piątek, 19 stycznia 2018

Rozdział 46

Wilgotne lochy, w których każdy najcichszy krok odbijał się głośnym echem zdradzającym nasze zamiary. Głośny, niestabilny oddech i samotność niesprzyjające narastającemu zagrożeniu. Zimny pot spływający z czoła i finalnie zakrwawiona szata czarodzieja i ciało martwego potwora przed sobą. To Harry Potter sprawił, że 29 maja Bazyliszek wydał w komnacie swoje ostatnie tchnienie.

Tak to widziałam w swojej wyobraźni, kiedy rozemocjonowany Ron opowiadał mi te fantastycznie brzmiące wydarzenia.

Ginny została uratowana, a osoby spetryfikowane uzdrowione.

...

Wygrzewałam się na błoniach, opierając głowę na ramieniu Cedrika.

Do zakończenia roku szkolnego zostało naprawdę niewiele czasu, dlatego starałam się spędzać każdą wolną chwilę z puchonem. Jego umiarkowany oddech przynosił mi utęskniony spokój.

Przekręciłam głowę, przez co widziałam zarys jego wysuniętej żuchwy. Uśmiechnęłam się na ten widok, przez co chłopak spojrzał na mnie pytająco.

- Masz zabawną brodę - stwierdziłam, na co chłopak rozpromienił się nieco.

- Masz szansę podziwiać błonia wiosną, a ty koncentrujesz się na mojej brodzie? - zakpił. - Co jest w niej takiego zabawnego?

- Tak po prostu - wtuliłam się bardziej w chłopaka.

Cieszyło mnie to. Nie musieliśmy za wiele ze sobą rozmawiać, aby rozumieć się bez słów. To była jedna z cech, której nigdy nie potrafiłam się nauczyć z bliźniakami. Ich charaktery były tak ekscentryczne, że nigdy nie mogłam za nimi nadążyć.

Ced był ich przeciwieństwem. Spokojna wyspa, mająca swój własny, niepowtarzalny urok.

- Nie chciałabyś przyjechać do mnie w wakacje? - wydało się z ust chłopaka, na co znów spojrzałam na jego żuchwę.

- Chyba nie mogę - powiedziałam ze smutkiem. - Remus ostatnio napisał do mnie list, w którym wspominał coś o wyjeździe w góry albo w podobne miejsce w lipcu. Sierpień także mam cały zajęty.

- Cóż, najwyżej w przyszłym roku - pocieszył mnie, obejmując mnie mocno ramieniem.

...

Wszyscy uczniowie ze zniecierpliwieniem wyczekiwali rozpoczęcia przemowy Dumbledore'a. Tak naprawdę tylko te kilka słów dyrektora dzieliło nas od upragnionych dwóch miesięcy laby. Ja osobiście nie mogłam się już doczekać, aby zobaczyć wesoły uśmiech brata na jego postarzałej twarzy.

Miałam mu tyle do opowiedzenia, chociaż obawiałam się, że McGonagall w listach streściła mu absolutnie wszystko.

- Jeżeli on zaraz nie zacznie, to osobiście stanę przy mównicy i pożegnam uczniów - warknął Lee, chcący jak najszybciej zakosztować uczty.

- Jordan, jestem pewna, że zaraz zatopisz zęby w tych twoich przeklętych kiełbaskach. Cierpliwości.

- A ty co, Suz, taka wyrozumiała ostatnio! - naskoczył na mnie George. - To już przesada, abyśmy musieli czekać na dyrektora już ponad kwadrans!

- Mówię tylko, że to na pewno długo już nie potrwa! - odparłam, mierząc chłopaka ostrym spojrzeniem.

Od kiedy bliźniacy dowiedzieli się, że Cedrik jest dla mnie kimś więcej (ich zdaniem) niż oni, George zaczął się mnie dosłownie o wszystko czepiać.

Nie dało się wtłoczyć do jego tępego łba, że ci dwaj są dla mnie jak bracia i nigdy nie miałam zamiaru stawiać kogoś wyżej nich.

...

Brat przywitał mnie na peronie jeszcze bardziej wylewnie niż zwykle i już na samym początku zapowiedział, że następnego dnia wyjeżdżamy w Grampiany, najwyższe pasmo górskie Wielkiej Brytanii.

Informacja ta zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Dlatego też, gdy tylko znaleźliśmy się w domu, spakowałam się w swoją turystyczną torbę w kolorze brudnej zieleni. Okazało się, że Remus także był już spakowany dużo wcześniej przed naszym wyjazdem, więc kiedy pierwszego dnia lipca na niebie pojawiły się pierwsze promienie słońca, wyskoczyłam z łóżka i w zaskakująco dynamicznym tempie ubrałam się i opuściłam pomieszczenie.

Rzuciłam niedbale plecak w naszym wąskim korytarzu, gdzie poza trzema wieszakami na kurtki i jedną parą kapci Remusa nie mieściło się nic innego, i skierowałam się do kuchni, gdzie Remus zaskoczył mnie kolejną rzeczą.

- Ja się nadal nie mogę nadziwić, Remusie, jak pani Julia zrobiła z ciebie prawdziwego kucharza - zaśmiałam się, kiedy brat opierał się nonszalancko o blat i pił gorącą herbatę.

- Po prostu zmądrzałem, Suz. Kiedy człowiek dobędzie pewnego wieku, nagle wszystko wydaje się bardzo proste - odparł z typową dla siebie skromnością i sprawił, że drugi kubek z napojem przelewitował w moje dłonie.

- Dziękuję - pociągnęłam spory łyk gorącego Earl Greya. - Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że właśnie się zdradziłeś?

- Przepraszam, ale nie rozumiem - zarzekł się mój brat, uśmiechając się głupkowato do swojego kubka.

- Nie rozumiesz? - powtórzyłam. - A zdawało mi się, że jesteś bardzo pojętnym człowiekiem. No dobrze, w takim razie cię oświecę. Spójrz - stwierdziłam, robiąc szybki ruch ręką. Już chwilę później przed Remusem pojawił się talerz pełen pączków.

- Doprawdy, nie wiem skąd to się tu wzięło. - Remus zrobił zaskoczoną minę i poczęstował się jednym z ciastek. - Z różanym nadzieniem. Moje ulubione - pochwalił.

- Zdaję sobie z tego sprawę. Żyję z tobą już piętnaście lat. - Także wzięłam jednego pączka. - O której mamy pociąg? - rzuciłam jeszcze z ciekawością.

- O ósmej - stwierdził spokojnie brat.

Momentalnie spojrzałam na zegarek.

- Mamy jeszcze pół godziny!

- I teleportację do pomocy - uspokoił mnie, oblizując palce z pudru.

...

Usadowiliśmy się wygodnie w jednym z przedziałów mugolskiego pociągu i w momencie, gdy maszyna powoli zaczynała ruszać do głowy wpadła mi taka dygresja.

- Remusie - zwróciłam się do mężczyzny, który z rozmarzeniem wyglądał przez okno. - Dlaczego jedziemy pociągiem? Czy nie prościej byłoby teleportować się w pobliże tego pensjonatu?

- Nie sądzę, Suz - stwierdził. - Poza tym nie możemy się wyręczać magią w każdej czynności. A zresztą podróżowanie sprawia mi niesamowitą przyjemność, dlatego też stwierdziłem, że moglibyśmy udać się tam w bardziej mugolski sposób.

- Tak jak podróżowanie do Hogwartu? - zauważyłam. - Tęsknisz za szkolnymi czasami, czyż nie?

- Chciałbym po prostu jeszcze jeden raz znaleźć się w pociągu Hogwart Express. Z tą szkołą wiążą się niesamowite wspomnienia.

Uśmiechnęłam się pod nosem i nagle przypomniały mi się słowa Dumbledore'a - "Nie omieszkam oczywiście poinformować Remusa jeszcze dzisiejszej nocy".

- Otrzymałeś list od Dumbledore'a? - rzuciłam po dłuższej chwili milczenia.

- Co? - zdziwił się. - A, tak. Już podpisałem dokumenty wypisania cię ze szkoły. - Spojrzał na mnie ironicznie.

- Mówię poważnie. Dumbledore powiedział mi, że na pewno cię poinformuje o tym, że...

- Wiem o podrzuconym artykule - uspokoił mnie. - Jednak wraz z dyrektorem doszliśmy do wniosku, że była to jednorazowa prowokacja. Nic ci już nie grozi.

- Dyrektor nie chciał mi za wiele powiedzieć, ale... Remusie, ja czuję, że to znowu się powtórzy. To z pewnością miało jakiś głębszy sens.

- Nie powinnaś się tym zadręczać - doradził. - Nawet jeżeli ktoś ci zagrażał, to już tak nie jest.

- Ale, Remusie. - Wzięłam głęboki wdech. - Bliźniacy mieli podejrzenia, że to miało związek z Sam Wiesz Kim i jego zwolennikami.

- Sam Wiesz Kogo już nie ma! - stwierdził dobitnie.

- Ale jego zwolennicy nadal są na wolności. Sam mi kiedyś mówiłeś, że nie wszyscy Śmierciożercy dostali wyroki w Azkabanie!

- Posłuchaj mnie, Suz - Remus pochylił się do mnie. - Nie ma już Śmierciożerców! Ci, których nie złapano, pomogli nam dorwać Voldemorta! - Na dźwięk tego imienia przeszły mnie dreszcze.

W tej samej chwili drzwi od przedziału otworzyły się i stanął w nich jakiś mugol.

Był średniego wzrostu, lekko pulchnym mężczyzną o wyjątkowych, schowanych za okularami oczach. Jedno z nich było brązowe, drugie zaś intensywnie niebieskie z naleciałościami zieleni.

- Witam. - Uśmiechnął się do nas wyrafinowanie i obrzucił swym krytycznym wzrokiem cały przedział. - Wolne, mam rację?

- Oczywiście - odparł mój brat, prostując się i posyłając mi spojrzenie mówiące, że rozmowę uznał za zakończoną.

- Wiedzą państwo, jak trudno znaleźć w tych czasach wolny przedział? - uskarżył się mężczyzna o długich włosach związanych w niski kucyk o kolorze ciemnego blondu. Przez chwilę szarpał się z załadowaniem swojej podejrzanie wielkiej walizki na miejsce nad fotelami, ale gdy mu się to udało, usiadł zadowolony z siebie obok mojego brata, stawiając swoją drugą torbę w liczne wzory obok swoich nóg. - A właśnie, wybaczcie, gdzie moje maniery. Nazywam się Maurice Prospector. - Skłonił głowę w naszym kierunku.

- Remus Lupin - odparł uprzejmie mój brat, powtarzając ruch młodego mężczyzny. - A to moja...

- Zapewne córka - wtrącił się mężczyzna. - Mniemam, że wyruszyli państwo na wspólne wakacje. Dokąd konkretnie?

- To moja siostra - Remus wyprowadził go z błędu. - I tak, jedziemy teraz w kierunku Grampianów.

- Doprawdy? - zachwycił się. - Cóż za zbieg okoliczności, ja także się tam udaję. W konkretnie jakie rejony?

- Zatrzymamy się w wiosce Baile-beinne (czt. Bajli-Bejn)

- Niemożliwe? - Mężczyzna z wrażenia strącił swe oprawki z nosa. Nie zawracając sobie jednak głowy podniesieniem ich, postanowił kontynuować swoją zapewne złotą myśl. - Toż to Bóg musiał w tym mieć swoją rękę. Ja też właśnie tan zmierzam. Cóż za niesamowity zbieg okoliczności.

Domyślając się, że mężczyzna prędzej nadepnie na okulary przy wstawaniu, niż przyjdzie mu do głowy podnieść je z ziemi, postanowiłam sama go w tym wyręczyć.

- Coś pan upuścił - stwierdziłam, podając mu przedmiot.

- Ja? - zdziwił się. - Ach, tak, dziękuję ci bardzo. Jestem czasem tak roztargniony, że nie zauważam takich drobnostek, jak upuszczone okulary! - zachichotał nerwowo. - Dziękuję ci... Jak ci na imię?

- Suzanne - powiedziałam.

- Suzanne - powiedział mężczyzna. - Jak Suzanne Farrington! Mam rację? Och, niebywała jest jej historia, oglądaliście film jej matki: Przeminęło z wiatrem? Wybitne dzieło!

- Oczywiście, proszę pana, to przecież klasyka kinematografii - stwierdził mój brat z miłym uśmiechem.

"Klasyki mugoli" - przeszło mi przez głowę, chociaż trzeba było przyznać, że ich kultura była dużo barwniejsza od naszej.

- Remusie, mów mi po prostu Rice, tak zwą mnie przyjaciele.

- Oczywiście ...Rice - przytaknął brat.

...

Kiedy pociąg po kilku godzinach zatrzymał się na właściwej stacji, podnieśliśmy się szybko z miejsc i chcąc jak najszybciej opuścić naszego lekko denerwującego już rozmówce, ruszyliśmy w kierunku wyjścia.

- Zaczekajcie, kochani! - zawołał za nami Rice, a nadmierna uprzejmość Remusa nie pozwoliła mu zrobić nawet kroku więcej. - Mam bagaże dużo cięższe niż wasze!

- Zaczekaj, pomogę ci - zaoferował mój brat, oddając mi swój lekki plecak. Nic dziwnego, że można było go trzymać z taką łatwością. Rzucono na niego czar zmniejszający, który zdecydowanie ułatwiał życie przeciętnego czarodzieja.

Z trudem, ale w końcu dwie ciężkie torby mężczyzny zostały wyniesione z pociągu. Remus po takim wysiłku otarł pot z czoła, ale mężczyzna zdawał się tego nie zauważać i wskazał na jakiś daleki punkt przed nami.

- Widzicie tamten samochód? To jedna z licznych taxówek w tym mieście. Dzięki niej dostaniemy się do naszego pensjonatu!

- To wynająłeś pokój w tym samym miejscu co my? - spytałam z niedowierzaniem i drwiną.

- W Baile-Beinne jest tylko jeden ośrodek, to chyba logiczne. Przecież tam mieszka zaledwie 2 tysiące mieszkańców i nie jest to zbytnio uczęszczana okolica.

- Przecież znajduje się tam kurort i uzdrowisko - stwierdził Remus.

- Racja, ale nie są to zbyt znane okolice - zaargumentował Prospector i chwycił rączkę jednej z lżejszych walizek. - No chodźcie żwawo! Nie chcecie tu chyba zostać do nocy? - Ruszył w kierunku samochodu, zostawiając nas z tyłu.

- Remusie - szepnęłam do brata, który z trudem niósł torbę mężczyzny. - Czy ten facet nie wydaje ci się jakiś podejrzany? Jest jakiś taki... bardzo nachalny?

- Co ty mówisz, Suz? Uff - Westchnął ciężko. - Chyba rzucę na tę walizkę jakieś zaklęcie do utraty kilogramów.

- Nie teraz, on nas obserwuje - powiedziałam, patrząc na mężczyznę, który zatrzymał się gdzieś w połowie drogi do postoju aut i machał do nas dynamicznie rękoma.

- Zrobię to dyskretnie, uff. Mam przecież wprawę - zapewnił Remus i już chwilę później mógł złapać oddech.

- Halo, kochani, pośpieszcie się! Nie mamy całego dnia! Przecież muszę was jeszcze oprowadzić po Baile-Beinne! - zarzekał się.

- Już idziemy - odparł brat, przyspieszając kroku, jednak nie przestając sapać. Widziałam jednak po nim, że noszenie torby nie sprawia mu już tak wielkiego problemu. Byłam z niego dumna, bo okazał się bardzo dobrym aktorem!

...

Remus położył się na łóżku i westchnął ze zmęczenia.

- Jeżeli przyjdzie mi spędzić z tym człowiekiem jeszcze chwilę, to osobiście ugodzę go zaklęciem! - zarzekł się, miarkując swój oddech.

- Powiedział, że zaraz tu przyjdzie. Chciał pokazać nam miasto - sprowadziłam brata na ziemię.

- Nie dam rady zrobić dzisiaj już ani kroku!

- Może uda mi się go spławić. Odłożymy to na jutro.

- On nie jest tym typem człowieka. Prędzej nas zacznie nosić, niż zrezygnuje z oprowadzenia po mieście.

- To może... - zastanowiłam się chwilę. - Tylko ja z nim pójdę. Ty w tym czasie poszedłbyś zorientować się w tym uzdrowisku.

- Nie zgadzam się! - zaprotestował. - Nie znamy tego mężczyzny, a jeżeli zrobi ci krzywdę?

- To osobiście ugodzę go jakimś zaklęciem! - podsunęłam słowa brata sprzed chwili.

- Nie sądzę, aby był to dobry pomysł.

Rozległ się w pomieszczeniu dzwonek do drzwi.

- Nic mi nie będzie, a jakby co, będę się potem tłumaczyć za spowodowanie obrażeń na mugolu. - Puściłam mu oczko.

...

- Twój brat nie idzie z nami? - mężczyzna spojrzał na mnie niepewnie.

- Podróże źle na niego działają. Stanowczo musi odpocząć! - zapewniłam.

- Skoro tak mówisz - Rice rozejrzał się po okolicy. - W takim razie proponuję najpierw udać się do pobliskiej kapliczki. Wiąże się z nią bardzo interesująca historia.

"Oby Remus bawił się lepiej niż ja" - przeszło mi przez głowę.

Dobrze znałam powód naszego przyjazdu tutaj. Tutejsze powietrze dobrze robiło na niektóre choroby, a Remus dowiedział się, że uśmierza też skutki przemiany w wilkołaka.

Nim się spostrzegłam, znajdowaliśmy się przed zarośniętą bluszczem kapliczką o miedzianym kolorze.

- Przypatrz się jej dobrze, moja droga - powiedział mężczyzna. - Mieszkańcy tej wioski postawili ją tutaj kilka stuleci temu, aby odgrodzić się przed wiedźmami, które pożerały ich potomstwo.

- A w czym to miało im pomóc?

- Skropiono ją wodą święconą, co odstraszało czarownice - pochwalił się wiedzą.

- Ale... Niby dlaczego te wiedźmy miałyby się obawiać wody święconej? - ciągnęłam dalej.

- Woda święcona po zetknięciu ze skórą czarownicy paliła ją. Kilka chwil i z wiedźmy zostawała kupka popiołu.

- To legenda oparta na faktach?

- Legenda? - powtórzył Rice z niedowierzaniem. - To szczere fakty. Kojarzysz taką czarownicę Mantiflorę? - Oczywiście, że ją kojarzyłam. Binns opowiadał nam o niej, w czasach dżumy uleczała ona swoimi ziołami chorych na nią wieśniaków.

- Coś się obiło o uszy - powiedziałam.

- Właśnie! - ucieszył się. - Była odpowiedzialna za pojawienie się epidemii Czarnej Śmierci na Wyspach Brytyjskich.

- Naprawdę? - spytałam, nie mogąc w to uwierzyć.

Chciałam, jak najszybciej zaprzestać tej "fascynującej" lekcji historii.

- Tak, tak, młoda damo. A wiedziałaś, że średniowieczne czarownice były palone na stosach? Okropnie przy tym cierpiały. Niedaleko stąd znajduje się polana, gdzie do tej pory są tam takie paleniska.

- Chyba spasuję - stwierdziłam, czując jak ciarki przechodzą moje ciało.

To także pamiętałam z lekcji z Binnsem. Czarodzieje byli szkalowani za uprawianie magii i faktycznie skazywano ich na śmierć na takich stosach, jednakże nie bolał ich sam proces palenia. Moi przodkowie rzucali na siebie zaklęcia ochraniające przed ogniem, co powodowało, że czuli przyjemne gilgotanie, zamiast morderczych płomieni. Kiedy ogień ucinał im dostęp do tlenu, teleportowali się oni i zmieniali swój wygląd i tożsamość. Niektórzy z nas byli na tyle szaleni, aby specjalnie podkładać się mugolom, bo "palenie się" sprawiało im ogromną przyjemność.

- Suzanne, powiedz mi, dokładnie w której jesteś klasie?

- Teraz idę do... - zamyśliłam się przez chwilę, pamiętając, że mugole inaczej ode mnie chodzą do szkoły. - Do trzeciej klasy w Secondary School. - odetchnęłam z ulgą, gdy mężczyzna przyznał mi rację.

- A która to konkretnie placówka? - dopytywał.

- Myślę, że nie będzie jej pan znał.

- Powiedz mi, być może kojarzę - drążył, gdy znów znaleźliśmy się na głównej drodze.

- Mieszkam w szkole z Internatem w Szkocji.

- O doprawdy, to niedaleko stąd, mam rację?

- Szczerze to nie mam pojęcia.

- Rozumiem. - Przytaknął, poprawiając swoje okulary. - Ściemnia się, powinniśmy wracać do pensjonatu.

...

Zdawało mi się, że słońce nawet nie wychyliło się dobrze zza widnokrąg, gdy głos Rice'a rozbrzmiał pewnie w naszym pokoju.

- Wstajemy, wstajemy! Szkoda tak pięknego dnia! Zbierajcie się szybko, bo później nie będzie dało się przejść przez nadmiar turystów!

Podniosłam się bezwiednie na łokciach i pierwszą rzeczą jaką ujrzałam były oczy młodego mężczyzny.

- Witaj, Suzanne! Gotowa, aby zacząć piękny dzień?

- Przecież słońce nawet nie wstało! - zauważyłam błyskotliwie, pragnąc snu.

- Jeżeli nie wyjdziemy za piętnaście minut, to nici będą z naszej górskiej wycieczki! Nie wyrobimy się wtedy z wyjściem ze szlaku po zmroku, a przecież dzisiaj jest pełnia! Chyba nie chcemy, aby napadła nas jakaś niesforna bestia!

- Wierzysz w te zabobony? - zadrwiłam, podnosząc się z łóżka i dostrzegając dwie różowe podkolanówki na nogach Prospectora.

- Szybko, szybko! Zbierajcie się! - zakrzyknął jeszcze i zniknął za drzwiami, prowadzącymi na główny korytarz.

- To nie jest normalne - stwierdził mój brat, zwlekając się z łóżka. Wyjął swoją różdżkę z dna torby i jednym zaklęciem sprawił, że stał silny, zwarty i gotowy do wędrówki.

- Ej! Ja też tak chce! - zaperzyłam, zazdroszcząc bratu tak szybkiego dojścia do siebie.

- Kiedy byłaś mała nie było innego sposobu, aby przebrać cię z piżamy, więc ciągle używałem tego typu trików. Habitu!

W jednej chwili byłam przebrana.

- Habitu, zapamiętam - stwierdziłam, chwytając swój plecak i wychodząc za bratem z pokoju.

...

Szliśmy w, o dziwo, dobrych nastrojach wyznaczonym szlakiem, raczeni kolejnymi bzdurnymi anegdotkami na temat ciekawej historii tego miejsca. Jedno byłam w stanie stwierdzić o tym człowieku po ostatnich dwudziestu czterech godzinach spędzonych z nim. Miał niebywałą obsesję na temat wszystkiego co magiczne i jak on to nazywał, wynaturzone.

- Nieopodal stąd znajdowała się chatka średniowiecznego szarlatana. Merlina, czy jakoś tak. Zginął marnie od ostrza króla Artura, który nie dał się zwieść pogłoskom o jego rzekomym darze.

- A czy to Merlin przypadkiem nie wprowadził króla Artura na tron? - zauważyłam.

- Dokładnie, Suzanne. Dzięki swoim szarlatańskim sztuczkom i brataniu się z magią. Dobrze, że teraz jest już coraz mniej takich rzeczy.

- Chce nam pan powiedzieć, że czarodzieje istnieją nawet i dzisiaj? - podchwycił Remus, którego powoli zaczynały bawić dywagacje mężczyzny.

- Wiem, że to bardzo nieprawdopodobne, ale współcześni czarodzieje są wyjątkowo sprytni. Nie dadzą się wykiwać i bardzo trudno ich namierzyć, wierzcie mi! - zarzekł się i w tym samym momencie na naszej drodze pojawił się zakręt, za którym ukrywał się linowy most o długości kilku metrów.

Wyglądał na wyjątkowo niestabilny, a kilka desek już dawno z niego powypadało.

Rice aż zatarł ręce i zwrócił się do nas:

- To jest bardzo niebezpieczna przełęcz - stwierdził, wskazując na uskok przed nami. - Pójdę pierwszy, a wy zobaczycie, jak to powinno wyglądać.

I mężczyzna wykonał pierwszy krok w kierunku drugiej strony mostu. Szło mu bardzo dobrze, deski nie skrzypiały i nie łamały się jak dotychczasowo myślałam.

Wszystko było porządku. Jednak do czasu, gdy mężczyzna zrobił jeden zbyt pewny ruch zdaniem desek i jedna z nich złamała się z trzaskiem i spadła w dół przepaści.

Rice był tak skołowany tym wydarzeniem, że zachwiał się niepewnie i przez utratę równowagi złapał się za jeden ze sznurów, który stanowił szkielet mostu. Jego masa ciała nie była dla niego pomocną. Lina z piskiem zatoczyła nim w dół i już chwilę później mężczyzna wisiał głową w dół do przepaści, zaplątany stopą o sznur.

Z jego gardła wydał się jedynie przeszywający krzyk.

- Zaczekaj, zaraz ci pomożemy! - zapewnił Remus, stawiając niepewnie stopę na pierwszej desce. Niestety to spowodowało, że Rice opuścił się jeszcze bardziej na linie.

Ponownie jego wrzask wypełnił uskok.

- Remusie, on zaraz spadnie! - krzyknęłam w kierunku brata, jakby on sam sobie z tego nie zdawał sprawy.

- Pomóżcie mi - głos wrócił do gardła mężczyzny.

- Już do ciebie idę! - zapewnił Remus, ale Prospector zaniósł się głośnym wrzaskiem, z którego niczego nie dało się zrozumieć. - Nie panikuj!

Niestety to dało odwrotny skutek.

Maurice zaczął wierzgać drugą nogą i dłońmi, aby tylko dosięgnąć do liny, co spowodowało, że osunął się jeszcze niżej.

- Pomóżcie mi! - warknął. - Musicie znać jakieś diabelskie sztuczki, aby mi pomóc!

- O czym pan mówi? - zdziwił się Remus, starający zbliżyć się do niego.

- Wy czarownicy znacie jakieś sztuczki, aby mi pomóc! - krzyknął groźnie w tym samym momencie, w którym jego lina zaczęła się rozhuśtywać przez jego niesforne ruchy.

Przez zbyt małą odległość mężczyzny do ściany skalnej Rice szybko uderzył w nią i zemdlał, co chociaż w pewnym stopniu pozwoliło nam działać.

- Accio! - krzyknęłam w kierunku Prospectora, dzięki czemu mężczyzna znów był bezpieczny.

Remus natychmiast znalazł się przy mnie.

- Musimy go jak najszybciej zabrać do pensjonatu - zauważył. - jednak bez użycia magii. To może wywołać w nim jeszcze więcej podejrzeń.

- Helikopter? - rzuciłam pospiesznie. - Dobra, ale gdzie schowałeś swoją komórkę?

2 komentarze:

  1. To całkiem ciekawe czytać przygody w magicznym świecie poza szkołą, takie świeże :D Oby było takich więcej. Oczywiście nie mogło to wyjść spokojnie, jestem ciekawa jak pozbędą się natręta :D Nie mogę się doczekać tej pełni, podczas której Suz będzie pomagać Remusowi. Coraz bardziej uzależniam się od tej historii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci serdecznie za komentarz ;D Jak zwykle mam teraz buraka na twarzy i szeroki uśmiech. Twoje wpisy pod rozdziałami bardzo podnoszą mnie na duchu, za co dziękuję Ci serdecznie. Cieszę się, że ta historia ciekawi Cię coraz bardziej i życzę dalszego przeżywania rozterek bohaterów ;)
      Autorka - Suzanne Lupin z ogromnym uśiechem dla Walkiirii :*

      Usuń