poniedziałek, 2 stycznia 2017

Rozdział 4


Witam bardzo serdecznie w nowym roku!

A oto przed Wami (fanfary i chwila przerwy) 4 rozdział.
Tradycyjnie, bardzo zachęcam do komentowania postów na blogu oraz do odwiedzenia zakładki Dormitorium, która, jak na razie, nie cieszy się zbytnim zainteresowaniem.

Dziękuję za nadesłane do Sowiarni pytanie od Anonimowej Czytelniczki lub Czytelnika, a także zapraszam pozostałych odbiorców do nadsyłania swoich wątpliwości.

Dziękuję także za komentarze pod prologiem, za które nie zdążyłam jeszcze podziękować.
A nie przeciągając dłużej, zapraszam do czytania.

Autorka :-)

***

- Uczniowie, nie zapominajcie o delikatnym ruchu nadgarstka. - zaskrzeczał profesor Flitwich usadowiony jak zwykle na stosie książek. - Smagnąć i poderwać, pamiętajcie, smagnąć i poderwać. I wypowiadać zaklęcie dokładnie, to bardzo ważne... Nie zapomnijcie o czarodzieju Baruffio, który źle wypowiedział spółgłoskę i znalazł się na podłodze, przygnieciony bawołem.

- Współczuję temu bawołowi. - wtrącił George, na co lekko się zaśmiałam.
- No dobrze uczniowie - kontynuował nauczyciel. - po tym krótkim rozpoczęciu, zapraszam do pisania.
Nagle pojawiły się przed nami pergaminy, więc wszyscy  chwyciliśmy za nie, a po zamaczaniu piór w kałamarzach zaczęliśmy pisać. Odpowiedziałam na wszystkie pytania, a sprawdzian wydał mi się dosyć prosty, z resztą jak większości uczniom. Oddałam arkusz w niedługim czasie po bliźniakach, a następnie za radą profesora wyszłam z klasy, podobnie jak reszta osób, które skończyły. Usiadłam pomiędzy bliźniakami na ławce, która znajdowała się niedaleko klasy i ze znużeniem oparłam głowę o zimną ścianę. Do moich uszu dolatywały urywki rozmów dotyczących sprawdzianu, ale zbytnio nie zawracałam sobie tym głowy. Bardziej martwiła mnie nadchodząca pełnia. Zaczynałam coraz bardziej martwić się o Remusa, który jak wiadomo nie znosił jej za dobrze. Im księżyc stawał się pełniejszy, tym moje myśli zaczynały przybierać jeden tor, a mianowicie jak można było by mu pomóc. Wprawdzie istniało pewne lekarstwo, a mianowicie: wywar tojadowy, ale nasza sytuacja materialna nie była w stanie pozwolić nam na tak kosztowny wydatek. Gdyby istniała np. jakaś sztuka magii, która pomaga w czasie przemiany lub po niej. Albo chociaż bym jakoś mogła towarzyszyć mu podczas jego comiesięcznego spaceru.
Udałam się do biblioteki w celu zgłębienia mojej wiedzy, lecz tam nie napotkałam niczego godnego uwagi. Złapałam za kolejną książkę o nieciekawym tytule "Wilkołactwo - zbieg okoliczności czy przeznaczenie". Czytałam już któryś rozdział tej rasistowskiej książki, kiedy dokładnie w 48 pojawił się wyraz Animagia. Na pewno słyszałam go już wcześniej, wydawało mi się nawet, że Remus wspominał mi coś o tym, przy temacie huncwotów. Zamknęłam z hukiem tą "skarbnicę wiedzy", w której tak naprawdę znalazłam tylko jedną informację. Poleciałam na drugi koniec biblioteki, ponieważ jakby nie patrzeć "A" od "W" dzieliła spora ilość półek. Wpadłam ledwo wyrabiając na zakręcie, po czym z prędkością światła doleciałam do środka działu, gdzie mniej więcej powinna znajdować się jakaś książka na ten temat. "Animagia", jak głosił napis na okładce.

- "Ciekawe" - pomyślałam i  udałam się do najbliższego stolika.
Animag to czarodziej, który ma możliwość zmieniania się w jedno konkretne zwierzę. W przeciwieństwie do metamorfomagów, bycie animagiem to nabyta, a nie wrodzona umiejętność. Pozwala zmienić się w zwierzę, nie używając różdżki. Przemiana w animaga jest niezwykle złożonym i zabierającym wiele czasu procesem, a czarodzieje potrzebują wielu lat ćwiczeń i praktyki, aby uniknąć komplikacji podczas przemiany.
Nagle z treści książki wyrwało mnie odsunięcie krzesła obok, a następnie mignęła mi ruda czupryna. Oderwałam się od książki, a moim oczom ukazała się uśmiechnięta twarz Georga.

- Gdzie zgubiłeś brata? - spytałam odkładając książkę.
- A gdzieś się podział .- odparł ze śmiechem.
- To znaczy?
- Siedzisz tu cały dzień, nie brakuje ci trochę rozrywki?
- Na razie nie. - wytłumaczyłam. - Muszę coś sprawdzić.
- A co tam czytasz? - zapytał i odwrócił książkę stroną tytułową do góry, po czym powiedział z niedowierzaniem: "Animagia?".
- Zgłębiam wiedze. - wybrnęłam.
- Aha... - zamyślił się chwilę. - A za ile tak mniej więcej będziesz wolna?
- Nie wiem... - odparłam. - A co?
- Tajemnice Hogwartu stoją przed nami otworem. - powiedział kładąc mapę huncwotów na blacie i uśmiechając się cwaniacko.
Parsknęłam śmiechem i cicho westchnęłam.
- Okey, wygrałeś - szepnęłam, czując na sobie wzrok bibliotekarki.
Chwyciłam za książkę i wyszliśmy w kierunku tajemniczego miejsca, w którym znajdował się Fred.
- Gdzie my jesteśmy? - spytałam, kiedy George zatrzymał się przed drzwiami do jakiejś łazienki.
Ten tylko przyłożył palec do ust i lekko nacisnął klamkę. Weszliśmy do pomieszczenia, a wtedy zobaczyłam Freda kłócącego się z duchem jakiejś dziewczyny. Duch gdy tylko nas zauważył zaczął niemiłosiernie jęczeć, że jest to jego łazienka, że tu nie wolno wchodzić i, że mamy się stąd wynosić. Na szczęście, jakimś cudem, bliźniakom udało  się uspokoić ducha.
- Po co tu jesteśmy... - powiedziałam po chwili przypatrując się z lekkim strachem duchowi.
- Zaraz się przekonasz - odparł chytrze Fred.
- A gdzie jesteśmy? - spytałam znowu, co było karygodnym błędem, gdyż duch dziewczyny spojrzał na mnie z mordem w oczach i zaczął lamentować.
- Nikt nigdy się mną nie interesuje, zawsze przychodzi się tutaj tylko po to, żeby mi podokuczać. Jestem duchem i uważacie, że nic nie czuje tak? - lamentowała.
- Jesteśmy w łazience Jęczącej Marty. - odpowiedział zdegustowany George, pokazując głową na ducha.
- Sama umiem się przedstawić! - wrzasnęła i spojrzała na mnie z łagodniejszym wyrazem twarzy, po czym podleciała bliżej i powiedziała z dumą. - Jestem Marta.
- Suzanne - przedstawiłam się, wysilając uśmiech, a następnie skierowałam pytanie do bliźniaków: "Właściwie po co tu przyszliśmy?"
- Właśnie o to wykłócałam się z tym rudzielcem od kwadransa - zawyła Marta z oburzeniem. -
A z resztą, róbcie sobie co chcecie... - dokończyła nurkując w toalecie, rozchlapując wodę.
- Pod nami znajduje się łazienka prefektów. - wyjaśnił spokojnie George - A rury tutaj, połączone są z rurami tam.
- Czekaj, czekaj... - Zrobiłam pauzę rękami. - Jeśli dobrze zrozumiałam to... Co wy chcecie tam wrzucić?
- Nic wielkiego... - ...Tylko taki płyn... - ...Powodujący wypadanie włosów... - mówili jeden przez drugiego.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam
- Skąd weźmiemy ten płyn? - spytałam, na co Fred wyciągnął z kieszeni bluzy małą fiolkę z fioletową cieczą.
Uśmiechnęłam się do nich cwaniacko, po czym zabrałam chłopakowi eliksir i podeszłam do jednego z kraników. Odkręciłam jedną ze śrubek i zdjęłam wieczko, a następnie wlałam zawartość buteleczki do środka. Pozostało tylko czekać na efekty.
Zbiegliśmy szybko na piętro niżej i weszliśmy do łazienki prefektów, w której ku naszej radości siedział odwrócony od nas chłopak o rudej czuprynie.
- Zaraz się zacznie. - szepnęli chowając się za kolumną.
Na efekty nie trzeba było długo czekać, gdyż chwilę później włosy Percy'ego zaczęły się przerzedzać, aż w końcu zupełnie zniknęły, natomiast jego skóra ku mojemu zdziwieniu przybrała kolor fioletu. Zatkałam ręką usta w celu zneutralizowania śmiechu, ale i tak wyglądał przekomicznie. Wymieniłam z bliźniakami spojrzenie mówiące: "to było genialne", a następnie usłyszałam wrzaśnięcie. Tak, był to słodki głos Percy'ego, który właśnie spostrzegł swoją drastyczną przemianę. Nie mogliśmy już powstrzymać śmiechu, więc parsknęliśmy, co z pewnością nie umknęło uwadze prefekta.

- Kto tu jest? - zawołał ze złością, na co my ruszyliśmy w kierunku wyjścia. - Stop!
Odwróciliśmy się w jego stronę i napotkaliśmy jego fioletową, łysą twarzyczkę, na której przebijał się czerwony kolor.
- WY! - wrzasnął. - Wiedziałem, że to wy. Ale zapomnieliście o jednym. Jestem prefektem - Pokazał na siebie palcem. - I jako prefekt wlepiam waszej trójce szlaban. - powiedział i z zadowoloną miną wyszedł z pomieszczenia, a po chwili krzyknął - U Snape'a!
Miny lekko nam zrzedły, ale wygląd chłopaka trochę poprawił nam samopoczucie. Udaliśmy się do pokoju wspólnego Gryffindoru.
Siedzieliśmy właśnie przy kominku z Lee i Angeliną, kiedy to, do pokoju weszła McGonagal, a zaraz za nią fioletowy prefekt. Stanęła przed naszą grupką z wysoko podniesioną głową, a następnie mnie i bliźniaków zaprowadziła do swojego gabinetu.
- Nie wiem, czy jesteście świadomi konsekwencji, jakie wystąpią po waszym dowcipie. - Wskazała na Percy'ego. - Więc na wstępie mówię, że pan woźny Filch potrzebuje pomocy przy pracy. Do końca miesiąca, każdego wieczora będziecie pomagać. Zrozumiano? A teraz wracajcie do siebie. A i jeszcze jedno... - Zatrzymała nas w drzwiach. - Zaczynacie od jutra.
Kiedy wychodziliśmy, mina fioletomaniaka była tak dumna, że powaliła by minę Snape do potęgi którejś i wicedyrektorki razem wzięte. Trochę nam ulżyło, że szlaban nie odbędzie się pod czujnym okiem Snape, chociaż Filch był bardziej nieprzewidywalny.
- Trzeba dobrze spędzić ostatni dzień wolności. - powiedział Fred, przed wejściem do wieży Gryffindoru.
- Podaj hasło - zagrzmiała Gruba Dama.
- Fortuna Major - odparłam od niechcenia, a obraz odsłonił przejście do pokoju wspólnego.
Wpadłam do pomieszczenia rzucając się na fotel przed kominkiem i zaczęłam się tępo patrzeć w buchający płomień. Bliźniacy rozłożyli się na puszystym dywanie nieopodal i też zaczęli się mu ślepo przyglądać. Po chwili usłyszałam głębokie westchnięcie, więc przekręciłam głowę w ich stronę.
- To ma być to nasze ambitne spędzanie czasu? - powiedziało jedno z nas.
- Jak widać - Razem westchnęliśmy, zapadając w krótkim milczeniu.
- A może... - Zerwał się nagle Fred, lecz po chwili z obojętnością dodał: "Nie ważne".
- Co!? - spytałam wraz z Georgem.
- A gdyby tak... - Zasępił się chwilę. - Na której lekcji mamy jutro eliksiry?
- Na piątej, a co? - odparłam bez chwili namysłu, czego prędko pożałowałam. - Nie!
- Co nie? - zakpił Fred.
- Żadnych kawałów, kiedy ten człowiek znajduje się w bliskiej odległości.
- Suzanne, jak chcesz zrobić kawał Snape'owi będąc od niego oddalona. - podłapał George.
- Chłopaki! - skarciłam ich. - Nie zgadzam się, dostaniemy taki szlaban, że nie pozbieramy się do Owutemów .- odparłam krzyżując ręce na piersi.
- A gdyby zrobić to anonimowo?
- To znaczy?
- Wpad wypad, Snape się nie zorientuje kiedy oberwie. Musimy zatrzeć tylko wszelkie ślady i mieć dobre alibi. - wyjaśnił George, na co ja posłałam mu pobłażliwe spojrzenie.
- Jak chcesz... - Chłopcy wzruszyli ramionami podnosząc się z ziemi. - Ale, żebyś później nie żałowała.
Chwilę później usłyszałam  głośne trzaśnięcie otwieranego przejścia i karcący wykład Grubej Damy o zakłócaniu ciszy nocnej, a nie mając innego towarzystwa prócz kominka udałam się do pokoju. Weszłam do dormitorium, starając się zachować ciszę jednak skrzypiące drzwi wcale nie ułatwiły mi zadania.
- Suzanne, to ty? - usłyszałam zaspany głos Angeliny.
- Tak - odparłam cicho i nie zaprzątając sobie głowy wzięciem piżamy na przebranie, poszłam do łazienki.
Z braku jakichkolwiek chęci i tym podobnych, sił wystarczyło mi jedynie na obmycie twarzy. Spojrzałam w lustro, a widząc nieprzytomnego trupa za pomocą różdżki przywołałam ubranie. Wskoczyłam szybko w szare dresy i T-shirt, po czym mozolnym krokiem powlokłam się do łóżka, a gdy moja głowa dotknęła poduszki zasnęłam.
...
Obudziły mnie promienie słońca muskające moją twarz. Rozejrzałam się po pokoju, a widząc śpiącą Angelinę uśmiechnęłam się. Pierwszy raz od czasu jak jestem w Hogwarcie udało mi się obudzić przed nią. Wstałam z łóżka i chwyciłam za mundurek, a następnie skierowałam się do łazienki. Odkręciłam kurek, a z metalowego pręta wydobył się strumień lodowatej wody. Złożyłam piżamę uprzednio ją zdejmując, a po nagrzaniu się cieczy weszłam pod prysznic.
Wychodząc z łazienki spotkałam się z zaskoczonym spojrzeniem Angeliny, która dopiero co obudziła się.
- Cuda się zdarzają. - powiedziałam, na co ona parsknęła śmiechem.
- Powinny zdarzać się częściej. - odparła wchodząc do łazienki.
- Udam, że tego nie słyszałam.
Nagle dotarło do mnie delikatne stukanie w szybę, spojrzałam w tamtą stronę, a  tam stała moja sowa. Otworzyłam okno, a na parapecie przysiadł Rufus. Odczepiłam list od jego nóżki i podałam mu ciasteczko w ramach nagrody. Ten tylko spojrzał na mnie, zabrał łakocia i odfrunął. Usiadłam na łóżku i zaczęłam z podekscytowaniem otwierać kopertę. Przelotnie zbadałam list wzrokiem. Pochyłe, eleganckie pismo, zielona koperta i kremowy pergamin. Niewątpliwie był to list od Remusa.


Witaj Suzanne,

Nawet nie wiesz jak bardzo ucieszyłem się z twojego listu.  Jestem z ciebie bardzo dumny, gratuluje przyjęcia do Gryffindoru. Co do Filcha, to całkowicie się nim nie przejmuj, a do Snape, to postaraj się po prostu przykładać do jego przedmiotu. Wyjca od McGonagal jeszcze nie otrzymałem i obym już nie otrzymał. Mam nadzieję, że od czasu napisania listu do mnie nie dostałaś żadnego szlabanu. Cieszę się, że znalazłaś sobie przyjaciół. Bardzo tęsknie i liczę, że niedługo się zobaczymy.

Całuję Remus

PS. Jesteś najlepszą siostrą na świecie.
- Suzanne, Suzanne - usłyszałam jakiś głos z zewnątrz, lecz nie zareagowałam. - Suzanne - dostałam sójkę w bok, która przywróciła mnie do rzeczywistości.
- Yyy przepraszam nie słuchałam .- odparłam odkładając list na stoliku.
- Idziemy na śniadanie? - spytała Angelina, na co ja skinęłam głową.
...
- Gdzie bliźniacy - zapytałam Lee, który przysiadł się do nas.
- Myślałem, że są z tobą.
- Jak widzisz nie. - odparłam jedząc tosta z dżemem.
W tej samej chwili drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się, a w progu stanęli nasi poszukiwani przyjaciele. Chłopaki podeszli do stołu i przysiedli się, jednak mieli bardzo skwaszone miny. Spojrzałam na nich ze zdziwieniem.
- Jak tam? - zapytałam lustrując ich wzrokiem, na co oni jedynie wzruszyli ramionami.
- Żeby was pocieszyć, mogę powiedzieć, że pierwszą mamy historię magii. - wtrącił Lee, za co został zmrożony wzrokiem moim i Angeliny, a Fred i George wymienili się spojrzeniami.
- Dobra idziemy. - powiedziałam i pociągnęłam bliźniaków do wyjścia, a kiedy znaleźliśmy się na korytarzu spytałam:  "Jak było wczoraj".
- Chyba jesteś naszą przepustką do sukcesu.
- Nie wyszło? - spytałam z rezygnacją.
- To mało powiedziane.
- Kotka tak się wkurzyła, że...
- ...Zaczęła miauczeć głośniej...
- ...Niż Gruba Dama przy swoich etiudach...
- ....Co skutkowało tym, że... 
- ....Nawet nie doszliśmy do lochów.
- Czyli misja zakończona porażką. - powiedziałam czemu oni przytaknęli. - Zawsze można wymyśleć plan B - podsunęłam.
...
Znajdowaliśmy się w sali 4F, w której to odbywały się "lubiane" przez wszystkich uczniów nudne lekcje historii magii, prowadzone przez profesora Cuthberta Binnsa - jedynego ducha będącego w gronie pedagogicznym. Był on postacią dość specyficzną. Gdyby nuda potrafiła zabijać, z pewnością większość uczniów Hogwartu była by martwa. Senność na jego lekcjach potęgował jego usypiający głos brzmiący monotonnie niczym stary odkurzacz Filcha. Jedyną ciekawą rzeczą w profesorze-duszku  była jego historia, którą opowiedział nam kiedyś Charlie pewnego pochmurnego wieczora. Otóż Binns uczył w Hogwarcie już od ponad stu lat, a pewnego razu umarł, jednak zignorował ten fakt i następnego dnia pojawił się na lekcji jako duch. Krążą nawet plotki, że profesor nie jest świadomy swojej śmierci.
Nagle ze ściany wyłoniła się zamglona postać nauczyciela i w tej samej chwili wszyscy uczniowie zamilkli. Binns zajął swoje miejsce na katedrze, obiegł klasę wzrokiem, a następnie rozpoczął swój monolog wprawiający większość z nas w sen.
Ja jako osoba lubiąca historię starałam trzymać się dzielnie, co z trudnością mi przychodziło przez nurzący głos, więc przymknęłam oczy i zaczęłam odbierać tylko co któreś słowo. Nagle dobiegło do mnie "Hogwart". Otworzyłam oczy i chwilę lokalizując profesora wzrokiem zaczęłam się mu przysłuchiwać.
- Przez kilka lat nasi założyciele pracowali razem w zgodzie, wyszukując młodych, którzy wykazywali cechy właściwe rodzajowi czarodziejskiemu i sprowadzając ich do zamku, by uczyć ich tutaj magii. Później jednak doszło między nimi do brzemiennych w skutki sporów. Wszystko zaczęło się od Slytherina, który zażądał, by nabór uczniów był bardziej selektywny. Uważał on, że nauczanie magii powinno być zastrzeżone wyłącznie dla rodów czarodziejskich czystej krwi. Sprzeciwiał się przyjmowaniu uczniów z mugolskich rodzin, uważając, że nie są godni zaufania. Po jakimś czasie doszło na tym tle do poważnego sporu między Slytherinem i Gryffindorem, w wyniku którego Slytherin opuścił zamek.

Po zakończeniu lekcji wszyscy wybiegliśmy z klasy obdarzając nauczyciela jedynie skromnym pokazaniem pleców. 
Do lekcji ze Snapem zostały jedynie dwie godziny transmutacji i obiad, jednak czułam, że coś jest nie tak. Bliźniacy byli jakby bardziej zamyśleni niż zwykle, a wątpiłam w ich wersje z nieudanym kawałem. Wiele razy nasze dowcipy nie wychodziły tak, jakbyśmy tego oczekiwali lecz przez to nie zmienialiśmy swojego zachowania.
- Czy panna Suzanne jest w stanie wykonać moje polecenie? - Z zamyślenia wybudził mnie głos McGonagal.
- Czy mogła by pani powtórzyć - poprosiłam z roztrzepaniem.
McGonagal westchnęła głośno, po czym powiedziała: "Zamień igłę w zapałkę".
Spojrzałam na nią przez chwilę ze zdziwieniem, a następnie zorientowałam się, że obserwuje mnie każda osoba w sali. Chwyciłam w pośpiechu za różdżkę i zamachnęłam się nią, a na miejscu igły znalazła się zapałka. Zerknęłam na profesorkę, która przyglądała mi się z wyraźnym zaskoczeniem po czym zaczęła kontynuować lekcje, a ja znów wróciłam do rozmyślań.
Kiedy zadzwonił dzwonek chwyciłam za różdżkę z myślą by jak najszybciej dogonić bliźniaków, którzy ledwo po skończeniu lekcji wyszli z sali. Moje plany zostały pokrzyżowane jednak przez McGonagal, która poprosiła mnie o zostanie.
Podeszłam do biurka nauczycielki i spojrzałam na nią pytająco. Między nami nastała krępująca cisza, a że nie chciałam pierwsza zabierać głosu w nerwach zaczęłam obracać różdżką w dłoniach. Nie mogąc wytrzymać narastającego napięcia wzięłam głęboki oddech.
- Czy... - Zawahałam się chwilę. - Czy coś się stało?
Profesorka jeszcze chwile bardzo wnikliwie mi się przyglądała, a następnie wstała, okrążyła stolik i powiedziała:
- Suzanne, poprosiłam cię, żebyś tu została dlatego, że...
- Ja bardzo przepraszam, że nie uważałam na lekcji, ale zamyśliłam się po prostu i... - zaczęłam się tłumaczyć, lecz nauczycielka uciszyła mnie podniesieniem ręki.
- Nie o to chodzi Suzanne - odparła McGonagal. - spytałam się ciebie na lekcji jak przetransmutować igłę w zapałkę. -  kiedy pokiwałam głową na znak, że rozumiem, kontynuowała - Chodziło mi wtedy o to byś zrozumiała, że nie uważasz na zajęciach, jednak ty wykonałaś moje polecenie, chociaż tematem lekcji była teoria, a nie praktyka. - znów kiwnęłam głową. - Zastanawia mnie jednak to, ponieważ transmutacja jest zdecydowanie trudną sztuką magii, więc chciałabym wiedzieć, czy...
- ...Jak się tego nauczyłam - przerwałam jej, czemu ona przytaknęła. - Remus
- Słucham? - spytała zdziwiona.
- Mój brat, czasem pokazuje mi pewne zaklęcia. - wyjaśniłam, na co ona posłała mi nieśmiały uśmiech.
Spoglądałyśmy na siebie w milczeniu, lecz po chwili McGonagal złączyła ręce.
- No dobrze. Idź już, ale na przyszłość masz uważać na lekcji. Rozumiesz. A osiągniętej wiedzy gratuluje.
- Do widzenia. - ukłoniłam się i wyszłam.
...
- Jak tam? - zapytałam beztrosko siadając pomiędzy bliźniakami na obiedzie.
- Chyba dobrze.
- To dobrze - powiedziałam nabierając ziemniaka na widelec.
Z rozdziawioną buzią i widelcem oddalonym od ust w niewielkiej odległości, przyglądałam się chłopakom.
- Coś mnie ominęło? - spytał Lee.
- W takim razie ja też zostałam pominięta. - rzuciłam, zjadając całkowicie wystygniętego kartofla.
- Dlaczego? - w końcu włączyli się do rozmowy bliźniacy.
- O! - zawołałam z radością. - W końcu jesteście obecni zarówno duchem jak i ciałem.
- Coś się stało Suzanne? - zdziwili się.
- Możecie nam - Wskazałam na Lee i Angelinę. - powiedzieć o co chodzi?
Bliźniacy spojrzeli na nas z satysfakcją w oczach. Wtedy zorientowałam się, że właśnie o to im chodziło. Planowali coś wielkiego i potrzebowali kilku par rąk do pomocy, a my idealnie się im podłożyliśmy. Westchnęłam głęboko zamykając oczy i posłałam bliźniakom ironiczny półuśmiech.
...
- Zostało nam tylko kilka minut przerwy, myślicie, że się wyrobimy? - zapytał Lee majstrując przy jednej z szafek.
- Wyluzuj Lee, już wszystko gotowe. - uspokoił George.
- Ulżyło nam - powiedziałam, sprawdzając szczegóły całej akcji.
- Czy nie powinniśmy już zaczynać? - wtrąciła Angelina.
- Okey, gotowe! - krzyknął Fred wybiegając zza zakrętu. - Chodźcie szybko, bo będzie przypał.
Wzięliśmy nogi za pas i wybiegliśmy z zaplecza sali, mijając z trudnością różne fiolki wypełnione dziwnymi płynami. Dosłownie wypadliśmy z sali od eliksirów i wmieszaliśmy się w tłum uczniów, którzy podobnie jak my wyczekiwali zbliżającej się lekcji ze Snape'm.
***
Zachęcam do zostawienia po sobie pamiątki w postaci komentarza :-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz