piątek, 12 stycznia 2018

Rozdział 45


Mam szalony pomysł!

Czy nie chcielibyście czytać rozdziałów w poniedziałki rano i piątki wieczór :)

Chciałabym rozpocząć rok 2018 pełną parą i przyspieszyć wstawianie notek.

Napiszcie w komentarzach, czy podoba wam się ten pomysł, ponieważ już w lutym to zamierzenie mogłoby zostać wcielone w życie!

...

Bliźniacy wpadli rozpromienieni do mojego pokoju, taszcząc za sobą zdezorientowanego Neville'a.

- E, chłopaki, nie pomyliły wam się dormitoria? - rzuciła Angelina z kpiną, na co rudzielce obrzucili ją ostrym spojrzeniem.

- Przyszliśmy specjalnie do was, bo wiemy, że w taką niedzielę jak ta z pewnością nie macie nic do roboty. - George wyszczerzył zęby.

- Skąd przypuszczenia, że nic nie robimy? - podchwyciłam. - Przez ostatnie lata nie zauważyliście, że odrabianie prac domowych zostawiamy sobie na siódmy dzień tygodnia?

- Jestem pewny, że dzisiaj zaprzestaniecie tej tradycji. - W oczach bliźniaków dostrzegłam mordercze ogniki, które zawsze były zwiastunem czegoś niekoniecznie dobrego.

- Jeżeli to wykracza poza regulamin, to wybaczcie, ale spasujemy.

- Nie dzisiaj. - Machnął George drwiąco. - Kojarzycie taką grę, jak Szklana Kula?

- Coś się obiło o uszy - stwierdziłyśmy.

- Znakomicie, bo mamy tu takiego delikwenta, który posiada takowy gadżet.

- Neville? - zwróciłam się do pucołowatego drugoklasisty.

- Mam przypominajkę. - Chłopiec wyjął z kieszeni kulę wielkości mojej dłoni.

- Piszę się na to - zadeklarowałam, wychodząc z pokoju.

- To w takim razie, gdzie idziesz?

- Po Maureen, nie mam zamiaru odpuścić jej takiej rozrywki.

...

Gdy wróciłam do pokoju z czarnowłosą, okazało się, że w pomieszczeniu pojawiło się jeszcze kilka nowych osób. Tym oto sposobem nasz skład liczył dziewięciu uczniów, a mianowicie mnie, bliźniaków, Angelinę, Jordana i Maureen, Neville'a oraz ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu - Bell.

Usiedliśmy wszyscy w sporym kółku, a następnie Fred złapał za przypominajkę.

- Powtarzam zasady, jakby ktoś zapomniał. Gra szklana kula polega na tym, że otrzymujecie pytanie i musicie na nie odpowiedź, bez ściemniania - podkreślił. - Jeżeli oszukacie, kula przybierze kolor fioletu. Jeśli poprawnie: zielony.

- Wszyscy zrozumieli? - rzucił George. - Znakomicie, pierwsze pytanie do Neville'a. To przecież jego kula. - Fred rzucił w kierunku chłopca przedmiotem, który mało co, a zostałby upuszczony. Na twarzy bruneta pojawiły się pierwsze krople potu. - Suzanne, dawaj pytanie. Będziemy iść w kierunku wskazówek zegara.

- Jasne - potwierdziłam, patrząc z ukosa na Neville'a. Przez myśli przeszła mi pokusa spytania o jego rodziców, bo zostali oni wspomnieni przez Dumbledore'a a propos wrogów Snape'a, ale szybko wyzbyłam się tego pomysłu. - No dobrze, to może odrobinę zabrzmieć banalnie, ale skąd wziąłeś niezapominajkę? To przecież bardzo rzadki przedmiot.

- A więc - Neville rozluźnił kołnierzyk bluzki. - Babcia dała mi ją, bo jestem bardzo zapominalski. - Oblał się rumieńcem.

- W takim razie skąd wzięła ją twoja babcia? - pytałam dalej.

- Ej, Suz! Tylko jedno pytanie! - skarcił mnie George.

- Ach, tak. Zapomniałam, wybacz - zadrwiłam. - To w takim razie teraz ty. Pytaj, zniosę wszystko.

- Otóż, moje pytanie brzmi - Chłopak chrząknął niedbale. - Jaki masz kolor oczu?

- Zawiodłeś mnie, bracie - stwierdził Fred. - Myślałem, że dasz coś o jej romantycznych schadzkach z Cedrikiem, a ty po prostu pytasz o oczy - zakpił.

- Śmiało, Suz. Wiem, że chociaż tyle potrafisz - ponaglił mnie drugi bliźniak.

- Zielone - odparłam bez satysfakcji, czując ogromny zawód.

- Ha, nie prawda! - George podniósł się z miejsca i zaczął podskakiwać w miejscu, co miało być jakimś tańcem zwycięstwa.

- Ale to prawda, mam zielone oczy - zapewniłam, zerkając na kulę, która znajdowała się w moich dłoniach i była... w kolorze fioletu. - Ona jest jakaś wadliwa. - Postukałam paznokciem w przedmiot.

- Nie, Suzanne - George już się uspokoił. - Ponieważ twoje oczy mają jedynie zielone obwódki wokół źrenic. Tak naprawdę są błękitne! - Cieszył się jak dziecko.

- Kiedy przybyłam do Hogwartu, były całe zielone. To pewnie ta atmosfera głupoty pozbawiła je koloru.

- Nie martw się, Suz - pocieszyła mnie Maureen. - Z błękitem też ci jest do twarzy.

- Dzięki za pocieszenie. George, twoja kolej. - Podałam mu kulę.

- A zatem pytanie do Georga - stwierdził Fred, przyglądając się krytycznie bratu. - Czy ...i mówię tu całkowicie poważnie... byłeś kiedyś zakochany?

- Tak - odparł swobodnie rudzielec i przekazał kulę bratu, która przez chwilę miała barwę zieleni.

Na usta rzucała mi się jakaś kąśliwa uwaga, ale stwierdziłam, że chłopak może wykorzystać to przeciwko mnie.

- Fred, pytam się ciebie - powiedział Lee. - Jeżeli miałbyś do wyboru: Być gwiazdą w quidditch, najlepsza na świecie, czy być niezmiernie bogatym, co byś wybrał?

- Wybrałbym bycie gwiazdą Quidditcha! - po namyśle powiedział z dumą. - Ponieważ jako zawodnik takich Harpi z Oxford's Bridges miał bym ogromną zdolność kredytową!

- Zdolność kredytowa? - zakpiłam

- Było ostatnio na mugoloznastwie. Im więcej zarabiasz tym na więcej możesz się zadłużyć. Czyż to nie ironia?  No ale wracając, kiedy byłbym już tym zawodnikiem, bank Gringotta pozwoliłby mi wziąć ogromny kredyt, przez co zostałbym najbogatszym człowiekiem na świecie!

- Wiesz, że kredyt jest z oprocentowaniem - podchwyciłam.

- A co to takiego? - zdziwił się chłopak.

- Oprocentowanie to taki gadżet, który wymyślili mugole. Im dłużej nie oddajesz, tym więcej naliczają ci odsetek. Cudowna sprawa! Uwierz - zadrwiłam.

- Okey, następna osoba - stwierdził George, wyrywając Jordanowi kulę i podając ją Bell.

- Ej, a ja? - zdziwił się chłopak.

- Ty później, Jordan.

- Angelino, ty mi zadajesz pytanie - powiedziała Bell z lekkim zmieszaniem.

- A więc, Katy, jeśli miałabyś wybrać osobę, którą chcesz bliżej poznać, to kto to by był?

Na twarz szatynki wpłynął czerwony rumieniec.

- Chyba... George - stwierdziła z opóźnieniem, a kula zaczęła mienić się intensywnie zielonym kolorem.

- Gratuluję za szczerość - stwierdziła Angelina. - Maureen, daj mi jakieś pytanie.

- Tylko na to czekałam - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. - A więc powiedz, czy podchody Jordana chociaż odrobinę ci się podobały?

Angelina skamieniała.

- Nie sądzę, aby tak było - odparła poważnie, na co kula zabarwiła się na fioletowo. - To znaczy... fajnie było mieć adoratora, ale... - Odcień kuli coraz bardziej przybierał na intensywności. - Och, tak podobały mi się. Bierz tę kulę, dziewczyno! - fuknęła Johnson.

Wtedy drzwi otworzyły się i stanęła w nich Alicja Spinnet, przyjaciółka Bell.

- Katy, Angelino, mogłybyście przyjść na chwilę do nas. Muszę się was w czymś poradzić.

- Ależ, Alicjo. My jesteśmy skorzy ci doradzić - wyskoczył rozpromieniony Fred.

- Nie sądzę, abyś nadał mi się do wybierania sukienki - oświadczyła Spinnet i zabierając nasze dwie zawodniczki, trzasnęła drzwiami.

- Ja was, baby, nigdy nie zrozumiem! - żachnął się chłopak.

- Okey, Jordan, spóźnione pytanie do ciebie - stwierdziła Maureen, rzucając kulą w Lee. Ten na szczęście złapał ją gładko. - Serio Yaxley ci się podoba?

- Co to znaczy serio? - dopytywał Jordan. - Yaxley jest ładna, zgrabna i...

- Należy do Slytherinu! - zauważyłam.

- Tak, Olivia ostatnimi czasy mi się podoba - stwierdził poważnie chłopak, lekceważąc moją uwagę.

- Okey, w takim razie Neville, pytanie do Georga - rozkazał Fred.

- Jaką to idzie kolejnością? - spytałam.

- Naszą kolejnością, tak jest ciekawiej - przyuważył George, najwyraźniej sądząc, że Longbottom da mu banalne pytanie.

- Czy Katy Bell jest tylko twoją przyjaciółką? - zapytał chłopak i według mnie trafił prosto w punkt.

- Oczywiście, że tak! - stwierdził pospiesznie George, przez co kula znów przybrała fioletową barwę.

Fred zaniósł się głośnym śmiechem.

...

Po grze udzielił mi się wyjątkowo dobry humor. Wraz z bliźniakami, Maureen, Angeliną i Lee żartowałam i śmiałam się z głupich historyjek bliźniaków. Spędzaliśmy swobodnie czas w pokoju wspólnym, gdy nagle obraz Grubej Damy otworzył się, a do środka wbiegła McGonagall, a jej mina wskazywała na to, że znów stało się coś niedobrego.

- Co się stało, pani profesor? - spytało kilka osób zgromadzonych w pomieszczeniu.

- Ktoś został spetryfikowany, mam rację? - rzuciłam tylko, tak bardzo bojąc się odpowiedzi.

- Fred, George, chodźcie do mojego gabinetu, natychmiast! - rozkazała, nie zwracając uwagi na nasze pytania.

- Ale... dlaczego? - oburzyli się bliźniacy. Najwyraźniej nie wyczuli tej złej energii w powietrzu.

- Powiedziałam coś, chłopcy. Chodźcie do mojego gabinetu w tej chwili.

- Jeżeli to dotyczy nas, to także oni powinni o tym wiedzieć. - Bliźniacy wskazali na mnie, dziewczyny i Jordana.

Stan kobiety nie pozwalał jej na odmowę.

Zaprowadziła nas pospiesznie do gabinetu i zamknęła za sobą szczelnie drzwi.

- Wasza siostra... - wydało się z ust kobiety, a jej oczy naszły łzami. - Została uprowadzona przez potwora do Komnaty Tajemnic!

...

Jedynym rozsądnym miejscem, jakie w tamtej chwili przychodziło mi do głowy, było drzewo, które kiedyś pokazał mi Cedrik. Nie zastanawiając się nad tym wiele, wybiegłam w zamku i skierowałam się w stronę tamtego skweru.

Tą porą roku kwiaty rosły tam wyjątkowo bujnie, a gałęzie Matki rzucały na ziemię przyjemny cień. Ułożyłam się na jednym z konarów drzewa i zamarłam w bezruchu. Bezwiednie zapatrzyłam się w jezioro.

Na jego tafli dryfował drobny liść o fioletowej barwie. Był nieco pomarszczony i wywinięty, ale pomimo tego defektu unosił się na wodzie. Jak maluteńka łódeczka. Z wierzchu fioletowa, lecz na spodzie różowa niczym walentynkowe serca. Dostrzegłam na jego powierzchni wręcz niezauważalne do tej pory drobiny piasku. Ciekawe skąd się tam wziął? Być może ktoś rzucał w jego kierunku ziemią, aby zatonął? Tylko pytanie po co?

W jego stronę podpłynęła znikąd krzyżówka i chwilę przyglądając się mu, od niechcenia trąciła go dziobem. Liść na chwilę zanurzył się w błękitną otchłań wody, lecz po sekundzie wynurzył się, a kaczka odpłynęła. Płynął on powoli, swobodnie, niesiony przez wiatr w nieznanym nikomu kierunku. Spostrzegłam, że takich listków, jak on, jest więcej na tafli jeziora. Są ich tysiące. Każdy z nich podróżował w innym kierunku. Być może kiedyś dane im będzie z powrotem się spotkać.

Wtem mój listek uderzył w inny. Tamten był dużo większy - zielony od góry i pożółkły od spodu. Odpoczywało na nim kilka muszek, których skrzydełka mieniły się kolorami tęczy. Mój liść był bardzo odważny. Po raz kolejny uderzył o nowospotkałego, lecz wtedy woda napłynęła na jego pokład. Zatonął bezpowrotnie.

Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Spojrzałam w kierunku Hogwartu i wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że zamek znajduje się na purpurowym tle. Niemożliwe, aby było już tak późno. Musiałam spędzić na konarze kilka godzin, ale...

Moje nogi były całe zdrętwiałe. Nieświadomie pociągnęłam nosem, a wtedy poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się momentalnie, myśląc, że to być może któryś z bliźniaków jakimś cudem mnie znalazł. Jednak wtedy zdałam sobie sprawę, że patrzę na dwumetrowego centaura o pomarszczonej twarzy otoczonej smolistymi włosami.

Rozpoznałam go do razu. Ten chłód bijący z jego ciemnych oczu. Był to ten sam stwór, którego spotkałam podczas ostatniej wyprawy tutaj.

- Witaj, Suzanne, siostro Remusa Lupina - pozdrowił mnie przybysz. Jego obecność nie pozwalała mi na nic więcej, poza lekkim przytaknięciem. - Nie musisz się mnie obawiać, nie zrobię ci dzisiaj krzywdy - zapewnił, siadając obok mnie na kępie traw.

- Ja... - zaczęłam. - Przepraszam, nie powinnam tu przychodzić, już sobie idę - stwierdziłam, schodząc z konara rozłożystego drzewa. Moje nogi okazały się jednak tak zdrętwiałe, że upadłam na ziemię nieopodal centaura.

Ten nie odrywając wzroku od jeziora uśmiechnął się kpiąco.

- Wy ludzie zawsze mnie zaskakiwaliście - powiedział, a przez jego niski głos przeszły mnie dreszcze. - Nawet gdy odstąpi wam się skrawek swojego miejsca, wy nie chcecie go przyjąć. Nie chcecie, ponieważ go otrzymaliście, a nie wywalczyliście.

- To nie prawda, ja po prostu... - zdecydowałam się wreszcie zabrać głos.

- Boisz się mnie? - ponownie parsknął śmiechem. Nie był to jednak serdeczny dźwięk. Raczej drwiący, czujący nade mną wyższość. - Twój brat początkowo także się mnie bał, gdy Albus przyprowadził go do nas po raz pierwszy, mało nie krzyczał ze strachu. A swoją drogą, przekazałaś mu pozdrowienia ode mnie?

- Niestety nie miałam okazji, Margorm - odparłam zdawkowo.

- A więc pamiętasz moje imię? - Ta informacja najwyraźniej połechtała ego tego starego centaura.

- Oczywiście, że pamiętam. Groziłeś mi zastrzeleniem mnie!

- To nie moja wina, że znalazłaś się na naszym terenie. Nie powinnaś tu zaglądać.

- Dzisiaj postanowiłam zrobić wyjątek - bąknęłam.

- A czemuż to? Czyżbyś przechodziła kryzys wieku przedszkolnego? - zadrwił ze mnie.

- Przedszkolnego? - powtórzyłam. - Piętnaście lat nie daje już panu prawa do nazywania mnie przedszkolakiem.

- Gdybyś wiedziała, ile ja mam lat, od razu zmieniłabyś zdanie, moja droga - upomniał mnie. - Tak więc dowiem się twojego powodu do zawitania do tej części lasu?

- Moja bardzo bliska znajoma została porwana.

- Pewnie bawi się w chowanego, moja droga. Nic jej nie będzie.

- Uprowadził ją potwór mieszkający w Komnacie Tajemnic! - podniosłam głos. - Zapewne właśnie teraz jest przez niego mordowana! Dlatego pan wybaczy, ale wrócę już do Hogwartu. Na jej pogrzeb, jak by pan zapewne za chwilę to określił.

- Komnata Tajemnic znów została otwarta? - spytał mnie centaur, po raz pierwszy od rozpoczęcia naszej rozmowy podnosząc na mnie wzrok.

- Nie wiem, co oznacza to pańskie "znów", ale tak. Jakiś potwór pałęta się teraz po naszej szkole - odparłam, stawiając pierwsze kroki w kierunku zamku. Było mi bardzo ciężko, bo każdy mój kolejny ruch kończył się moim cichym sykiem.

- A więc bazyliszek znów jest w Hogwarcie - powiedział Margorm, bardziej do siebie niż do mnie.

- Bazyliszek? - powtórzyłam. - Wiesz co kryje się w Komnacie?

- Oczywiście, że wiem. Tylko tacy głupcy jak wy, czarodzieje, nie zdajecie sobie sprawy z tak prostych faktów! - fuknął na mnie i podniósł się z trawy.

- Dlaczego nie powiedziałeś o tym Dumbledore'owi? On by wiedział, co należy w takiej sytuacji robić!

- On wie, moja droga. Niestety ta wiedza jest bezsilna, bo to ten, kto otworzył Komnatę, ma prawdziwą władzę nad bestią!

- Powinnam jak najszybciej wrócić do zamku - powtórzyłam, znów wykonując kilka desperackich kroków.

- Pomogę ci, Lupin. - Usłyszałam nagle nad swoim uchem i już po chwili znalazłam się na grzbiecie centaura. - Pamiętaj tylko, że robię to tylko i wyłącznie ze względu na twojego brata. Nie darzę cię, dziewczyno, nawet najmniejszą dozą sympatii.

- Obejdzie się - wydałam z siebie zanim zdążyłam ugryźć się w język. Jednak Margorma to nie obeszło, bo zmierzał już galopem w kierunku zamku.

...

Kiedy centaur zniknął za zasłoną lasu, nadal stałam w miejscu, w którym mnie zostawił. Nie miałam ochoty wracać do wieży gryfonów, chociaż na niebie pojawiały się już pierwsze gwiazdy. Było mi dostatecznie ciepło, abym nie musiała zbierać się do powrotem. Westchnęłam głośno i rozejrzałam się wkoło, a wtedy ujrzałam postać szybko zbliżającą się w moim kierunku.

- Cedrik? - rzuciłam z daleka, na co nadchodzący przyspieszył kroku i już po chwili trzymał mnie mocno w ramionach.

- Suzanne, nawet nie masz pojęcia jak się martwiłem! - szepnął mi brunet do ucha, przez co delikatnie się zarumieniłam. To jednak nie trwało długo.

- Dlaczego mnie szukałeś?

- Dyrektor zlecił zebranie wszystkich uczniów do Wielkiej Sali, jednak ciebie nie było! Spytałem bliźniaków o to, gdzie jesteś, a gdy oni nie potrafili tego stwierdzić, postanowiłem jak najszybciej cię znaleźć. Dobrze, że się tak szybko odnalazłaś. - Ponownie przytulił mnie mocno, wtulając twarz w moje rozwiane włosy. - A tak w ogóle gdzie byłaś?

- Poszłam pod twoje drzewo. Musiałam sobie coś przemyśleć - odparłam, wymuszając uśmiech.

- Cieszę się, że jesteś bezpieczna. Gdyby coś ci się stało, nie wiem, co bym wtedy zrobił - wyznał, przytulając mnie jeszcze mocniej.

Nagle poczułam, że mam drobne zawroty głowy. Upadłam bezwiednie na ziemię, lecz Cedrik szybko znalazł się przy mnie.

- Suz, wszystko w porządku? - spytał z troską, dokładnie lustrując moją twarz.

- Tak, tylko... to chyba ten nadmiar złych zdarzeń i... - Złapałam się za pulsującą głowę.

- Powinniśmy jak najszybciej wrócić do zamku.

- Nie! To znaczy ja... nie jestem w stanie się ruszyć - stwierdziłam, czując jednak, że ból ustępuje.

- Zaopiekuję się tobą, spokojnie - zapewnił mnie i wtedy momentalnie oblał się rumieńcem. Nie spodziewał się najwyraźniej po sobie takiego wyznania.

Od czasu jego pojedynku z bliźniakami starałam się spędzać jak najwięcej czasu z brunetem. Mimo tego, że chłopak bardzo szybko wrócił do zdrowia fizycznego, odnosiłam dziwne wrażenie, że stał się bardziej zamknięty w sobie, co doskonale wyczułam w obecnej sytuacji.

Spojrzałam w oczy chłopaka, które w tamtej chwili wyrażały zmieszanie.

- Ja nie powinienem tak... chyba powinniśmy się już zbierać - stwierdził Cedrik, podnosząc się z trawy i podając mi dłoń, abym wstała. Starał się jednak nie patrzeć na moją twarz.

- Dzięki - powiedziałam, kiedy na dobre stałam o własnych siłach. Chłopak nie zareagował. Złapał mnie jedynie za rękę i ruszył w kierunku szkoły.

Wtedy poczułam, że druga taka okazja może się już nie wydarzyć. Dlatego nie wiedząc, co innego mogłabym zrobić, złapałam się go kurczowo za ramię i zmusiłam chłopaka, by spojrzał mi w oczy.

Kiedy już to zrobił, a jego szare tęczówki wyrażały ogromne zmieszanie, złączyłam nasze usta delikatnym pocałunkiem. Na moje szczęście chłopak po krótkiej chwili odwzajemnił go nieśmiało, a wtedy wszystko inne przestało dla mnie mieć znaczenie.

Wtedy Cedrik przerwał.

- Suzanne, czy my właśnie... - zaczął niepewnie.

- Tak mi się zdaje - odparłam, ponownie łącząc nasze wargi i powtarzając tym samym swój pierwszy pocałunek.

5 komentarzy:

  1. To smutne, że tak mało osób czyta Twoje piękne opowiadanie. Ja zostanę Twoim czytelnikiem, ale muszę nadrobić pozostałe czterdzieści cztery rozdziały, tylko pierwszy przeczytałem. :C

    Generalnie ładnie piszesz, zobaczę jakie zmiany zachodzą w Twoim pisaniu, a potem napiszęjakiś konkretny komentarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuje za te wiadomość :D
      Nawet takie krótkie "pozostałości" wiele dla mnie znaczą i podnosza na duchu ;)
      Życzę powodzenia w... przebrnięciu(?) przez te 44 rozdziały i jeszcze raz dziękuję ci b. serdecznie.
      Autorka - Suzanne Lupin

      Usuń
  2. Ten pomysł brzmi jak miłe zaczęcie i zakończenie tygodnia :) Jestem za. Zauroczyłaś mnie, albo raczej zahipnotyzowałaś opisem liścia, aż sama prawie się wzruszyłam, gdy zatonął :D Wspominałam, że cudownie piszesz i bardzo miło spędzam czas czytając kolejne rozdziały? :) Mam tylko jedną uwagę - szablon trochę przeszkadza przy czytaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziekuję za Twój komentarz. Cieszę się, że epizod z liściem wpadł Ci w oko, bo naprawdę starałam się, aby wyszedł (prostacko mowiąc) "poprawnie". Dziekuje także za uwagę dotyczącą szablonu, chociaż naprawdę jest aż tak źle? I czy chodzi Ci o wersje na telefon czy komputer? Bo na komputer wydawała mi sie w miarę czytelna :) Postaram sie jakoś temu zaradzić ;)
      Pozdrawiam serdecznie - Autorka, Suzanne Lupin

      Usuń
    2. Chodziło mi o wersję na komputer, te płatki w tle rozpraszały mnie podczas czytania, za bardzo się wybijały. Teraz jest dobrze :)

      Usuń