Niestandardowo tytuł: "Wróżba i płynąca z niej
nauka"
Witam,
Przez przyczyny losowe wstawiam rozdział dzisiaj (za
tę komplikację bardzo przepraszam, ale okazało się, że w innym wolnym terminie
nie będę dostępna).
Za ostatnią nieregularność chciałabym przeprosić, ale liczę
na wyrozumiałość, gdyż, jak wiadomo, wakacje są czasem licznych niespodzianek
(niekoniecznie pozytywnych)
***
Przez dwa ostatnie miesiące trwania szkoły zdążyłam
zauważyć, że wróżbiarstwo staje się dla mnie przedmiotem, obfitującym w dobry
humor. Bezsprzecznie, jakkolwiek zły i melancholijny miałam nastrój, tak zdawał
się on jedynie wspomnieniem, dzięki groźbom śmierci, wymierzonym we mnie lub w
innych uczniów przez nauczycielkę.
Tak i tym razem chłonęłam każde słowo swojej
"mentorki", która nad wyraz wylewnie starała się przekazać nam istotę
wróżenia z herbacianych fusów. Choć osobiście uważałam wróżbiarstwo za
przedmiot kompletnie nieprzydatny w życiu, próbowałam wtopić się w tłum, słuchający
z zapartym tchem, i nierzadko ze łzami w oczach, przepowiedni nauczycielki.
Po raz kolejny na tej lekcji rozejrzałam się po klasie.
Część uczniów faktycznie zdawała się być zainteresowana lekcją, do takich też
osób zaliczała się Angelina. Jednakże ona nie miała innej możliwości. Mogła
albo wysłuchiwać paplaniny Trelawney albo też poddać się mojemu nurtującemu
spojrzeniu i zacząć wreszcie ze mną rozmawiać, bo prawda była taka, że kiedy
dziewczyna zorientowała się, że trzymam wraz z bliźniakami stronę Jordana, postanowiła
się nie odzywać do całej naszej czwórki.
W tym samym czasie Fred i George wymieniali między sobą
jakieś informacje, zapewne dotyczące nowego dowcipu i, o ile mnie pamięć nie
myli, właśnie dzisiaj miała odbyć się ich ostatnia kara po tym pamiętnym
wypadzie na trzecie piętro. Kilka dni po tym zdarzeniu przez przypadek wpadłam
na Hagrida w jego chatce i tam olbrzym poczęstował mnie inną dozą informacji.
Otóż z jego perspektywy bliźniacy weszli do tamtego pomieszczenia i zaczęli
szturchać Puszka jakimś fletem, znalezionym nieopodal - gdyby nie Hagrid,
zapewne cerber pożarłby ich żywcem.
Spytałam się go także o te osoby, które włamały się do tam
przed bliźniakami. Okazało się wtedy, że był to Potter wraz z Ronem i Hermioną.
Co do chłopaków to mogłam się tego po nich spodziewać, lecz obecność Granger
strasznie mnie zaskoczyła. Wydawała się nieco rozsądniejsza, ale no cóż, pozory
czasem mylą.
Zdawało mi się także, że od tego czasu ich relacje jakoś tak
pogłębiły się. Spotykałam ich często razem, śmiejących się lub odrabiających
razem lekcje. Maureen jednakże powiedziała mi, że taka kolej rzeczy trwa
dopiero od Halloween, kiedy to górski troll zaatakował to cudowne trio.
- Tak mi przykro, skarbie - ta sama fraza po raz kolejny
przedarła tę monotonię w klasie.
- Pani profesor, czy po tylu latach przewidywania czyjejś
śmierci nie czuje się pani znudzona? - wyrwało się z mojego gardła, przez co
wszystkie oczy w klasie skierowały się na mnie.
- Słucham? - Sybilla wydała się być bardzo zszokowana moimi
słowami.
- Czy nikomu w tej klasie nie jest pisana szczęśliwa
przyszłość? - oddałam pytanie, choć ponoć to niegrzeczne.
- Suzanne - profesorka najwyraźniej zebrała myśli szybciej,
niż mi się wydawało. - Chyba nie rozumiesz istoty naszych lekcji. - Po chwili
zwróciła się do całej klasy. - Niewiedza jest bólem, moi drodzy. Dlatego też
my, jasnowidze cały czas staramy się zgłębić tajniki przyszłości -
powiedziała spokojnie. - Dlatego należy studiować sumiennie tak ważny
przedmiot, jakim jest wróżbiarstwo.
- Hipokrytka - prychnęłam pod nosem, a bliźniacy parsknęli
śmiechem.
...
Kilka dni później w Hogwarcie miało miejsce bardzo podniosłe
wydarzenie. Rozpoczął się oficjalnie sezon Quidditcha, zaczynający się od meczu
Gryffindoru ze Slytherinem. To z pewnością był powód do podniesienia ciśnienia
w żyłach wielu uczniów i nauczycieli.
- Maureen! - krzyknęłam, biegnąc za dziewczyną, która miała
zamiar wyjść z Pokoju Wspólnego. - Idziesz na dzisiejszy mecz? - spytałam po
chwili, łapiąc oddech: trzeba popracować nad formą.
- Yyy - wydukała. - Chyba jednak sobie odpuszczę. -
stwierdziła niepewnie, zakładając jedno z czarnych pasem swoich długich włosów
za ucho.
- Jesteś pewna? Będzie fajnie - zachęciłam. - Jakby co,
zawsze możesz także wziąć ze sobą książkę. - Wskazałam na przedmiot, trzymany
przez nią w ręce.
- Nie... raczej nie skorzystam. - zaprzeczyła z uśmiechem. -
Nie specjalnie lubię być w centrum uwagi, a obecność na boisku z książką raczej
mi ją zapewni.
- No trudno. - Wzruszyłam ramionami. - Ale wiesz... Jakby
co, zawsze możesz zmienić zdanie.
- Właśnie - odparła i znów skierowała się w stronę wyjścia,
lecz przy samym przejściu znów się zatrzymała. - Suzanne, a właściwie to czemu
pytasz? - zapytała z zaciekawieniem.
- Nie mam z kim iść na stadion, ponieważ bliźniacy są teraz
na ostatnich ćwiczeniach, Lee rozmawia z McGonagall, a Angelina się do mnie nie
odzywa - mruknęłam w nadziei, że ci zdrajcy mnie usłyszą.
- Nie za ciekawie - skwitowała dziewczyna. - Ja tak w
zasadzie także nie mam z kim iść. - stwierdziła nagle, kiedy już miałam zamiar
wrócić do pokoju. - Harry tak się denerwował przed meczem, że wyszedł trzy
godziny przed wszystkimi wraz Ronem i Nevillem. Oczywiście Dean i Seamus także
z nimi poszli, myśląc pewnie, że ja nie pójdę.
- Czyli jednak idziesz - zaśmiałam się perliście, podając
dziewczynie rękę, byśmy pod ramię mogły pójść na boisko.
...
Pół godziny później rozstałam się z Maureen, która poszła do
Deana i Seamusa, i znalazłam się w szatni Gryfonów, przysłuchując się uważnie
bojowej przemowie Wooda, wychwalającej naszą drużynę jak nigdy.
- No dobra chłopaki... - zaczął rzeczowo.
- I dziewczyny! - dodała Angelina, której niewzruszona mina
doprowadzała mnie powoli do szału.
- I dziewczyny. - zgodził się Wood. - Za parę minut rozpocznie
się mecz, decydujący o wszystkim.
- Niekoniecznie - wtrąciłam, ale chłopak zbył tę uwagę.
- Suzanne, trochę wiary - szepnął George w moją stronę.
- Pamiętajcie, że dzisiejszy skład naszej drużyny jest
jednym z lepszych z ostatnich lat. Wychodzimy teraz po zwycięstwo. Bo wiemy, że
zwyciężymy.
- Chyba, że jednak przegramy - to także szepnęłam do Georga,
a ten parsknął śmiechem.
- Walczcie dzielnie, choćbyście musieli przypłacić to...
czymś cennym - zakończył koślawo, a wtedy wszyscy wyszliśmy na murawę.
Ja na samym początku skierowałam się jednak w stronę trybun
dla uczniów, gdzie znajdowali się Gryfoni, lecz mimo tego i tak gruntownie
śledziłam wzrokiem boisko.
Parę chwil później zawodnicy wystartowali.
- ...Angelina Johnson momentalnie przejmuje kafla. Jest to
taka zdolna zawodniczka... i ładna - zrelacjonował Jordan, choć niekoniecznie
dotyczyło to meczu.
- Jordan! - McGonagall, jak zwykle stojąca na stołku
przestrzegania prawa, upomniała dosadnie Lee.
- Świetne prowadzenie. Zgrabny przerzut do Katy Bell, lecz
niestety dziewczyna traci kafla, a ślizgoni postanawiają odrobić straty. Marcus
Flint dopadł do piłki i puścił się z zawrotną szybkością w kierunku bramki
Gryfonów. Na całe szczęście jeden z gryfońskich pałkarzy rozgramia z hukiem
przeciwnika, przez co ten traci kafla. Ten znów jest w posiadaniu Angeliny.
Dziewczyna w niesamowity sposób wykonuje skomplikowane uniki w powietrzu - W
rzeczywistości ona tylko zmieniała wysokość lotu. - i mknie w kierunku
ślizgońskich pętli. Bierze zamach i... GOL!!! 10 punktów przewagi na
Slytherinem!
W tym samym czasie Harry dość niepewnie szybował nad
pozostałymi zawodnikami. Co i rusz robił jakiś obrót w powietrzu, lecz było to
raczej spowodowane doskwierającą nudą, niż rzeczywistym wypatrzeniem znicza.
- Ale co to? To nie może być! Potter wypatrzył znicza. Leci
wprost na niego, chociaż Higgs siedzi mu na ogonie. Toczą bardzo nierówną
walkę, ale jestem pewien, że szukający Gryfonów okaże się lepszy! - Chwila
ciszy. - Przepraszam, pani profesor. Widzicie jak w nich kipią te emocje? Lecą
łeb w łeb i tak naprawdę nic nie jest przesądzone... chyba, że... Tak! Potter
wysunął się na prowadzenie, jest dużo szybszy od Higgsa! Jego dłoń wręcz styka
się ze zniczem! - Głęboki wdech wśród publiczności. - Niemożliwe! Flint wyrwał
pałkę jednemu ze swoich pałkarzy... to odrażające! Uderzył nią w Harry'ego z
taką siłą, że...
- JORDAN!
- To znaczy... Po tym jawnym i oburzającym faulu...
- Jordan, ostrzegam cię!
- No dobrze już, dobrze! Flint o mały włos nie zabił
szukającego Gryfonów, co przecież mogło zdarzyć się każdemu, to jasne, więc
rzut wolny dla Gryfonów. Wybija Bell.
Przeciskałam się przez tłum uczniów, którzy aż nadmiernie
okazywali swoje emocje, gdy nagle usłyszałam, jak ktoś woła moje imię.
Rozejrzałam się wkoło, a wtedy napotkałam wzrokiem Cedrika, który zaledwie parę
osób dalej machał do mnie jak oszalały. Szybko przecisnęłam się do niego.
- Wolne? - spytałam przezornie, a chłopak wskazał ręką tak,
że mogłam usiąść. - Jak ci się podoba mecz?
- Chyba jest w porządku - stwierdził i dodał po chwili. -
Potter jest całkiem niezłym graczem.
- Ma talent... podobno, bo ja nie wiem.
- Jak to?
- Właśnie rozmawiasz z najgorzej grającą osobą w Quidditcha,
jaką kiedykolwiek w życiu poznasz - poinformowałam. - Nie chwaląc się.
- Czyli oprócz numerologii nie idzie ci także i w sporcie?
- Na to wygląda, ale z numerologii biorę od ciebie
korepetycje, więc jeden problem z głowy - zaśmiałam się, nie odrywając wzroku z
zawodników. George co parę chwil posyłał nerwowe spojrzenie bratu, a następnie
rozglądał się po trybunach.
Jednak wtedy uwagę wszystkich zgromadzonych znów przykuł
Potter. Chłopak zdawał się stracić panowanie nad miotłą, która zaczęła poruszać
się perwersyjnie. Część z uczniów wstrzymało oddech, a co bardziej szaleni,
zaczęli nawoływać w jego stronę jakieś głupie komentarze. Najbezczelniejsze
należały oczywiście do tych uczniów, mających zielonego węża na swojej piersi.
Wśród najgłośniejszych uwag dało się wychwycić między innymi głos Yaxley, która
w tym roku szkolnym dziwnie przycichła, i Malfoya, walczącego o tytuł dupka
szkoły.
To wszelako nie pomagało szukającemu. Jego miotła zdawała
się zbuntować i zaczęła uprawiać jakieś dzikie ruchy, które zaraz miały
doprowadzić do zwalenia chłopaka z miotły. Dostrzegłam jak niektórzy
nauczyciele starali się sprowadzić go na ziemię, a kiedy to nie przyniosło
rezultatów, bliźniacy postanowili zbliżyć się do tej szalonej miotły i wziąć
Pottera na swoje. To także nic nie dało. Kij jakimś dziwnym sposobem zaczął żyć
własnym życiem i zbuntował się przeciwko wszystkiemu.
W czasie trwania tego zamieszania ślizgońscy gracze nie
zaprzestali gry. Flint przyczepił się do kafla jak pijawka i, w trakcie kiedy
Wood pomagał Harry'emu ewakuować się z miotły, rzucał w kierunku Gryfońskich
bramek piłką, zapewne w nadziei, że to mu pozwoli odzyskać stracone punkty.
Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Miotła Pottera nagle
zatrzymała się, a chłopak zdawał się być już bezpiecznym.
- Na pewno jesteś cały? - Wyczytałam z ruchu warg Georga, a
kiedy Potter kiwnął pewnie głową, byłam już spokojna.
Zawodnicy znów wrócili na pozycje, a mecz po raz kolejny się
rozpoczął.
- Mało brakowało, czyż nie? - zagadnął Cedrik, a ja
przytaknęłam głową. Nagle rozejrzałam się wokół siebie.
- A tak właściwie... To gdzie są twoi przyjaciele? -
spytałam, po raz pierwszy od dłuższego czasu patrząc na chłopaka.
- Jakoś tak nie przyszli - odparł beztrosko. - Część
stwierdziła, że przez nawał nauki nie mogą, a część, podobnie do ciebie,
spóźniła się, więc pewnie siedzą po różnych stronach boiska.
- A z ciebie jest taki wielki fan Quidditcha, że przyszedłeś
wcześniej? - zaśmiałam się, a chłopak wypiął dumnie pierś.
- Wiesz, powiem ci w sekrecie, że jestem całkiem niezły w
tym sporcie. - Puścił mi oczko.
- Nie wątpię - zironizowałam.
- Tylko najlepsi mają szansę na bycie zawodnikiem w swojej
domowej drużynie Quidditcha. - Uśmiechnął się pewnie, a ja przez chwilę
wgapiałam się w niego jak w Buddę.
- A no tak, przecież ty jesteś szukającym Huffleputhu! -
Pacnęłam się w głowę. - Wiedziałam, że znałam cię skądś wcześniej.
- Świat jest mały.
- To przez ciebie Gryffindor przegrał zeszłoroczne
rozgrywki! - Już nawet nie potrafiłam ukryć zaskoczenia. - Pamiętam, że potem
przeżywałam to przez jakiś tydzień. Ale fakt... jesteś dobry. - Pokiwałam z
uznaniem.
- Miło słyszeć takie słowa - stwierdził z miłym uśmiechem i
najwyraźniej chciał jeszcze coś dodać, lecz głos Jordana uniemożliwił mu nawet
zrozumienie własnych myśli.
- HARRY POTTER ZŁAPAŁ ZNICZA! GRYFFINDOR WYGRAŁ! GOŃCIE SIĘ
SIEROTY Z SLYTHERINU!!!
- JORDAN!
...
Krótko po zakończeniu meczu pożegnałam się z Cedrikiem i
pognałam w kierunku Pokoju Wspólnego Gryfonów, gdzie bliźniacy urządzili
przyjęcie, z okazji wygrania meczu, jeszcze przed jego wygraniem - przezorny
zawsze ubezpieczony.
Już znajdowałam się blisko obrazu Grubej Damy, gdy nagle w
oczy rzuciły mi się dwie rude czupryny, żywo rozglądające się wokół siebie.
- Gratuluję udanego meczu! - zawołałam, a chłopcy zrobili
zaskoczone miny. Wydało mi się nawet, że George nieznacznie skrzywił się na mój
widok. - Był świetny - dodałam po chwili i chcąc przytulić najpierw Georga z
okazji wygranej, podeszłam do niego. Chłopak jednak odepchnął mnie od siebie. -
Coś się stało? - spytałam z zaskoczeniem, chociaż Fred także zdawał się być
zdziwiony reakcją brata.
- Gdzie byłaś cały mecz? - spytał George, a jego głos
zabrzmiał chłodno. Nie słyszałam u niego wcześniej takiego tonu.
- A gdzie miałam być? Na trybunach - odparłam zgodnie z
prawdą, jednak chłopak cały czas patrzył na mnie z rezerwą.
- To ciekawe, ponieważ nikt cię na nich nie widział. -
ciągnął niewzruszony.
- Masz na myśli siebie lub innych Gryfonów? - prychnęłam,
wyraźnie zła przez zachowanie chłopaka. - Nic dziwnego. Siedziałam po stronie
Huffleputhu, z Cedrikiem.
- Z szukającym wrogiej drużyny? - podchwycił, a ja, tym
razem w myślach, pacnęłam się w czoło, karcąc siebie za to, jak mogłam nie
wiedzieć.
- Wrogiej drużyny? Z resztą... Niby od kiedy jesteś taki
cięty na kogoś innego niż ze Slytherinu?
- A niby od kiedy ty oglądasz mecze w towarzystwie Puchona?
- rzucił zgryźliwie, a ja spojrzała na niego jak na wariata.
- Jak jesteś na mnie zły, to po prostu powiedz mi za co, a
nie wymyślasz kłótnie o jakieś głupstwa - odparłam momentalnie, co w oczach chłopaka
wyzwoliło jeszcze większą złość.
- Nie odwracaj kota ogonem, bo ty... z resztą mniejsza. -
Machnął na mnie lekceważąco ręką i zniknął za portretem Grubej Damy.
- Ty też masz do mnie jakieś pretensje? - rzuciłam w stronę
Freda, który patrzył na całą tę sytuację z niedowierzaniem.
- Dzięki za złożenie gratulacji - powiedział jedynie i
przytulił mnie do siebie. - Zgadzam się, co do jakości tego meczu. - Spojrzał
na mnie ostatni raz smutnym wzrokiem, a następnie odsunął się ode mnie. - Chyba
powinienem z nim porozmawiać. - stwierdził po chwili. - Wszystko się trochę
wali od kiedy Jordan się zabujał w Angelinie - powiedział, a następnie zniknął,
tak jak brat, za obrazem.
...
Po tej, tak zwanej, ostrej wymianie zdań straciłam
całkowicie ochotę na świętowanie. Postanowiłam w zamian poprzechadzać się
korytarzami zamku i pozwiedzać jego zakamarki. Dawno tego nie robiłam, a mogło
to okazać się świetną odskocznią od codzienności.
Zamek wydawał się wyludniony. Jak te opuszczone
średniowieczne twierdze z czasów pierwszego powstania goblinów czy też samego
Merlina. Pewnie większość osób przebywała teraz w swoich dormitoriach,
świętując porażkę lub planując pomszczenie przegranej albo w bibliotece, ucząc
się do najbliższych testów i odrabiając prace domowe.
Westchnęłam głośno po raz kolejny, a mój zmęczony oddech
poniósł się echem po korytarzu szkolnym. Do świąt brakowało raptem półtora
miesiąca, a to powinno szybko już zlecieć. Tak bardzo chciałam już spotkać się
z bratem. Przeżyć z nim spokojne, rodzinne święta, podczas których, jak za
starych dobrych czasów, śpiewalibyśmy kolędy, odwiedzili grób rodziców,
wymienili się prezentami.
Od czasu kiedy poszłam do Hogwartu to już nie było to samo.
Czas świąt stracił cały swój polot, a stał się jedynie krótką chwilą, wolną od
codzienności szkolnej. Tak właściwie od kiedy poszłam do Hogwartu, to
przeszłość zaczęła w końcu mnie doganiać. Te święta także po części musiałam
przeznaczyć na to, aby dowiedzieć się więcej... więcej o Jamesie Potterze i o
jego historii.
Musiałam dowiedzieć się tego od brata, ponieważ od Harry'ego
było to niemożliwe. Nie znałam go tak dobrze, a plan opierający się na tym, że
wpadnę do jego pokoju i zawołam: "Hejka! Opowiedz mi, proszę, więcej o
tym, jak zginął twój ojciec!" - brzmiał niedorzecznie.
Nagle zatrzymałam się przy jednym z okien. Za nim rozciągał
się piękny jesienny krajobraz. Zakazany las zaczął powoli tonąć we mgle oraz w
barwach fioletowo-czarnego nieba. To właśnie niebo o zachodzie słońca było
najpiękniejsze. Tuż przy horyzoncie zdawało się ono białe. Następnie
przybierało kolory różu, a potem... Potem wypełniała je cała paleta barw,
łącząc to wszystko tak, aby na samym szczycie utworzyć ciemną przepaść.
Mogłabym patrzeć na ten widok w nieskończoność. Tyle, że nie
sama! Do takich rzeczy zwykle potrzeba jest przyjaciół: by dzielić z nimi
najpiękniejsze momenty.
Wtem usłyszałam za sobą skrzypnięcie drzwi. Odwróciłam się
momentalnie w stronę źródła dźwięku, z myślą, że zaraz stanę twarzą w twarz z
jakimś duchem albo Merlin wie czym, jednakże nic takiego się nie stało.
- Pewnie to tylko przeciąg, ty tchórzu - mruknęłam do
siebie, a następnie podeszłam do drzwi, żeby z powrotem je zamknąć.
Jednakże gdy tylko znalazłam się przy nich, dostrzegłam w
środku pomieszczenia, które zamykały, jakiś błysk. Przez chwilę bijąc się z
myślami, rozejrzałam się po korytarzu, a upewniając się, że nikogo na nim nie
ma, weszłam do pomieszczenia, a następnie starannie zamknęłam za sobą drzwi.
Odwróciłam się znowu, stając tym samym plecami do ściany i
twarzą do przestrzeni pokoju.
Znajdowałam się w dużym pomieszczeniu, wyglądającym jak
nieużywana klasa. Pod zszarzałymi ścianami były ustawione sterty książek oraz
pojedyncze krzesła. Gdzieniegdzie walały się jeszcze stare kartki, powyrywane
zapewne z podręczników, a w jednym z kątów znajdował się wywrócony kosz na
śmieci. Jednakże w tym miejscu znajdowało się coś jeszcze. Było to duże lustro,
od którego emitował niesamowity blask. Znajdowało się ono na środku pokoju.
Wyglądało na porzucone, a przynajmniej na takie, którego ktoś raczej pozbył się
z ulgą niż z urazą.
Pomimo tego wyglądało majestatycznie. Srebrna rama okalała
lustrzaną, gładką taflę, w której odbijała się część pomieszczenia. Bił od
niego dziwny blask, marzący jedynie o tym, by ktoś na dłużej zatrzymał na nim
wzrok.
Na górnej części ramy było wygrawerowane srebrzystymi
literami: ZWIERCIADŁO EIN EINGARP.
- Niesamowite - wyszeptałam, przejeżdżając palcem po
obramowaniu lustra. Czasem musiałam przyznać, że do niektórych spraw miałam
szczęście. Tylko na co niby ma mi się zdać lustro, które jedynie potrafi zgubić
człowieka.
Już wkrótce miałam się o tym przekonać.
Biorąc głęboki wdech i wyczuwając jak moje ciało delikatnie
telepie się ze zdenerwowania, stanęłam na wprost lustra i spojrzałam pewnie w
jego lśniącą taflę. Przez chwilę jego obraz zdawał się być podobny, co mogło by
sugerować mi, że jestem człowiekiem najszczęśliwszym na świecie, jednakże już
chwilę później dostrzegłam to.
Obok mnie znajdował się mój brat. Uśmiechał się do mnie, a
jego oczy skrzyły się radością.
- Jestem z ciebie dumny, Suzanne - powiedział i pogłaskał
mnie po głowie...
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na samą siebie. Moje odbicie z
pewnością nie należało do mnie. Przypominało bardziej średniej wielkości psa o
lekko srebrzystej sierści.
- Jesteś wilkiem, siostrzyczko - szepnął mój brat, a ja
momentalnie oddaliłam się od lustra tak gwałtownie, że upadłam na ukorzoną
posadzkę.
- Wilk - powtórzyłam jak mantrę i dopiero teraz wszystko
poukładało mi się w głowie.
"To właśnie wilk był moją postacią animagiczną. To
przez niego tak dziwnie zachowywałam się podczas tej pełni w wakacje, kiedy
poczułam, że księżyc się staje dla mnie wszystkim. To właśnie z tego powodu
animagia przestała mi wychodzić, gdy myślałam o kocie. To nie była kwestia
mojej nienawiści do tych stworzeń, a złego wyobrażenia swojej postaci".
- Wilk jest moim animagiem - powiedziałam nieco pewniej,
choć cały czas znajdowałam się na podłodze.
"To przez to, że nie znałam swojego animaga, odczuwałam
tak ogromny ból podczas próby przemiany. - przyszło mi na myśl. - Niewiedza
jest bólem, sprawia go, a my próbujemy się mu przeciwstawić".
- Trelawney miała rację - wyszeptałam, ostatni raz
spoglądając w lustro, w którym byłam wilkiem u boku swojego brata.
***
Czy Suzanne uda się w końcu zostać animagiem?
Pozdrawiam - Autorka :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz