sobota, 20 października 2018

Rozdział 111


Suzanne przeciągnęła się na łóżku, nieświadomie wyginając się w łuk. Jej kręgosłup strzelił cicho, a przez jej ciało przeszedł słodki impuls rozbudzenia. Uniosła lekko powieki, pod którymi ukrywał się ciemny błękit.

Uśmiechnęła się sama do siebie, kiedy pierwszą osobą tego dnia, jaką mogła zobaczyć, był George, wykrzywiający usta w uśmiechu na fotografii przy jej łóżku. Podobał jej się ten wyraz twarzy. Rudzielec wyglądał wtedy tak pociągająco i...

Pokręciła głową ze zdziwieniem. Dlaczego taka myśl pojawiła się w jej głowie? Przecież w tych oczach i ustach nie było nic niezwykłego. Sprawiały one tylko, że chciało się w nich zatopić na zawsze.

- Idiotka - syknęła Lupin do samej siebie i położyła ramkę fotografią do dołu, aby nie musieć patrzeć dłużej na twarz Weasleya. 

Na szafce znajdowały sie też inne zdjęcia jej przyjaciół. Była to wczorajsza inicjatywa Freda - zrobił jej ołtarzyk przyjaźni przy łóżku, aby sobie prędzej przypomniała.

Dziewczyna podniosła się z łóżka i przeczesała dłonią włosy, przez co wykręciły się w różne strony i utworzyły zgrabne fale, okalające jej twarz oraz ramiona i plecy.

I tak było z nią lepiej niż na samym początku. Wtedy nie pamiętała nic. A teraz odczuwała do osób dookoła siebie różne emocje; niekoniecznie zawsze były one pozytywne. Dziewczyna wiedziała jednak, że jej umysł i ciało na pewno należą do niej. Czuła się dobrze w swoim życiu i zapragnęła być na nowo jego częścią. Sen z powiek zsuwał jej jedynie jeden chłopak, którego nijak nie mogła zrozumieć.

Zirytowana tą myślą, założyła na umyte ciało bieliznę a następnie przylegającą czarną koszulkę i długą spódnicę w kwiaty aż do kostek. Na nogi włożyła trampki i wypiła resztek czarnej herbaty, którą zaparzyła sobie wczorajszego wieczora. 

George Weasley - przyjaciel. PRZYJACIEL! Nijak to pieprzone słowo nie pasowało jej do tego człowieka. Jako jedyny z osób, które podawały się za serdecznych wobec niej, był opryskliwy w stosunku do dziewczyny. I tylko do niej. O ile jeszcze Moody prychał na wszystkich, tak George tylko Suzanne trzymał na dystans, co ją cholernie wkurwiało...

Przygryzła dolną wargę.

Ale to była prawda. Wkurwiało ją to, że chłopak miał ją w dupie! Że z początku troskliwy, we wspomnieniach wzbudzający zaufanie, a teraz wrogi i nieprzyjemny - trzymający na cholerny dystans.

Wzięła głęboki wdech, podnosząc jego zdjęcie do pozycji stojącej. Miał coś w sobie. Jako ten jedenastoletni chłopiec miał coś w sobie, a teraz miał to w sobie jeszcze bardziej. Zanurzała się we własnych wspomnieniach, w których wreszcie czuła się sobą, i starała się znaleźć chłopaka w sytuacjach, gdzie on też był prawdziwym sobą. Miała wrażenie, że jego obecne wrogie zachowanie jest sztuczne.

- Robisz się sentymentalna, Suz - Z zamyślenia wybudził ją chrapliwy głos Blacka, lustrującego ją uważnie. 

Suzanne uniosła oczy w górę i zmarszczyła brwi. Siedziała w kuchni, a przed nią stała miska chrupek kukurydzianych. Całkowicie rozmoczonych.

- Jestem dzisiaj nieprzytomna, przepraszam - mruknęła, ruchem ręki odstawiając naczynie do zlewu.

- Nie przepraszaj mnie tylko siebie, kochana - odparł Syriusz. - Wyglądasz jak wrak - dodał po zastanowieniu.

Suzanne wydała z siebie krótki jęk. Wrak? I to przez myślenie o tym głupim Weasleyu! W jej oczach zakotłowaly się łzy, ktore po chwili zaczęły spływać po policzkach.

Syriusz właśnie zdał sobie sprawe z tego, jaką palnął gafę.

- Suz - mruknął, klękając przed nią. - Suz, przepraszam, nie chciałem. - Obtarł łzę z jej brody i wytarł o materiał swojej marynarki.

- Jestem wrakiem - wyjąkała dziewczyna. - A najgorsze jest to, że to prawda - zaskomlała, chowając twarz w dłoniach. - Jestem tylko ciężarem. Nie mogę brać udziału w misjach. Całymi dniami przesiaduję tutaj, bo wszyscy się boją, że coś mi się stanie.

Syriusz objął ją mocno.

- Zabawne... - mruknął, całując ją w czoło. - Kiedy też użalałem się nad sobą ostatnio, ty powiedziałaś mi, że: to jedynie strata dla Zakonu. Wtedy się na ciebie żachnąłem, ale tak sobie myślę, że w sumie to prawda. Podczas takiej przerwy zyskujesz pokłady energii, Suz, które potem możesz dobrze wykorzystać. - Pogłębił uścisk.

- Ale mnie to wykańcza - wyznała dziewczyna, wydostając się z jego ramion. - Cała ta idiotyczna sytuacja... jest śmieszna. Mam czekać w nieskończoność, aż Dumbledore się zgodzi mnie wypuścić?

- W nieskończoność nie. - Pokręcił głową Black. - Do końca wojny na pewno nie będą cię trzymać w zamknięciu, uwierz. Ten dom nie przetrwa do końca wojny.

Lupin wypuściła z trudem powietrze z ust.

- Potrzebuję zapalić - mruknęła, na co Black się uśmiechnął. 

- Niestety mam dla ciebie złą wiadomość - mruknął. - Papierosy mojego ojca pożyczyłem ostatnio Fredowi.

...

George spojrzał na niskiego mężczyznę karcąco. Wykrzywił usta w grymasie kpiny i wystawił w jego kierunku łyżkę z bezbarwnym wywarem.

- Nie zachowuj się jak dziecko. W twoim wieku już nie wypada, Jay - powiedział, kryjąc uśmiech.

- Nie wypiję czegoś, co smakuje jak smarki ogra!

- Uwierz mi, że smarki ogra przy tym to czysta ambrozja. No już, szeroko usta, am. - Usta Myrmidona zetknęły się z lepką substancją.

- Nie każ mi tego... - George wtedy wykorzystał sytuację. Wepchnął lekarstwo w otwarte usta mieszańca i nie wyciągał łyżki stamtąd, póki nie miał pewności, że wszystko z niej zniknęło. 

- Grzeczny chłopczyk - zadrwił, opuszczając pomieszczenie. 

Jay uśmiechnął się na to stwierdzenie. Od dawna nikt go tak nie nazywał. A raczej nikt nigdy go tak nie nazywał. Westchnął ciężko, rozglądając się po pomieszczeniu, które od przeszło tygodnia zdążył już poznać bardzo dobrze. 

Miało szare ściany, na których zawisło kilka obrazów, gdzie czarnym tuszem były wypisane składniki różnych eliksirów; opatrzono je ramkami w gorących barwach słońca. Nietypowy człowiek z tego chłopaka, stwierdził Jay po raz tysięczny, znów przywołując myśl, że normalny facet w jego wieku miałby na ścianach swojego pokoju nagie kobiety z rozkładówki playboya - tak jak jego brat; Fred. George był jednak inny, on miał, co prawda urokliwe i szykowne, ale zawsze jednak przepisy na eliksiry!

Na przeciwległej ściane stał żółty regał z książkami. Niektóre z nich były częściami pradawnych tomów, inne zaś mówiły o nowoczesnym zielarstwie. Niedaleko tych półek stało niewielkie biurko, a następnie dwuosobowe łóżko z białą pościelą. 

Wszystko utrzymane w znakomitym porządku. Może tylko z wyjątkiem parapetu, na którym walały się niedokończone listy, uschnięte kwiaty, których pąki opadły na podłogę oraz stłuczone zdjęcie. Przedstawiało tylko George'a i tą całą Lupin.

Gdyby miał możliwość, właśnie teraz ruchem ręki Jay sprawiłby, że ta fotografia znów byłaby cała, jednak nadal nie odzyskał magicznych umiejętności.

I to nie wcale dlatego, że wynalazek bliźniaków był prototypem. Po prostu mężczyzna co parę godzin ponawiał aplikację perfum na skórę. Chciał udowodnić George'owi, a może nawet i samemu sobie, że można mu ufać. Że gdyby nie makabryczna sytuacja życiowa, nie przekazywałby tak cennych informacji dla Voldemorta. Poza tym przyzwyczaił się do aromatycznej nuty malin i kleju w tym pomieszczeniu. Nie chciał z niego tak szybko rezygnować.

Nagle George wpadł do pomieszczenia, a na jego twarzy malowało się blade przerażenie.

- Co się stało? - spytał Jay, marszcząc brwi w zastanowieniu. Z szacunku do chłopaka, przestał już czytać w jego myślach, chociaż początkowo było to trudne, ponieważ jego lepsza driadzia połowa była cholernie ciekawska i spragniona dalej wykorzystywać swoje umiejętności.

- Mój brat, Fred, będzie tu za godzinę - mruknął George.

- W czym problem, przecież był tutaj już kilka razy.

Nagle Myrmidon wkradł się do głowy chłopaka, a wtedy wszystko stało się jasne.

- Jednak do tej pory Fred przychodził tu tylko na chwilę - stwierdził George. - Jednak teraz on chce przyprowadzić Suzanne.

...

Słodki papierosowy dym dostał się do płuc dziewczyny i otulił szczelnie całe oskrzela. Po chwili Lupin wypuściła z ust ciemny kłąb gorzkiej pary, układającej się w zgrabne obręcze. Znów poczuła niewyobrażalną ulgę, związaną z przyjęciem nikotyny. Pamiętała, że miała to rzucić, ale jej obecny stan tego wymagał. Poza tym nic szczególnego jej nie groziło. Śmierć? Zabawne, przecież panowała teraz wojna.

- Czuję się jak najgorszy przestępca - mruknął Fred z zadowoleniem, także zaciągając się dymem. Wraz z dziewczyną siedział na huśtawkach w parku, nieopodal domu Blacków.

- Bo pokazujesz małym dzieciom, że palisz? - prychnęła. - Nie bądź śmieszny.

Dziewczyna rozejrzała się wokół nich. W zasięgu jej wzroku nie było żywego ducha, a co dopiero jakiegoś dziecka, które miałoby zaczerpnąć od nich szkodliwego przykładu.

- Nie, chodzi mi o palenie w miejscach publicznych. Nie wolno. - Pokiwał palcem, na co Suzanne spojrzała z zaskoczeniem na papierosa w ustach.

Zaciągnęła się mocniej dymem.

- Co za sukinkoty siedzą w tym rządzie mugoli - rzuciła, jeszcze mocniej wtłaczając dym do płuc. 

- W naszym nie jest lepiej, nie martw się - parsknął rudzielec.

- W czarodziejskim świecie można przynajmniej palić.

- Chcesz iść na Pokątną? - podchwycił Fred.

- Chcę zobaczyć ten twój legendarny sklep i mieszkanie. Miałam je odwiedzić jakiś miesiąc temu i co? - Uśmiechnęła się cynicznie.

- Cóż... - zamyślił się Fred, a po chwili zeskoczył z huśtawki i wyrzucił papierosa na piach, po czym zdeptał go butem. - W takim razie zapraszam panią w nasze skromne progi. - Wyciągnął dłoń w jej kierunku.

...

George schował ostatnie lekarstwa Myrmidona do skrytki pod swoim łóżkiem. Obok małych fiolek znajdowały się także niebieskie buty mężczyzny ze strusiej skóry o nieregularnych ostrych wypustkach. Pozostałe ubrania niskiego leżały złożone w kostkę w szafie George'a, do której i tak Fredowi nigdy by nie przyszło do głowy zaglądać.

- Jay, będziesz siedział w moim pokoju ukryty pod zaklęciem niewidzialności. Masz do dyspozycji wszystkie moje książki, tylko błagam, połóż je w miejscu tak, aby wygladały na odłożone, a nie czytane właśnie w tej chwili - Posłał mu nerwowy uśmiech.

- Poradzę sobie, George - skinął tamten. - Możesz mi tylko zostawić coś do przegryzienia. Będę cholernie dyskretny, mam to w genach. - Ułożył usta w dumny uśmieszek. - Ewentualnie ułóżmy jakiś szyfr.

- Szyfr? - George zmarszczył brwi z niedowierzaniem.

- Tak, szyfr. Chociażby głośniejsze kroki lub jakieś słowo. 

- Słowo... - mruknął George - Dobra, coś się wymyśli.

...

Czarne, lalczyne oczka, w których tańczyły mściwe ogniki, przeskakiwały po przechodniach ulicy Pokątnej w tak urokliwe niedzielne popołudnie. Marionetka obserwowała ich poczynania zza sklepowej witryny lokalu, który był jednym z częściej odwiedzanych w tej okolicy. 

Ledową zielenią swoich źrenic przykuwała ona uwagę mijających ją ludzi i zmuszała ich przez to do zawieszenia oka na choćby małą chwilkę nie tylko na niej, ale także na wystawie, jaka znajdowała się za hartowanym szkłem szyby. Kryły się na niej przeróżne zabawki i magiczne gadżety.

Uśmiech lalki poszerzał się tym bardziej, im większy wyraz zadowolenia pojawiał się na twarzy przechodnia.

Z tego powodu tego dnia nie można było uznać za bardzo udanego. 

Na ulicy nie występowały wielkie tłumy i nic też nie wskazywało na to, że owy stan rzeczy miał uledz jakiejkolwiek zmianie. Od czasu do czasu kolorowe alejki mijali jedynie pojedynczy, zbłąkani bądź ślepi magowie, którym do głowy nawet nie przyszło, aby oderwać swój wzrok od kostki chodnika i spojrzeć na nią!

Małą, niepozorną laleczkę z waty w jedwabnej sukience, siedzącą na szczycie piramidy utworzonej z pudełek, odróconych dnem do "widzów".

Marionetka pociągnęła guzikowym noskiem w nadziei, że ktoś dostrzeże jej tragedię i oparła się o siedzącego tuż obok pajaca, który nigdy nic nie mowił, który się nie ruszał, który nawet nie mrugał!

Wybuchał tylko, i to też w drodze wyjątku, kiedy mocno rzuciło się nim o podłogę. Siła z jaką trzeba było to zrobić, była wystarczająca do uzyskania podczas lotu z zajmowanego przez nich stanowiska do podłogi.

Gdyby więc, czysto teoretycznie, pajac spadł - cały sklep wypełniłaby fioletowa farba. Laleczka nie wiedziała jednak, czy bliźniacy Weasley zrobili to specjalnie, czy też nieświadomie narazili lokal na poważne straty. Tyle czyszczenia!

Nagle w oczy wpadła jej drobna sylwetka zmierzająca w kierunku sklepu. Kukiełka momentalnie się ożywiła. 

...

Przed oczami dziewczyny wyrósł nagle budynek z czerwonej cegły, z którego dachu wyłaniała się ogromna głowa jednego z bliźniaków. Znajdował się na niej kapelusz podnoszący się od czasu do czasu i ukazujący przechodniom małego królika.

- To wasz sklep? - spytała Lupin z przejęciem, odwracając się w kierunku rudzielca, idącego kilka kroków za nią.

- Tak, to nasze królestwo - odparł z cieniem uśmiechu na ustach. Schlebiał mu entuzjazm dziewczyny.

Suzanne odwzajemniła uśmiech i ruszyła pewniej w kierunku lokalu, pozytywnie zaskoczona zastanym stanem rzeczy. Była święcie przekonana, że plotki o ich sklepie, jak to plotki, są nieprawdziwe i wyidealizowane przez samych bliźniaków. 

Kamienica, rozciągająca się przed Suzanne, miała w sobie coś z bajkowości. Wydawała się poruszać tylko w sobie znanym rytmie - zwłaszcza w porównaniu do statycznych sąsiadujących budowli.

Wzrok dziewczyny przeskakiwał z pierwszej witryny sklepu na drugą między szerokimi, szklanymi drzwiami. Na pierwszej wystawie znajdowały się sklepowe półki, gdzie ustawiono część towaru Magicznych Dowcipów Weasleyów. Wszystkie przedmioty poruszały się bądź wypuszczały z siebie parę, świsty i inne melodyjki - jeszcze bardziej sprawiając wrażenie, jakby budynek tańczył. Druga wystawa ukazywała stertę pudeł ustawionych w wysoką piramidę. Paczki były ustawione w sposób, że widz mógł dostrzec to, co znajdowało się w ich środkach. W jednych był niefortunnie tylko migoczący papier. W co szczęśliwszych znajdowały się figurki opatrzone malutkimi zwojami, zapewne z instrukacjami obsługi. Pozostałe stanowiły reklamę sklepu, a w nich można było dostrzec małych bliźniaków Weasley, którzy odgrywali sceny z przeróżnymi wybuchami. W jednej ze scenek uczestniczyła także pacynka złudnie podobna do Suzanne. Machała ona ręką, a wtedy mgła u góry pudełka zamieniała się w błękitne ogniki, które skakały przez parę sekund po pudełku. Bliźniacy wtedy wybuchali śmiechem. I tak od początku.

- Mortifeum fammis? - mruknęła dziewczyna z wyraźną dumą, na co Fred skinął delikatnie głową. - Cieszę się, że mam chociaż tak mały wkład w funkcjonowanie tego "cyrku". - dodała ze śmiechem.

- A mnie cieszy to, że pamiętasz ten epizod w lochach Snape'a - zawtórował rudzielec.

- Dobrze się wtedy bawiłam. Nie było wtedy żadnej mowy o wojnie - stwierdziła z goryczą.

Słowa te wywołały niezręczną ciszę między przyjaciółmi. Lupin powiodła smutnym wzrokiem na szczyt pudełkowego wzniesienia, gdzie ujrzała małą laleczkę o zielonkawych oczach. Westchnęła ciężko.

- Chodź, pokażę ci wnętrze. George czeka już na nas od dobrej godziny - zarządził Fred, pociągając przyjaciółkę w kierunku wejścia.

...

George siedział na dole schodów, mając świetny widok na ladę sklepową od 'strony kuchni' oraz na dalszym planie na wejście. 
Westchnął ciężko, czując narastające zdenerwowanie w sobie. Ostatnio zdecydowanie nie mógł być sobą. 

Kłótnie z bratem sprawiły, że już doszczętnie zaszył się w swojej samotni i od przeszło tygodnia Myrmidon był jedyną osobą, do której odzywał się z przyjemnością. Miało to też swoje dobre strony. Przez napiętą atmosferę z bliźniakiem, nie musiał na niego patrzeć w domu, bo Freda najzwyczajniej w świecie tam nie było. 

Przychodził każdego ranka do pracy, a następnie wychodził dzisięć minut przed zamknięciem, wypełniając wszystkie obowiązki. Robił to nadwyraz starannie, nie dając powodu George'owi, aby się na niego wściekał. Zazwyczaj podczas pracy wymieniali ze sobą tylko krótkie zdania. Były one przesycone profesjonalizmami, ale czego się nie robi, aby utrzymać interes w ryzach. Na szczęście ich konflikt nie przenosił się na klientów. Kiedy jeden z bliźniaków był na kasie, drugi miał zmianę "w terenie" i raz na jakis czas zamieniali się w tych rolach. 

- Do czego to doszło - mruknął cicho, aby szept nie zwabił tu Myrmidona. Mężczyzna powinien siedzieć w jego pokoju i zajmować się sobą dyskretnie; George miał nadzieję, że nie potrwa to bardzo długo.

Nigdy nie kłócił się z bratem o dziewczyny. Nigdy nawet nie kłócił się z bratem! Kto by więc pomyślał, że ta pieprzona Lupin będzie ich kością niezgody. Zapewne w najśmielszych wariacjach rudzielce by na to nie wpadli. A jednak!

Podniósł się z najniższego stopnia, kiedy rozbrzmiał cichy dzwoneczek, zwiastujący nowego klienta. Oczywiście nie był to potencjalny kupujący, a jego brat i Suzanne, ale dzwonek nie wydawał z siebie innego dźwięku specjalnie na tę dwójkę. Może należałoby zaprogramować go w taką funkcję, przeszło George'owi przez głowę.

W następnej chwili ujrzał w pomieszczeniu najpierw Suzanne, którą jego szarmancki brat postanowił przepuścić w drzwiach, a następnie jego słodko-wkurwiającą kopię.

- Witamy w Magicznych Dowcipach Weasleyów - powiedział George, wysilając się na miły ton. Dziewczyna chyba nie dostrzegła lekkiej goryczy w jego głosie, bo uśmiechnęła się na to stwierdzenie słodko... wkurwiająco i zaczęła przyglądać się zawartościom półek.

- Cześć, bracie - rzucił Fred w jego stronę, kiedy potrzedł do lady. Lupin stała w drugim końcu sklepu, więc nie miała prawa usłyszeć ich rozmowy.

- Cześć - mruknął przez zęby George, nabierając tlenu w płuca. - Musiałeś sobie wybrać akurat taki dzień na odwiedziny?

- A co, byłeś zajęty? - parsknął cicho Fred. - Nie mów, że samogwałt zajmuje ci cały boży dzień. - Uśmiechnął się wrednie.

- Z własnego doświadczenia powinieneś wiedzieć, że taka czynność może człowieka ostro wciągnąć - odgryzł się, mrużąc oczy.

Fred westchnął ciężko, widząc podły nastrój brata. Jeszcze zanim wszedł do ich slepu, podejrzewał, że George może być na niego lekko zły, ale nie sądził, że przyjęło to aż taką skalę.

- Posłuchaj mnie, stary - Nachylił się nad ladą. - Nie chcę, aby Suzanne widziała, że coś jest między nami nie tak, proszę. To będzie dla dobra twojego i nas wszytkich.

George przewrócił oczami.

- Będę grzeczny - rzekł, mierząc się z bratem chłodnym spojrzeniem. Zacisnął szczękę, powstrzymując się od otwarcia ust, na które rzucało mu się kilka cholernie niewybrednych uwag.

- Za ile to? - Usłyszał nagle rozpromieniony głos Lupin. Instynktownie spuścił na nią wzrok, lecz, ku swojemu niezadowoleniu, odczuł zawiść, kiedy zamiast zderzyć się z jej oczami, lustrującymi jego, ona wpatrywała się w brata.

- Jak dla tak pięknej nieznajomej... - rzucił zaczepnie Fred, puszczając jej oczko.

- Dwa galeony - wypalił, zanim zdążył się ugryźć w język. Momentalnie został spiorunowany przez wzrok brata.

Fred zaśmiał się krótko, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie:
- Taki żart - sprostował. - Za darmo, Suz. Jak dla mnie jesteś naszym współudziałowcem.

Dziewczyna przełknęła ślinę.

- Dwa galeony - powtórzyła, uśmiechając się w dziwnie niewinny sposób i sięgnęła do swojej kieszeni.

- Suzanne, zaręczam, że na koszt firmy... - tłumaczył Fred.

- Będę miała czystrze sumienie - Skinęła głową, kładąc pieniądze na ladzie. - Poza tym nie wiem, czy współudziałowiec nie jest zbyt poważnym określeniem dla przyjaciół.

Spojrzała na George'a, który momentalnie pożałował swojego pragnienia spojrzenia w jej oczy. 

Przełknął ślinę, zderzając się z ciemnym błękitem jej kocich oczu. Nazwałby to istną torturą, wiedząc, że gra dziewczyny opiera się na czymś podobnym co ta średniowieczna przyjemność. Przecież on też mógł to przerwać w każdej chwili; tym samym przyznając się do winy. Westchnął ciężko, pozwalając sobie zatopić się w jej słodkich tęczówkach. W jej źrenicach coraz mniej potrafił dostrzec tą początkową niewinność i dezorientację. Powoli pojawiała się w nich dawna Suzanne. 

Tylko czy ta dawna Suzanne była mniej denerwująca od tej? Na jedną i na drugą miał ochotę się rzucić w takim samym stopniu. 

- Może pokażemy ci górę? - zaproponował Fred, starając się zakończyć tą ponurą atmosferę. - Mamy tam pracownię i nasze mieszkanie. - Uśmiechnął się do dziewczyny krzepiąco.

Suzanne przeniosła wzrok za plecy George'a, dostrzegając schody.

- Jasne - przytaknęła, wymijając rudzielców.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz