sobota, 16 lutego 2019

Rozdział 119 - I

Wojna zmieniała ludzi od zawsze. Suzanne ubolewała, że nie było jej dane poznać brata sprzed pierwszej, ale cóż. Według niej takie jest życie, a ono przecież nigdy nie odznaczało się sprawiedliwością.

Dziewczyna zastanawiała się, jak bardzo dzisiejszy konfikt wpłynie i na nią. Czy stanie się pyskata jeszcze bardziej, czy też zmieni się w nieśmiałą osobę, która obawia się własnego cienia. Chyba spokornieje. To wyjszłoby jej zdecydowanie na dobre.

Od spotkania z Alexem minęły dwa posiłki. Suzanne przez ten czas nie spała i nie jadła. Wodę z trudem wlewała w nią Valeria, ale z nastolatką nie było najlepiej. Starała się wytłumaczyć sobie, jakim cudem ten mężczyzna stał się śmierciożercą? I ciekawe jak zareaguje Alastor, gdy się o tym dowie. Będzie wściekły; co jest mało powiedziane. Będzie wkurwiony. Podobnie jak Lupin teraz.

Tłumiła w sobie te emocje, jednak do końca i tak nie mogła się ich pozbyć. Starała się tylko nie obarczyć nimi Valerii, która od pewnego czasu stała się słabsza niż kiedykolwiek. To było kolejne zmaganie Suz. Szkorbut Valerii dawał się coraz bardziej we znaki. Skóra kobiety zsiniała i pojawiły się na niej czerwone wykwity. Ich jedyną nadzieją stała się interwencja Zakonu. Jednak czy zorientowali się, że ona i pani Julia jednak nie dotarły do Leeds. Muszą już coś podejrzewać! Minęły ponad trzy miesiące. Ich zniknięcie nie mogło obić się bez echa. A co jeśli jednak...?

Suzanne podrapała się po głowie. Coraz częściej swędziała ją ta część ciała. Nabawiła się pewnie łupieżu, od co.

- Suzanne - mruknęła Valeria, podnosząc się i podchodząc do dziewczyny z kawałkiem ostrego narzędzia.

Lupin poruszyła się niespokojnie na jego widok, zasłaniając się przed atakiem.

- Hej, spokojnie. Przecież nic ci nie zrobię. - Valeria chwyciła dziewczynę za łokieć i opuściła jej rękę. - Nie ruszaj się przez jakiś czas - poleciła jeszcze, dotykając ostrzem głowę dziewczyny.

Suzanne zmrużyła lekko oczy, czując lekkie tarcie na skórze. Nie była w stanie domyśleć się, co zamierzała Valeria. Kolejne pasma blond włosów lądowały martwe na podłodze.

Lupin poczuła długi kosmyk zaniedbanych loków na swoim ramieniu. Parsknęła lekko, nie potrafiąc wydobyć z siebie czegoś bardziej przypominającego śmiech.

- Już rozumiem, czemu mi zimno w głowę. Dlaczego mnie golisz?

Valeria pozbawiła włosów kolejny skrawek ciała.

- Masz wszy, Suzanne. W takich warunkach to niedobre połączenie.

- Och. - Nie potrafiła z siebie wydobyć niczego bardziej odpowiedniego. - Szkoda - dodała po chwili, przypominając sobie swój piąty rok w Hogwarcie. Kiedyś to ona była fryzjerem, a ofiarą Syriusz. Miała go wtedy za szaleńca, który ma w sobie coś intrygującego, jednak mu nieufała. Chyba nadal nie wierzyła w jego poczytalność.

Valeria wprawnie pozbawiała Suzanne kolejnych partii włosów z głowy, aż pozostawiła ją łysą.

- Nie mam lusterka, więc nie pokażę, jak pięknie wyglądasz - rzuciła, wywołując na twarzy Suzanne lekki uśmiech.

- A już się bałam, że nie spodobam się strażnikom - parsknęła.

- Oni by zerżnęli wszystko. Nawet zwierzęta, gdyby tu takowe mieli - skwitowała Valeria, po czym nawiedził ją taka kaszlu, który zniszczył tę więzienną sielankę.

...

Valeria spojrzała tęsknym wzrokiem na kałużę wody, która majaczyła na brudnej ziemi pośrodku pomieszczenia. Chciała ugasić narastające wciąż pragnienie. Ostatni posiłek był zbyt dawno temu, by zdołała wytrzymać jeszcze chociażby jeden sen. Musiała się napić.

Oparła dłonie na zimnej podłodze, momentalnie czując szczypanie opuszków palców. Przeciwstawiając się bólowi, zaczęła podczołgiwać się do zbawiennej oazy, gdzie miało ją spotkać ukojenie.

Poruszaniu się Drummer towarzyszył dźwięk brzęczącego łańcucha. Nic więc dziwnego że Suzanne, zwinięta w kącie niczym wilk podczas zamieci śnieżnej, wybudziła się ze snu i niechętnie łypnęła zwierzęcym okiem w tamtym kierunku. Z jej gardła wydobyło się nagłe warknięcie.

Dziewczyna podniosła się natychmiastowo z przegnitego siana i podbiegła do Drummer, odsuwając ją od kałuży.

Na początku nie rozumiała, dlaczego tutejsza woda jest śmiertelna. Teraz już tak. Rzucony na nią urok sprawiał, że ofiara przemieniała się w inferiusa i mordowała drugiego współwięźnia, a następnie pożerała się sama. Tak ogromne ryzyko, a tak blisko ręki.

Pchnęła Valerię na siano, przygniatając ją swoim chudym ciałem.

- Błagam, daj mi się napić. - załkała kobieta.

- Zginiesz przez to prędzej niż wykończyłaby cię śmierć głodowa - warknęła Suz łamiącym tonem, czując na swoich barkach ogromny ciężar. Nie przywykła do takich warunków. Nie uczono czegoś takiego w szkole. Żaden z nauczycieli nawet nie pomyślał, aby wdrożyć w system szkolny zasady postępowania podczas porwania.

Przełknęła ślinę, rozwijając swoje wilcze uszy. Zdawało jej się albo... Dotarły do niej ciche popiskiwania gryzoni.

- Szczury - powiedziała, poddając się uczuciu szczęścia. Drummer nie podzielała jej radości. - Nie rozumiesz? Szczury! - Ucieszyła się Suzanne, rozglądając się za dwoma, odpowiednimi kamieniami.

...

Uderzenie skały o skałę. Odpowiednie uderzenie skały o skałę. Ponowne, równie mocne uderzenie skały o skałę. Malutka iskierka, którą można dostrzec jedynie w takich ciemnościach, spadła na część słomy, ułożonej przez Suzanne niedaleko ruchomej ściany.

Żar powoli rozchodził się po kolejnych suchych strąkach, aż zajęły się wszystkie gałązki, a o policzki kobiet uderzyła nagła fala przyjemnego ciepła.

- Udało się - powiedziała Drummer z zachwytem, chwytając zabitego szczura i kładąc go na odpowiednio przygotowany podest.

- Jeżeli płomień nie zgaśnie, już wkrótce zjemy ciepły posiłek. - Uśmiechnęła się Lupin, zagryzając wargę przez tak pozytywną myśl. Sam obraz przypieczonego gryzonia w głowie dziewczyny wywoływał przyjemne dreszcze na jej ciele.

Nigdy nie czuła się tak bardzo wykończona jak teraz.

- Powinnyśmy spróbować stąd uciec - mruknęła Valeria, wpatrując się w słodkie języki ognia.

- Musiałybyśmy się jakoś wydostać z celi. Dopiero poza nią możemy coś zdziałać magią. Chociaż i tak nie będą to nasze szczyty możliwości. - Suzanne westchnęła ciężko. Nie trenowała już od dawna. Przecież nie miała okazji, a właśnie w takich sytuacjach powinna być gotowa się bronić.

- Przy kolejnych odwiedzinach Damona. - wtrąciła Drummer. - Gdybyśmy obie opuściły wtedy celę i uczestniczyły w... - Załamał jej się głos. - Miałybyśmy stosunkowo większe szanse na ucieczkę.

- Może - odparła Suzanne, czując w duchu, że to nie mogłoby się udać.

Zarówno na korytarzu jak i w tamtej komnacie dopływ magii był ograniczony, a bez różdżki nic nie dało się zrobić.

Suzanne wydała z siebie cichy pisk.

Różdżka!

Spojrzała na palec serdeczny lewej dłoni, na którym spoczywał mały, drewniany pierścionek. Jak mogła o tym zapomnieć! Zbyt długo zastanawiała się nad tym, jak Zakon może ją ocalić, kiedy od samego początku mogła zrobić to sama. Przynajmniej sprobować.

- Potrzebny nam plan - oświadczyła zmotywowana. - Skuteczny. Będziemy mieć tylko jedną szansę. W razie niepowodzenia śmierciożercy zabiją nas bez chwili namysłu.

- Tak, możnaby... - zaczęła Valeria, ale w tej samej chwili ruchoma ściana pomieszczenia ruszyła się, a w przejściu stanął Damon razem z Alexem.

Mężczyźni zlustrowali uważnie pomieszczenie, zatrzymując się na ognisku i martwych szczurach. Alex ruchem ręki zgasił płomień i porozrzucał martwe gryzonie po podłodze. Ich sierść dotknęła kałuży.

- Lupin, chodź z nami - rozkazał Damon, nie komentując zaistniałego przed chwilą wydarzenia.

Suzanne spojrzała na mężczyzn z ogromną obawą.

- Nie będę workiem na spermę zdrajcy - wydała z siebie spokojnie, spoglądając na Alexa z niepochamowaną nienawiścią.

- To nie jemu jesteś przeznaczona. - Pokręcił głową Damon, jakby z rozbawieniem. Blondynowi jednak nie było do śmiechu.

Suzanne uniosła niepewnie lewą brew.

- Oczekuje cię Czarny Pan, musisz mu się pokazać w sposób godny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz