sobota, 4 listopada 2017

Rozdział 29

Zapraszam także do odwiedzenia zakładki: Pokój Życzeń

***

- Ty... - zaczął George, ale momentalnie urwał.
- Ja to wyjaśnię... - wzbraniałam się, ale chłopak jedynie podbiegł do mnie i chwycił moją prawą łapę.
- Krwawisz - stwierdził, a ja dopiero teraz skierowałam wzrok na moją kończynę.

I istotnie krwawiłam. Po bladej skórze spływała stróżka krwi, która swoje źródło miała w całkiem sporej drzazdze tkwiącej w mojej dłoni.
To dlatego się tak przerazili. Dlatego, że krwawiłam. Westchnęłam z ulgą. Pewnie wraz z wyrwaniem deski, moje łapy zniknęły, a wtedy drzazga wbiła się w moją rękę. Z nadmiaru adrenaliny tego nie poczułam, ale teraz...
Syknęłam z bólu, gdy chłopak wyciągnął zadrę ze skóry.
- Przepraszam - rzekł, ale jego wzrok cały czas usilnie wpatrywał się w ranę. 
George za pomocą różdżki oczyścił zranienie i sprawił, że zniknęło. Chwała Odysowi, że ostatnio na Zaklęciach mieliśmy tego rodzaju czary.
- Jak się czujesz? - spytał w końcu, a ja spojrzałam na niego, cały czas czując ulgę, że nie widzieli.
- Jest dobrze - odparłam, wstając z pomocą chłopaka. 
Dopiero wtedy spojrzałam na Freda. On silnie wpatrywał się w okno i deski porozrzucane na ganku. George także zwrócił na to uwagę. Do tej pory ten fakt jakoś go nie zdziwił.
- Jak ty to... - wydał z siebie Fred w niemałym szoku. - Tak po prostu? Wzięłaś deskę i wyrwałaś ją? Przecież to niemożliwe!
- Mam wielką siłę w rękach - zakpiłam, a chłopak spojrzał na mnie, jakbym bluźniła.
- Suzanne, nie to, że w ciebie wątpię, ale... Ty podnosisz ledwie torbę szkolną!
- Słucham?! - warknęłam w jego stronę.
- Po prostu nie mam zielonego pojęcia jak udało ci się wyrwać te dwie deski. One były tam wbite przez jakiegoś ogromnego osiłka! Wątpię, czy nawet Hagrid podołałby z taką przeszkodą!
- Może dla was one były wbite jakoś strasznie skomplikowanie, ale dla mnie...
- Po prostu przyznaj, że brzmi to wręcz absurdalnie! - stwierdził Fred. 
- Wcale nie! - odparłam, ale od razu chciałam się z tego wycofać. - Udało mi się to, a ty jesteś po prostu zazdrosny! - George przypatrywał się naszej dwójce z zainteresowaniem. Wiedział, że jeśli nie będę chciała powiedzieć, to im nie powiem, a zachowanie Freda nie miało absolutnie sensu.
- Zazdrosny? O poharataną dłoń i nadszarpnięte ego? Jeszcze czego! - odburknął.
- Co kto lubi - parsknęłam, a wtedy George złapał mnie za ramię i wskazał w stronę okna.
- Najpierw Wrzeszcząca Chata, potem możecie się nawet pochować żywcem! - obwieścił. Niechętnie przyznałam chłopakowi rację. Powinniśmy jak najszybciej znaleźć się w środku.
Po jego wyrazie twarzy wywnioskowałam, że ta sytuacja także bardzo go zaskoczyła. Wolałam jednak pocieszać się wtedy myślą, że George znalazł jakiś racjonalny powód mojej niezwykłej siły, a nie jakąś teorię spiskową.
Posyłając Fredowi ostatni raz oburzone spojrzenie, wyminęłam Georga i stanęłam przy nowo odsłoniętym oknie. Nie namyślając się nad tym długo, położyłam ręce na spróchniałym parapecie, który trzymał się muru prawdopodobnie tylko dzięki magii, a następnie odepchnęłam się nogami od podłoża, przeskoczyłam przez otwór i wylądowałam kolanami na mocno okurzonej posadzce. Podniosłam się z niej ciężko, a wtedy dotarł do mnie niezwykły zaduch tego miejsca.
Znajdowałam się w mocno zacienionym pomieszczeniu, gdzie światło wpadało jedynie przez otwór w wyważonym przed chwilą oknie oraz przez drobne szczeliny w zaryglowanych drzwiach. Nie robiło to jednakże dużej różnicy. Dziury w ścianach pozwalały na rozpoznanie tylko poszczególnych barw.
Cała sceneria pokoju przedstawiała się dosyć upiornie. Z drewnianych ścian zwisały po części odrywające się już tapety w kwieciste wzory, sprawiające wrażenie widmowych cieni. Podłoga była lekko przegnita, zasłonięta po części brzydkim, zmechaconym dywanem, a każdy krok wykonywany na deskach sprawiał, że uginały się niebezpiecznie, odsłaniając tym samym grzyby rosnące pod nimi. Był to najprawdopodobniej hol, ponieważ nie dostrzegłam w nim żadnych mebli oprócz przewróconego, połamanego na kilka części wieszaka, przy którym leżała jakaś stara, zniszczona szmata. Na przeciwko mnie znajdowały się schody prowadzące na górę. Zapewne ten dom składał się jedynie z tego niewielkiego pomieszczenia, w którym teraz przebywałam i tej części na piętrze.
Wtem usłyszałam cichy stuk za moimi plecami. Odwróciłam się w tamtą stronę i napotkałam dwie twarze bliźniaków, którzy z równym zainteresowaniem co ja przyglądali się temu osobliwemu miejscu. 
- Robi wrażenie, co? - rzuciłam niepewnie, bacznie rozglądając się po pomieszczeniu. Co i rusz w oczy wpadały mi nowe szczegóły w nim się znajdujące. Między innymi fakt, że na ścianach znajdowały się ślady pazurów, ubłoconych łap, a nawet krwi. Zapewne jedynie Merlin zdawał sobie sprawę z przerażających starć do jakich musiało tutaj dojść. 
- A mnie zastanawia: kto tu mieszkał - odparł George, przejeżdżając dłonią po wilgotnej ścianie. Za ruchem jego dłoni ciągnęły się czarne smugi błota. - Ta chata wygląda upiornie.
Zgodziłam się z tym stwierdzeniem, chociaż nawet nie trzeba było go wysuwać. Byłam przekonana, że cele w Azkabanie prezentowały się lepiej niż ta zatęchła grzybem nora.
- Powinniśmy wejść na górę - głos zabrał Fred i w ramach potwierdzenia swoich słów podszedł do rozwalających się schodów.
Mądrze zrobił, że nie wszedł na nie od razu. Nie wiadomo było, czy przypadkiem strop nie zawali się pod naszym najdelikatniejszym krokiem.
Stopnie wyglądały, jakby cierpiały tu męki. Poręcz ledwo była do nich przymocowana, a drewno, z którego zostały wykonane, zostało zniszczone przez korniki, grzyby i jakieś dzikie zwierzęta. Bardzo łatwo dało się na nich zauważyć ślady po pazurach lub gryzienia.
- Idę pierwszy, nie idźcie za mną do póki nie znajdę się na samej górze - powiedział Fred, a następnie postawił pierwszy krok na schodach. Te jedynie cicho skrzypnęły, ale nic nie zapowiadało się na to, że miały się zawalić.
Chłopak powoli piął się po niebezpiecznych stopniach, a ja wraz z Georgem przyglądałam się temu z niemałym zainteresowaniem i strachem. Jeden niewłaściwy ruch mógł doprowadzić chłopaka do śmierci. Nagle jego kroki ucichły.
- Słyszycie mnie? - rozległo się wołanie.
- Tak - odparliśmy momentalnie.
- Tutaj jest jakiś korytarzyk i ogólnie straszny bajzel, ale... - przez chwilę się zawahał. - Po prostu tu przyjdźcie.
Wymieniłam z Georgem sceptyczne spojrzenie, ale nie trzeba nam było dwa razy powtarzać. Szybko przemierzyłam schody, a zaraz po mnie zrobił to George.
Kiedy pokonałam ostatni schodek, stwierdziłam, że na górze jest odrobinę duszno, jednakże półmrok był taki sam co na dole. Ściany były gołe - nie znajdowały na nich żadne tapety ani choćby ślady po takich tekturach. Podłoga zaś dawała wiele do życzenia. Leżało na niej kilka poprzewracanych butelek po whisky, kilka opakowań po słodyczach z Miodowego Królestwa oraz zepsute gadżety z Zonka.
- Czyżby stara speluna dla uczniów? - zakpił Fred, a ja skrzywiłam się nieco. Nie uśmiechałoby mi się przychodzić tutaj w celu napicia się na sztywno i porozwalania kilku gratów.
- Sugerują pójść jeszcze do tamtego pokoju. - Wskazałam na zamknięte drzwi, znajdujące się na końcu tego korytarza. Były to jedyne drzwi na tym piętrze. - A następnie zmywajmy się stąd lepiej. - W przeciwieństwie do poprzedniego razu, teraz żaden duch nie zamierzał nas stąd wykurzyć. A przynajmniej nie słyszeliśmy żadnych dźwięków paranormalnych.
Wolnym krokiem podeszliśmy do tamtych drzwi. Kiedy znaleźliśmy się blisko nich, zauważyliśmy grube ślady pazurów, które obdrapały lakier. Były na nich także jakieś litery nabazgrane flamastrami. Między innymi "PP" i "JpR" czy "LpL". Najbardziej zaskoczyły mnie jednakże te wpisane w serce: "SB i DM". 
- My też się wpiszemy - zaproponował z nadzieją George, i wyjął swoją różdżkę z kieszeni. Przez chwilę myślał nad zaklęciem, a następnie zamachnął się nią dwa razy. Na drzwiach pojawił się czerwony napis:

"Rok 1992 - Gryffindor - tajemniczy przybysze: Suz, Gred i Feorge"

- Ciekawe jak szybko zajmie im zidentyfikowanie osób, które to zrobiły - zakpiłam, ale bliźniacy nie przejęli się tym jakoś specjalnie. 
- Nikt się i tak tutaj nie zapuszcza od wielu lat. Możemy czuć się bezkarnie - parsknął George.
Fred zbył mnie jedynie machnięciem ręki. Pchnął pięknie zwandalizowane drzwi i dosłownie zamarł w ich progu, jego brat miał także kamienną twarz, przez co przez chwilę zagościł we mnie strach. Wyjrzałam przez ramiona chłopaków, a wtedy ujrzałam widok nie tyle straszny, co wręcz zaskakujący.
Pokój ten nie przypominał w żadnym stopniu wcześniejszych pomieszczeń. Był całkiem spory, prawie wielkości sali od eliksirów, gdzie mieściło się trzydzieści osób. Na jego ścianach ponownie zagościły tandetne tapety, lecz tym razem były one jeszcze bardziej porozrywane pazurami i wisiało na nich wiele plakatów z drużynami Quidditcha lub dziewczynami na motorach. Kurz na nich przeplatał się z błotem, a w jednym miejscu bardzo wyraźnie układała się czerwona plama, ewidentnie krwi, w kształcie jakiegoś zwierzęcia. Jej cześć przelała się także na podłogę, gdzie ciecz ciągnęła się aż do drzwi, przy których staliśmy. Posadzka była wykonana z drewna i tym razem nie została zasłonięta żadnym dywanem. 
W pomieszczeniu znajdowało się bardzo wysłużone pianino, które instrument przypominało jedynie kształtem. Cześć klawiszy leżało swobodnie na ziemi i dopełniało bałagan. Bałagan, który był robiony tutaj bardzo skrupulatnie i przewyższał nawet ten w pokoju bliźniaków. Przy jednej ze ścian znajdował się stos butelek po różnorakim alkoholu, w przeważającej większości były to puszki po kremowym piwie. Tak samo jak na korytarzu, walały się tutaj opakowania po słodyczach i zepsute gadżety Zonka. W oczy wpadły mi ze dwa podręczniki, kilka zeszytów, stary, przegnity pergamin i wymiętolone pióro. Dwa fotele i stolik, także bardzo poharatane, stały na środku pomieszczenia i imponowały swoją wytrwałością. Ja na ich miejscu już dawno bym stąd uciekła. Zdawały się być one najmniej zniszczone.
Najbardziej okropną rzeczą w pomieszczeniu było jednak co innego. Stare łóżko, na którym były ślady krwi i wypadniętego futra. Obok materaca znajdowały się dwa stalowe łańcuchy, które urwano gdzieś w połowie.
- Myślicie, że to zwierzę, co tu mieszka... - zaczęłam niespokojnie, a bliźniacy dopiero wybudzili się z tego transu. Jakby nigdy nic, weszli do pomieszczenia i bardzo uważnie zaczęli lustrować wszystko wzrokiem.
- Mam nadzieję, że nie trzymano tutaj Puszka - westchnął Fred. - Sama myśl, że mógłbym stanąć z takim potworem twarzą w twarz... - Wzdrygnął się drażliwie.
- To nie mógł być Puszek - powiedział George z przekonaniem. - Nie trzymali by go na takim łańcuchu. Ten został stworzony na coś innego. Coś odrobinę większego od człowieka... Na jakiegoś wielkiego psa albo coś.
- Psa? - powtórzyłam. - W sumie jest tu całkiem dużo śladów psich łap, ale... Musiało być to bardzo dawno. 
- Niby czemu? - rzucił Fred, nachylając się przy jakiejś bluzie. 
- Nie umieszczono by tutaj groźnego zwierzęcia. Nie w takim bałaganie. Jestem przekonana, że uczniowie zaczęli tu przychodzić dopiero po tym stworze.
- Być może - zgodził się ze mną George. - Jednak...
- Patrzcie na to - wtrącił się Fred, a my spojrzeliśmy w jego kierunku. Trzymał w dłoniach dużą bluzę, należącą niewątpliwie do jakiegoś Gryfona.
- Zostaw to lepiej, chyba, że chcesz się zarazić...
- Nie rozumiecie? Możemy się dowiedzieć, kto tutaj przychodził. - Fred wywrócił oczami i zajrzał na metkę ubrania. Sherlock Holmes się znalazł. - Jeżeli znalazłaś tę bluzę, zanieś ją do pokoju numer trzynaście, męskie dormitorium. Zostaniesz wynagrodzona - przeczytał z zaciekawieniem.
- Nieźle - skomentował George i wziął od brata bluzę. Sama także spojrzałam na metkę ubrania.
Męskim pismem było na niej wręcz wciśnięte drobnymi literkami:

Jeżeli znalazłaś tę bluzę, zanieś ją do pokoju nr. 13

(męskie dormitorium, Gryffindor)  Zostaniesz wynagrodzona ;)

- Zachęcające. - Zaśmiałam się serdecznie. - To co, idziemy oddać?
- Zwariowałaś. To przecież jakiś podrywacz! - oburzył się George.
- I chodził do szkoły w latach 1971-197cośtam - mruknęłam z kpiną, czytając drugą stronę metki. - Już od dawna go tutaj nie zobaczysz.
- Też coś - prychnął George i podszedł do miejsca, gdzie przed chwilą znajdował się Fred. Nachylił się nad podłogą.
- Czyli wychodzi na to, że nic tu tak naprawdę nie ma - podsumowałam, odkładając bluzę na fortepian, przez co ten skrzypnął niemiłosiernie. - Okna zabarykadowane, duchy nie są zbyt odważne i nie chcą się z nami przywitać...
- Ale możemy zrobić bar dla uczniów Hogwartu. Umyjemy tamte butelki i będziemy w nich sprzedawać wodę w jeziora - podsunął Fred.
- Do każdej butelki możemy dorzucać podkładkę pod napój - powiedział George, podnosząc się z podłogi. W dłoniach błyszczały mu jakieś przedmioty.
- Co to jest? - spytałam z rezerwą i wraz z Fredem znalazłam się przy chłopaku. 
- Bardzo ładne lusterka. - Zademonstrował produkt, podnosząc go w górę tak, aby światło wpadające przez szparę w oknie mogło je rozświetlić. - Przyda ci się. Będziesz mogła przeglądać się jeszcze częściej. - zadrwił. 
- Z przyjemnością. - wzięłam jedno z trzech, które George trzymał w ręce i przejrzałam się w nim. Zdawało mi się nawet, że błysnęło, kiedy się przeglądałam. Fred w tym momencie wziął sobie drugie lusterko. 
- Super, każdy z nas ma własne szkiełko. Jestem taki szczęśliwy! - zakpił Fred, robiąc głupi wyraz twarzy.
- Śmiej się ile chcesz, ale kiedyś na pewno ci się przyda - odparł George, a po chwili namysłu dodał. - Nie sądzicie, że powinniśmy już wracać?
- Niby tak, ale... Sprawdź, czy na mapie nie narysowano jeszcze jakichś pomieszczeń, należących do tego domu. Można by było jeszcze coś zobaczyć.
Fred przytaknął głową i sięgnął wolną dłonią do kieszeni. Chwilę w niej pogrzebał, a wtedy na jego twarz wkradło się przerażenie.
- Co się stało? - rzuciłam prześmiewczo. - Czyżbyś zgubił mapę? To mi przypomina, jak kiedyś Snape zgubił nasze klasówki - zachichotałam.
- George, powiedz, że ty ją masz - Fred zbył moją uwagę i spojrzał ze strachem na brata.
Ten tylko pokręcił głową przecząco.
- Nie żartujcie sobie - spojrzałam na nich groźnie. - Nie mogliście zgubić mapy! Przecież... Fred, sprawdź pozostałe kieszenie!
- Myślisz, że nie sprawdzałem, Suz? Ja... - I w tej samej chwili moje lusterko jakby kichnęło. Aż podskoczyłam z zaskoczenia tym ruchem. 
Spojrzałam na nie z niemałym szokiem, a wtedy ujrzałam w nim dwie twarze, które intensywnie mi się przyglądały.
- Co to jest? - krzyknęłam, odsuwając dłoń z lusterkiem jak najdalej od siebie. Podobną czynność zrobili bliźniacy.
Patrzyliśmy na siebie jak na trędowatych i zdawało mi się, że staliśmy tak przez kilka minut. Nasz twarze wyrażały tak duże zdezorientowanie, że nie potrafiliśmy nawet wydać z siebie dźwięku.
- Czy to... - wydukał w końcu Fred, a ja z wrażenia wypuściłam z ust tak długo wstrzymywane powietrze. 
- Luterka dwukierunkowe - dokończył George i spojrzał na swoje z grymasem.
- Lusterka dwukierunkowe? - powtórzyłam. - Te do komunikacji? 
- Te do komunikacji. - przytaknął. - A to oznacza, że mamy albo wielkiego pecha, albo ogromne szczęście. - powiedział obojętnym tonem.
- Myślicie, że powinniśmy je tutaj zostawić? - rzuciłam, a bliźniacy momentalnie podnieśli głowy.
- Oszalałaś? - powiedzieli w tym samym czasie. - To prawdopodobnie najlepsza rzecz, jaka przydarzyła nam się w tej szkole po Mapie Huncwotów!
- Ale jeżeli są przeklęte? To przecież nawiedzony dom, jakieś duchy mogły je opętać!
- Nie będziemy używać ich w nocy. - stwierdził George, a wtedy w pokoju rozległ się głośny dźwięk, przez który zjeżyły nam się włosy na plecach.
- Duchy? - wyszeptałam, a miny chłopaków wskazywały na to jednoznacznie.
- Kim jesteś? - krzyknął George, a ja zacisnęłam dłonie na swojej różdżce.
- Wynoście się stąd! - warknął przerażający głos, a nam stanęły gule w gardle.
- K-kim jesteś? - powtórzył chłopak, ale wtedy po naszych karkach przeleciał podmuch mrowistego wiatru. Był paraliżujący.
- Chodu! - wrzasnął Fred i uprzednio wyjmując różdżkę ze spodni, pobiegł przodem. 
Ruszyłam wraz z Georgem tuż za nim. Wybiegliśmy z pokoju w szalonym tempie, przez schody wręcz przeskoczyliśmy, a okno pokonaliśmy tak, jakby go tam w ogóle nie było. Ścieżka, która wcześniej zdawała się taka długa, teraz była naprawdę krótka. Przez Hogsmeade przelecieliśmy jak strzała i szybciej, a przez Miodowe Królestwo do tajemnego przejścia do tej pory nie pamiętam jak udało nam się przedrzeć. Przez całą drogę biegliśmy przerażeni, czując na sobie ten paraliżujący oddech ducha.
Gdy wypadliśmy z garbu jednookiej czarownicy poczuliśmy niewyobrażalną ulgę. 
- Nie mam zamiaru tam wrócić. Nigdy! - postanowiłam, a bliźniacy jedynie patrzyli w stronę, gdzie przed chwilą był otwór. 
- Mamy teraz jednak bardziej poważne problemy - stwierdził George ze smutkiem. - Musimy namierzyć jak najszybciej Mapę.
- Może została w Pokoju Wspólnym? Powinniśmy zacząć tam szukać!
...
Niestety tam jej nie było. Ani w innych miejscach Hogwartu, gdzie przebywaliśmy dzisiejszego dnia. Obawiałam się, że dla dobra mapy, będzie trzeba wrócić do Wrzeszczącej Chaty i tam się za nią rozejrzeć.
Jednak na razie postanowiliśmy nie wykonywać takich kroków. Wróciliśmy tajemnym przejściem w lochach i znaleźliśmy się na korytarzu damskiego dormitorium. Zdyszani wpadliśmy do mojego pokoju, a tam, co nie było już ani dla mnie ani dla bliźniaków specjalną nowością, zastaliśmy Maureen, siedzącą na moim łóżku. Angeliny nie było w pokoju.
- Cześć wam! - przywitała nas dziewczyna beztrosko, przekręcając się do pozycji siedzącej.
- Hej - wydaliśmy z siebie, chcąc aby zabrzmiało to naturalnie, ale nie wyszło to tak, jakbyśmy oczekiwali.
- Co jesteście tacy zmęczeni? - zakpiła, uważnie lustrując nas wzrokiem. - Czyżbyście przypadkiem nie byli zajęci szukaniem...
- Maureen! - wrzasnęłam na dziewczynę, a ta jedynie parsknęłam śmiechem.
- Przecież oddam - stwierdziła pewnie. - Ale najpierw powiecie mi dokładnie o co chodzi z tą jej całą tajemnicą. - powiedziała tonem, nieznoszącym sprzeciwu.
Fakt, dziewczyna wiedziała o istnieniu Mapy od tego pamiętnego dnia, gdy wylazłam na dach. Jednak nigdy nie dowiedziała się o niej więcej, niż tego dnia. Zawsze zbywaliśmy ją głupimi wymówkami... Teraz miała dobry argument, byśmy jej powiedzieli - miała mapę.
- Co chcesz wiedzieć? - Westchnęłam ciężko, a dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
- Kim są Huncwoci? - powiedziała Maureen z taką pewnością, jakby to pytanie dręczyło ją od zawsze.
- Nie wiemy - odparli bliźniacy tak samo, jak wtedy Angelina.
- Czyli Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz to nie są ich pseudonimy? - spytała ironicznie.
- Na to wygląda - rzekł Fred, ale jakby niepewnie. Czyżby zaczął się nad tym głębiej zastanawiać?
- Tak, to ich pseudonimy. Huncwoci to, tak uważam, czwórka chłopaków, która zrobiła tę mapę. - odparłam pełnym zdaniem, a Store zrobiła minę filozofki. 
- A skąd to wiecie? - spytała znowu.
- Skąd? - powtórzyłam niepewnie.
- Prześledziłam całą tę kartkę. Nie ma tu nic o autorach prócz ich pseudonimów... - Zamyśliła się przez chwilę. - Oraz prócz wzmianki o Snape'ie. Najwidoczniej ta czwórka chodziła wraz z nim do Hogwartu.
- Co? - wydałam z siebie.
- No po prostu. Przez chwilę zapomniałam tego zaklęcia, którym ty ją otwierałaś, więc użyłam frazy: Odsłoń swój sekret. Wtedy pojawiły się na kartce cztery zdania...
Momentalnie znalazłam się przy dziewczynie. Spojrzałam na pusty pergamin i zrobiłam tak, jak dziewczyna opowiedziała, że zrobiła.
Już chwilę później na kartce zaczęły pojawiać się mniej lub bardziej koślawe litery.

Pan Lunatyk przesyła wyrazy szacunku profesorowi Snape'owi i uprasza go, by zechciał nie wtykać swojego długiego nochala w sprawy innych ludzi.

Pan Rogacz zgadza się z panem Lunatykiem i pragnie dodać, że profesor Snape jest wrednym głupolem.

Pan Łapa pragnie wyrazić swoje zdumienie, jak taki kretyn mógł zostać profesorem.

Pan Glizdogon życzy profesorowi Snape'owi miłego dnia i radzi mu umyć włosy, bo kleją się od łoju.

Poczułam jak moje serce dostaje palpitacji.
Pierwszy akapit - Lunatyka -  należał niewątpliwie do Remusa. Wszędzie rozpoznałabym jego pismo.
Rogacza nie kojarzyłam, ale Łapa podpisał tym pismem swoją gryfońską bluzę, a dzięki Glizdogonowi mogliśmy wydostać się z przejścia, którego przed chwilą użyliśmy. To on nabazgrał: trzecia cegła od dołu, druga od brzegu i pogilgotać ją.
- Nie zauważyłam tego wcześniej - stwierdziłam najbardziej opanowanym głosem, na jaki tylko było mnie stać. Na szczęście ani Maureen, ani bliźniacy nic nie zauważyli.
- Okey, czyli części sami nie wiecie - powiedziała dziewczyna. - Następne pytanie brzmi: Gdzie znaleźliście tę mapę i jak ją włączyliście... W cudzysłowie włączyliście.
- To są dwa pytania - mruknął George. - Ale niech będzie... Znaleźliśmy ją przypadkowo w biurze Filcha w pierwszej klasie, gdy chcieliśmy się urwać ze szlabanu.
- A wiedzieliśmy jak ją włączyć, ponieważ... - nagle Fred zamilkł i spojrzał na mnie z pytaniem w oczach.
- Mój brat chodził wraz z tymi całymi Huncwotemi - Zrobiłam błąd specjalnie. - do Gryffindoru. Najwyraźniej chwalili się tym komu popadnie i tak się Remus dowiedział. Potem, gdy opowiadał mi o Hogwarcie wtrącił o takiej mapie, więc gdy zobaczyłam ten pergamin stwierdziłam, że to musi być to. - Wzruszyłam ramionami. Moja historia była wyssana z palca. Gdyby Remus się dowiedział, że wiem o istnieniu Mapy Huncwotów...
- Okey, to teraz ja mam pytanie - wtrącił się Fred. - Jak długo obserwowałaś nas na tej mapie?
- Od kiedy ją włączyłam - wyjaśniła. - Dziwię się, że udało wam się zwiać przed Snape'em stamtąd. - zachichotała.
- Snape? - Momentalnie się wyprostowałam.
- No, tak. Nie mówcie, że nie widzieliście go? Stał kilka metrów od was. W tym samym pomieszczeniu!
- Nie, ale... - zaprzeczyliśmy.
- Chyba, żeby użył zaklęcia kameleona - stwierdziłam po chwili. - Wtedy mógłby się wtopić w tło.
Trójka moich przyjaciół skinęła na ten pomysł. Ale czy Snape kłopotał by się aż tak, żeby się tam znaleźć?
- W takim razie pozostaje nam jeszcze jedno pytanie. - rzekł poważnie George. - Dlaczego Snape, mając nas prawie jak na talerzu, nie ujawnił się?


***
Zostawcie po sobie komentarz ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz