UWAGA: ogłoszenie!
Pora na zmianę częstotliwości pojawiania się wpisów na blogu!
Od dzisiaj (18 listopada 2017 r.) w każdą sobotę będzie pojawiał się nowy rozdział, ponieważ notki stały się krótsze od tych na początku (dla przykładu: rozdział 16 zajmował w Wordzie 17 stron A4, zaś obecne zajmują ich średnio 7,5/9) oraz dlatego, że mam więcej czasu, bo odpadło mi wiele obowiązków i przyznaję się bez bicia, mam już kilka rozdziałów napisanych do przodu.
Dziękuję za wyrozumiałość i zapraszam do rozdziału...
***
Czyżbym
już kiedyś wspominała, że czerwiec był moim ulubionym miesiącem? Jeżeli tak, to
absolutnie odwołuję te słowa! Ostatni tydzień tego miesiąca był dla mnie
straszny. Przynajmniej ze względu na moje powiązanie z drużyną, ale może
opowiem od początku...
Był
piękny sobotni poranek. Znajdowałam się wraz z bliźniakami na boisku i
obserwowałam ich poczynania na miotłach, ponieważ dzisiaj miał rozegrać się
ostatni mecz sezonu: pomiędzy Gryffindorem a Huffleputhem, więc emocje sięgały zenitu. Fred i George właśnie mieli wykonać kolejny nokaut Bacha, gdy
usłyszałam dwa głosy wykrzykujące moje imię.
Odwróciłam
się z zaskoczeniem w tamtą stronę, a wtedy ujrzałam Wooda i McGonagall, którzy
z niemałym przerażeniem na twarzach biegli w moim kierunku. Rudzielce nawet się
tym nie przejęli.
-
Coś się stało? - spytałam, gdy tamta dwójka znalazła się obok mnie.
-
Suzanne, nie mów mi, że nic nie wiesz? - rzucił Wood oskarżycielskim tonem,
jakbym zabiła mu połowę rodziny lub, o zgrozo, jakby nasz puchar Quidditcha był
zagrożony!
-
A o czym konkretnie? - Coraz bardziej nurtowało mnie ich dziwne zachowanie.
-
Chodzi o Harry'ego Pottera - Głos zabrała w końcu McGonagall, a na dźwięk
nazwiska chłopaka przeszedł mnie dziwny dreszcz niepokoju.
-
Chyba nie - powiedziałam wyraźnie już zaniepokojona, czując, jak obok
mnie pojawiają się bliźniacy, trzymający w dłoniach miotły.
-
Słuchajcie, sytuacja jest dosyć poważna - stwierdziła kobieta. - Dzisiejszej
nocy w piwnicach szkolnych doszło do dosyć niespodziewanego wydarzenia.
-
Coś się stało Harry'emu?
-
Leży nieprzytomny w skrzydle szpitalnym - odparła profesorka i kontynuowała. -
Stało się tak niestety przez profesora Quirrella, który...
-
Profesor Quirrell? - powtórzyłam. - Przez Quirrell?'a Jąkałę zawsze noszącą śmierdzący turban? On nie byłby do tego zdolny? On się bał muchy latającej po
klasie w czasie zajęć. A tak właściwie, co on zrobił?
-
Niestety okazało się, że taki styl bycia profesora Quirrella był jedynie grą
pozorów - rzekła posępnie. - Nie przestraszcie się tylko... - upomniała ze
strachem w oczach. - ten człowiek nie stanowił oczywiście dla was żadnego
zagrożenia w tym roku szkolnym jak i we wcześniejszych latach. - Zrobiła
dramatyczną przerwę. - ...ale musicie wiedzieć, że profesor Quirrell był sługą
Sami Wiecie Kogo. Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać krył się pod turbanem
profesora najprawdopodobniej od jego wyjazdu do Albanii.
-
Wiedziałam, że jego turban urósł minimalnie od jego podróży - szepnęłam, ale
satysfakcją bym tego nie nazwała.
Po
chwili zdałam sobie też sprawę, że przed świętami wraz z Fredem i Georgem
rzucałam w tego poczciwego profesora i w jego turban śnieżkami. Można
powiedzieć, że Sam Wiesz Kto oberwał ode mnie śniegową pigułą.
-
W piwnicach szkoły był przechowywany Kamień Filozoficzny. Żeby go odnaleźć
należało pokonać wiele trudnych zadań. Niestety zarówno Quirrellowi jak i Harry'emu
wraz z Hermioną i Ronem - Spojrzała przez chwilę na Weasleyów. - udało się to
przejść. - Westchnęła ciężko.
-
Chce nam pani profesor powiedzieć, że jeden z najbardziej cenionych artefaktów
w czarodziejskim świecie był chroniony w taki sposób, że trójce
pierwszoklasistów udało się to przejść? - wydało się z ust Freda, a ja niestety
przyznałam mu rację.
-
To nie istotne - powiedziała profesorka, dla której to pytanie nie było zbytnio
wygodne. - Wood, z racji, że Harry przebywa teraz w Skrzydle Szpitalnym, nie
mamy szukającego. Jako kapitan musisz zdecydować, co zrobi w tym wypadku
drużyna. Albo odwołujemy mecz, albo wybieracie nowego szukającego - jej głos
stał się dziwnie chłodny.
-
Wybieramy nowego szukającego - stwierdził bez namysłu Wood.
-
Znakomicie - skwitowała profesorka i odeszła dostojnym krokiem.
Wtedy
mój wzrok przeszedł na Wooda. Chłopak nie był zbytnio szczęśliwy tą
perspektywą.
-
Zwariowałeś? - spytałam naiwnie. - Przecież nie mamy innego szukającego. Jak
chcesz znaleźć dobrego gracza w... - Spojrzałam na zegarek Olivera. - dwie
godziny!
-
Znamy kogoś, kto się nadaje do tej roboty? - rzucił George, wiedząc, jaka
będzie odpowiedź.
-
Maureen jest ponoć bardzo dobra - przyszło mi nagle na myśl.
-
Maureen nie odstaje od łóżka Pottera na krok - odparł posępnie nasz kapitan. -
Powiedziała, że nie przyjdzie na mecz.
-
A Dean, Seamus! - wymieniałam dalej. - Alicja Spinnet!
-
Tę trójkę też już pytałem. Stwierdzili, że nie podołają.
-
To przecież nie po gryfońsku! - mruknęłam zirytowana. - Naprawdę nikt nie ma
zamiaru? Może nie wiedzą, że jest taka możliwość?
-
Pamiętacie nasz pierwszy, tegoroczny trening i eliminacje do drużyny? Na
szukającego w tym roku nikt się nie zgłosił - przyznał z goryczą. - To jest
najbardziej odpowiedzialne stanowisko w drużynie. Cała presja przegrania i
wygrania meczu leży w twoich rękach. Nie ma znaczenia czy nawalą ścigający,
pałkarze, obrońca. To szukający obrywa za niepowodzenie! - Miotła, którą Wood
do tej pory silnie trzymał w dłoniach, z łoskotem uderzyła o murawę boiska.
-
Przegramy ten mecz - stwierdziłam posępnie. - Ale dobrze zrobiłeś, że nas nie
wycofałeś. Wtedy przegralibyśmy na całej linii.
-
A gdyby tak... - George odezwał się nagle. Wood cały czas trzymał wzrok wbity w
trawę. - Suzanne zagrała jako szukający. - podsunął niepewnie, a na te słowa
coś poruszyło się we mnie niespokojnie. - Nie żartuję. I tak nie mamy
szukającego, a co za różnica czy nie będzie zawodnika czy będzie grała ona. -
Wskazał na mnie.
-
A taka różnica, że jak nam zginie strateg, to możemy też przegrać w przyszłym
roku! - Oliver wybuchnął w końcu, a z jego uszu wręcz wydostawała się para.
-
Przecież nie zginie. A jakby co, to Dumbledore złapie ją w widowiskowy sposób -
poparł Fred brata, a ja poczułam naprawdę silne ukłucie w żołądku.
Po
jego słowach nastało nurtujące milczenie. Wood myślał nad czymś intensywnie raz
patrząc na bliźniaków, a raz na mnie, jakby chcąc wyczytać coś z mojej twarzy.
"To coś" na pewno było wielkim NIE, które wręcz chciałam wykrzyczeć w
ich stronę.
-
Zgoda - wypalił w końcu, a moje nogi ugięły się pode mną.
-
Nie zgadzam się! - powiedziałam prawie że natychmiast i usiadłam na murawie. -
Nie ma takiej opcji, nie zmusicie mnie! Po prostu nie ma takiej siły, abym się
stąd ruszyła! Nie i już! Nie zrobię z siebie głupka przed całym Hogwartem!
-
Zawsze możemy cię podnieść - stwierdził George błyskotliwie, a ja zmroziłam go
wzrokiem.
-
Nawet nie próbuj. Mam wolną wolę i nikt mnie nie wsadzi na miotłę. -
Skrzyżowałam ręce na piersi. - Mój brat może przysłać zwolnienie!
-
Tak - zakpił Fred. - Zwolnienie umysłowe przeciwko lataniu na miotle. Chyba
kpisz?
-
Oliver, nie zgadzam się! - rzekłam w stronę Wooda, zbywając uwagę przyjaciela.
Ku mojej zgrozie, kapitan stał z radosnym uśmiechem i miotłą skierowaną w moją
stronę.
-
Na szczęście ty nie masz tutaj nic do powiedzenia - powiedział i złapał mnie z
ramię. Jednym ruchem znów stałam o własnych siłach. - A teraz weź miotłę, zrób
dwa kółka wokół boiska i postaraj się nie zginąć, bo nie mam zamiaru szukać
kolejnego szukającego.
-
Jeżeli myślisz, że... - zaczęłam, ale Wood wetknął mi miotłę w dłonie, odwrócił
się ode mnie plecami i odszedł, wesoło pogwizdując.
-
Co o tym myślisz, George, czy ona spadnie z tej miotły?
-
Mało powiedziane, Fred - odparł jego brat. Chyba oboje zapomnieli, że nadal tam
byłam.
-
Jeżeli myślicie, że...
-
Suz, nie wydurniaj się, tylko zrób te dwa głupie kółka!
...
Wielkie
reflektory skierowane na boisko, kilkutysięczna publiczność i te przeklęte
okrzyki skandujące moje imię - dobrze, że nigdy nie miałam przeżyć podobnej
sytuacji. Znajdowałam się na swoim miejscu w powietrzu, pomiędzy Fredem a
Georgem i z wyczekiwaniem patrzyłam na panią Hooch rozpoczynającą mecz. Na
trybunach szkolnych znajdowało się może więcej niż pół Hogwartu.
Slytherin
nie przyszedł, bo miał gdzieś wszystkie mecze poza własnymi, większość Krukonów
i cały Huffleputh był na pewno. Gryfoni zostali podzieleni. Część znajdowała
się pod Skrzydłem Szpitalnym i czekała, aż pani Pompfrey wpuści ich, aby mogli
zobaczyć, co dzieje się z Harrym. Szkoda, że nigdy się to nie stanie, bo nasza
szkolna pielęgniarka bardzo ceniła sobie spokój. Cześć Gryfonów została w
swoich dormitoriach, gdyż wiedza, że szukającym jestem JA, nie pozostawiała im
złudzeń - a po co oglądać z góry przesądzony mecz? Z kolei na trybunach
przebywali jedynie ci uczniowie z naszego domu, dla których zasady Godryka
Gryffindora nie stanowiły jedynie starej wycieraczki do butów - używanej tylko
od czasu do czasu.
Wtedy
do moich uszu dobiegł głośny dźwięk gwizdka. Piłki wystartowały, ja
niebezpiecznie poruszyłam się na swojej chybotliwej miotle, a wokół mnie nagle
wszystko zrobiło się czerwono-żółte. Szaty zawodników zlały mi się w jedno i
dopiero po chwili, gdy przelecieli na drugą połowę boiska, odzyskałam
umiejętność poznania.
-
Proszę państwa, zawodnicy ruszyli! Angelina Johnson pięknie posługuje się
kaflem i jak torpeda leci w kierunku bramki Puchonów! - zrelacjonował Jordan.
Musiałam
przyznać, że oglądanie meczu z tej perspektywy było bardzo interesującym
doświadczeniem. Chociaż brzuch, zaczynający powoli boleć z nerwów, nie zapowiadał
kuszącej propozycji. Moim jedynym celem w tym momencie stanowiło nie spadnięcie
z miotły, ale w skupieniu się na tym przeszkadzały mi okrzyki widzów.
Graliśmy
mecz z Huffleputhem. Jego szukającym oraz moim przeciwnikiem był Cedrik
Diggory, z którym, tak się składa, że przyjaźniłam się od jakiegoś roku. Brunet
latał beztrosko nad boiskiem i w spokoju wypatrywał złotej kuleczki,
zapewniającej mu zwycięstwo. W pewnym momencie jego wzrok niestety skupił się
na mnie. Cedrik skierował miotłę w moją stronę, a ja błagałam jedynie, żeby nie
zbliżał się do mnie.
-
A nie mówiłem, że za niedługo staniesz się dla mnie konkurencją? - rzucił na
przywitanie, ustawiając się na przeciwko mnie.
"Skup
się, Suz. Rozglądaj się za zniczem, a jak go dojrzysz, leć w innym kierunku. W
twoim przypadku zmyłka będzie najlepsza" - pocieszałam się w głowie.
-
Nie jestem tu z własnej woli - powiedziałam dobitnie, układając usta w cienką
linię.
"Wbijajcie
te gole. Angelina zrób kilka bramek"
-
Wierzę - przyznał, uśmiechając się uroczo. - Nigdy nie posądziłbym cię o
dobrowolne wejście na miotłę.
-
Fakt. To jak dobrowolne targnięcie się na życie - parsknęłam, zauważając w tym
samym momencie złoty błysk za chłopakiem. - A... Nie powinniśmy wypatrywać
znicza? - Spoglądałam dyskretnie na złotą kulkę.
-
Wolę mieć pewność, że nie zlecisz z miotły - rzekł, robiąc obrót na miotle.
-
DIGGORY, nie podrywaj Suzanne tylko wypatruj znicz! - wydarł się Jordan, przez
co o mały włos nie spadłam z miotły.
"Dzięki,
Lee" - przeszło mi przez głowę, a na twarzy Cedrika dostrzegłam delikatny
rumieniec.
-
Chyba jednak rozejrzę się za tym zniczem - westchnął, drapiąc się niezdarnie za
uchem.
Nie
mogłam na to pozwolić. Jeżeli chłopak zacznie teraz szukać znicza, to nie
będziemy w stanie odrobić tych strat. Powinno być przynajmniej osiemdziesiąt
punktów przewagi dla nas, aby on mógł złapać znicza wartego 150.
"Wybacz,
Cedrik"
Udałam,
że jakaś rzecz mocno mną zaskakuje, a następnie porwałam się w nieokreślonym
kierunku tak, jak potrafiłam najszybciej. Moje dłonie silnie trzymały się
kijka, czułam, że powoli tracę równowagę, a do tego wszystkiego Cedrik siedział
mi na ogonie.
I
jak na razie nie miał zamiaru mnie wyprzedzić, bo nie widział znicza. Nie mógł
go z resztą zobaczyć, gdyż ten znajdował się po drugiej stronie boiska.
-
Dwaj szukający rozpoczęli pościg za zniczem! Brawa dla Suzanne Lupin, która
jest nowym nabytkiem Gryfonów! - kolejne sprawozdanie Jordana. - Brawa dla
Cedrika, aby trochę zwolnił!
-
JORDAN! - głos McGonagall wybrzmiał przez czarodziejski mikrofon.
-
Brawa dla profesor McGonagall za pilnowanie komentatora meczu! - Na wzmiankę o
profesorce oklaski stały się najbardziej żywe.
Starałam
nie przejmować się oceną Jordana. Leciałam po prostu przed siebie i pilnowałam
by nie zgubić jakiejś części siebie po drodze. Wtedy usłyszałam głośny wiwat
widowni.
-
Brawo! 100 punktów do 20 dla Gryfonów! Cóż za emocjonujący mecz.
Wiedziałam,
co muszę zrobić teraz. Wood powiedział mi, że gdy jakimś cudem zdobędziemy
osiemdziesiąt punktów przewagi, Cedrik ma jak najszybciej złapać znicza. Dzięki
temu nasza różnica punktów nie byłaby aż tak drastyczna.
Zrobiłam
ostry skręt na miotle. Cząsteczki powietrza aż zapiszczały od wysiłku.
Wypatrzenie znicza zajęło mi może kilka sekund, a wtedy porwałam się w jego
stronę. Szybciej, szybciej, aż zdałam sobie sprawę, że nie czułam za sobą
Cedrika
Odwróciłam
głowę i dostrzegłam chłopaka, który jakoś nie rwał się do tego, aby znów za mną
lecieć.
-
No nie wygłupiaj się, Cedrik - mruknęłam pod nosem. - Jeżeli ja złapię znicza
to to będzie jakaś pomyłka. - Chłopak nie usłyszał mojej drobnej dygresji.
Znów
spojrzałam w kierunku znicza. Złote skrzydełka mieniły się w słońcu przez co
stał się jeszcze bardziej widoczny.
-
Proszę państwa, CO TO JEST! - Ryk Jordana ogłuszył cały stadion. - Co
zaskakujące, Suzanne do tej pory nie spadła z miotły i, co jeszcze bardziej nas
zdumiewa, ona leci za zniczem!
Nawet
nie chciałam spoglądać w dół widowni. Po prostu latałam za tą kulką niczym
szpieg i... tak naprawdę nie do końca wiem, co ja chciałam zrobić.
Od
znicza dzieliło mnie jedynie kilka łokci. Ach, ten sprzyjający wiatr w żaglach.
Gdy już doznałam drobnej nadziei, że mogę mieć szansę na powodzenie, poczułam,
że moja głowa obrywa czymś bardzo twardym. Pulsowanie potylicy było prawie nie
do zniesienia. Resztką sił utrzymałam się na miotle, która powoli zaczęła
osuwać się w dół, a dręczącemu bólowi głowy towarzyszyło buczenie widowni.
Kiedy
zniżyłam się o parę metrów, zatrzymałam się w powietrzu i rozejrzałam wokół.
Mecz trwał nadal. Zawodnicy nadal śmigali jak istne torpedy, lecz nie mogłam
wśród nich nigdzie wypatrzeć Cedrika.
-
Suzanne, wszystko okey? - rzucił George, balansując na swojej miotle o parę
metrów ode mnie.
-
Bywało gorzej - odparłam z nikłym uśmiechem, który chłopak odwzajemnił. -
Przecież nie pierwszy raz zostałam znokautowana tłuczkiem. - zaśmiałam się
lekko.
-
Pamiętaj, że masz nie zabić się na tej miotle - dodał z otuchą, a następnie
poleciał w jakimś kierunku i odbił pałką tłuczka, kierując go w nieokreśloną
stronę.
...
Jak
się można było spodziewać, przegraliśmy. Jednak nie tak haniebnie, jak się nam
wcześniej zdawało. Puchoni mieli nad nami jedynie pięćdziesiąt punktów
przewagi, co nie było tak skandalicznym wynikiem.
Po
oberwaniu tłuczkiem czułam się w miarę dobrze, ale gdy po zakończeniu meczu
zaczęłam krzyczeć na całe boisko i mało nie potknęłam się o własne nogi,
McGonagall stwierdziła, że muszę iść do Skrzydła Szpitalnego, bo to nie jest
normalnie zachowanie. Oczywiście musieli mnie eskortować bliźniacy, bo, według
profesorki, zaraz mogłam zacząć także toczyć pianę z ust i rzucić się na
jakiegoś ucznia.
Kiedy
znaleźliśmy się przy naszym punkcie docelowym, zastaliśmy przed nim tłumek
rozochoconych Gryfonów, czekających na wizytę do Pottera. Nie zwróciliśmy
jednak na nich jakiejś szczególnej uwagi, ponieważ jakiś chłopak stwierdził, że
moja głowa zaczyna puchnąć. Szybko wpadliśmy do pomieszczenia, którego biel
sprawiała, że nawet chmury robiły się czarne, i gdzie większość łóżek była
wolna.
Na
jednym z tych zajętych leżał Harry, który był nieprzytomny od tego starcia z
Sam Wiesz Kim. Siedzieli przy nim: Ron, Hermiona i Maureen. Szeptali coś między
sobą, ale nic nie usłyszałam.
-
O nie! Jeszcze was mi tu brakowało! Sio, no sio i to już! Wy jako pierwsi nie
macie tu wstępu! - przywitał nas jakże zawsze sympatyczny głos pani Pompfrey.
-
Ale, proszę pani, musiała nastąpić jakaś pomyłka. Suzanne oberwała tłuczkiem w
głowę i teraz jest jej niedobrze. Nasza wizyta tutaj ma jedynie powód medyczny
- odparł Fred, nader uprzejmym tonem, a na jego słowa pielęgniarka jakby
złagodniała.
Szybko
posadziła mnie na jednym z łóżek, dała mi jakieś zielone pastylki, a następnie
zniknęła, tłumacząc się tym, że musi coś pilnie załatwić. W pomieszczeniu
zostałam ja, bliźniacy i tamta czwórka, z czego dwójka z nich mogła nam
powiedzieć, co też takiego ciekawego się stało w nocy.
-
Ron, pst! - szepnął do rudzielca George. - O co chodzi z Sam Wiesz Kim?
-
Nie ważne - odparł chłopak, nawet nie odwracając wzroku.
-
Ron! Braciom nie powiesz? - rzucił Fred, co najwyraźniej podziałało.
Ich
brat wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Maureen i Hermioną, a następnie całą
trójką wstali i usiedli przy moim łóżku.
-
To ma nie opuścić tego materaca - zagroziła Maureen, a my potulnie przystaliśmy
na to.
-
Okey, no więc kojarzycie ten zakaz wchodzenia na III piętro? - zaczęła
Hermiona. - Ja, Harry i Ron weszliśmy tam... przez przypadek którejś nocy.
Odkryliśmy, że jest tam taki okropny pies, który...
-
Ach, Puszek. Cudowne psisko - westchnął George.
-
Wiecie o Puszku? Z resztą mniejsza. Odkryliśmy, że pilnował on takiego
przejścia do lochu. W tym lochu, jak się później okazało, znajdował się Kamień
Filozoficzny, zapewniający nieśmiertelność.
-
Sami Wiecie Kto potrzebował tego kamienia, aby żyć. - wtrącił Ron. - Do tej
pory żywił się krwią jednorożców i...
-
Mózgiem Quirrella.
-
Mniej więcej, Suz - przytaknęła Hermiona. - No i nakryliśmy go tam wczorajszej
nocy.
-
I to wszystko? - westchnęłam, chcąc więcej. - Ale... Tam przecież były pułapki.
Jak udało się wam je wszystkie pokonać?
-
To było raczej proste. Na przykład obok puszka dało się przejść, grając mu na
czymś. Później były tam takie rośliny, co nie lubią słońca. Następnie szachy,
latanie na miotle, jakieś eliksiry i... Zwierciadło Ein Eingarp. - ostatnią
frazę Ron wręcz wyszeptał.
-
Zwierciadło Ein Eingarp - powtórzyli bliźniacy z rozmarzeniem.
-
Wspaniale, lecz... Nie zastanawia was, czemu dojście do tak cennego kamienia
było tak proste?
-
Proste? Wypraszam sobie... - zaczął Ron, który przed chwilą powiedział, cytuję:
"To było raczej proste".
-
Jesteście na pierwszym roku i udało się wam pokonać te przeszkody -
zaargumentował Fred.
-
Bo Hermiona wykuła Zielarstwo - powiedział z zachwytem Ron i wskazał na
dziewczynę. Nie byłam do tego tak samo radośnie nastawiona. Po Maureen także
było widać, że nie tego się spodziewała.
-
Tak, świetnie - powiedzieli w końcu bliźniacy. - A czy Harry to już się
obudził?
-
Jeszcze nie, ale pani Pompfrey uważa, że będzie dobrze - wtrąciła Maureen, a ja
poczułam, że nad moją głową pojawia się żarówka, takie mugolskie urządzenie.
Bliźniakom
najwyraźniej także pewien pomysł wpadł do głowy.
-
Wybaczcie, ale... zapomnieliśmy o czymś i powinniśmy to załatwić... jak
najszybciej - powiedział chaotycznie Fred, w czasie gdy ja wraz z Georgem
zbliżaliśmy się do drzwi.
-
Wrócimy za kwadrans - wydało się jeszcze z ust Georga, a wtedy całą trójką
zniknęliśmy z pomieszczenia, zostawiając za sobą jedynie echo trzaskania drzwi
w futrynę.
...
Pchnęliśmy
lekko drzwi od łazienki i wpadliśmy z impetem do środka. Pomieszczenie nie
zmieniło się zbytnio od czasu, gdy byliśmy w nim ostatnim razem. Jedyną różnicę
stanowiły nowe pajęczyny na ścianach.
-
W każdej chwili ktoś tu może wejść - stwierdziłam, uważnie lustrując
pomieszczenie. Miałam ogromną nadzieję, że tym razem Jęcząca Marta nie wyleci
ze swojej ubikacji i nie zacznie krzyczeć na pół Hogwartu.
-
Bierzemy sedes i znikamy - odparł spokojnie George, otwierając co chwilę
kolejną kabinę. Po chwili wszedł do którejś z nich i rzucił spokojnym tonem: -
Alohomora!
Usłyszeliśmy
skrzyp, następnie jakby westchnienie i po chwili rudzielec wytargał stamtąd
sedes, którego stan był w miarę dobrej jakości.
-
Ten świat nie przestanie mnie zadziwiać. - Parsknęłam śmiechem. - Użyłeś
zaklęcia otwierającego do wyrwania kibla!
-
Umie się to i owo - George wzruszył swobodnie ramionami, a wtedy usłyszeliśmy
piskliwy chichot.
Z
kabiny, z której chłopak przed chwilą wyciągnął sedes, wyleciała Jęcząca Marta
i, robiąc kilka kółek nad nami w powietrzu, zatrzymała się przed nami.
-
A wy co tutaj robicie? - jęknęła wysokim głosem, na którego dźwięk ogarnęła
mnie fala śmiechu. Na szczęście szybko ją przezwyciężyłam.
-
To tajna misja, Marto. Wybacz, ale nie możemy ci powiedzieć prawdy - odparł
poważnie Fred.
-
Powiedz mi! - fuknęła dziewczyna-duch.
-
Chcemy zanieść Potterowi sedes do Skrzydła Szpitalnego - Na twarzy Freda
pojawiło się ogromne rozbawienie.
Marta
jedynie przechyliła głowę.
-
Powiedzcie mi prawdę! - zajęczała.
-
Powiedzieliśmy, a teraz pozwolisz, że zaniesiemy ten sedes w odpowiednie
miejsce? - rzuciłam, a Marta zmrużyła niebezpiecznie oczy.
-
Nie zabierzecie mojej toalety! Powiem Dumbledore'owi!
-
Ciekawe jak to zrobisz? - zakpił George i wraz z Fredem wyszedł razem z sedesem
w rękach.
-
Suzanne! Nie macie prawa zabrać mi mojej...
-
Wiesz, pogadałabym dłużej, ale... Znasz ich przecież - Wskazałam na niebędących
już tutaj Weasleyów. - jeżeli za nimi nie pójdę, to skończy się to naprawdę
okropnie - wydałam z siebie, opuszczając pomieszczenie. Za sobą słyszałam
jeszcze rozpaczliwy jęk Marty.
Zbyłam
go jednak ręką i udałam się za bliźniakami, którzy jakby nigdy nic szli przez
szkolne korytarze, niosąc sedes z łazienki Jęczącej Marty.
Trochę
nam zajęło przetransportowanie go do Skrzydła Szpitalnego, ale gdy mijaliśmy
prób pomieszczenia, przywitało nas w nim zaskoczone spojrzenie Maureen, które
absolutnie wynagrodziło nam włożony w to wysiłek.
-
Czy to jest... - zaczęła Hermiona oburzonym tonem.
-
Sedes Jęczącej Marty - odparli bliźniacy, uśmiechając się szeroko.
-
Postawmy go szybko, zanim pani Pompfrey się zorientuje - skarciłam ich,
podchodząc do łóżka Harry'ego. Na jego szafce nocnej leżał koszyk ze słodyczami,
zapewne od wielbicieli.
Bliźniacy
z trudem postawili nasz nowo nabyty prezent przy łóżku chłopaka.
-
Radziłabym wam jak najszybciej stąd wiać - zwróciła się do nas Maureen. -
Jeżeli pani Pompfrey was zobaczy, będziecie mieli nie lada problemy.
...
Znów
wszyscy zebraliśmy się w Wielkiej Sali, aby pożegnać kolejny cudowny rok
szkolny. Dumbledore jak co roku pozwolił sobie na wygłoszenie cudownego
przemówienia, w którym to pochwalił Pottera, Hermionę i Rona za niebywałe
zasługi dla szkoły. Dał im mnóstwo punktów i przez to jakimś cudem Gryffindor
wygrał, a Slytherin pierwszy raz od ośmiu lat nie otrzymał Pucharu Domów.
Niestety Puchar Quidditcha przeszedł nam koło nosa, co Wood skomentował
siarczystym... - tego niestety nie przytoczę.
A
zatem podsumowując: kolejny rok szkolny zakończony został z sukcesem.
***
Czytam = Komentuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz