środa, 16 sierpnia 2017

Rozdział 23

Niestandardowo tytuł: "Wróżba i płynąca z niej nauka"

Witam,
Przez przyczyny losowe wstawiam rozdział dzisiaj  (za tę komplikację bardzo przepraszam, ale okazało się, że w innym wolnym terminie nie będę dostępna).
Za ostatnią nieregularność chciałabym przeprosić, ale liczę na wyrozumiałość, gdyż, jak wiadomo, wakacje są czasem licznych niespodzianek (niekoniecznie pozytywnych)
***
Przez dwa ostatnie miesiące trwania szkoły zdążyłam zauważyć, że wróżbiarstwo staje się dla mnie przedmiotem, obfitującym w dobry humor. Bezsprzecznie, jakkolwiek zły i melancholijny miałam nastrój, tak zdawał się on jedynie wspomnieniem, dzięki groźbom śmierci, wymierzonym we mnie lub w innych uczniów przez nauczycielkę.
Tak i tym razem chłonęłam każde słowo swojej "mentorki", która nad wyraz wylewnie starała się przekazać nam istotę wróżenia z herbacianych fusów. Choć osobiście uważałam wróżbiarstwo za przedmiot kompletnie nieprzydatny w życiu, próbowałam wtopić się w tłum, słuchający z zapartym tchem, i nierzadko ze łzami w oczach, przepowiedni nauczycielki.
Po raz kolejny na tej lekcji rozejrzałam się po klasie. Część uczniów faktycznie zdawała się być zainteresowana lekcją, do takich też osób zaliczała się Angelina. Jednakże ona nie miała innej możliwości. Mogła albo wysłuchiwać paplaniny Trelawney albo też poddać się mojemu nurtującemu spojrzeniu i zacząć wreszcie ze mną rozmawiać, bo prawda była taka, że kiedy dziewczyna zorientowała się, że trzymam wraz z bliźniakami stronę Jordana, postanowiła się nie odzywać do całej naszej czwórki.
W tym samym czasie Fred i George wymieniali między sobą jakieś informacje, zapewne dotyczące nowego dowcipu i, o ile mnie pamięć nie myli, właśnie dzisiaj miała odbyć się ich ostatnia kara po tym pamiętnym wypadzie na trzecie piętro. Kilka dni po tym zdarzeniu przez przypadek wpadłam na Hagrida w jego chatce i tam olbrzym poczęstował mnie inną dozą informacji. Otóż z jego perspektywy bliźniacy weszli do tamtego pomieszczenia i zaczęli szturchać Puszka jakimś fletem, znalezionym nieopodal - gdyby nie Hagrid, zapewne cerber pożarłby ich żywcem.
Spytałam się go także o te osoby, które włamały się do tam przed bliźniakami. Okazało się wtedy, że był to Potter wraz z Ronem i Hermioną. Co do chłopaków to mogłam się tego po nich spodziewać, lecz obecność Granger strasznie mnie zaskoczyła. Wydawała się nieco rozsądniejsza, ale no cóż, pozory czasem mylą.
Zdawało mi się także, że od tego czasu ich relacje jakoś tak pogłębiły się. Spotykałam ich często razem, śmiejących się lub odrabiających razem lekcje. Maureen jednakże powiedziała mi, że taka kolej rzeczy trwa dopiero od Halloween, kiedy to górski troll zaatakował to cudowne trio.
- Tak mi przykro, skarbie - ta sama fraza po raz kolejny przedarła tę monotonię w klasie.
- Pani profesor, czy po tylu latach przewidywania czyjejś śmierci nie czuje się pani znudzona? - wyrwało się z mojego gardła, przez co wszystkie oczy w klasie skierowały się na mnie.
- Słucham? - Sybilla wydała się być bardzo zszokowana moimi słowami.
- Czy nikomu w tej klasie nie jest pisana szczęśliwa przyszłość? - oddałam pytanie, choć ponoć to niegrzeczne.
- Suzanne - profesorka najwyraźniej zebrała myśli szybciej, niż mi się wydawało. - Chyba nie rozumiesz istoty naszych lekcji. - Po chwili zwróciła się do całej klasy. - Niewiedza jest bólem, moi drodzy. Dlatego też my, jasnowidze cały czas staramy się zgłębić tajniki przyszłości  - powiedziała spokojnie. - Dlatego należy studiować sumiennie tak ważny przedmiot, jakim jest wróżbiarstwo.
- Hipokrytka - prychnęłam pod nosem, a bliźniacy parsknęli śmiechem.
...
Kilka dni później w Hogwarcie miało miejsce bardzo podniosłe wydarzenie. Rozpoczął się oficjalnie sezon Quidditcha, zaczynający się od meczu Gryffindoru ze Slytherinem. To z pewnością był powód do podniesienia ciśnienia w żyłach wielu uczniów i nauczycieli.
- Maureen! - krzyknęłam, biegnąc za dziewczyną, która miała zamiar wyjść z Pokoju Wspólnego. - Idziesz na dzisiejszy mecz? - spytałam po chwili, łapiąc oddech: trzeba popracować nad formą.
- Yyy - wydukała. - Chyba jednak sobie odpuszczę. - stwierdziła niepewnie, zakładając jedno z czarnych pasem swoich długich włosów za ucho.
- Jesteś pewna? Będzie fajnie - zachęciłam. - Jakby co, zawsze możesz także wziąć ze sobą książkę. - Wskazałam na przedmiot, trzymany przez nią w ręce.
- Nie... raczej nie skorzystam. - zaprzeczyła z uśmiechem. - Nie specjalnie lubię być w centrum uwagi, a obecność na boisku z książką raczej mi ją zapewni.
- No trudno. - Wzruszyłam ramionami. - Ale wiesz... Jakby co, zawsze możesz zmienić zdanie.
- Właśnie - odparła i znów skierowała się w stronę wyjścia, lecz przy samym przejściu znów się zatrzymała. - Suzanne, a właściwie to czemu pytasz? - zapytała z zaciekawieniem.
- Nie mam z kim iść na stadion, ponieważ bliźniacy są teraz na ostatnich ćwiczeniach, Lee rozmawia z McGonagall, a Angelina się do mnie nie odzywa - mruknęłam w nadziei, że ci zdrajcy mnie usłyszą.
- Nie za ciekawie - skwitowała dziewczyna. - Ja tak w zasadzie także nie mam z kim iść. - stwierdziła nagle, kiedy już miałam zamiar wrócić do pokoju. - Harry tak się denerwował przed meczem, że wyszedł trzy godziny przed wszystkimi wraz Ronem i Nevillem. Oczywiście Dean i Seamus także z nimi poszli, myśląc pewnie, że ja nie pójdę.
- Czyli jednak idziesz - zaśmiałam się perliście, podając dziewczynie rękę, byśmy pod ramię mogły pójść na boisko.
...
Pół godziny później rozstałam się z Maureen, która poszła do Deana i Seamusa, i znalazłam się w szatni Gryfonów, przysłuchując się uważnie bojowej przemowie Wooda, wychwalającej naszą drużynę jak nigdy.
- No dobra chłopaki... - zaczął rzeczowo.
- I dziewczyny! - dodała Angelina, której niewzruszona mina doprowadzała mnie powoli do szału.
- I dziewczyny. - zgodził się Wood. - Za parę minut rozpocznie się mecz, decydujący o wszystkim.
- Niekoniecznie - wtrąciłam, ale chłopak zbył tę uwagę.
- Suzanne, trochę wiary - szepnął George w moją stronę.
- Pamiętajcie, że dzisiejszy skład naszej drużyny jest jednym z lepszych z ostatnich lat. Wychodzimy teraz po zwycięstwo. Bo wiemy, że zwyciężymy.
- Chyba, że jednak przegramy - to także szepnęłam do Georga, a ten parsknął śmiechem.
- Walczcie dzielnie, choćbyście musieli przypłacić to... czymś cennym - zakończył koślawo, a wtedy wszyscy wyszliśmy na murawę.
Ja na samym początku skierowałam się jednak w stronę trybun dla uczniów, gdzie znajdowali się Gryfoni, lecz mimo tego i tak gruntownie śledziłam wzrokiem boisko.
Parę chwil później zawodnicy wystartowali.
- ...Angelina Johnson momentalnie przejmuje kafla. Jest to taka zdolna zawodniczka... i ładna - zrelacjonował Jordan, choć niekoniecznie dotyczyło to meczu.
- Jordan! - McGonagall, jak zwykle stojąca na stołku przestrzegania prawa, upomniała dosadnie Lee.
- Świetne prowadzenie. Zgrabny przerzut do Katy Bell, lecz niestety dziewczyna traci kafla, a ślizgoni postanawiają odrobić straty. Marcus Flint dopadł do piłki i puścił się z zawrotną szybkością w kierunku bramki Gryfonów. Na całe szczęście jeden z gryfońskich pałkarzy rozgramia z hukiem przeciwnika, przez co ten traci kafla. Ten znów jest w posiadaniu Angeliny. Dziewczyna w niesamowity sposób wykonuje skomplikowane uniki w powietrzu - W rzeczywistości ona tylko zmieniała wysokość lotu. - i mknie w kierunku ślizgońskich pętli. Bierze zamach i... GOL!!! 10 punktów przewagi na Slytherinem!
W tym samym czasie Harry dość niepewnie szybował nad pozostałymi zawodnikami. Co i rusz robił jakiś obrót w powietrzu, lecz było to raczej spowodowane doskwierającą nudą, niż rzeczywistym wypatrzeniem znicza.
- Ale co to? To nie może być! Potter wypatrzył znicza. Leci wprost na niego, chociaż Higgs siedzi mu na ogonie. Toczą bardzo nierówną walkę, ale jestem pewien, że szukający Gryfonów okaże się lepszy! - Chwila ciszy. - Przepraszam, pani profesor. Widzicie jak w nich kipią te emocje? Lecą łeb w łeb i tak naprawdę nic nie jest przesądzone... chyba, że... Tak! Potter wysunął się na prowadzenie, jest dużo szybszy od Higgsa! Jego dłoń wręcz styka się ze zniczem! - Głęboki wdech wśród publiczności. - Niemożliwe! Flint wyrwał pałkę jednemu ze swoich pałkarzy... to odrażające! Uderzył nią w Harry'ego z taką siłą, że...
- JORDAN!
- To znaczy... Po tym jawnym i oburzającym faulu...
- Jordan, ostrzegam cię!
- No dobrze już, dobrze! Flint o mały włos nie zabił szukającego Gryfonów, co przecież mogło zdarzyć się każdemu, to jasne, więc rzut wolny dla Gryfonów. Wybija Bell.
Przeciskałam się przez tłum uczniów, którzy aż nadmiernie okazywali swoje emocje, gdy nagle usłyszałam, jak ktoś woła moje imię. Rozejrzałam się wkoło, a wtedy napotkałam wzrokiem Cedrika, który zaledwie parę osób dalej machał do mnie jak oszalały. Szybko przecisnęłam się do niego.
- Wolne? - spytałam przezornie, a chłopak wskazał ręką tak, że mogłam usiąść. - Jak ci się podoba mecz?
- Chyba jest w porządku - stwierdził i dodał po chwili. -  Potter jest całkiem niezłym graczem.
- Ma talent... podobno, bo ja nie wiem.
- Jak to?
- Właśnie rozmawiasz z najgorzej grającą osobą w Quidditcha, jaką kiedykolwiek w życiu poznasz - poinformowałam. - Nie chwaląc się.
- Czyli oprócz numerologii nie idzie ci także i w sporcie?
- Na to wygląda, ale z numerologii biorę od ciebie korepetycje, więc jeden problem z głowy - zaśmiałam się, nie odrywając wzroku z zawodników. George co parę chwil posyłał nerwowe spojrzenie bratu, a następnie rozglądał się po trybunach.
Jednak wtedy uwagę wszystkich zgromadzonych znów przykuł Potter. Chłopak zdawał się stracić panowanie nad miotłą, która zaczęła poruszać się perwersyjnie. Część z uczniów wstrzymało oddech, a co bardziej szaleni, zaczęli nawoływać w jego stronę jakieś głupie komentarze. Najbezczelniejsze należały oczywiście do tych uczniów, mających zielonego węża na swojej piersi. Wśród najgłośniejszych uwag dało się wychwycić między innymi głos Yaxley, która w tym roku szkolnym dziwnie przycichła, i Malfoya, walczącego o tytuł dupka szkoły.
To wszelako nie pomagało szukającemu. Jego miotła zdawała się zbuntować i zaczęła uprawiać jakieś dzikie ruchy, które zaraz miały doprowadzić do zwalenia chłopaka z miotły. Dostrzegłam jak niektórzy nauczyciele starali się sprowadzić go na ziemię, a kiedy to nie przyniosło rezultatów, bliźniacy postanowili zbliżyć się do tej szalonej miotły i wziąć Pottera na swoje. To także nic nie dało. Kij jakimś dziwnym sposobem zaczął żyć własnym życiem i zbuntował się przeciwko wszystkiemu.
W czasie trwania tego zamieszania ślizgońscy gracze nie zaprzestali gry. Flint przyczepił się do kafla jak pijawka i, w trakcie kiedy Wood pomagał Harry'emu ewakuować się z miotły, rzucał w kierunku Gryfońskich bramek piłką, zapewne w nadziei, że to mu pozwoli odzyskać stracone punkty.
Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Miotła Pottera nagle zatrzymała się, a chłopak zdawał się być już bezpiecznym.
- Na pewno jesteś cały? - Wyczytałam z ruchu warg Georga, a kiedy Potter kiwnął pewnie głową, byłam już spokojna.
Zawodnicy znów wrócili na pozycje, a mecz po raz kolejny się rozpoczął.
- Mało brakowało, czyż nie? - zagadnął Cedrik, a ja przytaknęłam głową. Nagle rozejrzałam się wokół siebie.
- A tak właściwie... To gdzie są twoi przyjaciele? - spytałam, po raz pierwszy od dłuższego czasu patrząc na chłopaka.
- Jakoś tak nie przyszli - odparł beztrosko. - Część stwierdziła, że przez nawał nauki nie mogą, a część, podobnie do ciebie, spóźniła się, więc pewnie siedzą po różnych stronach boiska.
- A z ciebie jest taki wielki fan Quidditcha, że przyszedłeś wcześniej? - zaśmiałam się, a chłopak wypiął dumnie pierś.
- Wiesz, powiem ci w sekrecie, że jestem całkiem niezły w tym sporcie. - Puścił mi oczko.
- Nie wątpię - zironizowałam.
- Tylko najlepsi mają szansę na bycie zawodnikiem w swojej domowej drużynie Quidditcha. - Uśmiechnął się pewnie, a ja przez chwilę wgapiałam się w niego jak w Buddę.
- A no tak, przecież ty jesteś szukającym Huffleputhu! - Pacnęłam się w głowę. - Wiedziałam, że znałam cię skądś wcześniej.
- Świat jest mały.
- To przez ciebie Gryffindor przegrał zeszłoroczne rozgrywki! - Już nawet nie potrafiłam ukryć zaskoczenia. - Pamiętam, że potem przeżywałam to przez jakiś tydzień. Ale fakt... jesteś dobry. - Pokiwałam z uznaniem.
- Miło słyszeć takie słowa - stwierdził z miłym uśmiechem i najwyraźniej chciał jeszcze coś dodać, lecz głos Jordana uniemożliwił mu nawet zrozumienie własnych myśli.
- HARRY POTTER ZŁAPAŁ ZNICZA! GRYFFINDOR WYGRAŁ! GOŃCIE SIĘ SIEROTY Z SLYTHERINU!!!
- JORDAN!
...
Krótko po zakończeniu meczu pożegnałam się z Cedrikiem i pognałam w kierunku Pokoju Wspólnego Gryfonów, gdzie bliźniacy urządzili przyjęcie, z okazji wygrania meczu, jeszcze przed jego wygraniem - przezorny zawsze ubezpieczony.
Już znajdowałam się blisko obrazu Grubej Damy, gdy nagle w oczy rzuciły mi się dwie rude czupryny, żywo rozglądające się wokół siebie.
- Gratuluję udanego meczu! - zawołałam, a chłopcy zrobili zaskoczone miny. Wydało mi się nawet, że George nieznacznie skrzywił się na mój widok. - Był świetny - dodałam po chwili i chcąc przytulić najpierw Georga z okazji wygranej, podeszłam do niego. Chłopak jednak odepchnął mnie od siebie. - Coś się stało? - spytałam z zaskoczeniem, chociaż Fred także zdawał się być zdziwiony reakcją brata.
- Gdzie byłaś cały mecz? - spytał George, a jego głos zabrzmiał chłodno. Nie słyszałam u niego wcześniej takiego tonu.
- A gdzie miałam być? Na trybunach - odparłam zgodnie z prawdą, jednak chłopak cały czas patrzył na mnie z rezerwą.
- To ciekawe, ponieważ nikt cię na nich nie widział. - ciągnął niewzruszony.
- Masz na myśli siebie lub innych Gryfonów? - prychnęłam, wyraźnie zła przez zachowanie chłopaka. - Nic dziwnego. Siedziałam po stronie Huffleputhu, z Cedrikiem.
- Z szukającym wrogiej drużyny? - podchwycił, a ja, tym razem w myślach, pacnęłam się w czoło, karcąc siebie za to, jak mogłam nie wiedzieć.
- Wrogiej drużyny? Z resztą... Niby od kiedy jesteś taki cięty na kogoś innego niż ze Slytherinu?
- A niby od kiedy ty oglądasz mecze w towarzystwie Puchona? - rzucił zgryźliwie, a ja spojrzała na niego jak na wariata.
- Jak jesteś na mnie zły, to po prostu powiedz mi za co, a nie wymyślasz kłótnie o jakieś głupstwa - odparłam momentalnie, co w oczach chłopaka wyzwoliło jeszcze większą złość.
- Nie odwracaj kota ogonem, bo ty... z resztą mniejsza. - Machnął na mnie lekceważąco ręką i zniknął za portretem Grubej Damy.
- Ty też masz do mnie jakieś pretensje? - rzuciłam w stronę Freda, który patrzył na całą tę sytuację z niedowierzaniem.
- Dzięki za złożenie gratulacji - powiedział jedynie i przytulił mnie do siebie. - Zgadzam się, co do jakości tego meczu. - Spojrzał na mnie ostatni raz smutnym wzrokiem, a następnie odsunął się ode mnie. - Chyba powinienem z nim porozmawiać. - stwierdził po chwili. - Wszystko się trochę wali od kiedy Jordan się zabujał w Angelinie - powiedział, a następnie zniknął, tak jak brat, za obrazem.
...
Po tej, tak zwanej, ostrej wymianie zdań straciłam całkowicie ochotę na świętowanie. Postanowiłam w zamian poprzechadzać się korytarzami zamku i pozwiedzać jego zakamarki. Dawno tego nie robiłam, a mogło to okazać się świetną odskocznią od codzienności.
Zamek wydawał się wyludniony. Jak te opuszczone średniowieczne twierdze z czasów pierwszego powstania goblinów czy też samego Merlina. Pewnie większość osób przebywała teraz w swoich dormitoriach, świętując porażkę lub planując pomszczenie przegranej albo w bibliotece, ucząc się do najbliższych testów i odrabiając prace domowe.
Westchnęłam głośno po raz kolejny, a mój zmęczony oddech poniósł się echem po korytarzu szkolnym. Do świąt brakowało raptem półtora miesiąca, a to powinno szybko już zlecieć. Tak bardzo chciałam już spotkać się z bratem. Przeżyć z nim spokojne, rodzinne święta, podczas których, jak za starych dobrych czasów, śpiewalibyśmy kolędy, odwiedzili grób rodziców, wymienili się prezentami.
Od czasu kiedy poszłam do Hogwartu to już nie było to samo. Czas świąt stracił cały swój polot, a stał się jedynie krótką chwilą, wolną od codzienności szkolnej. Tak właściwie od kiedy poszłam do Hogwartu, to przeszłość zaczęła w końcu mnie doganiać. Te święta także po części musiałam przeznaczyć na to, aby dowiedzieć się więcej... więcej o Jamesie Potterze i o jego historii.
Musiałam dowiedzieć się tego od brata, ponieważ od Harry'ego było to niemożliwe. Nie znałam go tak dobrze, a plan opierający się na tym, że wpadnę do jego pokoju i zawołam: "Hejka! Opowiedz mi, proszę, więcej o tym, jak zginął twój ojciec!" - brzmiał niedorzecznie.
Nagle zatrzymałam się przy jednym z okien. Za nim rozciągał się piękny jesienny krajobraz. Zakazany las zaczął powoli tonąć we mgle oraz w barwach fioletowo-czarnego nieba. To właśnie niebo o zachodzie słońca było najpiękniejsze. Tuż przy horyzoncie zdawało się ono białe. Następnie przybierało kolory różu, a potem... Potem wypełniała je cała paleta barw, łącząc to wszystko tak, aby na samym szczycie utworzyć ciemną przepaść.
Mogłabym patrzeć na ten widok w nieskończoność. Tyle, że nie sama! Do takich rzeczy zwykle potrzeba jest przyjaciół: by dzielić z nimi najpiękniejsze momenty.
Wtem usłyszałam za sobą skrzypnięcie drzwi. Odwróciłam się momentalnie w stronę źródła dźwięku, z myślą, że zaraz stanę twarzą w twarz z jakimś duchem albo Merlin wie czym, jednakże nic takiego się nie stało.
- Pewnie to tylko przeciąg, ty tchórzu - mruknęłam do siebie, a następnie podeszłam do drzwi, żeby z powrotem je zamknąć.
Jednakże gdy tylko znalazłam się przy nich, dostrzegłam w środku pomieszczenia, które zamykały, jakiś błysk. Przez chwilę bijąc się z myślami, rozejrzałam się po korytarzu, a upewniając się, że nikogo na nim nie ma, weszłam do pomieszczenia, a następnie starannie zamknęłam za sobą drzwi.
Odwróciłam się znowu, stając tym samym plecami do ściany i twarzą do przestrzeni pokoju.
Znajdowałam się w dużym pomieszczeniu, wyglądającym jak nieużywana klasa. Pod zszarzałymi ścianami były ustawione sterty książek oraz pojedyncze krzesła. Gdzieniegdzie walały się jeszcze stare kartki, powyrywane zapewne z podręczników, a w jednym z kątów znajdował się wywrócony kosz na śmieci. Jednakże w tym miejscu znajdowało się coś jeszcze. Było to duże lustro, od którego emitował niesamowity blask. Znajdowało się ono na środku pokoju. Wyglądało na porzucone, a przynajmniej na takie, którego ktoś raczej pozbył się z ulgą niż z urazą.
Pomimo tego wyglądało majestatycznie. Srebrna rama okalała lustrzaną, gładką taflę, w której odbijała się część pomieszczenia. Bił od niego dziwny blask, marzący jedynie o tym, by ktoś na dłużej zatrzymał na nim wzrok.
Na górnej części ramy było wygrawerowane srebrzystymi literami: ZWIERCIADŁO EIN EINGARP.
- Niesamowite - wyszeptałam, przejeżdżając palcem po obramowaniu lustra. Czasem musiałam przyznać, że do niektórych spraw miałam szczęście. Tylko na co niby ma mi się zdać lustro, które jedynie potrafi zgubić człowieka.
Już wkrótce miałam się o tym przekonać.
Biorąc głęboki wdech i wyczuwając jak moje ciało delikatnie telepie się ze zdenerwowania, stanęłam na wprost lustra i spojrzałam pewnie w jego lśniącą taflę. Przez chwilę jego obraz zdawał się być podobny, co mogło by sugerować mi, że jestem człowiekiem najszczęśliwszym na świecie, jednakże już chwilę później dostrzegłam to.
Obok mnie znajdował się mój brat. Uśmiechał się do mnie, a jego oczy skrzyły się radością.
- Jestem z ciebie dumny, Suzanne - powiedział i pogłaskał mnie po głowie...
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na samą siebie. Moje odbicie z pewnością nie należało do mnie. Przypominało bardziej średniej wielkości psa o lekko srebrzystej sierści.
- Jesteś wilkiem, siostrzyczko - szepnął mój brat, a ja momentalnie oddaliłam się od lustra tak gwałtownie, że upadłam na ukorzoną posadzkę.
- Wilk - powtórzyłam jak mantrę i dopiero teraz wszystko poukładało mi się w głowie.
"To właśnie wilk był moją postacią animagiczną. To przez niego tak dziwnie zachowywałam się podczas tej pełni w wakacje, kiedy poczułam, że księżyc się staje dla mnie wszystkim. To właśnie z tego powodu animagia przestała mi wychodzić, gdy myślałam o kocie. To nie była kwestia mojej nienawiści do tych stworzeń, a złego wyobrażenia swojej postaci".
- Wilk jest moim animagiem - powiedziałam nieco pewniej, choć cały czas znajdowałam się na podłodze.
"To przez to, że nie znałam swojego animaga, odczuwałam tak ogromny ból podczas próby przemiany. - przyszło mi na myśl. - Niewiedza jest bólem, sprawia go, a my próbujemy się mu przeciwstawić".
- Trelawney miała rację - wyszeptałam, ostatni raz spoglądając w lustro, w którym byłam wilkiem u boku swojego brata.
***
Czy Suzanne uda się w końcu zostać animagiem?
Pozdrawiam - Autorka :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz