Tak to widziałam w swojej
wyobraźni, kiedy rozemocjonowany Ron opowiadał mi te fantastycznie brzmiące
wydarzenia.
Ginny została uratowana, a osoby
spetryfikowane uzdrowione.
...
Wygrzewałam się na błoniach,
opierając głowę na ramieniu Cedrika.
Do zakończenia roku szkolnego
zostało naprawdę niewiele czasu, dlatego starałam się spędzać każdą wolną
chwilę z puchonem. Jego umiarkowany oddech przynosił mi utęskniony spokój.
Przekręciłam głowę, przez co
widziałam zarys jego wysuniętej żuchwy. Uśmiechnęłam się na ten widok, przez co
chłopak spojrzał na mnie pytająco.
- Masz zabawną brodę -
stwierdziłam, na co chłopak rozpromienił się nieco.
- Masz szansę podziwiać błonia
wiosną, a ty koncentrujesz się na mojej brodzie? - zakpił. - Co jest w niej
takiego zabawnego?
- Tak po prostu - wtuliłam się
bardziej w chłopaka.
Cieszyło mnie to. Nie musieliśmy
za wiele ze sobą rozmawiać, aby rozumieć się bez słów. To była jedna z cech,
której nigdy nie potrafiłam się nauczyć z bliźniakami. Ich charaktery były tak
ekscentryczne, że nigdy nie mogłam za nimi nadążyć.
Ced był ich przeciwieństwem.
Spokojna wyspa, mająca swój własny, niepowtarzalny urok.
- Nie chciałabyś przyjechać do
mnie w wakacje? - wydało się z ust chłopaka, na co znów spojrzałam na jego
żuchwę.
- Chyba nie mogę - powiedziałam
ze smutkiem. - Remus ostatnio napisał do mnie list, w którym wspominał coś o
wyjeździe w góry albo w podobne miejsce w lipcu. Sierpień także mam cały
zajęty.
- Cóż, najwyżej w przyszłym roku
- pocieszył mnie, obejmując mnie mocno ramieniem.
...
Wszyscy uczniowie ze
zniecierpliwieniem wyczekiwali rozpoczęcia przemowy Dumbledore'a. Tak naprawdę
tylko te kilka słów dyrektora dzieliło nas od upragnionych dwóch miesięcy laby.
Ja osobiście nie mogłam się już doczekać, aby zobaczyć wesoły uśmiech brata na
jego postarzałej twarzy.
Miałam mu tyle do opowiedzenia,
chociaż obawiałam się, że McGonagall w listach streściła mu absolutnie
wszystko.
- Jeżeli on zaraz nie zacznie, to
osobiście stanę przy mównicy i pożegnam uczniów - warknął Lee, chcący jak
najszybciej zakosztować uczty.
- Jordan, jestem pewna, że zaraz
zatopisz zęby w tych twoich przeklętych kiełbaskach. Cierpliwości.
- A ty co, Suz, taka wyrozumiała
ostatnio! - naskoczył na mnie George. - To już przesada, abyśmy musieli czekać
na dyrektora już ponad kwadrans!
- Mówię tylko, że to na pewno
długo już nie potrwa! - odparłam, mierząc chłopaka ostrym spojrzeniem.
Od kiedy bliźniacy dowiedzieli
się, że Cedrik jest dla mnie kimś więcej (ich zdaniem) niż oni, George zaczął
się mnie dosłownie o wszystko czepiać.
Nie dało się wtłoczyć do jego
tępego łba, że ci dwaj są dla mnie jak bracia i nigdy nie miałam zamiaru stawiać
kogoś wyżej nich.
...
Brat przywitał mnie na peronie
jeszcze bardziej wylewnie niż zwykle i już na samym początku zapowiedział, że
następnego dnia wyjeżdżamy w Grampiany, najwyższe pasmo górskie Wielkiej
Brytanii.
Informacja ta zrobiła na mnie
ogromne wrażenie. Dlatego też, gdy tylko znaleźliśmy się w domu, spakowałam się
w swoją turystyczną torbę w kolorze brudnej zieleni. Okazało się, że Remus
także był już spakowany dużo wcześniej przed naszym wyjazdem, więc kiedy
pierwszego dnia lipca na niebie pojawiły się pierwsze promienie słońca,
wyskoczyłam z łóżka i w zaskakująco dynamicznym tempie ubrałam się i opuściłam
pomieszczenie.
Rzuciłam niedbale plecak w naszym
wąskim korytarzu, gdzie poza trzema wieszakami na kurtki i jedną parą kapci
Remusa nie mieściło się nic innego, i skierowałam się do kuchni, gdzie Remus
zaskoczył mnie kolejną rzeczą.
- Ja się nadal nie mogę nadziwić,
Remusie, jak pani Julia zrobiła z ciebie prawdziwego kucharza - zaśmiałam się,
kiedy brat opierał się nonszalancko o blat i pił gorącą herbatę.
- Po prostu zmądrzałem, Suz.
Kiedy człowiek dobędzie pewnego wieku, nagle wszystko wydaje się bardzo proste
- odparł z typową dla siebie skromnością i sprawił, że drugi kubek z napojem
przelewitował w moje dłonie.
- Dziękuję - pociągnęłam spory
łyk gorącego Earl Greya. - Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że właśnie się
zdradziłeś?
- Przepraszam, ale nie rozumiem -
zarzekł się mój brat, uśmiechając się głupkowato do swojego kubka.
- Nie rozumiesz? - powtórzyłam. -
A zdawało mi się, że jesteś bardzo pojętnym człowiekiem. No dobrze, w takim
razie cię oświecę. Spójrz - stwierdziłam, robiąc szybki ruch ręką. Już chwilę
później przed Remusem pojawił się talerz pełen pączków.
- Doprawdy, nie wiem skąd to się
tu wzięło. - Remus zrobił zaskoczoną minę i poczęstował się jednym z ciastek. -
Z różanym nadzieniem. Moje ulubione - pochwalił.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Żyję
z tobą już piętnaście lat. - Także wzięłam jednego pączka. - O której mamy
pociąg? - rzuciłam jeszcze z ciekawością.
- O ósmej - stwierdził spokojnie
brat.
Momentalnie spojrzałam na
zegarek.
- Mamy jeszcze pół godziny!
- I teleportację do pomocy -
uspokoił mnie, oblizując palce z pudru.
...
Usadowiliśmy się wygodnie w
jednym z przedziałów mugolskiego pociągu i w momencie, gdy maszyna powoli
zaczynała ruszać do głowy wpadła mi taka dygresja.
- Remusie - zwróciłam się do
mężczyzny, który z rozmarzeniem wyglądał przez okno. - Dlaczego jedziemy
pociągiem? Czy nie prościej byłoby teleportować się w pobliże tego pensjonatu?
- Nie sądzę, Suz - stwierdził. -
Poza tym nie możemy się wyręczać magią w każdej czynności. A zresztą
podróżowanie sprawia mi niesamowitą przyjemność, dlatego też stwierdziłem, że moglibyśmy
udać się tam w bardziej mugolski sposób.
- Tak jak podróżowanie do
Hogwartu? - zauważyłam. - Tęsknisz za szkolnymi czasami, czyż nie?
- Chciałbym po prostu jeszcze
jeden raz znaleźć się w pociągu Hogwart Express. Z tą szkołą wiążą się niesamowite
wspomnienia.
Uśmiechnęłam się pod nosem i
nagle przypomniały mi się słowa Dumbledore'a - "Nie omieszkam oczywiście
poinformować Remusa jeszcze dzisiejszej nocy".
- Otrzymałeś list od
Dumbledore'a? - rzuciłam po dłuższej chwili milczenia.
- Co? - zdziwił się. - A, tak.
Już podpisałem dokumenty wypisania cię ze szkoły. - Spojrzał na mnie
ironicznie.
- Mówię poważnie. Dumbledore
powiedział mi, że na pewno cię poinformuje o tym, że...
- Wiem o podrzuconym artykule -
uspokoił mnie. - Jednak wraz z dyrektorem doszliśmy do wniosku, że była to
jednorazowa prowokacja. Nic ci już nie grozi.
- Dyrektor nie chciał mi za wiele
powiedzieć, ale... Remusie, ja czuję, że to znowu się powtórzy. To z pewnością
miało jakiś głębszy sens.
- Nie powinnaś się tym zadręczać
- doradził. - Nawet jeżeli ktoś ci zagrażał, to już tak nie jest.
- Ale, Remusie. - Wzięłam głęboki
wdech. - Bliźniacy mieli podejrzenia, że to miało związek z Sam Wiesz Kim i
jego zwolennikami.
- Sam Wiesz Kogo już nie ma! -
stwierdził dobitnie.
- Ale jego zwolennicy nadal są na
wolności. Sam mi kiedyś mówiłeś, że nie wszyscy Śmierciożercy dostali wyroki w
Azkabanie!
- Posłuchaj mnie, Suz - Remus pochylił
się do mnie. - Nie ma już Śmierciożerców! Ci, których nie złapano, pomogli nam
dorwać Voldemorta! - Na dźwięk tego
imienia przeszły mnie dreszcze.
W tej samej chwili drzwi od
przedziału otworzyły się i stanął w nich jakiś mugol.
Był średniego wzrostu, lekko
pulchnym mężczyzną o wyjątkowych, schowanych za okularami oczach. Jedno z nich
było brązowe, drugie zaś intensywnie niebieskie z naleciałościami zieleni.
- Witam. - Uśmiechnął się do nas
wyrafinowanie i obrzucił swym krytycznym wzrokiem cały przedział. - Wolne, mam
rację?
- Oczywiście - odparł mój brat, prostując
się i posyłając mi spojrzenie mówiące, że rozmowę uznał za zakończoną.
- Wiedzą państwo, jak trudno znaleźć
w tych czasach wolny przedział? - uskarżył się mężczyzna o długich włosach
związanych w niski kucyk o kolorze ciemnego blondu. Przez chwilę szarpał się z
załadowaniem swojej podejrzanie wielkiej walizki na miejsce nad fotelami, ale
gdy mu się to udało, usiadł zadowolony z siebie obok mojego brata, stawiając
swoją drugą torbę w liczne wzory obok swoich nóg. - A właśnie, wybaczcie, gdzie
moje maniery. Nazywam się Maurice Prospector. - Skłonił głowę w naszym
kierunku.
- Remus Lupin - odparł uprzejmie
mój brat, powtarzając ruch młodego mężczyzny. - A to moja...
- Zapewne córka - wtrącił się
mężczyzna. - Mniemam, że wyruszyli państwo na wspólne wakacje. Dokąd
konkretnie?
- To moja siostra - Remus
wyprowadził go z błędu. - I tak, jedziemy teraz w kierunku Grampianów.
- Doprawdy? - zachwycił się. -
Cóż za zbieg okoliczności, ja także się tam udaję. W konkretnie jakie rejony?
- Zatrzymamy się w wiosce Baile-beinne
(czt. Bajli-Bejn)
- Niemożliwe? - Mężczyzna z
wrażenia strącił swe oprawki z nosa. Nie zawracając sobie jednak głowy
podniesieniem ich, postanowił kontynuować swoją zapewne złotą myśl. - Toż to
Bóg musiał w tym mieć swoją rękę. Ja też właśnie tan zmierzam. Cóż za
niesamowity zbieg okoliczności.
Domyślając się, że mężczyzna
prędzej nadepnie na okulary przy wstawaniu, niż przyjdzie mu do głowy podnieść je
z ziemi, postanowiłam sama go w tym wyręczyć.
- Coś pan upuścił - stwierdziłam,
podając mu przedmiot.
- Ja? - zdziwił się. - Ach, tak,
dziękuję ci bardzo. Jestem czasem tak roztargniony, że nie zauważam takich
drobnostek, jak upuszczone okulary! - zachichotał nerwowo. - Dziękuję ci... Jak
ci na imię?
- Suzanne - powiedziałam.
- Suzanne - powiedział mężczyzna.
- Jak Suzanne Farrington! Mam rację? Och, niebywała jest jej historia,
oglądaliście film jej matki: Przeminęło z
wiatrem? Wybitne dzieło!
- Oczywiście, proszę pana, to
przecież klasyka kinematografii - stwierdził mój brat z miłym uśmiechem.
"Klasyki mugoli" -
przeszło mi przez głowę, chociaż trzeba było przyznać, że ich kultura była dużo
barwniejsza od naszej.
- Remusie, mów mi po prostu Rice,
tak zwą mnie przyjaciele.
- Oczywiście ...Rice - przytaknął
brat.
...
Kiedy pociąg po kilku godzinach
zatrzymał się na właściwej stacji, podnieśliśmy się szybko z miejsc i chcąc jak
najszybciej opuścić naszego lekko denerwującego już rozmówce, ruszyliśmy w
kierunku wyjścia.
- Zaczekajcie, kochani! - zawołał
za nami Rice, a nadmierna uprzejmość Remusa nie pozwoliła mu zrobić nawet kroku
więcej. - Mam bagaże dużo cięższe niż wasze!
- Zaczekaj, pomogę ci -
zaoferował mój brat, oddając mi swój lekki plecak. Nic dziwnego, że można było
go trzymać z taką łatwością. Rzucono na niego czar zmniejszający, który
zdecydowanie ułatwiał życie przeciętnego czarodzieja.
Z trudem, ale w końcu dwie
ciężkie torby mężczyzny zostały wyniesione z pociągu. Remus po takim wysiłku
otarł pot z czoła, ale mężczyzna zdawał się tego nie zauważać i wskazał na
jakiś daleki punkt przed nami.
- Widzicie tamten samochód? To
jedna z licznych taxówek w tym mieście. Dzięki niej dostaniemy się do naszego
pensjonatu!
- To wynająłeś pokój w tym samym
miejscu co my? - spytałam z niedowierzaniem i drwiną.
- W Baile-Beinne jest tylko jeden
ośrodek, to chyba logiczne. Przecież tam mieszka zaledwie 2 tysiące mieszkańców
i nie jest to zbytnio uczęszczana okolica.
- Przecież znajduje się tam
kurort i uzdrowisko - stwierdził Remus.
- Racja, ale nie są to zbyt znane
okolice - zaargumentował Prospector i chwycił rączkę jednej z lżejszych
walizek. - No chodźcie żwawo! Nie chcecie tu chyba zostać do nocy? - Ruszył w
kierunku samochodu, zostawiając nas z tyłu.
- Remusie - szepnęłam do brata,
który z trudem niósł torbę mężczyzny. - Czy ten facet nie wydaje ci się jakiś
podejrzany? Jest jakiś taki... bardzo nachalny?
- Co ty mówisz, Suz? Uff -
Westchnął ciężko. - Chyba rzucę na tę walizkę jakieś zaklęcie do utraty
kilogramów.
- Nie teraz, on nas obserwuje -
powiedziałam, patrząc na mężczyznę, który zatrzymał się gdzieś w połowie drogi
do postoju aut i machał do nas dynamicznie rękoma.
- Zrobię to dyskretnie, uff. Mam
przecież wprawę - zapewnił Remus i już chwilę później mógł złapać oddech.
- Halo, kochani, pośpieszcie się!
Nie mamy całego dnia! Przecież muszę was jeszcze oprowadzić po Baile-Beinne! -
zarzekał się.
- Już idziemy - odparł brat,
przyspieszając kroku, jednak nie przestając sapać. Widziałam jednak po nim, że
noszenie torby nie sprawia mu już tak wielkiego problemu. Byłam z niego dumna,
bo okazał się bardzo dobrym aktorem!
...
Remus położył się na łóżku i
westchnął ze zmęczenia.
- Jeżeli przyjdzie mi spędzić z
tym człowiekiem jeszcze chwilę, to osobiście ugodzę go zaklęciem! - zarzekł
się, miarkując swój oddech.
- Powiedział, że zaraz tu
przyjdzie. Chciał pokazać nam miasto - sprowadziłam brata na ziemię.
- Nie dam rady zrobić dzisiaj już
ani kroku!
- Może uda mi się go spławić.
Odłożymy to na jutro.
- On nie jest tym typem
człowieka. Prędzej nas zacznie nosić, niż zrezygnuje z oprowadzenia po mieście.
- To może... - zastanowiłam się
chwilę. - Tylko ja z nim pójdę. Ty w tym czasie poszedłbyś zorientować się w tym
uzdrowisku.
- Nie zgadzam się! -
zaprotestował. - Nie znamy tego mężczyzny, a jeżeli zrobi ci krzywdę?
- To osobiście ugodzę go jakimś
zaklęciem! - podsunęłam słowa brata sprzed chwili.
- Nie sądzę, aby był to dobry
pomysł.
Rozległ się w pomieszczeniu dzwonek
do drzwi.
- Nic mi nie będzie, a jakby co,
będę się potem tłumaczyć za spowodowanie obrażeń na mugolu. - Puściłam mu
oczko.
...
- Twój brat nie idzie z nami? -
mężczyzna spojrzał na mnie niepewnie.
- Podróże źle na niego działają.
Stanowczo musi odpocząć! - zapewniłam.
- Skoro tak mówisz - Rice
rozejrzał się po okolicy. - W takim razie proponuję najpierw udać się do
pobliskiej kapliczki. Wiąże się z nią bardzo interesująca historia.
"Oby Remus bawił się lepiej
niż ja" - przeszło mi przez głowę.
Dobrze znałam powód naszego
przyjazdu tutaj. Tutejsze powietrze dobrze robiło na niektóre choroby, a Remus
dowiedział się, że uśmierza też skutki przemiany w wilkołaka.
Nim się spostrzegłam,
znajdowaliśmy się przed zarośniętą bluszczem kapliczką o miedzianym kolorze.
- Przypatrz się jej dobrze, moja
droga - powiedział mężczyzna. - Mieszkańcy tej wioski postawili ją tutaj kilka
stuleci temu, aby odgrodzić się przed wiedźmami, które pożerały ich potomstwo.
- A w czym to miało im pomóc?
- Skropiono ją wodą święconą, co
odstraszało czarownice - pochwalił się wiedzą.
- Ale... Niby dlaczego te wiedźmy
miałyby się obawiać wody święconej? - ciągnęłam dalej.
- Woda święcona po zetknięciu ze
skórą czarownicy paliła ją. Kilka chwil i z wiedźmy zostawała kupka popiołu.
- To legenda oparta na faktach?
- Legenda? - powtórzył Rice z
niedowierzaniem. - To szczere fakty. Kojarzysz taką czarownicę Mantiflorę? -
Oczywiście, że ją kojarzyłam. Binns opowiadał nam o niej, w czasach dżumy
uleczała ona swoimi ziołami chorych na nią wieśniaków.
- Coś się obiło o uszy -
powiedziałam.
- Właśnie! - ucieszył się. - Była
odpowiedzialna za pojawienie się epidemii Czarnej Śmierci na Wyspach
Brytyjskich.
- Naprawdę? - spytałam, nie mogąc
w to uwierzyć.
Chciałam, jak najszybciej zaprzestać
tej "fascynującej" lekcji historii.
- Tak, tak, młoda damo. A
wiedziałaś, że średniowieczne czarownice były palone na stosach? Okropnie przy
tym cierpiały. Niedaleko stąd znajduje się polana, gdzie do tej pory są tam
takie paleniska.
- Chyba spasuję - stwierdziłam,
czując jak ciarki przechodzą moje ciało.
To także pamiętałam z lekcji z
Binnsem. Czarodzieje byli szkalowani za uprawianie magii i faktycznie skazywano
ich na śmierć na takich stosach, jednakże nie bolał ich sam proces palenia. Moi
przodkowie rzucali na siebie zaklęcia ochraniające przed ogniem, co powodowało,
że czuli przyjemne gilgotanie, zamiast morderczych płomieni. Kiedy ogień ucinał
im dostęp do tlenu, teleportowali się oni i zmieniali swój wygląd i tożsamość.
Niektórzy z nas byli na tyle szaleni, aby specjalnie podkładać się mugolom, bo
"palenie się" sprawiało im ogromną przyjemność.
- Suzanne, powiedz mi, dokładnie
w której jesteś klasie?
- Teraz idę do... - zamyśliłam
się przez chwilę, pamiętając, że mugole inaczej ode mnie chodzą do szkoły. - Do
trzeciej klasy w Secondary School. - odetchnęłam z ulgą, gdy mężczyzna przyznał
mi rację.
- A która to konkretnie placówka?
- dopytywał.
- Myślę, że nie będzie jej pan
znał.
- Powiedz mi, być może kojarzę -
drążył, gdy znów znaleźliśmy się na głównej drodze.
- Mieszkam w szkole z Internatem
w Szkocji.
- O doprawdy, to niedaleko stąd,
mam rację?
- Szczerze to nie mam pojęcia.
- Rozumiem. - Przytaknął,
poprawiając swoje okulary. - Ściemnia się, powinniśmy wracać do pensjonatu.
...
Zdawało mi się, że słońce nawet
nie wychyliło się dobrze zza widnokrąg, gdy głos Rice'a rozbrzmiał pewnie w
naszym pokoju.
- Wstajemy, wstajemy! Szkoda tak
pięknego dnia! Zbierajcie się szybko, bo później nie będzie dało się przejść
przez nadmiar turystów!
Podniosłam się bezwiednie na
łokciach i pierwszą rzeczą jaką ujrzałam były oczy młodego mężczyzny.
- Witaj, Suzanne! Gotowa, aby
zacząć piękny dzień?
- Przecież słońce nawet nie
wstało! - zauważyłam błyskotliwie, pragnąc snu.
- Jeżeli nie wyjdziemy za
piętnaście minut, to nici będą z naszej górskiej wycieczki! Nie wyrobimy się
wtedy z wyjściem ze szlaku po zmroku, a przecież dzisiaj jest pełnia! Chyba nie
chcemy, aby napadła nas jakaś niesforna bestia!
- Wierzysz w te zabobony? -
zadrwiłam, podnosząc się z łóżka i dostrzegając dwie różowe podkolanówki na
nogach Prospectora.
- Szybko, szybko! Zbierajcie się!
- zakrzyknął jeszcze i zniknął za drzwiami, prowadzącymi na główny korytarz.
- To nie jest normalne -
stwierdził mój brat, zwlekając się z łóżka. Wyjął swoją różdżkę z dna torby i
jednym zaklęciem sprawił, że stał silny, zwarty i gotowy do wędrówki.
- Ej! Ja też tak chce! -
zaperzyłam, zazdroszcząc bratu tak szybkiego dojścia do siebie.
- Kiedy byłaś mała nie było
innego sposobu, aby przebrać cię z piżamy, więc ciągle używałem tego typu
trików. Habitu!
W jednej chwili byłam przebrana.
- Habitu, zapamiętam -
stwierdziłam, chwytając swój plecak i wychodząc za bratem z pokoju.
...
Szliśmy w, o dziwo, dobrych
nastrojach wyznaczonym szlakiem, raczeni kolejnymi bzdurnymi anegdotkami na
temat ciekawej historii tego miejsca. Jedno byłam w stanie stwierdzić o tym
człowieku po ostatnich dwudziestu czterech godzinach spędzonych z nim. Miał
niebywałą obsesję na temat wszystkiego co magiczne i jak on to nazywał,
wynaturzone.
- Nieopodal stąd znajdowała się
chatka średniowiecznego szarlatana. Merlina, czy jakoś tak. Zginął marnie od
ostrza króla Artura, który nie dał się zwieść pogłoskom o jego rzekomym darze.
- A czy to Merlin przypadkiem nie
wprowadził króla Artura na tron? - zauważyłam.
- Dokładnie, Suzanne. Dzięki
swoim szarlatańskim sztuczkom i brataniu się z magią. Dobrze, że teraz jest już
coraz mniej takich rzeczy.
- Chce nam pan powiedzieć, że
czarodzieje istnieją nawet i dzisiaj? - podchwycił Remus, którego powoli
zaczynały bawić dywagacje mężczyzny.
- Wiem, że to bardzo
nieprawdopodobne, ale współcześni czarodzieje są wyjątkowo sprytni. Nie dadzą
się wykiwać i bardzo trudno ich namierzyć, wierzcie mi! - zarzekł się i w tym
samym momencie na naszej drodze pojawił się zakręt, za którym ukrywał się
linowy most o długości kilku metrów.
Wyglądał na wyjątkowo
niestabilny, a kilka desek już dawno z niego powypadało.
Rice aż zatarł ręce i zwrócił się
do nas:
- To jest bardzo niebezpieczna
przełęcz - stwierdził, wskazując na uskok przed nami. - Pójdę pierwszy, a wy
zobaczycie, jak to powinno wyglądać.
I mężczyzna wykonał pierwszy krok
w kierunku drugiej strony mostu. Szło mu bardzo dobrze, deski nie skrzypiały i
nie łamały się jak dotychczasowo myślałam.
Wszystko było porządku. Jednak do
czasu, gdy mężczyzna zrobił jeden zbyt pewny ruch zdaniem desek i jedna z nich
złamała się z trzaskiem i spadła w dół przepaści.
Rice był tak skołowany tym
wydarzeniem, że zachwiał się niepewnie i przez utratę równowagi złapał się za
jeden ze sznurów, który stanowił szkielet mostu. Jego masa ciała nie była dla
niego pomocną. Lina z piskiem zatoczyła nim w dół i już chwilę później
mężczyzna wisiał głową w dół do przepaści, zaplątany stopą o sznur.
Z jego gardła wydał się jedynie
przeszywający krzyk.
- Zaczekaj, zaraz ci pomożemy! -
zapewnił Remus, stawiając niepewnie stopę na pierwszej desce. Niestety to
spowodowało, że Rice opuścił się jeszcze bardziej na linie.
Ponownie jego wrzask wypełnił
uskok.
- Remusie, on zaraz spadnie! -
krzyknęłam w kierunku brata, jakby on sam sobie z tego nie zdawał sprawy.
- Pomóżcie mi - głos wrócił do
gardła mężczyzny.
- Już do ciebie idę! - zapewnił
Remus, ale Prospector zaniósł się głośnym wrzaskiem, z którego niczego nie dało
się zrozumieć. - Nie panikuj!
Niestety to dało odwrotny skutek.
Maurice zaczął wierzgać drugą
nogą i dłońmi, aby tylko dosięgnąć do liny, co spowodowało, że osunął się
jeszcze niżej.
- Pomóżcie mi! - warknął. -
Musicie znać jakieś diabelskie sztuczki, aby mi pomóc!
- O czym pan mówi? - zdziwił się
Remus, starający zbliżyć się do niego.
- Wy czarownicy znacie jakieś
sztuczki, aby mi pomóc! - krzyknął groźnie w tym samym momencie, w którym jego
lina zaczęła się rozhuśtywać przez jego niesforne ruchy.
Przez zbyt małą odległość
mężczyzny do ściany skalnej Rice szybko uderzył w nią i zemdlał, co chociaż w
pewnym stopniu pozwoliło nam działać.
- Accio! - krzyknęłam w kierunku
Prospectora, dzięki czemu mężczyzna znów był bezpieczny.
Remus natychmiast znalazł się
przy mnie.
- Musimy go jak najszybciej zabrać
do pensjonatu - zauważył. - jednak bez użycia magii. To może wywołać w nim
jeszcze więcej podejrzeń.
- Helikopter? - rzuciłam
pospiesznie. - Dobra, ale gdzie schowałeś swoją komórkę?
To całkiem ciekawe czytać przygody w magicznym świecie poza szkołą, takie świeże :D Oby było takich więcej. Oczywiście nie mogło to wyjść spokojnie, jestem ciekawa jak pozbędą się natręta :D Nie mogę się doczekać tej pełni, podczas której Suz będzie pomagać Remusowi. Coraz bardziej uzależniam się od tej historii :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci serdecznie za komentarz ;D Jak zwykle mam teraz buraka na twarzy i szeroki uśmiech. Twoje wpisy pod rozdziałami bardzo podnoszą mnie na duchu, za co dziękuję Ci serdecznie. Cieszę się, że ta historia ciekawi Cię coraz bardziej i życzę dalszego przeżywania rozterek bohaterów ;)
UsuńAutorka - Suzanne Lupin z ogromnym uśiechem dla Walkiirii :*