sobota, 16 lutego 2019

Rozdział 118 - II

Wreszcie coś się udało wyskrobać :) Bardzo was przepraszam, że tyle mnie nie było, ale mam nadzieję, że treść tego rozdziału wynagrodzi wam czekanie.

Pozdrawiam, Autorka ;*

***

Późną porą las nie był smagany wiatrem, a śnieg nie padał; wbrew temu, co zapowiadali w dzisiejszej pogodzie. Pomimo tego Lee i tak odczuwał ogromny chłód na swoich palcach, które starał się chować w przykrótkich rękawach bluzy. Czarnoskóry spoglądał z zazdrością na rudego przyjaciela, wykonującego w tym momencie pracę fizyczną, która generowała choć odrobinę ciepła. Powoli zaczynał żałować swojej pochopnej decyzji, że zamiast kopania dołu w ziemi, wolał stać na czatach.

Rozejrzał się kontrolnie wokół siebie, lecz nie dostrzegł nic więcej poza pobliskimi nagrobkami. Wzdłuż jego kręgosłupa przeszły dreszcze - nie wiedział, czy z zimna, a może jednak ze strachu.

- Długo jeszcze? - jęknął, słysząc gwałtowne wbicie szpadla w ziemię.

- Możemy się wymienić. - George z łatwością wydostał się z wykopanego leja i zrównał się z Jordanem, mierząc go mściwym spojrzeniem.

Lee przełknął ślinę, skinąwszy głową tak lekko, że jego towarzysz tego nie zauważył. Wskoczył ostrożnie w wykopany dołek i chwycił za łopatę. Po chwilowym zawahaniu, wbił narzędzie w ziemię, momentalnie czując mocny opór na rękach.

- Grunt przemarzł po ostatnich przymrozkach - George poinformował go z kpiną. - Powodzenia. Ja idę się rozejrzeć.

I odszedł, zostawiając Lee sam na sam z zamarzniętym dołem, łopatą wbitą w ziemię i niemożliwością użycia magii przez nadwrażliwość Angeliny, która to z kolei przebywała obecnie na zwiadach w poszukiwaniu czegoś, czego do końca nie potrafili zdefiniować.

Wokół chłopaka nastała cisza, gdy kroki George'a zupełnie ucichły. Po chwili naturalnie słuch Jordana stał się czulszy i bicie własnego serca zaczęło ogłuszać jego bębenki.

Bał się podnieść wzrok na nagrobki.

Na polanie, gdzie się teraz znajdował, były pozostałości po starym cmentarzu, który obecnie popadł w ruinę. Widocznych pozostało jedynie parę mogił, przy których kilkadziesiąt minut temu wraz z przyjaciółmi przyniósł ciała Oxygenów.

Były położone w linii, okryte płótnem ze śladami ich własnej krwi. Nastolatkowie nie mogli znaleźć dla nich nic lepszego.

Jak się niestety miało okazać, pochowanie trójki mugoli nie stanowiło tak dużego problemu, jakby się to mogło wydawać. Państwo Oxygen mieli czwórkę dzieci: co więc za tym idzie, gryfoni nie znali położenia trójki z nich.

Jordan wbił mocniej szpadel w ziemię. Zaczął nim nieporadnie dłubać, aż kolejna cząstka gleby ustąpiła, a wtedy odrzucił ją na kopczyk obok dołu.

Też pomysł, aby nie można było tego zrobić magią!, dąsał się chłopak, angażując w swoje zajęcie coraz więcej siły. Przynajmniej nie było mu zimno.

Poczuł oddech na swoim karku. Zamarł, lecz po sekundzie odwrócił się, a widząc przed sobą ciemną twarz, uniósł ręce w geście obronnym.

- Bu! - Wydało się cicho spod kaptura Angeliny, lecz to wystarczyło, by zmęczonego chłopaka wyprowadzić z równowagi. Lee instynktownie wymierzył w jej kierunku zaklęcie.

Dziewczyna upadła na ziemię, wydając z siebie jęk irytacji pomieszanej z rozbawieniem i już po chwili zaatakowała go słabym Upiorogackiem.

- Kretyn - parsknęła, rzucając kolejne zaklęcie.

Ich przepychanka skończyła się dopiero wtedy, gdy Lee uciekając przed kolejnym czarem, potknął się o nogę jednego z Oxygenów i upadł na niego twardo.

Chłopak przełknął ślinę, otwierając oczy i orientując się, że zrównał się właśnie twarzą z nieboszczykiem. Zaczął niezgrabnie zsuwać się z jego ciała, ale kiedy odwrócił się w stronę przyjaciółki, zrozumiał, że właśnie zaczęły się prawdziwe kłopoty.

Angelina była przetrzymywana przez barczystego mężczyznę Do szyi miała mocno przyciśniętą różdżkę, a jej usta zakrywała dłoń nieznajomego. Zdecydowanie nie było jej do śmiechu.

- Jeden ruch, a ją zabiję - mruknął niskim głosem, mocniej wciskając różdżkę w skórę dziewczyny.

- Możemy się dogadać w inny sposób. - Jordan powoli uniósł dłonie w górę.

- Co tu robicie? - Mężczyzna zignorował jego propozycję.

- Chowamy zmarłych. Chyba że mamy ich tu tak zostawić i zaczekać, aż zjedzą je dzikie zwierzęta. - prychnął Jordan, zerkając niespokojnie na przyjaciółkę. Gdyby tylko odwrócić jego uwagę...

- Wiecie, że mam obowiązek powiadomić o tym ministerstwo - zagroził przybysz.

- To nie my ich zamordowaliśmy! - Chłopak zaprzeczył momentalnie. - Znaleźliśmy ich martwych w ich własnym domu.

- Jesteście ich rodziną?

- Nie. - Przyznał ze skruchą, orientując się, jak beznadziejnie wygląda ich sytuacja.

- Znajomymi? - W głosie mężczyzny dało się odczuć irytację.

- Nie, ale...

- Zatem znaleźliście się na ich posesji bez ich wiedzy! Czy ktokolwiek widział ich martwych przed wami?

- Skoro ich nie zabrał to raczej...

- Pójdziecie ze mną! - warknął. - Zaraz powiadomię ministerstwo. - Pociągnął Angelinę w głąb lasu, nie spuszczając oczu z Lee, który szedł powoli za nimi.

- Puść mnie! - jęknęła w końcu Angelina, gdy dłoń mężczyzny lekko zsunęła się z jej warg.

- Jesteście potencjalnymi mordercami, nie mogę!

- W takim razie, kim ty jesteś, że szwendasz się w nocy o tak późnej porze? - Jordan zatrzymał się na skraju polany.

Mężczyzna przystanął, mocniej ściskając Angelinę. Przez chwilę na jego twarzy malował się dziwny grymas, ale już po chwili przybrał na nią obojętność.

- Skoro nie boję się morderców, być może nawet kimś gorszym niż wy - odparł tajemniczo, rozpalając na końcu różdżki czerwone światło. Johnson miała za chwilę oberwać Cruciatusem!

- Nawet nie próbuj! - syknął Lee, kierując w jego stronę Expelliarmus.

Różdżka wypadła mężczyźnie z ręki, a wtedy dziewczyna wyrwała się z jego objęć. Szybko stanęła po stronie Jordana i wycelowała dłonią w mężczyznę.

- Dlaczego Zakon zapuścił się aż pod Leeds? - westchnął mężczyzna. - Już nie dość stało się tej Starej i Lupin? Dumbledore posyła jeszcze kolejnych członków. - Pokręcił głową.

Oboje nagle zesztywnieli.

- Wiesz, co z nimi zrobiono? - Angelina pierwsza odzyskała jasność umysłu.

To pytanie wywołało uśmiech na twarzy śmierciożercy.

- Miło jest się dowiedzieć, że Dumbledore nie przekazuje wam żadnych informacji. Cóż... niech sam wam odpowie. Jeśli wrócicie. - Zamachnął się ręką, aby odzyskać różdżkę, lecz w tej samej chwili uderzył w niego jasny promień. Zza jego pleców doszedł szept George'a.

- Imperio!



Rudzielec zawiązał sznur wokół nadgarstków mężczyzny, a następnie gwałtownym ruchem podniósł go z ziemi i pchnął w kierunku lasu.

- Teraz pokażesz nam, skąd przyszedłeś - warknął, a mężczyzna odurzony zaklęciem skinął posłusznie i powolnym krokiem ruszył w nieznanym nastolatkom kierunku.

- Taki jest twój plan, George? - syknęła Angelina, zrównując się z przyjacielem. Lee szedł kilka kroków za nimi, dokładnie wszystko słysząc.

- Nie mamy innego wyboru - mruknął Weasley, stając się niewidzialnym. Chłopak uważnie lustrował nowo napotykane fragmenty lasu, w celu wykrycia ewentualnego zagrożenia.

Przyjaciele nie śmieli zapytać o nic więcej. Również przyjęli na siebie zaklęcie niewidzialności i zachowując względną ciszę, podążali za związanym. W ich głowie panował jednak duży rozgardiasz.

Skoro Matt, jak się dowiedzieli po tym, gdy rzucili na niego zaklęcie utracenia woli, był śmierciożercą i wedle rozkazu Czarnego Pana miał obserwować dom Oxygenów, dlaczego robił to tak nieostrożnie. Z wywiadu z nim wynikało, że towarzyszyła mu w tym jego partnerka May, która obecnie rzekomo przebywała w budynku, gdzie przetrzymywano pozostałe dzieci. Co było jednak najdziwniejsze, Matt nie wyglądał na kolesia, który dobrze zna się na tej robocie. Rozprawienie się z nim było stresujące, lecz podczas wojny z pewnością czekają ich większe wyzwania. Jeśli Voldemort nie przykładał wielkiej wagi do magicznych kwalifikacji osób pracujących przy tym zadaniu, to znaczy że nie było ono ważne. Główne pytanie więc brzmiało: dlaczego tak było. Czy pilnowanie domu stanowiło tak błahą sprawę, że nie chciał na nią marnować ludzi? Czy może po prostu nie spodziewał się, że Zakon zacznie coś podejrzewać?

Wniosek natomiast był jeden. Suzanne i pani Julia były albo martwe, albo w uwięzi u Voldemorta, chociaż obie te perspektywy wydawały się przerażające.

Wreszcie las zaczął się przerzedzać. Przez pnie drzew przedzierały się prześwity polany, na której błyskało drobne światło. Jak się po chwili okazało, na łące stał kamienny domek, z którego komina ulatywała cienka smuga dymu.

- W środku jest tylko May, Hugh i Ally - rzekł spokojnym głosem Matt. Gdyby tylko wiedział, że właśnie kolaboruje ze swoimi wrogami. Jego tęczówki były delikatnie zamglone, a chód sztywny, mechaniczny; Lee miał nadzieję, że May nie domyśli się, że rzucono na niego to zaklęcie.

- Hugh i Ally to tylko dwójka dzieci. Gdzie jest trzecie? - George trącił Matta w ramię w sposób, że ten upadł na ziemię. Jego wola była w tym momencie tak słaba, że leżał posłusznie za ziemi, nie podnosząc się z niej do momentu, aż George nie każe mu tego zrobić.

- Austin zmarł z przemęczenia jakiś tydzień temu. - Głos Matta był lekko stłumiony przez glebę, na którą napierały jego usta.

George przełknął ślinę, przymykając na chwilę oczy.

- Prowadź dalej - jęknął po dłuższej chwili, czując w klatce piersiowej słabe ukłucie. Gdyby nie zwlekano, mogliby ocalić jedno dziecko więcej.

Matt podniósł się niezgrabnie i sztywnym krokiem ruszył do drzwi. Wtedy George zaklęciem rozwiązał mu linki, a mężczyzna znajdując się na progu, zapukał.

- Zachowuj się tak, jak zawsze. Zapomnij, że przyszliśmy tu z tobą - rozkazał Weasley szeptem, a chwilę później drzwi otworzyły się i stanęła w nich szczupła dziewczyna o smutnej twarzy.

Angelinie wydała się być bardzo przestraszoną.

- Co tak wcześnie? - wydała z siebie May cichym głosem, pozwalając Mattowi wejść do środka. Nim zamknęła drzwi na dobre, zdążyli przez nie przejść także niewidzialni George, Lee i Johnson.

- Ani żywego ducha na dworze, więc stwierdziłem, czemu mam sobie gnaty odmarzać - warknął, na co dziewczyna zacisnęła dłonie i szczękę. Na jej ręce widniał mroczny znak.

- Właśnie zagotowałam wodę. Jest w kuchni. - Wskazała na pomieszczenie obok, siląc się na obojętny ton. Chciała mu pokazać, jak bardzo nie obchodzi ją to wszystko: niestety nie potrafiła, bo emocje brały nad nią górę. W oczach kotłowały się jej łzy bezsilności; z pewnością nie chciała tego robić.

- Tak, tak, świetnie. - prychnął Matt, a na dźwięk jego tonu Jordan zwyzywał go od najgorszych. - Nakarmiłaś bachory? - Wszedł do kuchni.

May nadal stała w holu, bijąc się z myślami, czy ruszyć za nim. Została, pociągając nosem.

- Dałam jeść tylko Hugh. - powiedziała, starając się o pewny ton. Po jej policzkach spłynęły łzy.

- A Ally? - Matt podniósł głos, uderzając miedzianym garnkiem o szafkę. Wyprowadziła go z równowagi! Znów wszedł do holu, a następnie podszedł do May, przyciskając ją do ściany. - Dlaczego nie dałaś jej żreć!

- Ona... - wyjąkała dziewczyna, a wtedy Matt puścił ją i uderzył w twarz. Zakwiliła, osuwając się na podłogę.

- Same jebane problemy z tymi bachorami! - zakrzyknął mężczyzna, odwracając się od płaczącej dziewczyny i wracając do kuchni.

Angelina miała ochotę podbiec do niej i jak najszybciej zabrać ją od tego faceta. Lee jednak chwycił ją za bark i zbliżył do siebie, aby siedziała cicho. Johnson nie mogła się na to zgodzić. Wyrwała się z uścisku chłopaka i pozbywając się zaklęcia niewidzialności, podeszła do kobiety, aby pomóc jej wstać.

May wrzasnęła na jej widok. Momentalnie poderwała się z ziemi, chcąc pobiec do kuchni, w której zostawiła różdżkę. George, nie mając wyjścia, rzucił w jej kierunku czar, który uwięził ją jakby w szklanej bańce. Blondynka nie mogła nic zrobić.

- Matt! Matt, pomóż mi! - wrzasnęła, lecz gdy mężczyzna wszedł do pomieszczenia, George wzmocnił na nim Imperio i kazał mu wrócić. - Matt! - jęknęła. - Kim wy jesteście? - jęknęła, uderzając o ściankę kuli.

- Chcemy ci pomóc - powiedziała Angelina, a blondynka wydęła wargę z zaskoczenia.

- Nie możecie mi pomóc. - Spuściła głowę, wskazując na przedramię. - Nawet jeśli rzuciliście na Matthew Imperio, nie możecie.

- Zabierzemy ciebie i dzieci i uciekniemy stąd - poinformował George, rozglądając się po pomieszczeniu. - Gdzie przetrzymujecie...?

- Hugh jest w piwnicy, pod tą belką. - Pokazała palcem na szeroką deskę na podłodze.

- A Ally? - dopytywał Lee. - Wiemy już o śmierci Austina, ale...

- Ally także nie żyje. Przeżył tylko Hugh. - Na jej policzkach ponownie pojawiły się łzy.

Angelina zamarła.

- Jak to? - spytał Lee, a George za pomocą czarów zaczął podnosić część parkietu. Starał się wyzbyć myśli o śmierci kolejnego dziecka.

- Powiesiła się. - zająknęła. - Prawdopodobnie po tym jak wyszłam. Kiedy rano wychodziłam na zwiady, żyła. Lecz gdy zamieniłam się z Mattem i weszłam do piwnicy, aby nakarmić Oxygenów, Ally już wisiała. - Potarła czerwone oko.

- Hugh to widział? - Jordan przełknął ślinę.

- Byli umieszczeni w innych celach. Wyniosłam ją na tyle cicho, że chłopak jeszcze niczego nie wie. - Pokręciła głową.

George wskoczył do piwnicy przez szparę w posadzce. Po chwili spod podłogi dało się słyszeć dźwięki jego kroków.

- Od kiedy ich tutaj trzymaliście? - ciągnął Jordan.

- Od października. Kiedy Lupin została wywieziona do Malfoy Manoor, Czarny Pan kazał mi podać się u Oxygenów za nią. Matt wypił eliksir zmiany ciała i wyglądał jak tamta kobieta, która tego dnia towarzyszyła Lupin. Nic nie podejrzewali.

- I podczas pierwszej nocy zabiliście rodziców, a dzieci zaciągnęliście tutaj?

- Poza najmłodszym. - wyszeptała May, czując, że emocje jakie trzymała w sobie od trzech miesięcy wreszcie ją opuszczają. - Okazało się, że był czarodziejem. Małym, ale starał się nas powstrzymać. Biedne dziecko. Matt nie wytrzymał i zabił go na oczach pozostałej trójki. - Zawahała się przez chwilę. - To nie są ci sami ludzie, co trzy miesiące temu. Hugh nie powiedział ani słowa przez ten okres. Nie dziwię się mu. Na własnych rękach zmarł jego brat bliźniak.

- Dlaczego zmarł?

Dziewczyna przygryzła wargę.

- Z wycieńczenia. Warunki jakie panują na dole są nieludzkie. Parę dni i Hugh także by... - Nagle podniosła głowę, zwracając uwagę Lee i Angeliny na wyjście z piwnicy.

Stał tam George wraz z chudym brunetem, który patrzył na wszystkich obojętnie. Miał gdzieś to, co się z nim teraz stanie.

Angelina zwróciła się do niego delikatnie.

- Jesteśmy z Zakonu Feniksa. Przyszliśmy tu, aby cię zabrać w bezpieczne miejsce. - Hugh wzruszył jedynie ramionami. Nie ufał im, nie miał jednak sił, aby uciekać.

- Musicie jak najszybciej się stąd teleportować. - Głos znowu zabrała May. Starała się zachować spokój, aby choć w takim momencie przydać się na coś przeciwnikom Voldemorta. Wyrządziła tyle zła przez własną głupotę. - Wyczyśćcie mi pamięć i uciekajcie. - Angelina już miała zaprotestować, gdy May dodała. - Jeśli zniknę, zabiją Matta. Muszę tu zostać, aby chociaż zasymulować grób Hugh. Wszczepcie mi fałszywe wspomnienia. - poprosiła.

Angelina zerknęła na George'a, który to utkwił w May swoje spojrzenie. Wyciągnął różdżkę ze spodni i zamachnął się nią kilka razy. Za pierwszym kobieta zemdlała. Za drugim zniknęła szklana kula. Za trzecim zniknęła jej pamięć. Za czwartym kazał Mattowi ją dobrze traktować.

Opuściwszy budynek, teleportowali się na Gimmauld Place oprócz Jordana, który wrócił do lasu, aby najpierw pochować Oxygenów.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz