piątek, 21 września 2018

Rozdział 108

Powoli gasnące ostatnie źródła świateł. Cisza delikatna tak bardzo, że nawet najlżejszy szmer odbija się w niej echem.

I nagle spokój wieczora zostaje na zawsze zmącony przez ledwosłyszalny szelest teleportacji. Na drodze pojawia się wysoka, zakapturzona postać, która po chwili kieruje się do domu numer 14.

Zimnymi oczami przygląda się lokatorom, którzy są nieświadomi zbliżającego się zagrożenia. Nieśpiesznie wchodzi do środka.

Słyszy kroki, zmierzające w jej stronę. Mięśnie w jej ciele napinają się, aby za chwilę rozluźnić i rzucić pierwsze w swoim życiu zaklęcie niewybaczalne. 

W pomieszczeniu pojawia się Lyall Lupin o lekko siwiejącej czuprynie. Z różdżki postaci wystrzeliwuje zielone światło, poprzedzone słowami: "Avada Kedavra". 

- Stop! - warknęła Suzanne przez łzy, zataczając się na podłodze. Przez jej ciało przeszły bolesne dreszcze.

Z salonu dochodzą głosy pozostałych domowników. Są już świadomi zagrożenia.

Ogłuszający wrzask Hope Lupin sprowadza postać na ziemię i skutecznie udaremnia jej kolejne plany. 'Już nie mogę się wycofać!'

Postać wychodzi z ukrycia z różdżką wycelowaną w młodego wilkołaka.

Remus rozpoznaje w napastniku śmierciożercę. 'A więc oficjalnie rozpoczęła się wojna'

Kilka zaklęć rzuconych między przeciwnikami sugeruje rozpętanie krwawej walki.

- Uciekaj, już! - wrzask chłopaka wybudza matkę ze strachliwego otępienia. 

Jednak Hope nie może nic zrobić. Do jej klatki piersiowej dobiega czerwone światło. Crucio penetruje starannie ciało kobiety i układa jej twarz w grymasie bólu. Ona nie ma siły już krzyczeć.

- Opiekuj się Suzanne, proszę. - wyszeptuje, zamykając oczy już na wieczność.

- Mamo! - wrzask Suzanne znów na chwilę przerywa wizję. Dziewczyna jeszcze bardziej wije sie na podłodze.

Po pokoju przebiega płacz dziecka. Mała Suzanne obudziła się i płacze w pokoju obok. Remus popada w prawdziwe przerażenie.

Śmierciożerca dostrzega swoją szansę. 'Wynagrodzę Ci to, Panie' Kieruje kroki w stronę dziewczynki.

Wtedy Remus wyrywa sie z letargu i atakuje postać coraz silniejszymi zaklęciami. Kiedy jest na skraju, rozbraja przeciwnika, czując nadchodzący koniec.

Śmierciożerca jednak nie domyśla się porażki przeciwnika. Jest zbyt niedoświadczony. Kląc w duchu, ucieka do Voldemorta, błagać go o pierwsze wybaczenie... Niestety zawiedzie go jeszcze nie raz.

Remus przełyka ślinę, zostając sam na sam z ciałami rodziców i siostrą. Nie może tu zostać. 

Podchodzi do łóżeczka i teleportuje się do siedzimy głównej Zakonu.

'Teraz wszystko się zmieni'

Myśl brata sprowadziła dziewczynę na ziemię. Lupin z trudem starała sie złapać oddech. Jej głos przedarł się przez pomieszczenie, a zaraz za nim pojawił się szloch.

Schowała twarz w dłoniach, by następnie przeczesać palcami włosy i zmierzwić je.

- Widziałam go... - wystękała dziewczyna, łapiac oddech. - Widziałam go na Woodcrafcie! - dodała gorączkowo, utkwiając wzrok w podłodze. - Widziam go! Zabił ich! Mój brat mnie zabrał. Schroniliśmy się u pani Julii. Ja... widziałam mamę...! Zabił ją Cruciatusem! Była za słaba po porodzie. Zabił ją! Zabił mojego ojca! - Łzy spływały po jej policzkach coraz obficiej. - On miał misję! - Łapała chaotycznie tlen. - Miał misję, aby zabić mojego ojca. Mama nie musiała ginąć! - Załkała. - Ojciec zrobił coś, co nie spodobało się Voldemortowi...
...

Suzanne wyrzucała z siebie dzikie potoki słów, które nie miały dla nich żadnego sensu. Jej wzrok chaotycznie błąkał się po nich i pragnął jedynie ksztyny zrozumienia. 

Nagle źrenice dziewczyny skurczyły się, aby po chwili rozszerzyć i zasłonić prawie całe oko. Zamieniła się w wilka i wyszczerzyła kły. Na szczęście chwilę później zemdlała.

- Suzanne! - warknął George, podbiegając do niej i przewracajac ją na bok.

Po chwili ciało wilka znów przemieniło się w dziewczynę. Była bardzo blada.

- Co to było?! - rzucił Fred, wytrzeszczając oczy.

- Po raz kolejny zyskała pamięć. - Westchnął ciężko George.

- Po raz kolejny zaraz po tym...

- ...jak ją dotknąłem - George spoglądał na lekko unoszacą sie klatkę piersiową przyjaciółki. - Oddycha, całe szczeście. - przybliżył się lekko do jej twarzy i pocałował jej policzek.

- Bracie, to nie jest normalne! - zaapelował Fred. George świetnie zdawał sobie z tego sprawę.
...

Suzanne zawsze wplątywała się w kłopoty. Staruszka obtarła twarz dziewczyny mokrą szmatką i westchnęła ciężko. Kochała tą dziewczynę jak własną wnuczkę. Opiekowała się nią, gdy ta była dzieckiem, a teraz zobaczyła ją po latach. Przyjemnie było znów opiekowac się jej bezbronna duszą.

Zapamiętała ją jednak inaczej.

Kiedy Suzanne była dzieckeim, miała w sobie optymizm, upartość i nieograniczone pokłady zaufania do ludzi. Teraz te cechy w niej dojrzały. Charakter ustatkował się i zajął czymś bardziej pożytecznym. Stał się silniejszy. Bardziej wytrzymały, nie czynił z niej już tak kruchej istoty.

Patrzyła na nią, czując w oczach łzy. Wyglądała jak kopia matki. Szczupła, wysoka, miała w sobie tę sławną iskierkę, która przyciagała ludzi. 

Pocałowała czoło dziewczyny, przypominając sobie małego Remusa. Znała Lupinów jeszcze z czasów przed wojną. Byli wyjątkowymi ludźmi, a spotkała ich taka tragedia. Remus nie poradził z nią sobie, czego wynikiem były te liczne klamstwa. Suzanne nadal nie miała pojęcia o tak wielu rzeczach: przeszłości ojca czy też Greybacku, który zamienił życie jej brata w koszmar.

Kiedy Suzanne się ocknęła, dostrzegła przed sobą spokojną twarz kobiety.

- Pani Julio...? - spytała osłabiona.

- Nic nie mów, złotko - uciszyła ją kobieta, podając buteleczkę przyjemnie pachnącego płynu. - Uważaj, to...

- Skrzek wróżki, wiem - dokończyła Suz za nią i wypiła całą miksturę. Wzdrygnęła się przez gorzki smak. - Ale przynajmniej zawsze stawia na nogi. - Pocieszyła się, opierając znów głowę na poduszce. 

Czuła się wykończona i nawet pomimo tak sensacyjnych myśli, nie mogła się na nich skupić. Musiała odpocząć. Wzięła głęboki wdech, poluźniając członki.

- Cudownych masz przyjaciól, Suzanne - powiedziała do niej pani Julia. - Jak szłaś do Hogwartu, bałam się, że nie będzie tam odpowiednich dla ciebie osób. Teraz widzę, że moje obawy były niepotrzebne. To wspaniali ludzie.

- W istocie. - Dziewczyna uśmiechnęła się, lekko przymykając powieki. - Ratowali mi skórę już nie raz.

- Z pewnością, kochanieńka. Z pewnością - kobieta nagle spoważniała. - Fred mówił, że miałaś nawrót pamięci... 

- Miałam - Suz dotknęła dłonią czoła i zaczęła rozmasowywać na nim skórę. - Ojca, matki... Voldemorta, całej tragedii Woodcrafta. 

- Wojny?

- Samego początku. To co się tam działo, było przerażające. Teraz też tak będzie.

- Istotnie żyjemy w przerażających czasach, Suzanne. Liczmy na to że Zakon zwycięży. - Po wizji dziewczyny kobieta nie miała wąpliwości, że Lupin wiedziała, czym jest Zakon Feniksa.

- Tym razem może być gorzej, proszę pani - stwierdziła Suzanne, ku nadziejom pani Julii nie krzywiąc się na nazwę tej organizacji.

- Voldemort jest silniejszy, ale...

- To nie tak. - Dziewczyna pokręciła głową. - Voldemort zawsze był silny. Ale mam na myśli mój nawrót pamięci. Woodcraft nie był zwyczajnym atakiem.

- To wszyscy wiemy. - Skinęła staruszka.

- Nie w takim sensie. Według pierwotnego planu, podczas tego ataku miał zginąć tylko mój ojciec. Malfoy miał go zabić bez świadków po cichu. To była jego pierwsza misja dla Czarnego Pana, więc zwalił, czego skutkiem była także śmierć mojej matki.

- To by się nie trzymało kupy, Suzanne... - Kobieta pokręciła głową.

- Trzymało, jeśli zakładamy, że Voldemort nie jest głupi.

- On nigdy nie zostawiłby świadków!

- Chyba że na tym mu zależało. Mój ojciec musiał zrobić coś, co krzyżowało Voldemortowi szyki. Chciał się go pozbyć za pomocą świeżo upieczonego śmierciożercy, a w żonie i spiskującym synu wzbudzić strach. Wróg ogarnięty strachem nie jest żadnym wrogiem.

- Gdyby ta sprawa była wielkiej wagi, wysłałby kogoś innego.

- Niekoniecznie. Być może miał jakieś inne asy w rękawie. Tak czy inaczej śmiem twierdzić, że mój ojciec miał coś wspólnego z Voldemortem. Tylko pytanie co. - Dziewczyna zachmurzyła się na chwilę, intensywnie myśląc.

- Zastanawia mnie też jedno - podjęła po chwili. - Nie uczestniczyłam w tych wydarzeniach, a jakoś mam je teraz w swojej pamięci. Zastanawiam się, jak to się mogło stać. Przecież to niemożliwe!

- Niekoniecznie - powiedziała Julia z zasępioną miną. - Ale możliwości jest wiele. Nie przejmujmy się tym na zapas i miejmy nadzieję, że to po prostu wspomnienie magicznego niemowlęcia.

- Ale to najlżejsza opcja, prawda? 

Kobieta nie poruszyła się, chociaż w jej oczach dziewczyna dostrzegła smutek. W gardle dziewczyny pojawiła się nagle wielka gula.

Podobno Voldemort miał horkruksy. Ich bliskie odziaływanie mogło zachować w mózgu wydarzenia, których dziewczyna nie była bezpośrednim świadkiem.

Wypuściła z świstem z ust powietrze.
...

- Ej, George! Co powiesz na to, abyśmy także zostali animagami? Ja będę seksownym kojotem; a ty głupkowatą hieną. - Wyszczerzył się wrednie Fred, a po chwili zaczął parodiować śmiech tego afrykańskiego zwierzęcia.

"Uważaj, bo ci tak zostanie" - Wilk pchnął łbem rudzielca i wywrócił go na dębową posadzkę opuszczonego salonu na III piętrze domu Blacków. 

- Suzanne, waruj, bo następnym razem nie wypuszczę cię z klatki. - Fred pogroził zwierzęciu palcem, odgrażając się na nim bezsensownie. 

Oczy Suzanne przekoziołkowały z irytacją w oczodołach. Czasem żałowała, że bliźniacy nie rozumieli jej, kiedy stawała się wilkiem. Wtedy by przynajmniej wiedzieli, co ona do nich warczy, kiedy rzucają w jej kierunku złośliwe przytyki.

Chwyciła palec rudzielca w zęby i zacisnęła się na nim delikatnie. Tyle wystarczyło, aby z twarzy rudzielca zszedł uśmiech, a pojawił sie grymas bólu.

- Waruj! Słyszysz, waruj! Zły wilk! - zaczął wykrzykiwać w jej kierunku.

"Ty się chyba nigdy nie nauczysz" - zaskomlała, gryząc odrobinę mocniej. Puściła po chwili i odskoczyła od Freda, nim zdążył zamachnąć się nogą i ją kopnąć.

- Świetnie - parsknął. - Idź sobie do swojego pana, wilczku! Do... - Uśmiechnął się ponownie. - Do swojego ULUBIONEGO Weasleya!

Przegiął.

Suzanne naprężyła się, a po chwili skoczyła, stając nad irytującym przyjacielem. Jej przednie łapy wylądowały po obu stronach jego tępej czaszki. Nachyliła nad chłopakiem pysk, rozdziawiając go i ukazując mu swoje ostre kły. Zawarczała groźnie tuż nad uchem chłopaka.

- Umyłabyś zęby - rzucił niewybrednie, przez co Lupin zmieniła się w człowieka, opadła ciężko na brzuch Freda i zaczęła go gilgotać po klatce piersiowej. Pomagała sobie przy tej czynności zaklęciem. Z jego ust wydobył się śmiech, przypominający skowyt kojota.

- Idiota! - fuknęła, podnosząc się z niego i niby to nieopatrznie, kopiac go delikatnie w łydkę (to wystarczyło aby rudzielec wydał z siebie któtkie 'Auć') oraz przenosząc wzrok na jego brata.

George siedział po turecku w drugiej części pokoju i wpatrywał się w nich intensywnie. Suzanne przeszedł lekki dreszcz.

- Dosyć animagii na dziś - rzuciła pośpiesznie, a te słowa wybudziły jakby Weasleya z rozmyślań.

- Za tydzień jest pełnia - upomniał ją, przywdziewając na twarz obojętność.

- Wiem. - Suzanne wzruszyła ramionami. 

- Nie pójdziesz na nią, nie kontrolując swojej drugiej natury! - lekko podniósł głos. Obecność Lupin zaczynała ostatnio irytować go na nowo.

- Przecież ją kontroluję - Suzanne zmarszczyła brwi, a chłopak podniósł się i teraz stali ze sobą względnie na równi. Oddaleni trzema metrami oczywiście.

- Oczywiście - w głosie rudzielca coraz bardziej słychać było irytację. - Zwłaszcza podczas wizji ją kontrolowałaś, zamianiając się nagle w wilka!

Suzanne przełknęła ślinę, zaciskając dłonie w pięści.

Z jednej strony wiedziała, że chłopak miał rację, ale z drugiej irytował ją jego wredny, obojętny ton.

- Wizja była zwyklym zbiegiem okoliczności. Gwarantuję ci, że podczas pełni tak nie będzie - wycedziła przez zęby.

- Tak? Skąd ta pewność? - parsknął na jej słowa. Suzanne straciła resztki cierpliwosci wobec niego.

- Wiem to, ponieważ nie będzie tam ciebie! - syknęła, a kiedy doszedł do niego sens tych słów, dziewczyna już opuściła pomieszczenie.

George warknął i ze złością cisnął trzymanym zeszytem o ziemię. Ten potoczył się echem po podłodze i zatrzymał się niedaleko Freda.

- Idę do Jordana - poinformował George brata i wyszedł w przeciwnym kierunku do Lupin, trzaskając drzwiami.

Fred wziął głęboki wdech i sięgnął po pokiereszowany brulion. Pierwsza strona najbardziej ucierpiała podczas zderzenia z posadzką. Widniał na niej wilk, a konkretniej - ich Lupin.

Uśmiechnął się smutno do tego rysunku.

- Całkiem nieźle mu wyszło - rzucił sam do siebie, spoglądając na rysunek z wyraźną aprobatą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz