środa, 20 lutego 2019

Rozdział 120 - I

Przebrali ją w czyste ubrania. Śnieżnobiała koszula, której barwy byłoby tak trudno dojrzeć w brudnym lochu, oraz czarne spodnie. Czuła się jak na rozpoczęciu roku szkolnego w mugolskiej podstawówce; wtedy Remus ubierał ją w podobne zestawy. Lupin westchnęła ciężko, nie spoglądając w swoje lustrzane odbicie - nie musiała przeczesywać włosów, bo ich nie miała, a sińce na twarzy z pewnością nie dodałyby jej odwagi. Ta czynność więc była po prostu zbędna.

Wyszła z pomieszczenia za wysoką blondynką, która miała jaśniejszy odcień włosów od Emmy. Ciekawe czy posiadałam jeszcze oczy tej persony, zastanawiała się dziewczyna. Może na tęczówki zaklęcie już przestało działać?

Mijała bogato zdobione komnaty. Zdumiewającą była wiadomość, że w piwnicach tego pałacu istnieją lochy, gdzie torturowane są młode kobiety. Lupin przełknęła ślinę, starając się pozbyć napływających łez. Zza ciemnych zasłon jej stęsknione światła oczy wychwytywały promienie słońca. Chłodnego słońca. Tego, które patrzy na glob na przełomie listopada i grudnia.

Minęły trzy miesiące. Nadzieja na ratunek ze strony Zakonu zniknęła na dobre. Ucieczka pozostaje tylko w ich własnych rękach, jednak jaką miały pewność, że to prędzej nie Voldemort je zabije?

Suzanne zachłysnęła się tą myślą. Poczuła na swoim ciele miękkie ubrania, które leżały na niej od przeszło kwadransa. Dopiero teraz rozpoznała ich fakturę. Szczelnie okalały jej ciało, ogrzewając je i nadając mu świeżego zapachu. Nie raniły ani kostek, ani nadgartków, ponieważ ich celem był jedynie komfort użytkownika. Otoczyło ją poczucie bezpieczeństwa. Jakby te tkaniny wytwarzały tarczę chroniącą ją przed całym złym światem. Suzanne zatęskniła za kominkiem na Grimmuald Place, za pociesznym śmiechem bliźniaków, za gorącymi pocałunkami...
chociażby wrześniowego słońca, z którym pożegnała się tak brutalnie.

Zatrzymały się przed mahoniowymi drzwiami.

- Ja nie mogę tam wejść - oznajmiła kobieta, odwracając wzrok w kierunku dziewczyny. - Nie życzy sobie widzieć dzisiaj nikogo poza tobą.

- Nie życzy... - Źrenice Suzanne rozszerzyły się, doszukując się osoby, którą skrycie zastępował podmiot. Za tymi drzwiami krył się...

Dotknęła dłonią głowy, by przeczesać włosy, jednak jej palce zetknęły się jedynie z nagą skórą. Pośpiesznie zabrała dłoń, nagle wstydząc się tej ułomności. Zagryzła wargę, skinąwszy głową.

- Jeżeli rozkaże ci usiąść, usiądziesz. Jeżeli każe ci mówić, powiesz. - Jej głos nagle się zawachał. - Jeśli powie, że masz zabić, zabijasz. Zrozumiałaś?

Suzanne nie odpowiedziała.

Narcyza Malfoy, korzystając z okazji, oddaliła się od dziewczyny i zniknęła jej z oczu.

...

Wgapiała się w srebrzystą klamkę.

Wystarczyło tylko nadusić. Jeden ruch, wywarcie nieznacznej siły. Nie potrafiła, lecz w pewnym momencie zrobiła to nieświadomie.

Weszła do pomieszczenia w niczym nie różniącego się od poprzednich. Atmosfera panująca w nim także nie sugerowała wiele. Cisza spowijała ściany i obrazy, na których widniały podobizny martwej natury.
Utrzymany w sterylnym porządku pokój sprawiał wrażenie pustego, jednak naprzeciw drzwi znajdowało się krzesło, które nie było wolne.

Zajmował je szczupły stwór, mający postać łysego mordercy o wężej twarzy. Jego skóra była sina, gdzieniegdzie przybierająca kolor przekrwionych plam. Nosił długą szatę czarodzieja o czarnej barwie, stopy miał bose. Swoje kościste dłonie trzymał na podłokietnikach miękkiego siedziska, z prawego rękawa wystawała różdżka.

Suzanne przełknęła ślinę, kierując ku mężczyźnie swe kroki. Nie wierzyła, że znajduje się przed nią Sam Wiesz Kto. Nie wyobrażała go sobie w nawet najśmielszych snach.

Zachowywał pokerową twarz. Usta zaciśnięte w linię - ewentualnie mogły wyrażać grymas niezadowolenia. Oczy zimne, spowite czymś, co zamrażałoby ogień. Spokojny, niczym bezludny kontynent i potężny; emanował ogromną mocą magiczną, której z pewnością nie miał zamiaru ukrywać. Brylował w tej pustej komnacie. Tylko on, potężny mag i bezbronna, wygłodzona dziewczyna, która ledwo ukończyła Hogwart. Ich szanse były zdecydowanie nierówne.

Lupin nie miała zamiaru odezwać się pierwsza. Nie pokłoniła się także - nie zareagowała w ogóle na widok mężczyzny. Może przez chwilę poczuła nagły dreszcz i delikatny ból głowy. Jakby próbę wywiercenia otworu w jej czaszce i dostania się do środka.

Wyprostowała się, biorąc w płuca głęboki wdech. Czuła, że Czarny Pan oczekuje od niej zabrania głosu. Co miałaby jednak powiedzieć? Dzień dobry, morderco!

Jak kropelka w morzu, pomiatana przez ogromne fale. Jak wyspa podczas huraganu... rozbitek na nieznanym lądzie. Skąd się wzięły te mokre metafory? Woda stanowiła potęgę.

- Nie zawiodłaś moich oczekiwań - zagrzmiał głos, przypominający smagania monsunowego wiatru.

Lupin zacisnęła zęby. Miała mu teraz podziękować? Jak wujkowi za podarowanie gorzkiej czekolady na święta!

Zebrała się na delikatne skinienie głowy.

Czuła serce uderzające o wnętrze klatki piersiowej. Tchórz! Chciało uciec, pozostawiając krew w żyłach i tętnicach samą sobie.

- Nie musisz się mnie bać, Suzanne. - Czarny Pan wykrzywił usta w czymś, co dla śmierciożerców oznaczało szczery uśmiech. - Nie zrobię ci krzywdy. Jeszcze nie teraz. - Miał spokojny głos. Wręcz hipnotyzujący. Gdyby historia o Adamie i Ewie ukazała się w ekranizacji, Voldemort mógłby dubbingować węża. - Zapewne wiele o mnie słyszałaś, prawda, Suzanne?

Dziewczyna błagała, by nie wymawiał jej imienia w tak głęboki sposób.

- Słyszałam - odparła, tracąc zupełną ochotę na ironiczne podrygi. Voldemort nie miał cierpliwości. Zamiast chwilowego milczenia i konsternacji, nastąpiłaby jej śmierć.

- Jakie były to rzeczy? Czyżby złe? - Podniósł się z krzesła, uśmiechając się ponownie w ten wyrafinowany sposób. - Czyżby od ludzi mi nieprzychylnych?

Nie odpowiedziała, utkwiając swoje spojrzenie w bosych stopach mężczyzny. Zbliżały się one w jej stronę.

- Powiedz mi, Suzanne - Tak nieprzyjemnie wymawiał dwie ostatnie sylaby. - Czyżbyś uważała mnie za bezdusznego potwora?

Ponowna cisza z jej strony.

- Suzanne - Voldemort wysyczał jej imię, nachylając się nad nią. Ich oczy zrównały się, a żółtawe ślepia Czarnego Pana natarły na morski błękit Suz.

To próba - powtarzała dziewczyna w głowie. Jeśli odwróciłaby wzrok, przegrałaby. Nie mogła przegrać, musi udowodnić Panu, ile jest warta!

Zacisnęła dłonie w pięści.

Dziurki nosa Voldemorta przypominały te, należące do węża. Skóra starannie opinała kości policzkowe, a jego twarz była zupełnie pozbawiona włosów.

- Powinienem podziękować twojemu bratu - rzekł Voldemort, przejeżdżając zimnym palcem po policzku dziewczyny. W miejscu, gdzie jego paznokieć zetknął się z jej skórą, pojawiła się zakrzepnięta blizna. Lupin poczuła piękące szczypanie w okolicach szyi.

Widząc reakcję dziewczyny, Czarny Pan ponownie wykrzywił usta w grymasie zadowolenia. Wrócił na swoje miejsce i nie wykonując żadnej dodatkowej czynności, wyczarował niedaleko siebie drugi fotel.
Wskazał na niego dłonią.

- Rozmawiajmy jak równy z równym. - Lupin bez słowa skierowała się na wskazane miejsce. - Nie chcę prowadzić monologu a dialog ludzi na poziomie. Udowodnij mi, że nie jesteś tępą szlamą. - Dodał, nim Suzanne zdążyła usiąść.

Z ulgą dotknęła plecami oparcia.

- Wiesz, ile czasu minęło od...

- Trzy miesiące - odparła momentalnie, nie wysłuchując pytania do końca. Zagryzła dolną wargę. Jej dłonie trzęsły się, kpiąc z niej. Okazywała słabość i strach każdym swoim ruchem.

- Tak. - potwierdził. - Dumbledore zapewne się martwi. Miałyście wysłać raport po pierwszym tygodniu pobytu.

- Nie wiem tego.

- Ja zaś wiem. - Przerwał ze sztucznym entuzjazmem. - Stary Dumbledore podupada ostatnio na zdrowiu przez tego typu moralne zadania. Przecież dwie zdolne członkinie Zakonu przepadły bez śladu. - Zrobił zadumaną minę. - Nie wie, czy jeszcze żyją, czy są gdzieś przetrzymywane. A nie może nic zrobić, bo Leeds jest kontrolowane przez moich Śmierciożerców.

- Nie było żadnych akcji poszukiwawczych? - Suzanne nie mogła w to uwierzyć.

- Nie specjalnie. Bo niby kto miałby się tym zająć? Młodzi członkowie są zbyt niedoświadczeni, starzy są zwerbowani do innych zadań. On przez zdrowie sobie nie poradzi, a... sojusznicy powoli się wykruszają. - W jego oczach pojawiła się niebezpieczna iskra. - Oklumencja jest ci znana bardzo dobrze.

- Czy ja wiem.

- To nie było pytanie. Jesteś wszak córką Lyalla. Nie spodziewałem się po jego potomstwie niczego innego. Byłby dumny.

- Dziękuję. - Głos dziewczyny załamał się, owładnięty niepewnością.

- Nie dziękuj, Suzanne. To jakbyś chciała dziękować za... na przykład możliwość życia. Przecież nie musisz nikomu dziękować za takie pozwolenie. - Kolejny niebezpieczny błysk.

Suzanne przełknęła ślinę.

- Posiadasz jeszcze jakieś magiczne zdolności? - spytał, niepokojąco żywo zaciekawiony. - Niespotykane... Wyjątkowe? - Lustrował ją uważnie wzrokiem.

- Nie sądzę. - Jej ciało drżało coraz mocniej. - Nie jestem wyjątkowym czarodziejem. Mam te same umiejętności, co moi rówieśnicy.

- W istocie... - Voldemort zaklasnął w ręce. Powoli, z werwą, jaką przepisywano tylko jemu. - Lucjuszu, podejdź, sługo.

- Tak, panie? - Z nikąd przed Czarnym Panem zmaterializował się Malfoy, klęczący przed nim z pokorą. Suzanne nigdy nie widziała go w takim stanie. Zawsze emanował siłą. Teraz był słaby. Bał się.

- Pokażesz Suzanne, jak powinny wyglądać prawdziwe umiejętności magiczne - mruknął, nawet na chwilę nie spuszczając z niej wzroku. Cały czas bacznie obserwował dziewczynę. - Żadnej taryfy ulgowej. Ale nie chcę trupów, nie dzisiaj, Lucjuszu.

...

Malfoy skłonił się jeszcze niżej na słowa swojego Pana. Jego ciało przeszedł dreszcz podniecenia, motywujący go do podniesienia się z kolan. Zlustrował Lupin zaciętym wzrokiem. Musiał udowodnić, że jest godny bycia śmierciożercą.

Skierował swoją różdżkę w kierunku jej chudej postaci. Wydawała się mu odrażająca; niczym łyse zwierzę dopiero wypchnięte na świat. Obraz nastolatki budził w nim litość. Pamiętając jednak, że może podzielić jej los, stał nieugięty, wybrawszy zaklęcie niewybaczalne.

Czekał na pierwszy ruch przeciwnika. Jak zawsze. Tylko raz złamał tę zasadę, co kosztowało go wiele. Ale to było dawno - wtedy był młody, za bardzo narwany. Teraz buzowały w nim spokój i cierpliwość.

Lupin zagryzła boleśnie dolną wargę. Voldemort obserwował ją zaciekawionym wzrokiem; miała pokazać, na co stać jej umiejętności magiczne. Rozumiała zamiary Malfoya. To ona musiała zaatakować najpierw, a Malfoy miał odwdzięczyć się za to łaskawie torturą jej, już i tak dość umęczonego, ciała. Śmierciożercy nie używali innych zaklęć. Jakby w ogóle innych nie znali lub brzydzili się ich znajomości.

W normalnych warunkach Suzanne zaatakowałaby już dawno. Jednak teraz była słaba, mająca jedynie dłoń przeciwko różdżce Malfoya. Swojego 'pierścionka' nie mogła użyć na oczach Voldemorta.

Czuła zawroty głowy, spowodowane zapewne przemijającymi sekundami, trwającymi tak piekielnie długo. Wzrok obydwu mężczyzn był utwkiony w jej ciele. Słabym, wychudłym ciele, które miało za zadanie powalić silnego czarodzieja. Wręcz niewykonalne. Jednakże musiała spróbować.

- Crucio! - warknęła, a jej głos zadrżał na drugiej sylabie. Czerwony promień uderzył w Lucjusza, powalając go na ziemię.

Blondyn nie krzyczał. Po prostu miotał się po podłodze. Jak gdyby tracił wdech podczas łaskotania. Jak gdyby ktoś go teraz łaskotał, a nie faszerował minami rozrywającymi ciało.

Przestała.

Opuszczały ją ostatnie skrawki energii. Malfoy powoli podnosił się do pozycji stojącej. Czyli jednak nie zadziałało. A ona nie ma już siły się bronić.

Wystawił różdżkę przed siebie, zaciskając szczękę.

- Crucio! - zagrzmiał lodowaty głos, drażniący cząsteczki w bębenkach Suz.

Upadła na podłogę. Krzyczała.
Lecz z każdą chwilą coraz słabiej, nie mając już także siły się miotać. Krew pluskała się w jej organach, topiąc je w sobie i mściwie podduszając, zamieniając się co i rusz w gorzką truciznę.

Suzanne wydała z siebie jęk, przypominający skomlenie wilka.

Zaklęcie Malfoya ustało, a dziewczyna z trudem łapała płytkie wdechy. Miała mroczki przed oczami.

- Mogło być lepiej - Usłyszała głos Voldemorta. - Ale i tak jestem z ciebie dumny, moja droga. - Po podłodze rozniósł się dźwięk upadku.

Voldemort rzucił na Malfoya Cruciatus, który był o wiele potężniejszy od dziewczyny.

Suzanne straciła przytomność opierając policzek o chłodną posadzkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz