Witam bardzo
serdecznie w nowym roku!
A oto przed Wami (fanfary i chwila przerwy) 4 rozdział.
Tradycyjnie, bardzo zachęcam do komentowania postów na blogu oraz do odwiedzenia zakładki Dormitorium, która, jak na razie, nie cieszy się zbytnim zainteresowaniem.
Dziękuję za nadesłane do Sowiarni pytanie od Anonimowej Czytelniczki lub Czytelnika, a także zapraszam pozostałych odbiorców do nadsyłania swoich wątpliwości.
Dziękuję także za komentarze pod prologiem, za które nie zdążyłam jeszcze podziękować.
A nie przeciągając dłużej, zapraszam do czytania.
Autorka :-)
***
- Uczniowie,
nie zapominajcie o delikatnym ruchu nadgarstka. - zaskrzeczał profesor
Flitwich usadowiony jak zwykle na stosie książek. - Smagnąć i poderwać,
pamiętajcie, smagnąć i poderwać. I wypowiadać zaklęcie dokładnie, to bardzo
ważne... Nie zapomnijcie o czarodzieju Baruffio, który źle wypowiedział
spółgłoskę i znalazł się na podłodze, przygnieciony bawołem.
- Współczuję temu bawołowi. -
wtrącił George, na co lekko się zaśmiałam.
- No dobrze uczniowie - kontynuował
nauczyciel. - po tym krótkim rozpoczęciu, zapraszam do pisania.
Nagle pojawiły się przed
nami pergaminy, więc wszyscy chwyciliśmy za nie, a po zamaczaniu
piór w kałamarzach zaczęliśmy pisać. Odpowiedziałam na wszystkie pytania, a
sprawdzian wydał mi się dosyć prosty, z resztą jak większości uczniom. Oddałam
arkusz w niedługim czasie po bliźniakach, a następnie za radą profesora wyszłam
z klasy, podobnie jak reszta osób, które skończyły. Usiadłam pomiędzy
bliźniakami na ławce, która znajdowała się niedaleko klasy i ze znużeniem oparłam
głowę o zimną ścianę. Do moich uszu dolatywały urywki rozmów dotyczących
sprawdzianu, ale zbytnio nie zawracałam sobie tym głowy. Bardziej martwiła mnie
nadchodząca pełnia. Zaczynałam coraz bardziej martwić się o Remusa, który jak
wiadomo nie znosił jej za dobrze. Im księżyc stawał się pełniejszy, tym moje
myśli zaczynały przybierać jeden tor, a mianowicie jak można było by mu pomóc.
Wprawdzie istniało pewne lekarstwo, a mianowicie: wywar tojadowy, ale nasza
sytuacja materialna nie była w stanie pozwolić nam na tak kosztowny
wydatek. Gdyby istniała np. jakaś sztuka magii, która pomaga w czasie przemiany
lub po niej. Albo chociaż bym jakoś mogła towarzyszyć mu podczas jego
comiesięcznego spaceru.
Udałam się do
biblioteki w celu zgłębienia mojej wiedzy, lecz tam nie napotkałam niczego
godnego uwagi. Złapałam za kolejną książkę o nieciekawym tytule
"Wilkołactwo - zbieg okoliczności czy przeznaczenie". Czytałam już
któryś rozdział tej rasistowskiej książki, kiedy dokładnie w 48 pojawił się
wyraz Animagia. Na pewno słyszałam go już wcześniej, wydawało mi się nawet, że
Remus wspominał mi coś o tym, przy temacie huncwotów. Zamknęłam z hukiem tą
"skarbnicę wiedzy", w której tak naprawdę znalazłam tylko jedną
informację. Poleciałam na drugi koniec biblioteki, ponieważ jakby nie patrzeć
"A" od "W" dzieliła spora ilość półek. Wpadłam ledwo
wyrabiając na zakręcie, po czym z prędkością światła doleciałam do środka
działu, gdzie mniej więcej powinna znajdować się jakaś książka na ten temat.
"Animagia", jak głosił napis na okładce.
- "Ciekawe" - pomyślałam
i udałam się do najbliższego stolika.
Animag to czarodziej, który ma możliwość zmieniania
się w jedno konkretne zwierzę. W przeciwieństwie do metamorfomagów, bycie
animagiem to nabyta, a nie wrodzona umiejętność. Pozwala zmienić się w zwierzę,
nie używając różdżki. Przemiana w animaga jest niezwykle złożonym i
zabierającym wiele czasu procesem, a czarodzieje potrzebują wielu lat ćwiczeń i
praktyki, aby uniknąć komplikacji podczas przemiany.
Nagle z treści
książki wyrwało mnie odsunięcie krzesła obok, a następnie mignęła mi ruda
czupryna. Oderwałam się od książki, a moim oczom ukazała się uśmiechnięta twarz
Georga.
- Gdzie zgubiłeś brata? - spytałam
odkładając książkę.
- A gdzieś się podział .- odparł ze
śmiechem.
- To znaczy?
- Siedzisz tu cały dzień, nie
brakuje ci trochę rozrywki?
- Na razie nie. - wytłumaczyłam. -
Muszę coś sprawdzić.
- A co tam czytasz? - zapytał i
odwrócił książkę stroną tytułową do góry, po czym powiedział z niedowierzaniem:
"Animagia?".
- Zgłębiam wiedze. - wybrnęłam.
- Aha... - zamyślił się chwilę. - A za
ile tak mniej więcej będziesz wolna?
- Nie wiem... - odparłam. - A co?
- Tajemnice Hogwartu stoją przed
nami otworem. - powiedział kładąc mapę huncwotów na blacie i uśmiechając się
cwaniacko.
Parsknęłam śmiechem i cicho
westchnęłam.
- Okey, wygrałeś - szepnęłam, czując
na sobie wzrok bibliotekarki.
Chwyciłam za książkę i wyszliśmy w
kierunku tajemniczego miejsca, w którym znajdował się Fred.
- Gdzie my jesteśmy? - spytałam,
kiedy George zatrzymał się przed drzwiami do jakiejś łazienki.
Ten tylko przyłożył palec do ust i
lekko nacisnął klamkę. Weszliśmy do pomieszczenia, a wtedy zobaczyłam Freda
kłócącego się z duchem jakiejś dziewczyny. Duch gdy tylko nas zauważył zaczął
niemiłosiernie jęczeć, że jest to jego łazienka, że tu nie wolno wchodzić i, że
mamy się stąd wynosić. Na szczęście, jakimś cudem, bliźniakom udało się
uspokoić ducha.
- Po co tu jesteśmy... - powiedziałam
po chwili przypatrując się z lekkim strachem duchowi.
- Zaraz się przekonasz - odparł
chytrze Fred.
- A gdzie jesteśmy? - spytałam
znowu, co było karygodnym błędem, gdyż duch dziewczyny spojrzał na mnie z
mordem w oczach i zaczął lamentować.
- Nikt nigdy się mną nie interesuje,
zawsze przychodzi się tutaj tylko po to, żeby mi podokuczać. Jestem duchem i
uważacie, że nic nie czuje tak? - lamentowała.
- Jesteśmy w łazience Jęczącej
Marty. - odpowiedział zdegustowany George, pokazując głową na ducha.
- Sama umiem się przedstawić! -
wrzasnęła i spojrzała na mnie z łagodniejszym wyrazem twarzy, po czym podleciała bliżej i powiedziała z dumą. - Jestem Marta.
- Suzanne - przedstawiłam się,
wysilając uśmiech, a następnie skierowałam pytanie do bliźniaków:
"Właściwie po co tu przyszliśmy?"
- Właśnie o to wykłócałam się z tym
rudzielcem od kwadransa - zawyła Marta z oburzeniem. -
A z resztą, róbcie sobie co
chcecie... - dokończyła nurkując w toalecie, rozchlapując wodę.
- Pod nami znajduje się łazienka
prefektów. - wyjaśnił spokojnie George - A rury tutaj, połączone są z
rurami tam.
- Czekaj, czekaj... - Zrobiłam pauzę
rękami. - Jeśli dobrze zrozumiałam to... Co wy chcecie tam wrzucić?
- Nic wielkiego... - ...Tylko taki
płyn... - ...Powodujący wypadanie włosów... - mówili jeden przez drugiego.
Kiwnęłam głową na znak, że
zrozumiałam
- Skąd weźmiemy ten płyn? -
spytałam, na co Fred wyciągnął z kieszeni bluzy małą fiolkę z fioletową cieczą.
Uśmiechnęłam się do nich cwaniacko,
po czym zabrałam chłopakowi eliksir i podeszłam do jednego z kraników.
Odkręciłam jedną ze śrubek i zdjęłam wieczko, a następnie wlałam zawartość
buteleczki do środka. Pozostało tylko czekać na efekty.
Zbiegliśmy szybko na piętro niżej i
weszliśmy do łazienki prefektów, w której ku naszej radości siedział odwrócony
od nas chłopak o rudej czuprynie.
- Zaraz się zacznie. - szepnęli
chowając się za kolumną.
Na efekty nie
trzeba było długo czekać, gdyż chwilę później włosy Percy'ego zaczęły się
przerzedzać, aż w końcu zupełnie zniknęły, natomiast jego skóra ku mojemu
zdziwieniu przybrała kolor fioletu. Zatkałam ręką usta w celu zneutralizowania
śmiechu, ale i tak wyglądał przekomicznie. Wymieniłam z bliźniakami spojrzenie
mówiące: "to było genialne", a następnie usłyszałam wrzaśnięcie. Tak,
był to słodki głos Percy'ego, który właśnie spostrzegł swoją drastyczną
przemianę. Nie mogliśmy już powstrzymać śmiechu, więc parsknęliśmy, co z
pewnością nie umknęło uwadze prefekta.
- Kto tu jest? - zawołał ze złością,
na co my ruszyliśmy w kierunku wyjścia. - Stop!
Odwróciliśmy się w jego stronę i
napotkaliśmy jego fioletową, łysą twarzyczkę, na której przebijał się czerwony
kolor.
- WY! - wrzasnął. - Wiedziałem, że
to wy. Ale zapomnieliście o jednym. Jestem prefektem - Pokazał na siebie
palcem. - I jako prefekt wlepiam waszej trójce szlaban. - powiedział i z
zadowoloną miną wyszedł z pomieszczenia, a po chwili krzyknął - U Snape'a!
Miny lekko nam zrzedły, ale wygląd
chłopaka trochę poprawił nam samopoczucie. Udaliśmy się do pokoju wspólnego
Gryffindoru.
Siedzieliśmy właśnie przy kominku z
Lee i Angeliną, kiedy to, do pokoju weszła McGonagal, a zaraz za nią fioletowy
prefekt. Stanęła przed naszą grupką z wysoko podniesioną głową, a następnie
mnie i bliźniaków zaprowadziła do swojego gabinetu.
- Nie wiem, czy jesteście świadomi
konsekwencji, jakie wystąpią po waszym dowcipie. - Wskazała na Percy'ego. -
Więc na wstępie mówię, że pan woźny Filch potrzebuje pomocy przy pracy. Do
końca miesiąca, każdego wieczora będziecie pomagać. Zrozumiano? A teraz
wracajcie do siebie. A i jeszcze jedno... - Zatrzymała nas w drzwiach. -
Zaczynacie od jutra.
Kiedy wychodziliśmy, mina
fioletomaniaka była tak dumna, że powaliła by minę Snape do potęgi którejś i
wicedyrektorki razem wzięte. Trochę nam ulżyło, że szlaban nie odbędzie się pod
czujnym okiem Snape, chociaż Filch był bardziej nieprzewidywalny.
- Trzeba dobrze spędzić ostatni
dzień wolności. - powiedział Fred, przed wejściem do wieży Gryffindoru.
- Podaj hasło - zagrzmiała Gruba
Dama.
- Fortuna Major - odparłam od
niechcenia, a obraz odsłonił przejście do pokoju wspólnego.
Wpadłam do pomieszczenia rzucając
się na fotel przed kominkiem i zaczęłam się tępo patrzeć w buchający płomień.
Bliźniacy rozłożyli się na puszystym dywanie nieopodal i też zaczęli się mu
ślepo przyglądać. Po chwili usłyszałam głębokie westchnięcie, więc przekręciłam
głowę w ich stronę.
- To ma być to nasze ambitne
spędzanie czasu? - powiedziało jedno z nas.
- Jak widać - Razem westchnęliśmy,
zapadając w krótkim milczeniu.
- A może... - Zerwał się nagle Fred,
lecz po chwili z obojętnością dodał: "Nie ważne".
- Co!? - spytałam wraz z Georgem.
- A gdyby tak... - Zasępił się
chwilę. - Na której lekcji mamy jutro eliksiry?
- Na piątej, a co? - odparłam bez
chwili namysłu, czego prędko pożałowałam. - Nie!
- Co nie? - zakpił Fred.
- Żadnych kawałów, kiedy ten
człowiek znajduje się w bliskiej odległości.
- Suzanne, jak chcesz zrobić kawał
Snape'owi będąc od niego oddalona. - podłapał George.
- Chłopaki! - skarciłam ich. - Nie
zgadzam się, dostaniemy taki szlaban, że nie pozbieramy się do Owutemów .-
odparłam krzyżując ręce na piersi.
- A gdyby zrobić to anonimowo?
- To znaczy?
- Wpad wypad, Snape się nie
zorientuje kiedy oberwie. Musimy zatrzeć tylko wszelkie ślady i mieć dobre
alibi. - wyjaśnił George, na co ja posłałam mu pobłażliwe spojrzenie.
- Jak chcesz... - Chłopcy wzruszyli
ramionami podnosząc się z ziemi. - Ale, żebyś później nie żałowała.
Chwilę później usłyszałam
głośne trzaśnięcie otwieranego przejścia i karcący wykład Grubej Damy o
zakłócaniu ciszy nocnej, a nie mając innego towarzystwa prócz kominka udałam
się do pokoju. Weszłam do dormitorium, starając się zachować ciszę jednak
skrzypiące drzwi wcale nie ułatwiły mi zadania.
- Suzanne, to ty? - usłyszałam
zaspany głos Angeliny.
- Tak - odparłam cicho i nie
zaprzątając sobie głowy wzięciem piżamy na przebranie, poszłam do łazienki.
Z braku jakichkolwiek chęci i tym
podobnych, sił wystarczyło mi jedynie na obmycie twarzy. Spojrzałam w lustro, a
widząc nieprzytomnego trupa za pomocą różdżki przywołałam ubranie. Wskoczyłam
szybko w szare dresy i T-shirt, po czym mozolnym krokiem powlokłam się do
łóżka, a gdy moja głowa dotknęła poduszki zasnęłam.
...
Obudziły mnie promienie słońca
muskające moją twarz. Rozejrzałam się po pokoju, a widząc śpiącą Angelinę
uśmiechnęłam się. Pierwszy raz od czasu jak jestem w Hogwarcie udało mi się
obudzić przed nią. Wstałam z łóżka i chwyciłam za mundurek, a następnie
skierowałam się do łazienki. Odkręciłam kurek, a z metalowego pręta wydobył się
strumień lodowatej wody. Złożyłam piżamę uprzednio ją zdejmując, a po nagrzaniu
się cieczy weszłam pod prysznic.
Wychodząc z łazienki spotkałam się z
zaskoczonym spojrzeniem Angeliny, która dopiero co obudziła się.
- Cuda się zdarzają. - powiedziałam,
na co ona parsknęła śmiechem.
- Powinny zdarzać się częściej. -
odparła wchodząc do łazienki.
- Udam, że tego nie słyszałam.
Nagle dotarło do mnie delikatne
stukanie w szybę, spojrzałam w tamtą stronę, a tam stała moja sowa.
Otworzyłam okno, a na parapecie przysiadł Rufus. Odczepiłam list od jego nóżki
i podałam mu ciasteczko w ramach nagrody. Ten tylko spojrzał na mnie, zabrał
łakocia i odfrunął. Usiadłam na łóżku i zaczęłam z podekscytowaniem otwierać
kopertę. Przelotnie zbadałam list wzrokiem. Pochyłe, eleganckie pismo, zielona
koperta i kremowy pergamin. Niewątpliwie był to list od Remusa.
- Suzanne, Suzanne - usłyszałam
jakiś głos z zewnątrz, lecz nie zareagowałam. - Suzanne - dostałam sójkę w bok,
która przywróciła mnie do rzeczywistości.
Witaj Suzanne,
Nawet nie wiesz jak bardzo ucieszyłem
się z twojego listu. Jestem z ciebie bardzo dumny, gratuluje przyjęcia do
Gryffindoru. Co do Filcha, to całkowicie się nim nie przejmuj, a do Snape, to
postaraj się po prostu przykładać do jego przedmiotu. Wyjca od McGonagal
jeszcze nie otrzymałem i obym już nie otrzymał. Mam nadzieję, że od czasu
napisania listu do mnie nie dostałaś żadnego szlabanu. Cieszę się, że znalazłaś
sobie przyjaciół. Bardzo tęsknie i liczę, że niedługo się zobaczymy.
Całuję Remus
PS. Jesteś najlepszą siostrą na świecie.
- Yyy przepraszam nie słuchałam .-
odparłam odkładając list na stoliku.
- Idziemy na śniadanie? - spytała
Angelina, na co ja skinęłam głową.
...
- Gdzie bliźniacy - zapytałam Lee,
który przysiadł się do nas.
- Myślałem, że są z tobą.
- Jak widzisz nie. - odparłam jedząc
tosta z dżemem.
W tej samej chwili drzwi do Wielkiej
Sali otworzyły się, a w progu stanęli nasi poszukiwani przyjaciele. Chłopaki
podeszli do stołu i przysiedli się, jednak mieli bardzo skwaszone miny.
Spojrzałam na nich ze zdziwieniem.
- Jak tam? - zapytałam lustrując ich
wzrokiem, na co oni jedynie wzruszyli ramionami.
- Żeby was pocieszyć, mogę
powiedzieć, że pierwszą mamy historię magii. - wtrącił Lee, za co został
zmrożony wzrokiem moim i Angeliny, a Fred i George wymienili się spojrzeniami.
- Dobra idziemy. - powiedziałam i
pociągnęłam bliźniaków do wyjścia, a kiedy znaleźliśmy się na korytarzu
spytałam: "Jak było wczoraj".
- Chyba jesteś naszą przepustką do
sukcesu.
- Nie wyszło? - spytałam z rezygnacją.
- To mało powiedziane.
- Kotka tak się wkurzyła, że...
- ...Zaczęła miauczeć głośniej...
- ...Niż Gruba Dama przy swoich etiudach...
- ....Co skutkowało tym, że...
- ....Nawet nie doszliśmy do lochów.
- Czyli misja zakończona porażką.
- powiedziałam czemu oni przytaknęli. - Zawsze można wymyśleć plan B -
podsunęłam.
...
Znajdowaliśmy się w sali 4F, w
której to odbywały się "lubiane" przez wszystkich uczniów nudne
lekcje historii magii, prowadzone przez profesora Cuthberta Binnsa - jedynego
ducha będącego w gronie pedagogicznym. Był on postacią dość specyficzną. Gdyby
nuda potrafiła zabijać, z pewnością większość uczniów Hogwartu była by martwa.
Senność na jego lekcjach potęgował jego usypiający głos brzmiący monotonnie
niczym stary odkurzacz Filcha. Jedyną ciekawą rzeczą w profesorze-duszku
była jego historia, którą opowiedział nam kiedyś Charlie pewnego pochmurnego
wieczora. Otóż Binns uczył w Hogwarcie już od ponad stu lat, a pewnego razu
umarł, jednak zignorował ten fakt i następnego dnia pojawił się na lekcji jako
duch. Krążą nawet plotki, że profesor nie jest świadomy swojej śmierci.
Nagle ze ściany wyłoniła się
zamglona postać nauczyciela i w tej samej chwili wszyscy uczniowie zamilkli.
Binns zajął swoje miejsce na katedrze, obiegł klasę wzrokiem, a następnie
rozpoczął swój monolog wprawiający większość z nas w sen.
Ja jako osoba lubiąca historię
starałam trzymać się dzielnie, co z trudnością mi przychodziło przez nurzący
głos, więc przymknęłam oczy i zaczęłam odbierać tylko co któreś słowo. Nagle
dobiegło do mnie "Hogwart". Otworzyłam oczy i chwilę lokalizując
profesora wzrokiem zaczęłam się mu przysłuchiwać.
- Przez kilka
lat nasi założyciele pracowali razem w zgodzie, wyszukując młodych, którzy
wykazywali cechy właściwe rodzajowi czarodziejskiemu i sprowadzając ich do
zamku, by uczyć ich tutaj magii. Później jednak doszło między nimi do
brzemiennych w skutki sporów. Wszystko zaczęło się od Slytherina, który
zażądał, by nabór uczniów był bardziej selektywny. Uważał on, że nauczanie
magii powinno być zastrzeżone wyłącznie dla rodów czarodziejskich czystej krwi.
Sprzeciwiał się przyjmowaniu uczniów z mugolskich rodzin, uważając, że nie są
godni zaufania. Po jakimś czasie doszło na tym tle do poważnego sporu między
Slytherinem i Gryffindorem, w wyniku którego Slytherin opuścił zamek.
Po zakończeniu
lekcji wszyscy wybiegliśmy z klasy obdarzając nauczyciela jedynie skromnym
pokazaniem pleców.
Do lekcji ze Snapem zostały jedynie
dwie godziny transmutacji i obiad, jednak czułam, że coś jest nie tak.
Bliźniacy byli jakby bardziej zamyśleni niż zwykle, a wątpiłam w ich wersje z
nieudanym kawałem. Wiele razy nasze dowcipy nie wychodziły tak, jakbyśmy tego
oczekiwali lecz przez to nie zmienialiśmy swojego zachowania.
- Czy panna Suzanne jest w stanie
wykonać moje polecenie? - Z zamyślenia wybudził mnie głos McGonagal.
- Czy mogła by pani powtórzyć -
poprosiłam z roztrzepaniem.
McGonagal westchnęła głośno, po czym
powiedziała: "Zamień igłę w zapałkę".
Spojrzałam na nią przez chwilę ze
zdziwieniem, a następnie zorientowałam się, że obserwuje mnie każda osoba w
sali. Chwyciłam w pośpiechu za różdżkę i zamachnęłam się nią, a na miejscu igły
znalazła się zapałka. Zerknęłam na profesorkę, która przyglądała mi się z
wyraźnym zaskoczeniem po czym zaczęła kontynuować lekcje, a ja znów wróciłam do
rozmyślań.
Kiedy zadzwonił dzwonek chwyciłam za
różdżkę z myślą by jak najszybciej dogonić bliźniaków, którzy ledwo po
skończeniu lekcji wyszli z sali. Moje plany zostały pokrzyżowane jednak przez
McGonagal, która poprosiła mnie o zostanie.
Podeszłam do biurka nauczycielki i
spojrzałam na nią pytająco. Między nami nastała krępująca cisza, a że nie
chciałam pierwsza zabierać głosu w nerwach zaczęłam obracać różdżką w dłoniach.
Nie mogąc wytrzymać narastającego napięcia wzięłam głęboki oddech.
- Czy... - Zawahałam się chwilę. -
Czy coś się stało?
Profesorka jeszcze chwile bardzo
wnikliwie mi się przyglądała, a następnie wstała, okrążyła stolik i
powiedziała:
- Suzanne, poprosiłam cię, żebyś tu
została dlatego, że...
- Ja bardzo przepraszam, że nie
uważałam na lekcji, ale zamyśliłam się po prostu i... - zaczęłam się tłumaczyć,
lecz nauczycielka uciszyła mnie podniesieniem ręki.
- Nie o to chodzi Suzanne - odparła
McGonagal. - spytałam się ciebie na lekcji jak przetransmutować igłę w zapałkę.
- kiedy pokiwałam głową na znak, że rozumiem, kontynuowała - Chodziło mi
wtedy o to byś zrozumiała, że nie uważasz na zajęciach, jednak ty wykonałaś
moje polecenie, chociaż tematem lekcji była teoria, a nie praktyka. - znów
kiwnęłam głową. - Zastanawia mnie jednak to, ponieważ transmutacja jest
zdecydowanie trudną sztuką magii, więc chciałabym wiedzieć, czy...
- ...Jak się tego nauczyłam -
przerwałam jej, czemu ona przytaknęła. - Remus
- Słucham? - spytała zdziwiona.
- Mój brat, czasem pokazuje mi pewne
zaklęcia. - wyjaśniłam, na co ona posłała mi nieśmiały uśmiech.
Spoglądałyśmy na siebie w milczeniu,
lecz po chwili McGonagal złączyła ręce.
- No dobrze. Idź już, ale na
przyszłość masz uważać na lekcji. Rozumiesz. A osiągniętej wiedzy gratuluje.
- Do widzenia. - ukłoniłam się i
wyszłam.
...
- Jak tam? - zapytałam beztrosko
siadając pomiędzy bliźniakami na obiedzie.
- Chyba dobrze.
- To dobrze - powiedziałam
nabierając ziemniaka na widelec.
Z rozdziawioną buzią i widelcem
oddalonym od ust w niewielkiej odległości, przyglądałam się chłopakom.
- Coś mnie ominęło? - spytał Lee.
- W takim razie ja też zostałam
pominięta. - rzuciłam, zjadając całkowicie wystygniętego kartofla.
- Dlaczego? - w końcu włączyli się
do rozmowy bliźniacy.
- O! - zawołałam z radością.
- W końcu jesteście obecni zarówno duchem jak i ciałem.
- Coś się stało Suzanne? - zdziwili
się.
- Możecie nam - Wskazałam na Lee i
Angelinę. - powiedzieć o co chodzi?
Bliźniacy spojrzeli na nas z
satysfakcją w oczach. Wtedy zorientowałam się, że właśnie o to im chodziło.
Planowali coś wielkiego i potrzebowali kilku par rąk do pomocy, a my idealnie
się im podłożyliśmy. Westchnęłam głęboko zamykając oczy i posłałam bliźniakom
ironiczny półuśmiech.
...
- Zostało nam tylko kilka minut
przerwy, myślicie, że się wyrobimy? - zapytał Lee majstrując przy jednej z
szafek.
- Wyluzuj Lee, już wszystko gotowe.
- uspokoił George.
- Ulżyło nam - powiedziałam,
sprawdzając szczegóły całej akcji.
- Czy nie powinniśmy już zaczynać? -
wtrąciła Angelina.
- Okey, gotowe! - krzyknął Fred
wybiegając zza zakrętu. - Chodźcie szybko, bo będzie przypał.
Wzięliśmy nogi za pas i wybiegliśmy
z zaplecza sali, mijając z trudnością różne fiolki wypełnione dziwnymi płynami.
Dosłownie wypadliśmy z sali od eliksirów i wmieszaliśmy się w tłum uczniów,
którzy podobnie jak my wyczekiwali zbliżającej się lekcji ze Snape'm.
***
Zachęcam do zostawienia po sobie pamiątki w postaci komentarza :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz