sobota, 26 sierpnia 2017

Rozdział 24


Witam wszystkich bardzo serdecznie, życzę przyjemnego czytania :)
 ***
Deszcz tego dnia siąpił niemiłosiernie. Wiatr okalałam z agresją zewnętrzne ściany zamku, a jeżeli ktoś wpadł by na pomysł otworzenia drzwi wejściowych, zapewne skończyło by się to niechybną powodzią. 
Wbrew pozorom, uczniowie mieli dobry nastrój i ze spokojem pałaszowali pierwszy posiłek. Przynajmniej większość, ponieważ piątka trzecioklasistów z Gryffindoru nie mogła tego powiedzieć o sobie.
Siedziałam wraz z Jordanem na samym końcu naszego stołu, gdzie nikt nas nie zaczepiał. Bliźniacy wpadli na podobny pomysł i zrobili to samo, ale zajmując drugi jego koniec. Angelina siedziała mniej więcej po środku i rozmawiała z Katy i Alicją o rzeczach tak istotnych, jak zeszłoroczne przeziębienie. Od czasu do czasu cała nasza piątka łypała na siebie groźnie, chcąc tym samym przekazać, że możemy tak kłócić się w nieskończoność! 
Nasz spór wychodził jedynie nam na złe. Nauczyciele cieszyli się, że na lekcjach nie muszą już przygotowywać całej artylerii przeciwko naszym działaniom psotniczym i że na zajęciach wreszcie jest cicho.
W ogóle ostatnimi czasy Hogwart stał się dość zamyślonym miejscem. Wszyscy pędzili gdzieś, nie wiadomo gdzie i cały swój wolny czas przeznaczali na ciche rozmowy o nauce, Potterze albo Quidditchu. Każdy dzień był niezwykle monotonny, a jedyną odmiennością zdawały się występki Irytka, które już nie robiły na nikim wrażenia.
- Jak myślisz... o czym oni rozmawiają? - spytał nagle Jordan, a ja popatrzyłam na niego smutnym wzrokiem.
- Jest wpół do dziesiątej. - Zerknęłam na jego zegarek. - Powinni teraz omawiać przebieg jakiegoś kawału. - Westchnęłam przygnębiona i znów nadgryzłam kawałek tosta, który zdążył już dawno ostygnąć.
Z bliźniakami nie rozmawiałam od czasu, gdy George naskoczył na mnie po naszym ostatnim meczu Quidditcha. Z racji, że byłam pokłócona z Georgem, Fred także zaprzestał jakiejkolwiek interakcji ze mną. Był wierny bratu i wymieniał ze mną jedynie pocieszające uśmiechy, które jakoś nigdy nie poprawiały mi nastroju. Z Angelina także stanęłam na ścieżce wojennej. Było to zadanie o tyle problematyczne, że widziałam ją praktycznie codziennie, gdyż dzieliłyśmy jedno dormitorium.
- Czy my po prostu nie możemy się pogodzić? - spytał dziecinnie, po raz kolejny wyrywając mnie z zamyślenia. - Tak, wiem, że to naiwne pytanie, ale to staje się już nużące. - Posłał w kierunku naszych wrogo-przyjaciół tęskne spojrzenie.
- Ja nie mam zamiaru pierwsza wystawiać ręki - odparłam momentalnie. - To George zaczął i to jego w tym głowa, żeby...
- A Angelina? - przerwał mi nagle.
- Co Angelina?
- Nie możemy przynajmniej z nią porozmawiać? - zaproponował. Widać było, że jest zdesperowany.
- Sam zacząłeś tę zabawę w kupidyna. Gdybyś się nie wygłupiał, to może udałoby się...
- Przynajmniej spróbuj. - Obdarzył mnie błagalnym wzrokiem.
- A kim ja jestem, żeby godzić skłóconych ludzi! - warknęłam, na dobre rozstając się z tostem i zakładając ręce na piersi. - Po za tym ja także, o ile dobrze kojarzę, się do niej nie odzywam. I przypomnę ci z jakiego powodu! Bo stanęłam po twojej stronie, gdy zacząłeś latać za nią jak piesek!
- Suzanne - Spojrzał na mnie błagalnie, a w jego oczach dojrzałam bezgraniczny smutek.
- Lee, wiesz dobrze, że... - Chłopak wykrzywił usta w błagalnej pozie. Wyglądał trochę jak zbity pies ze schroniska, który stracił pana. "Nie bierz mnie, Jordan, na litość! To na mnie nie działa" Jakby chłopak usłyszał moje myśli, gdyż zasmucił się jeszcze bardziej. - Oh, no dobrze! Wygrałeś - jęknęłam, a czarnoskóry znów złapał dobry humor. - Ale żeby było jasne... - Wzięłam głęboki wdech. - Nie robię tego dla ciebie, a dla pogodzenia nas wszystkich... - powiedziałam, a chłopak uśmiechnął się lekko. - Zaraz wrócę z Angeliną... albo z częścią Angeliny.
Podniosłam się mozolnie z siedzenia, a Lee uniósł dwa kciuki w górę, życząc mi powodzenia.
"Dobre sobie" - mruknęłam w duchu, a następnie odwróciłam się w stronę dziewczyny.
Chyba zrobienie pierwszego kroku było najtrudniejsze, ale stopniowe poruszanie się na przód zbliżało mnie do dziewczyny. W czasie, jakim do niej szłam, zdawało mi się, że nagle wszystko się zatrzymało, a ja poruszam się w smole. Rozejrzałam się przezornie po Wielkiej Sali. Zdawało mi się jak kilkanaście osób przygląda mi się z uwagą.
"Mniejsza" - pocieszyłam się.
Uniosłam wyżej głowę i delikatnie przyspieszyłam kroku, cały czas nie spuszczając wzroku z Angeliny. Nagle jednak w oczy rzuciło mi się coś jeszcze. Bliźniacy patrzyli na mnie z lekkim zaskoczeniem. Chciałam już im odpowiedzieć jakąś wredną miną, ale w tej samej chwili znalazłam się przy Johnson.
- Angelina - rzuciłam pewnie, choć mój głos zabrzmiał dziwnie wysoko. Dziewczyna siedziała w towarzystwie swoich dwóch nowych przyjaciółek oraz Maureen, Hermiony i dwóch dziewczyn, których nie znałam z imienia. - Angelino, czy możemy pogadać! - dodałam, czując jak dziewczyna próbuje mnie olać. Ta dopiero teraz postanowiła się odwrócić. - Ale nie tutaj... na osobności - rzuciłam jeszcze i odwróciłam się do niej plecami, mając nadzieję, że pójdzie za mną.
Tak też się stało, bo chwilę później razem stałyśmy na korytarzu nieopodal Wielkiej Sali.
- Więc... jakby to ładnie zacząć, chciałabym powiedzieć ci, że ta sytuacja powoli zaczyna mnie wkurzać i... - zaczęłam prosto z mostu, bo inaczej nie potrafiłam tego powiedzieć.
- Przepraszam - Angelina przerwała mi nagle.
- Ja rozumiem, że masz teraz swoje ważne sprawy, ale... Że co? - uniosłam na nią wzrok, który do tej pory miałam wbity w podłogę. - Co?
- Przepraszam, wiem, że się źle zachowałam. Ale potem poszło już tylko gorzej. Ty pokłóciłaś się z bliźniakami...
- Georgem.
- Tak, dlatego jakoś tak nie mogłam podejść, a skoro ty teraz podeszłaś to... Pomyślałam, że teraz albo nigdy.
- Czyli zgoda? - spytałam niepewnie, a dziewczyna pokiwała głową. - Uff, to przynajmniej jeden problem z głowy! - Ucieszyłam się i rzuciłam się jej na szyję.
- A jaki jest drugi problem? - zapytała, a ja kilkukrotnie zamrugałam oczami. Dobrze jednak, że tego nie widziała.
- Szkoła, od co? Trzeba się uczyć - powiedziałam, odsuwając się od dziewczyny i rumieniąc się delikatnie.
- Powiedzmy, że wierzę. - Dziewczyna zachichotała, a wtedy z Wielkiej Sali wyszedł Jordan znikim innym jak wraz z bliźniakami.
- Czas na mnie - poinformowałam, ale dziewczyna chwyciła mnie mocno za ramię.
"Przeklęty refleks ścigającego!".
- Skoro dziewczyny są już miedzy sobą pogodzone - powiedział Jordan. - A bliźniacy zrozumieli swój głupi błąd. - "To znaczy: George zrozumiał". - To nadszedł czas...
- Aby Lee przeprosił Angelinkę - Specjalnie zdrobniłam imię dziewczyny, wiedząc, żeczasem nazywa ja tak jej tata. Pchnęłam ją lekko w stronę chłopaka.
Dziewczyna z lekkim ociągnięciem spojrzała na chłopaka. Nie zdążyłam jednak przysłuchać się ich przeprosinom, które tak nawiasem mówiąc wyglądały jak "próba ognia", gdyż Fred spojrzał na mnie znacząco.
- Teraz nadszedł czas na ponowne połączenie sił - skwitował dumnie i pchnął George w moją stronę z taką siłą, że mało nie zderzyliśmy się nosami.
Spojrzałam z rezerwą na rudzielca. "Raz kocie śmierć".
- Przepraszam - bąknęliśmy w tym samym czasie i nie wiedząc czemu na naszych twarzach wykwitły pożądne rumieńce.
Fred zaśmiał się z nas przesadnie.
...
- Nikt, kto nie ma wypełnionego formularza,  nie pójdzie do Hogsmeade! - Przez tłum rozmawiających uczniów, przebił się głos McGonagall.
- Pani profesor! Jeszcze my, my nie daliśmy formularzy! - wydarł się Fred w stronę kobiety, popędzając naszą piątkę co parę sekund.
- Dziękuję - rzekła nauczycielka, gdy wszyscy daliśmy jej swoje zgłoszenia. Miała minę, która bezsprzecznie mówiła, że jest zaskoczona faktem naszego niesamowitego pogodzenia i pojawienia się na miejscu zbiórki.
Faktycznie, jedną z naszych opcji protestu przeciwko przyjaźni z sobą, było nieuczestniczenie w naszym pierwszym wypadzie do Hogsmeade. "My to mamy wyobraźnie!".
- W Hogsmeade musimy odwiedzić Miodowe Królestwo - poinformował Jordan, przepychając się przez innych uczniów.
- Żartujesz sobie? - prychnął Fred. -  Gospoda Pod Świńskim Łbem będzie lepsza!
- Ta speluna? - oburzyła się Angelina, a chłopak zaśmiał się psychopatycznie. - Ja tam na pewno nie pójdę. Prawda, Suzanne?
- Tak, kawiarnia Pani Puddifoot z pewnością przebija wszystko - zakpiłam.
- Ten kącik zakochańców? O, nie! Mnie tam z pewnością nie zaciągniecie. - George udał odruch wymiotny.
- A czy ktoś wspominał o tobie? - odparłam wrednie.
- Właśnie, dzięki, Suz, że mi przypomniałaś. Czy któreś z was będzie miało może ochotę na piwo kremowe? - rzucił Fred, a moi towarzysze momentalnie przystali na ten pomysł.
...
Półgodziny później dotarliśmy do tajemniczej wioski Hogsmeade, którą to zamieszkiwali jedynie czarodzieje.
Była to niewielka czarodziejska społeczność, otoczona z jednej strony przez Zakazany Las, a z drugiej przez pola, mająca w posiadaniu około stu stałych mieszkańców. Domy, znajdujące się tam, zdawały utrzymywać się nadal w ryzach budynków z początku XX-stulecia, a w większości okien były umieszczone stare okiennice, które nadawały uroku temu miejscu. Cała wioska spowijała się niestety w smugach szarego deszczu, niepozwalającego na bliższe przyjrzenie się domostwom.
Znaczną część uwagi zajmowało mi unikanie kałuż, położonych na każdym centymetrze drogi.
- Gdzie najpierw pójdziemy? - spytał Jordan, starający się dostrzec coś więcej, oprócz głównego zarysu budynków.
- Może Miodowe Królestwo? - zaproponowała Angelina rzecz, która bardzo mi odpowiadało, jednak bliźniacy skrzywili się nieznacznie.
- W Gospodzie Pod Świńskim Łbem jest ciekawiej! - zaprotestowali, a ja przewróciłam oczami.
- Może najpierw upewnijmy się, że bez przeszkód można tam wejść - rzuciłam szybko.
- Co to ma niby znaczyć?
- Czy ja wiem, może to, że Gospoda Pod Świńskim Łbem nie jest odpowiednim miejscem dla trzecioklasistów.
- Okey - bliźniacy przytaknęli. - Idziemy wybadać teren, a potem spotkamy się tam z wami. - Uśmiechnęli się chytrze i zniknęli w gęstych smugach deszczu.
- Acha - mruknęłam pod nosem. - To co, idziemy do tej cukierni?
...
Miodowe Królestwo okazało się  jeszcze bardziej niesamowitym miejscem, niż w opowieściach Jordana. Pomimo tego, że była to malutka cukiernia, znajdowały się w niej chyba tony słodkości, zaczynając od czekoladowych żab, a kończąc na pieprznych diablikach. Wybór był tak ogromny, że z pewnością każdy mógł znaleźć coś dla siebie, co jednak nie było proste przez barwną ekspozycję i migające foldery z promocjami.
- To z pewnością będzie moje ulubione miejsce - wymamrotał Jordan, jedząc zachłannie część oferty promocyjnej.
- Lee, uspokój się. Na litość boską! - skarciła go Angelina, jednak to było mizerne w skutkach.
Nikt z klientów sklepu nie zaprzątał sobie głowy brakiem ogłady u Jordana. A było ich naprawdę sporo. Potrzebowało się z pewnością wiele szczęścia, aby w tym przeludnionym sklepie znaleźć choć odrobinę podłogi dla siebie.
- Suzanne, wybrałaś już coś? - spytała mnie Angelina, idąc w kierunku kasy z cukierkami w garści.
- Tak, już dawno - zaśmiałam się, wskazując na dwa pudełka, trzymane w dłoniach.
- Co to? - spytał Jordan, który znalazł się przy nas nie wiadomo skąd.
- A ty nie przy toffi? - zauważyła moja przyjaciółka.
- Skończyło się - odparł z boleścią chłopak i czknął niezdarnie, doprowadzając nas do śmiechu. Lee jednak zdawał się zlekceważyć nasze głupie zachowanie i z zainteresowaniem przyglądał się moim zdobyczom.
- To czekolada, Lee - parsknęłam śmiechem. - Mój brat ją uwielbia, a niestety sprzedawana jest tylko w tym sklepie.
- Ale podzielisz się? - zapytał z nadzieją.
- Zobaczymy. Zwłaszcza, że jedno pudełko jest dla mnie...
- George, są tam... na dziewiątej! - usłyszeliśmy nagle wrzask znajomego głosu.
Chwilę później obok nas stali we własnej osobie bliźniacy Weasley, których policzki były bardziej czerwone niż zwykle.
- I jak się udała pijacka przygoda? - rzuciłam na przywitanie, a oni spojrzeli na mnie z pretensją.
- Ty to jednak masz coś z Trelawney - stwierdził George. - Z tą różnicą, że ty trafnie potrafisz ocenić przyszłość. - Zaśmiał się dźwięcznie.
- No widzicie, ja zawsze mam rację... prawie zawsze - zgodziłam się z ich wymownymi minami. - No dobrze, chodźmy zapłacić, bo musimy jeszcze zobaczyć kilka miejsc.
...
- Jak do tej pory, najbardziej podobało mi się w sklepie Zonka - powiedział Fred, uważnie bawiąc się małą piłeczką-granatem.
- Coś mi się wydaje, że wy dwaj zostaniecie jednymi z lepszych klientów. - Wskazałam na rudzielców.
- Bardzo chętnie przyjmiemy ten tytuł. - zgodził się George. - Po za tym, mają tam naprawdę fajne gadżety. Już nie mogę się doczekać, aż wypróbujemy ten proszek na bekanie lub gnijący żabi skrzek.
- Tylko, błagam, nie na nas - spojrzałam z rezerwą na chłopaka, w którego oczach szalały niebezpieczne iskry. - Przyjaciół nie powinno się atakować. - wzbraniałam się.
- Tak? A kto zaatakował mnie na początku tego roku jakimś śmierdzącym glutem? Czyżby nie ty, Suzanne - Angelina wytknęła mi mój drobny występek.
- To były tylko testy sprawdzające jakość wyrzutu... które oni mi kazali przeprowadzić. - Wskazałam na bliźniaków, robiących miny niewiniątek. - Z resztą użyłam słowa nie powinno, czyli nie jest to w stu procentach zabronione!
- Niedorzeczność! - prychnęła dziewczyna, na co my wybuchliśmy śmiechem.
- Ej, spójrzcie. Pub Pod Trzeba Miotłami, idziemy? - spytał Lee, wskazując na szyld gospody.
- Chętnie - bliźniacy przytaknęli i wpadliśmy do ciepłego wnętrza.
Było to miejsce bardzo przytulne, oświetlone za pomocą magicznie płonących świec. Znajdowało się w nim kilkanaście drewnianych stolików, gdzie wokół nich przesiadywali uczniowie Hogwartu.
- To co, po kremowym? - zaproponowali bliźniacy i poszli wraz z Jordanem do kasy po kufle.
Ja z Angeliną w tym czasie znalazłam wolny stolik.
- Wisicie nam po dwa sykle - poinformowali chłopcy, kiedy wrócili, a następnie dali nam po piwie.
Po chwili każdy z moich przyjaciół pociągnął już z kufla solidnego łyka napoju, lecz ja przyglądałam się mu z drobną obawą.
- Coś się stało, Suz - spytał George, przyglądając mi się uważnie.
- Nie, nic. Tylko...
- Nie mów, że jesteś na odwyku - rzucił Fred, a ja parsknęłam śmiechem. - Dobrze wiesz, że w tym piwie nie ma grama alkoholu! - zapewnił.
- Ja wiem - odparłam i w ramach dowodu, że się nie boję, upiłam część zawartości kufla. - Ohyda... Nie znoszę go! - poinformowałam, ale wzięłam kolejny łyk.
- Pij, żeby nie wyróżniać się z tłumu - zaproponował Jordan. - Jak dosypiesz cukru, nie jest aż takie złe. - Wskazał na pobliską cukierniczkę, a ja parsknęłam śmiechem.
- Skorzystać nie zaszkodzi - rzuciłam i wsypałam sobie kilka łyżeczek cukru do napoju.
- Tylko się nie przesłodź - George upomniał mnie z udawaną troską.
- Jeszcze nikt nie umarł od przesłodzenia piwa - odparłam i pociągnęłam spory łyk trunku. Jednak po chwili momentalnie oddaliłam kufel od ust.
- Nie smakuje nadal? - zdziwił się George teatralnie.
- Ani trochę - mruknęłam płaczliwie udawanym tonem, a następnie ruchem ręki sprawiłam, że zamiast piwa, w naczyniu znalazła się woda. - Lepiej smakuje - wyjaśniłam.
- Ona wcale nie ma smaku.
- Dla ciebie, George. Ponieważ ty straciłeś już zdolność poznania w prawie wszystkich kubkach smakowych!
- Byłaś blisko - rzekł chytrze, a Fred, Lee i Angelina patrzyli na nas z zainteresowaniem. Mało brakowało, a zaczęli by się z nas śmiać w niebogłosy.
- A poprawna odpowiedź to niby jaka?
- Woda nie ma smaku! - Wzruszył ramionami, chowając twarz w kuflu, na co ja jedynie prychnęłam.
...
- Zbieramy się kochani - zdecydował w końcu Fred, a moi towarzysze wstali z siedzisk i zaczęli zakładać płaszcze.
- Suz, ciebie też się to tyczy. - George strzelił mnie w ramię.
- Idziemy do Hogwartu?
- A niby gdzie? - zadrwił.
- Tam - wskazałam głową w bliżej nieokreślonym dla nich kierunku.
- Co to za "tam"? - spytała Angelina.
- Wrzeszcząca Chata - odparłam natychmiast, wywołując zgrozę na twarzach przyjaciół.
- Czyś ty kompletnie oszalała? - skarcił mnie Jordan. "Prawdziwy głos rozsądku". - To najbardziej nawiedzony dom w Wielkiej Brytanii, a ty chcesz tam iść w deszczowe popołudnie?
- A po cóż by inaczej było tam iść? - Uśmiechnęłam się chytrze.
...
- Jesteście nieodpowiedzialni i lekkomyślni!
- Ty także, Angelino, bo z nami idziesz! - odparł Fred, który wyraźnie walczył z sobą, by nie rzucić w jej stronę jakiegoś zgryźliwego komentarza.
Znajdowaliśmy się na obrzeżach Hogsmeade i już niewiele brakowało nam do nawiedzonej chatki. Deszcz nie padał już tak mocno jak na początku, a wiatr przestał wiać, więc nasza widoczność polepszyła się.
Kiedy byliśmy około kilkunastu stóp w odległości od naszego punktu docelowego, zatrzymaliśmy się ze zwyczajnego strachu.
Dom zdawał się być faktycznie przerażającym, gdyż burza wyzwalała w nim jakieś pradawne instynkty. Pod wpływem wiatru, kołysał się on jak oszalały i sprawiał wrażenie, jakby miał się zaraz zawalić.
- Nie podoba mi się to wszystko - skwitowała Angelina, gdy zaczęliśmy podchodzić jeszcze bliżej budynku.
- Nie panikuj, przecież nic nam się nie stanie - odparł Fred na luzaku i podszedł do jednego z okien, które, jak wszystkie inne, było zabarykadowane deskami.
- Widzisz coś w środku? - spytałam z nadzieją.
- Nic. - Chłopak potrząsnął głową. - Chyba, że... Suz, daj mi na chwilę swoją różdżkę - poprosił, a w następnej chwili rzucił zaklęcie w szczelinę między drewnem. - Lumos!
Chłopak znów zajrzał do środka, a następnie chwilę przyglądając się temu, co tam zobaczył, odsunął się od okna.
- I co? - zapytał pewnie George.
- Nic. - Machnął lekceważąco ręką. - Jakieś porozrzucane meble i pełno brudu. Nic ciekawego.
- Żadnych duchów? - zdziwił się Lee.
- Nie, ale... być może w taką pogodę wolą nie wyściubiać się ze swoich kryjówek - Fred powiedział to lodowatym tonem, a Angelinę przeszły ciarki.
- Chodźmy już stąd!
- Zaczekaj, jeszcze chwilę... gdyby udało nam się jakoś dostać do środka to...
- Co wy tam robicie, dzieciaki! - Dobiegł do nas zimny, chropowaty głos. Momentalnie odwróciliśmy się w jego kierunku, a włosy stanęły nam dęba.
W naszym kierunku szedł stary mężczyzna o misternej siwej brodzie. Zdawał się być jedynie widmem, gdyż smugi chłodnego wiatru były tak bardzo teraz widoczne.
Nim się obejrzeliśmy, starzec karcąco lustrował wzrokiem całą naszą piątkę. Żadne z was nie miało zamiaru odpowiedzieć na jego pytanie Wyglądał zbyt groźnie by można było przy nim wydać z siebie jakiekolwiek dźwięki poza krzykiem. Zwłaszcza w takich okolicznościach.
- Nie powinniście się tutaj kręcić! - Patrzył na nas karcąco. - Nie wiecie, że w tym domu dzieją się straszne rzeczy!
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Nie uśmiechała nam się odpowiedź, która twierdziła, że dobrowolnie znaleźliśmy się tutaj. Pierwsza z nas odzyskała jednak głos Angelina. Pomimo silnego spojrzenia starca, z jej ust wydobył się pewny głos.
- Przepraszamy - Na jej słowa Fred trzepnął ją w ramię.
- Nie mnie, a waszych opiekunów należałoby przeprosić! Kojarzę was. Gryfoni z trzeciego roku, czyż nie?
- Widzę, że nasza reputacja wyprzedza nas - Uśmiechnął się dumnie George. W duchy trzepnęłam się w twarz.
- To nie był komplement! - warknął ponownie. - A teraz wynoście się stąd! Już!
Niechętnie przytakneliśmy i ruszyliśmy w stronę Hogsmeade. Jednak, gdy mijaliśmy już upiorne ogrodzenie, oddzielające nas od działki, spojrzeliśmy ostatni raz w kierunku domu.
Tajemniczy mężczyzna nie zauważył tego i nadal szedł pewnym krokiem zapewne w kierunku ciepłej izby.
- Kto to jest? - mruknął z pewną odrazą Jordan.
- To właściciel Pubu Pod Świńskim Łbem - odparł Fred po namyśle. - Widzieliśmy go, kiedy chcieliśmy się dostać do tej...
- Speluny - podsunęła Angelina, najbardziej oddalona od wątpliwej jakości płotu.
- Jak uważasz - mruknął Fred od niechcenia. - Ale przysięgam, że jeszcze tu wrócimy!
...
Kiedy wróciliśmy do Pokoju Wspólnego, długo rozmawialiśmy o tym, co wydarzyło się przed chatą. Po pewnym czasie jednak dopadła nas senność i poszliśmy do swoich łóżek.
Jakieś pół godziny później, kiedy upewniłam się, że moja współlokatorka śpi, a Mapa Huncwotów znajduje się ze mną, a nie przypadkiem u Georga, wstałam z łóżka i cichym krokiem wyszłam z pokoju.
Kiedy mijałam Pokój Wspólny zauważyłam siedzących w kącie Rona, Hermionę i Harry'ego, ale zbytnio nie zaprzątnęłam sobie nimi głowy. Jedynie na szczurze Rona zdążyłam się poodgrażać w myślach przez chwilę.
"Zwierzęta raczej mnie nie lubią... I z wzajemnością!"
Następnie ostrożnie zaczęłam przemykać pomiędzy korytarzami zamku, aż nie natrafiłam na upragniony korytarz na VII piętrze. Przeszłam wzdłuż jednej z jego ścian trzy razy, a następnie zniknęłam za przejściem, które pojawiło się tam magicznie.
Znów znajdowałam się w Pokoju Życzeń. Nie byłam w nim od czasu odwiedzenia zwierciadła Ein Eingarp. Zwyczajnie bałam się spróbować po raz kolejny animagii, mając z tyłu głowy fakt, że to także może być ślepy trop.
"Ale może tym razem będzie lepiej" - pomyślałam - "Wyobrażę sobie tego głupiego wilka, a wtedy zobaczymy, co będzie dalej"
Uklękłam na zimnej posadzce. Rozejrzałam się wokół, a następnie po prostu przymknęłam oczy i... odpłynęłam.
Pamiętam, że znalazłam się w swoim domu. Krążyłam chaotycznie po pokojach, szukając brata, jednak na próżno. Kiedy już miałam się poddać, usłyszałam wycie wilka, które z pewnością nie należało do mnie. Pognałam w tamtym kierunku, a gdy wyszłam z budynku, dostrzegłam brata, który był chwilę po przemianie w wilkołaka. Jego wzrok był dziki i nieobecny.
Remus rozglądał się nerwowo po okolicy, aż w końcu jego wzrok spoczął na mnie. Chwilę mi się przyglądał, a następnie pędem rzucił się w moją stronę.
"Teraz albo nigdy" - pomyślałam, a wtedy poczułam jak zmieniam swoją postać.
Stałam się wilkiem!
Brat patrzył na mnie niepokojącym wzrokiem, ale po sekundzie, która zdawała się dla mnie trwać wieki, nachylił się nade mną i polizał skrawek mojego ucha. Odsunęłam się od niego niepewnie.
- Suzanne - Usłyszałam jego stłumiony głos. Był taki słaby, ale i tak z łatwością udało mi się go wychwycić.
***
Co myślicie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz