczuł, jak żyła na jego skroni, zaczyna pulsować i powolnie wypala mu czaszkę. Policzył do dziesięciu, aby nie wybuchnąć.

...Jedenaście...

Podniósł się z fotela i bez słowa skierował się do łazienki. Zanim jednak tam dotarł, na jego drodze stanęły wyżej wspomniane dziewczyny - w ich oczach tańczyła istna żądza.

- Pomyliłyście mnie z bratem - warknął, zanim pierwsza z nich zdołała otworzyć usta. 

Zanim odszedł, zdążył jednak zauważyć, że były cholernie przeciętne. Nie szpetne, ale do wielkich piękności też nie można było ich zaliczyć. Miały w sobie coś pospolitego. Coś, co nie odróżniało ich od reszty.

Suzanne to miała....

Warknął w duchu. Miał jej serdecznie dość! Pieprzona Lupin.

Zamknął się w jednej z obskurnych kabin z zamiarem teleportowania się na Pokątną.

...

Fred patrzył z rozdziawionymi ustami, jak George spławia te dwie ślicznotki i zmierza w kierunku kibli. Parsknął lekceważąco. 

- Co za kretyn! - fuknął. - Aż mi żal że jestem z nim spokrewniony. - Przeniósł wzrok z dziewczyn na szkliste naczynie z bursztynowym trunkiem w środku. - Przegięliśmy, Lee - mruknął już spokojnym tonem, opierając głowę o zagłówek kanapy.

Utkwił swoje spojrzenie w kolorowym grafitti na suficie, od którego wychodziły także fioletowe lampy. Nagle poczuł wyrzuty sumienia.

- A ty czemu pijesz? - rzucił Jordan, nagle dostając olśnienia. On pił przez Maureen, George nie pił przez Suzanne, a Fred...

- Bez powodu - odparł zdawkowo, nadal będąc pochłonięty abstrakcyjnymi obrazkami na suficie. - Czy trzeba mieć jakąś konkretną wymówkę, aby się napić z kumplami alkoholu?

- Niby nie, ale... Na pewno nic cię nie gryzie, stary?

- Cierpię jedynie na współodczuwanie wybujałych emocji mojego braciszka. Podobno to normalne u bliźniaków. Jeden ma ból w dupie i od razu drugi łapie to samo.

- Czyli gryzie cię Suzanne, tak? - Lee zmarszczył brwi.

- Ale ty to wszystko spłycasz, przyjacielu. Jednak racja. Gryzie mnie to wredne stworzonko, które wpadło w oko mojemu bratu. - Westchnął ciężko. - Wiesz, Lee... Czasem się zastanawiam, kiedy w ogóle to się stało. Chyba na piątym tak na poważnie... ale szczerze mówiąc, widziałem od począku, że George cholernie był w nią zapatrzony. Nigdy nie patrzył na nikogo z takim czymś w oczach jak na nią. Rozumiesz, o co mi chodzi? - Jordan nie zdążył odpowiedzieć. - Pamiętam, że na samym początku coś mi tam o niej paplał. Że ładna, że mądra, że siamta, owamta. Brałem te uwagi mimo uszy. Myślałem, że mu przejdzie... I nie pomyliłem się - dodał z dumą, ale po chwili zmarkotniał. - Do czasu. To chyba było w nim stłumione. W sensie... Zrobił to mimowolnie, ale potem się to w nim obudziło. Nagle i bez ostrzeżenia. Kojarzysz Bell? No pewnie, że tak. Ten cały ich związek wydawał mi się cholernie szemrany. Zauważyłeś, że Suzanne jej wręcz nie znosiła? W sumie sprytny George. Zakręcił się przy Bell, przez co miał pewność, że Suzanne nie będzie w jej pobliżu; tym samym też daleko od niego. Zasłonił się Katy jak tarczą. Wmawiał sobie zauroczenie w niej, aby zdusić to uczucie do Lupin. Jak się żarli na piątym roku, to przez wyparcie. Mądre słowo, nie? Jest taki termin w psychologii. Chyba George sądził, że mu przejdzie. Ale nie przeszło. Potem Suz odeszła na rok... Myślałem, że serio spodobała mu się Bell, a potem... Tak, zgadłeś, przyjacielu. Lupin pojawiła się znowu. Nagle nie opuszczał go dobry humor, zaczął się nawet uczyć, trochę zaniedbał sklep... i jakoś tak mijał czas do listopada. Potem nagle coś się zwaliło. A potem było już w porządku. To znaczy nie było. - Zawachał się. - Było tylko trochę. I jedno i drugie skakało sobie do gardeł, chociaż jak przyszłoby co do czego, to oddaliby za siebie życie. A teraz, no cóż... Jest fatalnie, bo George się o nią cholernie martwi, a Lupin... chyba tego nie widzi. Z resztą ja też bym nie widział, gdyby ktoś te troskę chował pod maską gbura i cynika. Nie mam pojęcia, czy on to robi umyślnie czy też nie, ale takim zachowaniem sobie absolutnie nie pomaga. Suzanne tylko oddala się od niego. - Westchnął ciężko, spostrzegając, że podczas swojego wywodu opróżnił wszystkie trzy butelki whiskey. - Zaraz wracam. - Potrząsnął pustą flaszką i skierował sie do barku.

Lee wypuścił głośno powietrze z ust.

Czasem do otworzenia się duszy i wylania z niej żali wystarcza naprawdę kilka słów. Tego wieczoru chłopak przekonał się, jak prosto jest wpakować się w poważne tarapaty i skazać się na długo ukrywane przed światem przemyślenia kumpla, który pozornie był człowiekiem bezproblemów.

...

George westchnął ciężko, siadając na opuszczonej klapie od sedesu. Chciał się aportować do sklepu, gdzie przesiedziałby z wyczarowaną butelką koniaku resztę nocy w swoim pokoju, jednak najpierw chciał uspokoić nerwy, aby nie wylądować głową na Pokątnej, torsem na wyspie Man, a nogami w Scotland.

Utkwił wzrok w niecenzuralnym napisie na drzwiach kabiny i wziął głęboki wdech powietrza ustami, aby nie musieć doswiadczać fetoru, jaki roznosił się po całej łazience.

Zaklął cicho w momencie, gdy cisza tego brudnego pomieszczenia została przerwana przez otwarcie drzwi. Przez krótki moment odbijał się po ścianach kawałek zespołu Hello - Do it all night, a do łazienki ktoś wszedł. Po chwili muzyka ucichła, a wtedy dało się słyszeć szum lecącej wody z kanciastego zlewu. Jego konstrukcja powodowała, że część cieczy spadała na podłogę.

- Jay? - Z kabiny obok wydobył się lekko zachrypnięty głos, należący zapewne do sędziwego mężczyzny.

- Cii - warknął drugi głos i po chwili jego kroki rozchodziły się po pomieszczeniu. - Najpierw zobaczmy... - Uderzył pięścią w pierwszą kabinę. George przełknął ślinę, uchylając zamek swojej. - Czy nikogo tu... - Mężczyzna walnął w drugą toaletę. - Rudzielec rzucił na siebie niewidzialną Colovardię. - Nie ma! - Nieznajomy pchnął trzecie drzwi, za którymi przebywał George. 

Chłopakowi ukazał się niski mężczyzna; nieco ponad metr sześćdziesiąt wzrostu. Był jednak cholernie przystojny, o nieufnych błękitnych oczach i kilkudniowym zaroście w brunatnym kolorze.

Jay zlustrował starannie nowo odkryty teren. Rudzielcowi zdawało się, że robi to cholernie długo. W końcu jednak przeniósł wzrok w stronę kompana, który jeszcze ukrywał się za czwartymi drzwiami.

- Wyłaź! Nikogo tu nie ma - syknął niski. - Mugole nie są tak słabi w piciu jak czarodzieje. Nie muszą żygać co drugą kolejkę. - Wybuchł chwilowym śmiechem.

- Morda w kubeł! - uciszył go głos, który, jak się po chwili okazało, należał do tyczkowatego mężczyzny o długich prostych włosach związanych w kucyk w kolorze skrzepniętej krwi. Po lewej stronie trójkątnej twarzy malowała się przyblakła blizna. - Bo jeszcze się tu kto zleci w nadziei na awanturę.

Jego znajomy prychnął z niedowierzaniem.

- A właśnie. TU! Czego w takiej spelunie? - Kucyk jak najprędzej chciał przejść do konkretów i wyjść. - Czy w tym zatęchłym mieście naprawdę nie ma pubu z bardziej sterylnymi kiblami?!

- To są ludzie, oni nigdzie nie są dla ciebie sterylni - fuknął niski i zacisnął wargi. - A teraz się skup. Mam informacje, za które twój szef bardzo ci podziękuje.

- Nie pracuję już dla tego pieprzonego albinosa. - Pokręcił kucyk z urazą, krzyżując ręce na torsie.

George zmrużył lekko oczy i delikatnie podniósł sie z kibla. Wyszedł z kabiny i minął mężczyzna, aby mieć na nich lepszy widok. Przy delikatnym stąpaniu od czasu do czasu zerkał na mokre kafelki, aby nie wdepnąć w zdradziecką ciecz i nie wywalić się na niej. 

- Co to znaczy 'nie pracuję'? - niski podniósł głos, zaciskając dłonie w pięści. - Stary Malfoy zawsze potrzebował wyjadaczy jego fortuny za parę chłapowatych wieści ze świata!

- Chłapowate wieści - powtorzył tamten z ironią. - Cieszę się, że przynajmniej w tej kwestii nie ściemniasz. Twoje słowa są dla mnie gówno warte. - Skierował się do wyjścia.

- Zaczekaj! - Złapał go tamten za kaftan. - Mam newsy z Zakonu... Sam wiesz którego. - Puścił mu oko. - Jestem pewien, że nie pożałujesz.

- Co to za informacje?

- Najpierw forsa, Snake!

W odpowiedzi kucyk złapał go za bark i przycisnął mu twarz do umywalki z taką siłą, że z lewej dziurki nosa polała się strużka krwi.

- Najpierw informacje, kretynie! I nie zgrywaj chojraka, bo ci się jeszcze oberwie - dodał, przykładając do szyi Jaya dłoń. Po chwili ta przemieniła się w owłosioną część ciała, gdzieniegdzie porośniętą łuskami. - Rozumiemy się? - Przejechał brudnym pazurem o skórę mężczyzny. Wraz za jego śladem pojawiła się krwista linia, która po chwili zaskrzepła na zielonkawy kolor.

Puścił go gwałtownie, a tamten odsunął się od niego z przerażeniem.

- Zapamiętaj sobie, że z takimi jak ja nie ubija się korzystnego dla siebie targu. - Wyjął z kieszeni skręta i odpalił go krótkim spojrzeniem. Dym palącej się konopii rozprzestrzenił się po pomieszczeniu. 

- Ogry to obrzydliwe stworzenia - Mężczyzna dotknął zzieleniałego ramienia.

- Módl się, aby nie wdarło się zakażenie. - Wypuścił z ust dym spopielonych liści. - Ale najpierw przekaż mi te cholerne informacje. Nie mam całej nocy.

Niski przełknął ślinę.

- Doszedłem jednak do wniosku, że te informacje nie przyda się tobie jakoś bardzo. Sprzedam je komuś innemu... - Za dużo lepszą stawkę, dodał w myślach.

Skręt wylądował na podłodze i został zgaszony przez kałużę wody. Wszystkie pazury Snake'a wbiły się nagle w szyję Jaya i zagłębiły w jego skórze. Po chwili z każdego zagłębienia zaczęła toczyć się zielonkawa piana.

- Gadaj - wysyczał przez zęby, a wtedy oczy niskiego naszły mgłą. Został poddany hipnozie.

- Zakon przechodzi kryzys. - wystękał flegmarycznym głosem. - Jedna z jego członkiń... Suzanne Lupin... cierpi teraz na amnezję... nie pamięta praktycznie nic i...

- Co mnie to obchodzi?! - warknął Snake, wyjmując pazury z jego ciała. Odsunął się od niego i oparł plecami o ścianę. Przez chwilę milczał, przez co słychać było wzrastające ciśnienie w żyłach niskiego. - I uważałeś, że zainteresują mnie te wieści, tak? - Zapalił kolejnego skręta. - Że jakiś pospolity członek Zakonu, o ktorym nawet nie słyszałem, i jego los są mi drogie?! - Zaśmiał się głośno. - Jesteś kretynem, Jay. Wiedziałem to od dawna.

Niski złapał się za obolałą szyję i starał się nie zadławić krwią. Łapał chaotycznie tlen i starał się nie stracić przytomności. Żałował, że taki pomysł jak wplątanie się w interesy z Andrew Snake'iem przyszedł mu w ogóle do głowy.

- Nie słyszę cię - dopomniał się cynicznie kucyk, kończąc skręta i ciskając nim o ziemię w kałużę wody. 

- Layall Lupin, kojarzysz gościa? - wycharczał w końcu, a Snake spoważniał.

- Stara gnida z departamentu stworzeń magicznych, dobrze że zginął - powiedział z uśmiechem. - Wytoczył mi proces o nękanie nieletnich czarownic. - George'a przeszedł delikatny dreszcz niepokoju. - Lupin - dodał po chwili, nie kryjąc nagłego zaintrygowania. - Wnuczka?

- Córka - odparł dumnie Jay, nadal starajac się zatamować rany na szyi.

- Krew z krwi - stwierdził z zadowoleniem. - I mówisz, że oberwała podczas walki. Poważnie?

- Cholernie poważnie. - Pokiwał głową z entuzjazmem.

- Amnezja to poważny uszczerbek na zdrowiu. Lucjuszowi spodoba się ta informacja.

- Podobno już dla niego nie pracujesz. - Jay nie zdążył się ugryźć w język przed wredną przytyką.

- Pracuję u niego, kiedy ja chcę. On nie ma z tym nic wspólnego. Ile chcesz za te nowiny?! - odparł ostro. W jego oczach pojawiła się furia.

- 200 galeonów. - mruknął niechętnie Jay.

Snake przyjrzał się mu uważnie. Po chwili wykrzywił usta w uśmiech, a jego oczy zaświeciły się niebezpiecznie.

Mężczyzna rozchylił wargi, z których wypełzł długi zielony język pełny olbrzymich bąbli. 

- Zrobimy inaczej, Jay. To ty mi zapłacisz. Jednak waluta będzie dosyć specyficzna. Za tego typu liche informacje przypłaca się życiem!

Już w następnej chwili skoczył w kierunku niskiego i wdarł się językiem w dziury na jego szyi. Bąble zaczęły ekslodować wewnątrz jego przełyku, a trucizna rozsiała sie w jego krwi. Jay sapnął ciężko, czując paraliżujący ból. Zaczął chaotycznie machać rękami w celu odgonienia od siebie ogra jednak na marne. Snake chwycił go za nadgarstki, ścisnął je mocno, aż łupnęła kość w środku, a następnie podniósł sponiewieranego mężczyznę.

Rzucił nim o ścianę i splunał tuż przed jego zatoksykowaną twarzą. Uśmiechnął się chytrze.

- Żeby to był ostatni raz, gdy dochodzą do mnie tak nic nieznaczące wiadomości z Zakonu. Malfoy oczekuje czegoś więcej niż paru plotek na temat nastoletniej dziewuchy.

Deportował się bezszelestnie.

Serce George'a waliło jak szalone. Chłopak zdjął z siebie czar znikający i podbiegł do rannego mężczyzny.

- Ty...? - zawył Jay, łapiąc oddech w zniszczone płuca. 

- Pozwól sobie pomóc - mruknął chłopak, teleportujac się do mieszkania nad Dowcipami Weasleyów.

...

Liście łagodnie falowały na pobliskich drzewach, a ich szelest przemieniał się w wakacyjne echo niosące się po przenicznych polach. Kilka kwiatów magicznego maku wyróżniało się w tym złotym krajobrazie, jednak było ich za niewiele, aby owy widok można określić jako czerwony.

W nozdrza wilka dostało się kilka pyłków tych kwiatów, drażniących jego śluzówki. Zwierzę kichnęło dwukrotnie, finalnie pozbywając się drobinek i zyskując swędzenie nosa.

Czy jako wilk nie możnaby zachować ludzkich rąk? - rzuciła Suzanne do Syriusza, siedzącego na wysokim głazie, znajdującym się nad kłosami.

- Można, ale nam chodzi na razie o to, aby sprawdzić, czy w czasie pełni nie zamienisz się w człowieka - odparł dobitnie mężczyzna, rozglądając się dookoła.

Musiał jednak przyznać przed samym sobą, że miejsce ich ćwiczeń wybrane przez niego było fatalne. Zboża ukrywały w sobie wszystko, gdyby ktoś rzucił w nich zaklęciem, oni nawet nie zorientowaliby się z którego kierunku oberwali.

Black zsunął się z kamienia, a gdy jego stopy dotknęły podłogi, przemienił się w wysokiego, czarnego psa. Dużo masywniejszego niż przed trzy laty. 

"Zaraz zachód słońca" - powiedział. - "Schowajmy się w borze, zanim rozpocznie się pełnia. Musimy czym prędzej namierzyć Remusa"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz