Mam szalony pomysł!
Czy nie chcielibyście czytać rozdziałów w poniedziałki rano i piątki wieczór :)
Chciałabym rozpocząć rok 2018 pełną parą i przyspieszyć wstawianie notek.
Napiszcie w komentarzach, czy podoba wam się ten pomysł, ponieważ już w lutym to zamierzenie mogłoby zostać wcielone w życie!
...
Bliźniacy wpadli rozpromienieni
do mojego pokoju, taszcząc za sobą zdezorientowanego Neville'a.
- E, chłopaki, nie pomyliły wam
się dormitoria? - rzuciła Angelina z kpiną, na co rudzielce obrzucili ją ostrym
spojrzeniem.
- Przyszliśmy specjalnie do was,
bo wiemy, że w taką niedzielę jak ta z pewnością nie macie nic do roboty. -
George wyszczerzył zęby.
- Skąd przypuszczenia, że nic nie
robimy? - podchwyciłam. - Przez ostatnie lata nie zauważyliście, że odrabianie
prac domowych zostawiamy sobie na siódmy dzień tygodnia?
- Jestem pewny, że dzisiaj
zaprzestaniecie tej tradycji. - W oczach bliźniaków dostrzegłam mordercze
ogniki, które zawsze były zwiastunem czegoś niekoniecznie dobrego.
- Jeżeli to wykracza poza
regulamin, to wybaczcie, ale spasujemy.
- Nie dzisiaj. - Machnął George
drwiąco. - Kojarzycie taką grę, jak Szklana Kula?
- Coś się obiło o uszy -
stwierdziłyśmy.
- Znakomicie, bo mamy tu takiego
delikwenta, który posiada takowy gadżet.
- Neville? - zwróciłam się do
pucołowatego drugoklasisty.
- Mam przypominajkę. - Chłopiec
wyjął z kieszeni kulę wielkości mojej dłoni.
- Piszę się na to -
zadeklarowałam, wychodząc z pokoju.
- To w takim razie, gdzie
idziesz?
- Po Maureen, nie mam zamiaru
odpuścić jej takiej rozrywki.
...
Gdy wróciłam do pokoju z
czarnowłosą, okazało się, że w pomieszczeniu pojawiło się jeszcze kilka nowych
osób. Tym oto sposobem nasz skład liczył dziewięciu uczniów, a mianowicie mnie,
bliźniaków, Angelinę, Jordana i Maureen, Neville'a oraz ku mojemu wielkiemu
niezadowoleniu - Bell.
Usiedliśmy wszyscy w sporym
kółku, a następnie Fred złapał za przypominajkę.
- Powtarzam zasady, jakby ktoś
zapomniał. Gra szklana kula polega na tym, że otrzymujecie pytanie i musicie na
nie odpowiedź, bez ściemniania - podkreślił. - Jeżeli oszukacie, kula
przybierze kolor fioletu. Jeśli poprawnie: zielony.
- Wszyscy zrozumieli? - rzucił
George. - Znakomicie, pierwsze pytanie do Neville'a. To przecież jego kula. -
Fred rzucił w kierunku chłopca przedmiotem, który mało co, a zostałby upuszczony.
Na twarzy bruneta pojawiły się pierwsze krople potu. - Suzanne, dawaj pytanie.
Będziemy iść w kierunku wskazówek zegara.
- Jasne - potwierdziłam, patrząc
z ukosa na Neville'a. Przez myśli przeszła mi pokusa spytania o jego rodziców,
bo zostali oni wspomnieni przez Dumbledore'a a propos wrogów Snape'a, ale
szybko wyzbyłam się tego pomysłu. - No dobrze, to może odrobinę zabrzmieć
banalnie, ale skąd wziąłeś niezapominajkę? To przecież bardzo rzadki przedmiot.
- A więc - Neville rozluźnił
kołnierzyk bluzki. - Babcia dała mi ją, bo jestem bardzo zapominalski. - Oblał
się rumieńcem.
- W takim razie skąd wzięła ją
twoja babcia? - pytałam dalej.
- Ej, Suz! Tylko jedno pytanie! -
skarcił mnie George.
- Ach, tak. Zapomniałam, wybacz -
zadrwiłam. - To w takim razie teraz ty. Pytaj, zniosę wszystko.
- Otóż, moje pytanie brzmi -
Chłopak chrząknął niedbale. - Jaki masz kolor oczu?
- Zawiodłeś mnie, bracie -
stwierdził Fred. - Myślałem, że dasz coś o jej romantycznych schadzkach z
Cedrikiem, a ty po prostu pytasz o oczy - zakpił.
- Śmiało, Suz. Wiem, że chociaż
tyle potrafisz - ponaglił mnie drugi bliźniak.
- Zielone - odparłam bez
satysfakcji, czując ogromny zawód.
- Ha, nie prawda! - George
podniósł się z miejsca i zaczął podskakiwać w miejscu, co miało być jakimś tańcem
zwycięstwa.
- Ale to prawda, mam zielone oczy
- zapewniłam, zerkając na kulę, która znajdowała się w moich dłoniach i była...
w kolorze fioletu. - Ona jest jakaś wadliwa. - Postukałam paznokciem w
przedmiot.
- Nie, Suzanne - George już się
uspokoił. - Ponieważ twoje oczy mają jedynie zielone obwódki wokół źrenic. Tak
naprawdę są błękitne! - Cieszył się jak dziecko.
- Kiedy przybyłam do Hogwartu,
były całe zielone. To pewnie ta atmosfera głupoty pozbawiła je koloru.
- Nie martw się, Suz - pocieszyła
mnie Maureen. - Z błękitem też ci jest do twarzy.
- Dzięki za pocieszenie. George,
twoja kolej. - Podałam mu kulę.
- A zatem pytanie do Georga -
stwierdził Fred, przyglądając się krytycznie bratu. - Czy ...i mówię tu
całkowicie poważnie... byłeś kiedyś zakochany?
- Tak - odparł swobodnie
rudzielec i przekazał kulę bratu, która przez chwilę miała barwę zieleni.
Na usta rzucała mi się jakaś
kąśliwa uwaga, ale stwierdziłam, że chłopak może wykorzystać to przeciwko mnie.
- Fred, pytam się ciebie -
powiedział Lee. - Jeżeli miałbyś do wyboru: Być gwiazdą w quidditch, najlepsza
na świecie, czy być niezmiernie bogatym, co byś wybrał?
- Wybrałbym bycie gwiazdą
Quidditcha! - po namyśle powiedział z dumą. - Ponieważ jako zawodnik takich
Harpi z Oxford's Bridges miał bym ogromną zdolność kredytową!
- Zdolność kredytowa? - zakpiłam
- Było ostatnio na
mugoloznastwie. Im więcej zarabiasz tym na więcej możesz się zadłużyć. Czyż to
nie ironia? No ale wracając, kiedy
byłbym już tym zawodnikiem, bank Gringotta pozwoliłby mi wziąć ogromny kredyt,
przez co zostałbym najbogatszym człowiekiem na świecie!
- Wiesz, że kredyt jest z
oprocentowaniem - podchwyciłam.
- A co to takiego? - zdziwił się
chłopak.
- Oprocentowanie to taki gadżet,
który wymyślili mugole. Im dłużej nie oddajesz, tym więcej naliczają ci
odsetek. Cudowna sprawa! Uwierz - zadrwiłam.
- Okey, następna osoba -
stwierdził George, wyrywając Jordanowi kulę i podając ją Bell.
- Ej, a ja? - zdziwił się
chłopak.
- Ty później, Jordan.
- Angelino, ty mi zadajesz
pytanie - powiedziała Bell z lekkim zmieszaniem.
- A więc, Katy, jeśli miałabyś
wybrać osobę, którą chcesz bliżej poznać, to kto to by był?
Na twarz szatynki wpłynął
czerwony rumieniec.
- Chyba... George - stwierdziła z
opóźnieniem, a kula zaczęła mienić się intensywnie zielonym kolorem.
- Gratuluję za szczerość -
stwierdziła Angelina. - Maureen, daj mi jakieś pytanie.
- Tylko na to czekałam -
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. - A więc powiedz, czy podchody Jordana
chociaż odrobinę ci się podobały?
Angelina skamieniała.
- Nie sądzę, aby tak było -
odparła poważnie, na co kula zabarwiła się na fioletowo. - To znaczy... fajnie
było mieć adoratora, ale... - Odcień kuli coraz bardziej przybierał na
intensywności. - Och, tak podobały mi się. Bierz tę kulę, dziewczyno! - fuknęła
Johnson.
Wtedy drzwi otworzyły się i
stanęła w nich Alicja Spinnet, przyjaciółka Bell.
- Katy, Angelino, mogłybyście
przyjść na chwilę do nas. Muszę się was w czymś poradzić.
- Ależ, Alicjo. My jesteśmy
skorzy ci doradzić - wyskoczył rozpromieniony Fred.
- Nie sądzę, abyś nadał mi się do
wybierania sukienki - oświadczyła Spinnet i zabierając nasze dwie zawodniczki,
trzasnęła drzwiami.
- Ja was, baby, nigdy nie
zrozumiem! - żachnął się chłopak.
- Okey, Jordan, spóźnione pytanie
do ciebie - stwierdziła Maureen, rzucając kulą w Lee. Ten na szczęście złapał
ją gładko. - Serio Yaxley ci się podoba?
- Co to znaczy serio? - dopytywał
Jordan. - Yaxley jest ładna, zgrabna i...
- Należy do Slytherinu! -
zauważyłam.
- Tak, Olivia ostatnimi czasy mi
się podoba - stwierdził poważnie chłopak, lekceważąc moją uwagę.
- Okey, w takim razie Neville,
pytanie do Georga - rozkazał Fred.
- Jaką to idzie kolejnością? -
spytałam.
- Naszą kolejnością, tak jest
ciekawiej - przyuważył George, najwyraźniej sądząc, że Longbottom da mu banalne
pytanie.
- Czy Katy Bell jest tylko twoją
przyjaciółką? - zapytał chłopak i według mnie trafił prosto w punkt.
- Oczywiście, że tak! -
stwierdził pospiesznie George, przez co kula znów przybrała fioletową barwę.
Fred zaniósł się głośnym
śmiechem.
...
Po grze udzielił mi się wyjątkowo
dobry humor. Wraz z bliźniakami, Maureen, Angeliną i Lee żartowałam i śmiałam
się z głupich historyjek bliźniaków. Spędzaliśmy swobodnie czas w pokoju
wspólnym, gdy nagle obraz Grubej Damy otworzył się, a do środka wbiegła
McGonagall, a jej mina wskazywała na to, że znów stało się coś niedobrego.
- Co się stało, pani profesor? -
spytało kilka osób zgromadzonych w pomieszczeniu.
- Ktoś został spetryfikowany, mam
rację? - rzuciłam tylko, tak bardzo bojąc się odpowiedzi.
- Fred, George, chodźcie do
mojego gabinetu, natychmiast! - rozkazała, nie zwracając uwagi na nasze
pytania.
- Ale... dlaczego? - oburzyli się
bliźniacy. Najwyraźniej nie wyczuli tej złej energii w powietrzu.
- Powiedziałam coś, chłopcy.
Chodźcie do mojego gabinetu w tej chwili.
- Jeżeli to dotyczy nas, to także
oni powinni o tym wiedzieć. - Bliźniacy wskazali na mnie, dziewczyny i Jordana.
Stan kobiety nie pozwalał jej na
odmowę.
Zaprowadziła nas pospiesznie do
gabinetu i zamknęła za sobą szczelnie drzwi.
- Wasza siostra... - wydało się z
ust kobiety, a jej oczy naszły łzami. - Została uprowadzona przez potwora do
Komnaty Tajemnic!
...
Jedynym rozsądnym miejscem, jakie
w tamtej chwili przychodziło mi do głowy, było drzewo, które kiedyś pokazał mi
Cedrik. Nie zastanawiając się nad tym wiele, wybiegłam w zamku i skierowałam
się w stronę tamtego skweru.
Tą porą roku kwiaty rosły tam
wyjątkowo bujnie, a gałęzie Matki rzucały na ziemię przyjemny cień. Ułożyłam
się na jednym z konarów drzewa i zamarłam w bezruchu. Bezwiednie zapatrzyłam
się w jezioro.
Na jego tafli dryfował drobny
liść o fioletowej barwie. Był nieco pomarszczony i wywinięty, ale pomimo tego
defektu unosił się na wodzie. Jak maluteńka łódeczka. Z wierzchu fioletowa,
lecz na spodzie różowa niczym walentynkowe serca. Dostrzegłam na jego
powierzchni wręcz niezauważalne do tej pory drobiny piasku. Ciekawe skąd się
tam wziął? Być może ktoś rzucał w jego kierunku ziemią, aby zatonął? Tylko
pytanie po co?
W jego stronę podpłynęła znikąd krzyżówka
i chwilę przyglądając się mu, od niechcenia trąciła go dziobem. Liść na chwilę
zanurzył się w błękitną otchłań wody, lecz po sekundzie wynurzył się, a kaczka
odpłynęła. Płynął on powoli, swobodnie, niesiony przez wiatr w nieznanym nikomu
kierunku. Spostrzegłam, że takich listków, jak on, jest więcej na tafli
jeziora. Są ich tysiące. Każdy z nich podróżował w innym kierunku. Być może
kiedyś dane im będzie z powrotem się spotkać.
Wtem mój listek uderzył w inny.
Tamten był dużo większy - zielony od góry i pożółkły od spodu. Odpoczywało na
nim kilka muszek, których skrzydełka mieniły się kolorami tęczy. Mój liść był
bardzo odważny. Po raz kolejny uderzył o nowospotkałego, lecz wtedy woda
napłynęła na jego pokład. Zatonął bezpowrotnie.
Po moim policzku spłynęła
pojedyncza łza. Spojrzałam w kierunku Hogwartu i wtedy zdałam sobie sprawę z
tego, że zamek znajduje się na purpurowym tle. Niemożliwe, aby było już tak
późno. Musiałam spędzić na konarze kilka godzin, ale...
Moje nogi były całe zdrętwiałe.
Nieświadomie pociągnęłam nosem, a wtedy poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
Odwróciłam się momentalnie, myśląc, że to być może któryś z bliźniaków jakimś
cudem mnie znalazł. Jednak wtedy zdałam sobie sprawę, że patrzę na dwumetrowego
centaura o pomarszczonej twarzy otoczonej smolistymi włosami.
Rozpoznałam go do razu. Ten chłód
bijący z jego ciemnych oczu. Był to ten sam stwór, którego spotkałam podczas
ostatniej wyprawy tutaj.
- Witaj, Suzanne, siostro Remusa
Lupina - pozdrowił mnie przybysz. Jego obecność nie pozwalała mi na nic więcej,
poza lekkim przytaknięciem. - Nie musisz się mnie obawiać, nie zrobię ci
dzisiaj krzywdy - zapewnił, siadając obok mnie na kępie traw.
- Ja... - zaczęłam. -
Przepraszam, nie powinnam tu przychodzić, już sobie idę - stwierdziłam, schodząc
z konara rozłożystego drzewa. Moje nogi okazały się jednak tak zdrętwiałe, że
upadłam na ziemię nieopodal centaura.
Ten nie odrywając wzroku od
jeziora uśmiechnął się kpiąco.
- Wy ludzie zawsze mnie
zaskakiwaliście - powiedział, a przez jego niski głos przeszły mnie dreszcze. -
Nawet gdy odstąpi wam się skrawek swojego miejsca, wy nie chcecie go przyjąć.
Nie chcecie, ponieważ go otrzymaliście, a nie wywalczyliście.
- To nie prawda, ja po prostu...
- zdecydowałam się wreszcie zabrać głos.
- Boisz się mnie? - ponownie
parsknął śmiechem. Nie był to jednak serdeczny dźwięk. Raczej drwiący, czujący
nade mną wyższość. - Twój brat początkowo także się mnie bał, gdy Albus
przyprowadził go do nas po raz pierwszy, mało nie krzyczał ze strachu. A swoją
drogą, przekazałaś mu pozdrowienia ode mnie?
- Niestety nie miałam okazji,
Margorm - odparłam zdawkowo.
- A więc pamiętasz moje imię? -
Ta informacja najwyraźniej połechtała ego tego starego centaura.
- Oczywiście, że pamiętam.
Groziłeś mi zastrzeleniem mnie!
- To nie moja wina, że znalazłaś
się na naszym terenie. Nie powinnaś tu zaglądać.
- Dzisiaj postanowiłam zrobić
wyjątek - bąknęłam.
- A czemuż to? Czyżbyś
przechodziła kryzys wieku przedszkolnego? - zadrwił ze mnie.
- Przedszkolnego? - powtórzyłam.
- Piętnaście lat nie daje już panu prawa do nazywania mnie przedszkolakiem.
- Gdybyś wiedziała, ile ja mam
lat, od razu zmieniłabyś zdanie, moja droga - upomniał mnie. - Tak więc dowiem
się twojego powodu do zawitania do tej części lasu?
- Moja bardzo bliska znajoma została
porwana.
- Pewnie bawi się w chowanego,
moja droga. Nic jej nie będzie.
- Uprowadził ją potwór
mieszkający w Komnacie Tajemnic! - podniosłam głos. - Zapewne właśnie teraz
jest przez niego mordowana! Dlatego pan wybaczy, ale wrócę już do Hogwartu. Na
jej pogrzeb, jak by pan zapewne za chwilę to określił.
- Komnata Tajemnic znów została
otwarta? - spytał mnie centaur, po raz pierwszy od rozpoczęcia naszej rozmowy
podnosząc na mnie wzrok.
- Nie wiem, co oznacza to pańskie
"znów", ale tak. Jakiś potwór pałęta się teraz po naszej szkole -
odparłam, stawiając pierwsze kroki w kierunku zamku. Było mi bardzo ciężko, bo
każdy mój kolejny ruch kończył się moim cichym sykiem.
- A więc bazyliszek znów jest w
Hogwarcie - powiedział Margorm, bardziej do siebie niż do mnie.
- Bazyliszek? - powtórzyłam. -
Wiesz co kryje się w Komnacie?
- Oczywiście, że wiem. Tylko tacy
głupcy jak wy, czarodzieje, nie zdajecie sobie sprawy z tak prostych faktów! -
fuknął na mnie i podniósł się z trawy.
- Dlaczego nie powiedziałeś o tym
Dumbledore'owi? On by wiedział, co należy w takiej sytuacji robić!
- On wie, moja droga. Niestety ta
wiedza jest bezsilna, bo to ten, kto otworzył Komnatę, ma prawdziwą władzę nad
bestią!
- Powinnam jak najszybciej wrócić
do zamku - powtórzyłam, znów wykonując kilka desperackich kroków.
- Pomogę ci, Lupin. - Usłyszałam
nagle nad swoim uchem i już po chwili znalazłam się na grzbiecie centaura. -
Pamiętaj tylko, że robię to tylko i wyłącznie ze względu na twojego brata. Nie
darzę cię, dziewczyno, nawet najmniejszą dozą sympatii.
- Obejdzie się - wydałam z siebie
zanim zdążyłam ugryźć się w język. Jednak Margorma to nie obeszło, bo zmierzał
już galopem w kierunku zamku.
...
Kiedy centaur zniknął za zasłoną
lasu, nadal stałam w miejscu, w którym mnie zostawił. Nie miałam ochoty wracać
do wieży gryfonów, chociaż na niebie pojawiały się już pierwsze gwiazdy. Było
mi dostatecznie ciepło, abym nie musiała zbierać się do powrotem. Westchnęłam
głośno i rozejrzałam się wkoło, a wtedy ujrzałam postać szybko zbliżającą się w
moim kierunku.
- Cedrik? - rzuciłam z daleka, na
co nadchodzący przyspieszył kroku i już po chwili trzymał mnie mocno w
ramionach.
- Suzanne, nawet nie masz pojęcia
jak się martwiłem! - szepnął mi brunet do ucha, przez co delikatnie się
zarumieniłam. To jednak nie trwało długo.
- Dlaczego mnie szukałeś?
- Dyrektor zlecił zebranie
wszystkich uczniów do Wielkiej Sali, jednak ciebie nie było! Spytałem
bliźniaków o to, gdzie jesteś, a gdy oni nie potrafili tego stwierdzić,
postanowiłem jak najszybciej cię znaleźć. Dobrze, że się tak szybko odnalazłaś.
- Ponownie przytulił mnie mocno, wtulając twarz w moje rozwiane włosy. - A tak
w ogóle gdzie byłaś?
- Poszłam pod twoje drzewo.
Musiałam sobie coś przemyśleć - odparłam, wymuszając uśmiech.
- Cieszę się, że jesteś
bezpieczna. Gdyby coś ci się stało, nie wiem, co bym wtedy zrobił - wyznał,
przytulając mnie jeszcze mocniej.
Nagle poczułam, że mam drobne
zawroty głowy. Upadłam bezwiednie na ziemię, lecz Cedrik szybko znalazł się
przy mnie.
- Suz, wszystko w porządku? -
spytał z troską, dokładnie lustrując moją twarz.
- Tak, tylko... to chyba ten
nadmiar złych zdarzeń i... - Złapałam się za pulsującą głowę.
- Powinniśmy jak najszybciej
wrócić do zamku.
- Nie! To znaczy ja... nie jestem
w stanie się ruszyć - stwierdziłam, czując jednak, że ból ustępuje.
- Zaopiekuję się tobą, spokojnie
- zapewnił mnie i wtedy momentalnie oblał się rumieńcem. Nie spodziewał się
najwyraźniej po sobie takiego wyznania.
Od czasu jego pojedynku z
bliźniakami starałam się spędzać jak najwięcej czasu z brunetem. Mimo tego, że
chłopak bardzo szybko wrócił do zdrowia fizycznego, odnosiłam dziwne wrażenie,
że stał się bardziej zamknięty w sobie, co doskonale wyczułam w obecnej
sytuacji.
Spojrzałam w oczy chłopaka, które
w tamtej chwili wyrażały zmieszanie.
- Ja nie powinienem tak... chyba
powinniśmy się już zbierać - stwierdził Cedrik, podnosząc się z trawy i podając
mi dłoń, abym wstała. Starał się jednak nie patrzeć na moją twarz.
- Dzięki - powiedziałam, kiedy na
dobre stałam o własnych siłach. Chłopak nie zareagował. Złapał mnie jedynie za
rękę i ruszył w kierunku szkoły.
Wtedy poczułam, że druga taka
okazja może się już nie wydarzyć. Dlatego nie wiedząc, co innego mogłabym
zrobić, złapałam się go kurczowo za ramię i zmusiłam chłopaka, by spojrzał mi w
oczy.
Kiedy już to zrobił, a jego szare
tęczówki wyrażały ogromne zmieszanie, złączyłam nasze usta delikatnym
pocałunkiem. Na moje szczęście chłopak po krótkiej chwili odwzajemnił go
nieśmiało, a wtedy wszystko inne przestało dla mnie mieć znaczenie.
Wtedy Cedrik przerwał.
- Suzanne, czy my właśnie... -
zaczął niepewnie.
- Tak mi się zdaje - odparłam,
ponownie łącząc nasze wargi i powtarzając tym samym swój pierwszy pocałunek.
To smutne, że tak mało osób czyta Twoje piękne opowiadanie. Ja zostanę Twoim czytelnikiem, ale muszę nadrobić pozostałe czterdzieści cztery rozdziały, tylko pierwszy przeczytałem. :C
OdpowiedzUsuńGeneralnie ładnie piszesz, zobaczę jakie zmiany zachodzą w Twoim pisaniu, a potem napiszęjakiś konkretny komentarz.
Bardzo dziękuje za te wiadomość :D
UsuńNawet takie krótkie "pozostałości" wiele dla mnie znaczą i podnosza na duchu ;)
Życzę powodzenia w... przebrnięciu(?) przez te 44 rozdziały i jeszcze raz dziękuję ci b. serdecznie.
Autorka - Suzanne Lupin
Ten pomysł brzmi jak miłe zaczęcie i zakończenie tygodnia :) Jestem za. Zauroczyłaś mnie, albo raczej zahipnotyzowałaś opisem liścia, aż sama prawie się wzruszyłam, gdy zatonął :D Wspominałam, że cudownie piszesz i bardzo miło spędzam czas czytając kolejne rozdziały? :) Mam tylko jedną uwagę - szablon trochę przeszkadza przy czytaniu.
OdpowiedzUsuńBardzo dziekuję za Twój komentarz. Cieszę się, że epizod z liściem wpadł Ci w oko, bo naprawdę starałam się, aby wyszedł (prostacko mowiąc) "poprawnie". Dziekuje także za uwagę dotyczącą szablonu, chociaż naprawdę jest aż tak źle? I czy chodzi Ci o wersje na telefon czy komputer? Bo na komputer wydawała mi sie w miarę czytelna :) Postaram sie jakoś temu zaradzić ;)
UsuńPozdrawiam serdecznie - Autorka, Suzanne Lupin
Chodziło mi o wersję na komputer, te płatki w tle rozpraszały mnie podczas czytania, za bardzo się wybijały. Teraz jest dobrze :)
Usuń