sobota, 15 września 2018

Rozdział 107


Dłoń prześlizgnęła się po bladej skórze od obojczyka, sięgając piersi a następnie brzucha. Finalnie zatrzymała się na biodrze tak jak jej poprzedniczka i zacisnęła na nim palce. 

Suzanne zmarszczyła lekko nos, po chwili przygryzając też dolną wargę. Czujnym wzrokiem lustrowała swoje nagie ciało, odbijające się w lustrze. Westchnęła ciężko, jeszcze raz sięgając dłonią do blizny na przedramieniu. Następnie do tej będącej widoczną po lewej stronie szyi. Do kolejnych nawet nie miała ochoty już wracać. 

Na jej ciele znajdowały się szramy, których pochodzenie było dla niej niejasne. Nie były to ślady po samookaleczaniu. Bardziej po zaklęciach lub cięciu nożem.

- Co mi się działo, do cholery? - rzuciła w odbicie, odwracając się plecami do lustra. Przez łopatki ciagnęła się blada linia, mieniąca w słońcu. 

Lupin westchnęła ciężko i schyliła się, aby podnieść stanik. Założyła go szybko i ponownie spojrzała w lustro.

W tej samej chwili drzwi do pomieszczenia chrzęstnęły i w środku pojawił się George.

- Suzanne, mam dla ciebie dobrą wiadomość... - rzucił wesołym tonem i dokładnie w tej samej chwili urwał, gdyż w oczy wpadła mu postać przyjaciółki. Była prawie naga!

Chłopak przełknął ślinę. Mimowolnie pozwolił swoim oczom zlustrować jej ciało. Nie chciał tego, ale jego umysł instynktownie określił ją mianem seksownej w tej białej bieliźnie, a chłopak doskonale wiedział, że gdyby nie kłopotliwość całej tej sytuacji, w jego wnętrzu wybuchłoby pożądanie. Szybko skarcił się za to i, przywołująć się do porządku, spojrzał w oczy przyjaciółki. Nie było w nich jednak widać złości, jakiej się spodziewał. Raczej zawstydzenie. Uśmiechnął się w duchu na jej uroczą, jego zdaniem, reakcję. Gdyby nie straciła pamięci, zapewne teraz byłaby czerwona ze złości, a tak stała przed nim nieświadoma wielu rzeczy i taka... 

Niewinna.

- Daruj - mruknął, wycofując się w ku wyjściu i na ślepo szukając dłonią klamki.
Chciał jak najszybciej wyrzucić z głowy widok jej jasnego ciała. 

Suzanne zaś starała się wydobyć głos z gardła. Obecność chłopaka od samego poczatku wywoływała w niej dziwne stany, ale teraz to było coś mocniejszego. Dogłębny paraliż spowodowany myślą, że stała przed nim prawie naga. Nie mogła przed nim niczego ukryć. Jak otwarta księga.

Spojrzała w swoje odbicie w lustrze. Białe kresy na ciele. Westchnęła, zakładając pasmo włosów za ucho.

- Zaczekaj - Wydał się z jej ust nieco chłodnawy ton. Nie chciała tego, ale z drugiej strony nagle skumulowana energia w podbrzuszu nie pozwalała na większe manewry głosem. 

George niechętnie zatrzymał się. Czy ona naprawdę chce, aby się na nią rzucił?! 
Mógł to zrobić, choćby i zaraz. Niestety po fakcie miałby cholerne wyrzuty sumienia.

- Tak? - mruknął, przełykając ślinę i czując że pożądanie zaczyna przejmować kontrolę nad jego ciałem. Włożył prawą rękę do kieszeni i niechętnie odwrócił głowę w kierunku Suzanne. Gdyby tylko była ubrana... Kurwa.

- Możesz mi powiedzieć... - Dziewczyna zawachała się przez chwilę, a George przysiągł sobie, że jeśli zaproponuje mu seks, to bez chwili namysłu się zgodzi. Zdawało mu sie, że dziewczyna specjalnie przeciąga sylaby, aby między nimi wzrosło pożądanie, ktore i tak można już było kroić nożem. - Skąd są te blizny? - Suz wskazała na swoje ciało i przeniosła wzrok w lustrze ze swojej skóry na przyjaciela.

- Blizny? - powtórzył George, z trudem łapiąc oddech. Jakie blizny, do cholery?

- Tak, są na całym ciele - przyznała dziewczyna, odwracajac głowę w kierunku George'a. - Dlaczego je mam?

- Kiedy tkanka sie niszczy... - zaczął rzeczowym tonem, wsadzają do kieszeni drugą dłoń. Nie znosił teraz tej dziewczyny. Wyglądała tak niewinie, chociaż z drugiej strony, wiedział, że tak nie było. Ale wyglądała tak. To się liczyło! Pragnął jej teraz jak nigdy.

- Wiem, jak powstają! - przerwała mu, mrużąc oczy. - Ja sie pytam, co je spowodowało.

Lupin podeszła do niego w dwóch krokach i wskazała na przedramię i obojczyk. 

- Chcesz zobaczyć resztę? - rzuciła jeszcze, lekko tracąc cierpliwość.

Bardzo chcę - odparł w myślach, dostrzegając, że jedna z nich wystaje za miseczkę stanika. 

Suzanne spojrzała w oczy chłopaka. Nie potrafiła wyczytac z nich nic. Pamiętała ze wspomnień, że kiedyś robiła to dobrze, lecz teraz jakby chłopak ogrodził się przed nią murem. 

Byli przyjaciółmi, a ona nie pamiętała praktycznie niczego. Nie pamiętała jego spojrzenia, tonu głosu. Nic takiego jak George Wealsey nie kotłowało się w jej głowie. A przynajmniej nie jako przyjaciel! 

W błękitnych oczach pojawiły się łzy, które momentalnie sprowadziły chłopaka na ziemię. Wyjął dłonie z kieszeni, gdzie nadal były potrzebne i zdobył się na gest, który jako jedyny teraz dane było mu zrobić. Objął ją. 

Tak jak kiedyś, bez żadnych podtekstów czy pożądania. Tak jak wtedy, gdy nie widzieli się ponad rok. Poczuł, że dziewczyna drży pod jego dotykiem. Pocałował ją w czoło, szepcząc, aby się nie martwiła. 

- Blizny są po pojedynkach... - zaczął niepewnie. - likantropii Remusa, twojej animagii i naszych wygłupach. Nie ukrywam, że do wielu przyczyniłem się z Fredem. - Jego nozdrza otoczył zapach kokosa. Było to jedno z przyjemniejszych uczuć, jakich doświadczył.

- Ale ty nie masz blizn. - Zadrżała znowu.

- Nie tam, gdzie ty byś je chciała zobaczyć - Gładził ją po nagich łopatkach. - Głupi ma szczęście, Suz. Jesteśmy z Fredem bardziej gruboskórni niż ty.

- Czy będę mogła uczestniczyć w nastepnej pełni? Chcę pomóc bratu. Nie robiłam tego od ponad czterech pełni - Poprosiła, wtulając sie mocniej w chłopaka. Zanim jej odpowiedział, mowiła dalej. - Syriusz sam sobie nie poradzi.

George przestał ją gładzić po ramieniu. Puścił ją i odszedł na krok w tył.

- Pamiętasz, że Black jest animagiem?

- Tak - stwierdziła dziewczyna. - Tak - dodała już mniej pewnie. - Pamiętam. Jest też zbiegiem z Azkabanu i ojcem chrzestnym Harry'ego Pottera. - Otarła mokre oczy. 

- Przypomina ci się - Uśmiechnął się George.

- Na to wychodzi... - skinęła Suzanne w momencie, w ktorym po pokoju rozległo się głośne chrząknięcie.

Nastolatkowie odskoczyli od siebie jak poparzeni i utkwili wzrok w uśmiechniętym Fredzie, którego oczy błyszczały słonecznym blaskiem. 

Chłopak zagwizdał przeciągle i oparł się nonszalancko o próg pokoju, zamykając uprzednio drzwi. 

- Czy wasza dwójka nie bawi się ze sobą za dobrze? - spytał, wskazując na nich palcem.

- My...? - George tylko tyle potrafił wystękać.

- Daruj sobie, Fred - warknęła Suzanne, mrużąc oczy i podchodząc do łóżka, na którym leżała jej bluzka i spodnie. 

Sięgnęła po swoje czarne jeansy i zaczęła nasuwać je na siebie

- Co? - mruknęła w kierunku wpatrzonych w nią bliźniaków. - Czy z łaski swojej możecie się odwrócić?

George zrobił to niechętnie, jednak Fred jeszcze przez chwilę ja obserwował. Gdy się odwrócił, rzucił w jej kierunku:

- Przesadziłaś z tymi bliznami, kochana.

Suzanne w tej samej chwili narzuciła na siebie koszulkę, przewracając oczami. George zacisnął dłonie w pięści.

- Dzięki za komplement, Fred - rzuciła Suzanne, a na jej słowa chłopacy odwrócili się. 

George zlustrował ją uważnie wzrokiem - robił tak zawsze, mając głupią nadzieję, że to już ostatni raz. 

Nadal wyglądała cholernie dobrze, co tym bardziej sprawiało, że chciał się rzucić na brata za tego typu komentarze. 

...

Przygryzła dolną wargę, siedząc naprzeciw rozgrzanego kominka. W jego wnętrzu poblyskiwały radosne i upiorne zarazem ogniki, od ktorych emanowało ciepło. Było już późno, przez co temperatura na dworze nie przypominała juz tej z parnego dnia. Termometr za oknem wskazywał 8 stopni. Może 9 bądź 7 - przez gęste smugi deszczu rozbryzgiwanego na szybie trudno było to odczytać.

Suzanne czuła się dobrze w takiej atmosferze. Burza za oknem i przytulne ciepło w środku. Te dwa zapachy przenikały się i dawały jej poczucie bezpieczeństwa. Upiła łyka gorącego kakao, które od czasu do czasu wymagało podgrzania ręką. Gdyby dziewczyna tego nie robiła, od przeszło godziny musiałaby pić je zimne.

Westchnęła ciężko, wpatrując się w czerwone płomienie i starała się odtworzyć w głowie dialog sprzed kilku godzin.

- Dziekuję ci, Suzanne.

Zmarszczyła brwi na samo wspomnienie speszonego głosu Blacka i niepewności jego stalowych oczu.

- Za co? 

Wyraziła się zimnym tonem, przez który teraz oblała się rumieńcem. Nie znała tak bliskich sobie ludzi i nie była w stanie im zaufać. Przez to też starała sie trzymać ich na dystans. Często z opłakanym skutkiem.

- Za ocalenie życia. - Jego oczy stały się szkliste, a usta drgnęły z niepokoju. - Bliźniacy zapewne ci mówili o bitwie w Departamencie. Osłoniłaś mnie, przez co zaklęcie trafiło w ciebie. - Krótki, wręcz niezauważalny grymas obrzydzenia do samego siebie wstąpił na jego twarz. Syriuszowi było ciężko o tym mowić. Widziała to, ale on nie dał sobie przerwać. - Jesteś moją bohaterką, Suzanne. - Posłał jej ciepły i wdzięczny uśmiech.

Z perspekrywy tych kilku godzin Suz dziwiła się, jak w tak nielicznych zdaniach mogło się zawrzeć tyle sprzecznych emocji. Jednocześnie Black był z niej dumny, czuł wdzięczność wobec niej, ale też bał się tego, że dziewczyna obarczy go winą za swoją amnezję.

- Nie jestem - odpowiedziała zimnym tonem, utkwiając wzrok w podłodze.

Syriusz pokręcił głową.

- Zawdzięczam ci życie. Gdyby nie ty, zaklęcie uderzyłoby we mnie i wepchnęłoby do tamtego lustra...

Przełknęla ślinę.

Nie była bohaterką. Ani Blacka, ani w ogóle niczyją. Chociaz nie pamiętała okolicznosci, w jakich rzekomo trafiło ją to zaklęcie, była pewna co do jednego. W tamtej chwili zawładnęły nią emocje.

Bohater to osoba, która świadoma konsekwencji swojego czynu, jest w stanie go zrobić. Suzanne reprezentowała coś innego. Głupotę. Nie raz zapewne słyszała, jak Remus jej powtarzał, że między odwagą i bohaterstwem a głupotą jest cienka granica. 

Lupin bez jakichkolwiek za i przeciw, instynktownie rzuciła się pod niebezpieczny promień. Nie liczyła się z konsekwencjami - chciała tylko ochronić przyjaciela.

...

Dźwięk teleportacji rozdarł ciszę w Magicznych dowcipach Wealseyów. Suzanne oparła się nogami o podłoże i nieudolnie starała złapać równowagę, a na jej nadgarstkach zacisnęły się męskie dłonie, chroniące ją przed upadkiem. Przeszedł ją zimny dreszcz. Intensywniejszy od poprzednich, przez co zakręciło jej się w głowie.

- Puść mnie! - krzyknęła, rozpaczliwie starając się wyrwać z uścisku chłopaka. Używała do tej czynności coraz większej siły, przez co George nie miał wyboru. Puścił ją, a dziewczyna odsunęła sie od niego jak najdalej mogła. Zrzuciła z oczu przepaskę, która miała zasłaniać jej niespodziankę tego urokliwego miejsca.

Strach w oczach Suz nie pozwalał jej jednak na skupieniu się na otaczającej ją magi. George przełknął ślinę.

- Suzanne... - wyszeptał, patrząc na jej nadgarstki. Fred obserwował to ze zmieszaniem.

Wzrok Suzanne był rozbiegany po pokoju i pusty.

Przypomniał jej się Malfoy. Jego podła postać, krocząca ulicą Woodcrafta.


2 komentarze:

  1. Kolejny, bardzo emocjonalny rozdział! Podoba mi się napięcie jakim połączyłaś w nim głównych bohaterów i świetnie oddane rozdarcie między ich wewnętrznymi stanami i pragnieniami, a rzeczywistym zachowaniem wobec drugiej strony.
    Z rzeczy, które zazgrzytały:określenie "okalała wzrokiem". Okalać znaczy otaczać, co nie nadaje się do opisania tej czynności. Dwa: "Wydobył ręce z kieszeni, gdzie nie przestały być już potrzebne" - mam wrażenie, że to "nie" to pozostałość po poprzedniej konstrukcji zdania. I na koniec literówka: "Jesteś moją bohaterską, Suzanne" (gdzieś była jeszcze jedna, ale na telefonie ciężko mi je ponownie wyłapać).
    W każdym razie bardzo przyjemnie spędziłam poranek z twoim nowym rozdziałem i czekam na kolejne :) Twoja twórczość pomaga mi niezmiernie przy łapaniu oddechu podczas własnych prac edytorskich. Bardzo dziękuję za to, że decydujesz się nią dzielić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za pozostawienie komentarza. Postaram się nanieść poprawki zgodnie z twoimi wskazówkami ;)
      Suzanne Lupin

      Usuń