poniedziałek, 26 grudnia 2016

Rozdział 3



Witam Was bardzo serdecznie.
Dzisiaj ostatni dzień Świąt, lecz i tak życzę Wesołych. Według kalendarza, nie zdążę już w tym roku wstawić kolejnego rozdziału, ale tym lepiej dla 2017. Życzę Wam wszystkiego dobrego, pomyślności w nadchodzących 365 dniach oraz optymizmu, który przyda się także i mnie.
Bardzo zachęcam do odwiedzenia zakładki Dormitorium, która pojawiła się na blogu niedawno, macie w niej zawarte informacje dotyczące bohaterów.
Serdecznie zapraszam do komentowania.
Pozdrawiam.
Autorka :-)
PS. Miłego czytania
***
Przed lekcją zielarstwa założyliśmy kaftany i rękawice ze smoczej skóry. Tak opancerzeni, weszliśmy do jednej z cieplarni, a tam naszym oczom ukazała się niska, przysadzista kobieta o rozwianych siwych włosach, wystających spod połatanego kapelusza. Pani Sprout przywitała nas ciepłym uśmiechem, a gdy wszyscy zajęliśmy swoje miejsca przy "korytach" z roślinami, powiedziała: "Witam, na dzisiejszej lekcji nauczymy się nawozić Filiówki Skąpopyłne". Na tę uwagę uśmiechnęłam się pod nosem, co najwyraźniej zauważyli bliźniacy, gdyż wymienili znaczące spojrzenia. Jak poleciła nauczycielka, dobraliśmy się w 3-os. grupy, a następnie każdy wziął po jednym nasionku. Według pani Sprout rośliny te bardzo wyrastały, dziczały i stawały się agresywne po nadmiernym nawożeniu, więc grzechem było by nie potwierdzić tego faktu.
- Ile tego dodać? - rzuciłam w eter.
- Pół małego słoiczka. - odpowiedziała Angelina.
- OK... - spojrzałam z diabelskim uśmiechem na chłopaków, biorąc mały słoiczek. - Jeden za mnie, jeden za Georga i jeden za Freda. - powiedziałam wlewając trzy słoiczki specyfiku do nasionek, na co bliźniacy zaśmiali się.
- Gotowe! - zawołał Fred, tak, by nauczycielka usłyszała.
- Jak ktoś już skończył proszę o podpisanie doniczki z rośliną i… - i tego zdania nauczycielka nie zdążyła już dokończyć, ponieważ nasza rządna przygód roślinka zaczęła kiełkować.
Wszyscy uczniowie wpadli w panikę i dosłownie taranowali się na wzajem, a nasza sadzonka rosła coraz owocniej. Jednak trzeba przyznać, że była nieznacznie większa niż się spodziewaliśmy. Filiówka Skąpopyłna-Gigant otworzyła kwiat, z którego wypadło mnóstwo wściekle-żółtego pyłku wpadającego dosłownie wszędzie, tak, że Fred i George z swojego ciemnorudego koloru włosów zrezygnowali, na rzecz intensywnego blondu, co w rezultacie wyglądało komicznie.
- Nie wiem skąd ta nazwa im się wzięła. - powiedziałam do chłopaków, starając się strzepać żółty osad z ich włosów. - Nasze maleństwo udowadnia wszystkim, że pyłku mu nie brakuje. – dodałam.
Kiedy roślinka miała zaatakować jednego z ślizgonów, uderzył w nią niebieski promień, zamieniający ją w proszek. Następnie Sprout, która była sprawcą dokonanego przed chwileczką mordu machnęła różdżką i cały ambaras zniknął.
- Cała trójka... - Wskazała na nas palcem. - -50 punktów dla Gryffindoru. - powiedziała wściekła profesorka i wyszła, co równało się z końcem lekcji.
Kiedy zniknęła za wyjściem wszyscy ślizgoni zaczęli wiwatować, lecz taki humor nie udzielił się gryfonom, na co my wzruszyliśmy tylko ramionami.
...
- Co następne? - spytałam, gdy zmierzaliśmy na następną lekcję.
- Transmutacja - odparli obojętnie.
- Nie przesadzajcie, nie jest tak źle. – pocieszyłam. - Mogły być to eliksiry.
- Nie martw się, i je mamy dzisiaj. - powiedział George ze smutnym uśmiechem.
Nagle usłyszeliśmy dzwonek na lekcje, więc pędem ruszyliśmy w kierunku klasy. Wpadliśmy z impetem do okrągłej sali, lecz na nasze szczęście nie było w niej jeszcze McGonagal. Część uczniów posłała nam smutne spojrzenia, a kot siedzący na katedrze zlustrował nas wzrokiem bardzo intensywnie.
- Dobrze, że McGonagal nie ma. - powiedział Fred w celu dodania nam otuchy, kiedy usiedliśmy w jednej z ławek.
I właśnie w tej samej chwili kot zeskoczył z biurka i przybrał postać... Profesorki.
- Witam, panie Weasley. - rzuciła na przywitanie, a następnie zajęła się prowadzeniem lekcji.
Kolejnym punktem programu okazała się, długo wyczekiwana przez wszystkich uczniów, pierwsza lekcja latania. Byliśmy ustawieni w dwóch rzędach na błoniach szkolnych, a w naszym kierunku zmierzała już, jak zawsze z lekkim uśmiechem na twarzy, stalowych włosach i dużych oczach o przerażającym żółtym kolorze, pani Hooch - nauczycielka tego wspaniałego przedmiotu.
- Witam uczniowie na naszej pierwszej wspólnej lekcji latania. Na początek coś prostego: skierujcie dłoń nad miotłę i powiedzcie "do mnie!".
Na dźwięk tych słów wszyscy uczniowie zaczęli wołać miotły. Bliźniakom poszło to niezwykle sprawnie, jednak ja nie miałam tyle szczęścia i talentu. Przywołanie kija szło mi dość opornie, a wyglądało na to, że byłam jedną z ostatnich, którym ta czynność nie szła jak po maśle. W końcu przy nieznacznej pomocy chłopaków udało mi się. Po czym wsiedliśmy na miotły i lekko oderwaliśmy się od ziemi. Wbrew pozorom, co bardzo mnie zaskoczyło, utrzymanie się na niej i balansowanie nią było prostsze, jednakże i tak miałam z tym problem, a po lekcji, moją nieumiejętność przywołania miotły, usprawiedliwiłam tym, że schylenie się po nią sprawia mi przyjemność i będzie moim nowym hobby.
Następnie ruszyliśmy na lekcję eliksirów, która miała przerwać naszą passę dotyczącą dobrego humoru i pogłębić zdołowanie pozostałych uczniów. Całą grupą weszliśmy sprawnie do sali, gdzie czekał już na nas wiecznie "radosny" Snape.
- Otwórzcie podręcznik na stronie 276, gdzie czeka na was eliksir leczący czyraki. – zarządził.
W raz z bliźniakami udałam się na zaplecze poszukać odpowiednich składników.
Po chwili wróciliśmy na swoje stanowisko i zaczęliśmy dokładnie studiować nasze produkty. Uznaliśmy, że jedna osoba będzie czytać, a dwie pozostałe będą wykonywać, i tak oto Fred dorwał się do przepisu.
- OK, macie? To teraz pył z rogu dwurożca. – dyrygował.
- Chyba spodobało ci się rozkazywanie. - rzuciłam kąśliwie.
- Zawsze mi się podobało - odparł beztrosko.
- Co następne? - spytał George po dodaniu rogu, a następnie utkwił wzrok w substancji znajdującej się w kociołku, która zaczęła niepokojąco bulgotać. - To chyba nie powinno tak… - I w tej samej chwili z naszego kociołka wyleciała wielka, zielona maź oblepiająca przy tym wszystko.
- Być. - dokończył George, próbując nieudolnie odkleić maziowaty klej od swojej szaty.
- Co wyście zrobili?! - zagrzmiał Snape, który swoją drogą wyglądał przekomicznie w zielonym, a jego włosy stały się chyba jeszcze brudniejsze niż zwykle.
- Fred? - powiedziałam razem z Georgem odwracając wzrok na chłopaka.
- Ja nie rozumiem, wszystko było poprawnie i nagle… - tłumaczył się, lustrując dokładnie przepis. - Aha - dodał po chwili z rezygnacją.
- Co? - spytałam. Nie miałam najmniejszej ochoty narażać się Snape'owi, a owa sytuacja niestety równała się z tym jednoznacznie.
- Sproszkowany róg jednorożca. - Zaśmiał się nerwowo. - Nie dwurożca, od taka głupia pomyłka. – sprecyzował, coraz bardziej się rumieniąc, na co my zaśmialiśmy się.
- Dość tego! - powiedział ostro Snape. - -50 punktów dla Gryffindoru. I niech to was nauczy pokory.
Po zajęciach udaliśmy się wraz z resztą gryfonów na obiad, gdzie nie spotkaliśmy się z wielką euforią na nasz widok. Kiedy usiedliśmy przy stole, momentalnie zostaliśmy zaszczyceni towarzystwem prefekcika Percy'ego Wesleya.
- Możemy ci w czymś pomóc? - zapytał beztrosko Fred pokazując łyżką do zupy na naszą trójkę.
- Przez was… - Pokazał na nas oskarżycielsko palcem. - Gryffindor stracił 100 punktów, a nie minęło jeszcze południe.
- Umiemy liczyć, Percy. - wtrącił George.
- Macie pojęcie, że przez wasze nieodpowiedzialne zachowanie… - wydarł się na nas , ale mu przerwałam: "Jeśli tylko tyle masz nam do powiedzenia, to możesz już iść."
Chłopak zrobił się cały czerwony na tę uwagę, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Spojrzałam nerwowo na chłopaków, po czym wstałam i skierowałam się do wyjścia z sali. Jakoś nie byłam szczególnie w nastroju na dalszy posiłek, a tym bardziej na cenny wykład Percy'ego i oglądanie jego czerwonej gęby.
- Suzanne, czekaj… - usłyszałam za sobą dwa głosy.
- Jeśli chcecie towarzyszyć mi w drodze do dormitorium to zapraszam. - powiedziałam z rezygnacją, na co chłopcy ochoczo ruszyli za mną, starając się mnie rozśmieszyć, więc zaczęli opowiadać kawały.
- Podchodzi Snape do gryfona i mówi… - zaczął Fred.
- W twoim eliksirze jest mucha… - parodiował George głos profesora.
- Więc uczeń mu odpowiada: ależ spokojnie panie profesorze, ona dużo nie wypije… - odparł dziewczęcym głosikiem Fred.
Z całych sił starałam się zdusić uśmiech, lecz komiczne miny bliźniaków mi wcale nie ułatwiały zadania. Zaśmiałam się głośno nie widząc wyjścia z tej sytuacji i nawet nie spostrzegłam kiedy dotarliśmy do dormitorium.
- Widzimy się później. - rzuciłam do chłopaków i ruszyłam do pokoju w dobrym humorze. Miałam właśnie wolną chwilę, więc postanowiłam napisać zaległy list do Remusa, który tak bardzo mu obiecałam.
- "Biedaczek tam pewnie usycha z tęsknoty" - Zaśmiałam się na tę myśl.
Złapałam za kawałek pergaminu i pióro, a po chwili namysłu nabazgrałam parę słów.
Cześć kochany braciszku,
wybacz, że wcześniej nie napisałam, ale wiele rzeczy wydarzyło się podczas ostatnich dwóch tygodni. Dostałam się do Gryffindoru, a z resztą, gdyby było inaczej, nie doczekałbyś się listu ode mnie. Hogwart jest naprawdę wspaniałym miejscem. Przez ten krótki czas spędzony tutaj zdążyłam już, nad czym bardzo ubolewam, zdobyć kilku wrogów. Np. taki jeden Percy strasznie doprowadza mnie do szału!!! A zarówno Filch jak i Snape zbytnio za mną nie przepadają, z resztą całkowicie nie słusznie, ponieważ nie daję im powodów, przynajmniej świadomie, do niechęci do mojej osoby. Uspokoję Cię nadto, że nie dostałam jeszcze szlabanu, miałam dostać, ale dzięki Ci Merlinie za Dumbledora, nie dostałam. Znalazłam sobie przyjaciół jak radziłeś i po za tym wszystko chyba w porządku.
Całuję, Suzanne

PS. Gdybyś przypadkiem dostał wyjca od McGonagal w sprawie Eliksirów, to wiedz, że to było całkowicie przypadkowe zdarzenie, którego nie planowaliśmy. W przeciwieństwie do Zielarstwa i Mordujących Filiówek, które prosiły się o to.
PS2. Jesteś NAJLEPSZYM bratem na świecie

Przeczytałam list w skupieniu, a po wychwyceniu w nim małych błędów, których nie chciało mi się i tak poprawiać, przywołałam moją sowę Rufusa i kazałam mu dostarczyć wiadomość. Wypuściłam go, a po chwili usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Bez zastanowienia krzyknęłam proszę, a moim oczom ukazała mi się drobna sylwetka jakiejś dziewczyny z drugiej klasy, którą pierwszy raz widziałam na oczy.
- Hej... - zaczęła niepewnie, co ja starałam się odwzajemnić lekkim uśmiechem. - Bliźniacy proszą cię, żebyś zeszła do nich do pokoju wspólnego. - wypaliła na jednym wydechu i z prędkością światła zniknęła za drzwiami.
Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam ostatni raz za okno, gdzie na popołudniowym niebie znajdował się coraz bardziej niewidoczny punkt, który chwilę temu był świetnie widoczną sową.
- Aż tak się za mną stęskniliście? - spytałam z rozbawieniem, schodząc ze schodów.
- To aż tak widać - odparł ironicznie George.
- Bardzo śmieszne. - zaśmiałam się, po czym zmierzyłam ich wzrokiem w skupieniu. - Coś się stało?
Chłopcy na dźwięk tych słów rozejrzeli się po pomieszczeniu, a po upewnieniu się, że byliśmy w nim sami wyciągnęli mapę huncwotów. George przybliżył różdżkę do niej, powiedział dobrze znaną mi frazę, po czym wspólnie z Fredem pokazał na jeden punkt. Przysiadłam się do nich, a ich palce wskazywały na duże pomieszczenie położone centralnie pod wielką salą. Posłałam im pytające spojrzenie, na co oni wywrócili oczami i ruchem ręki kazali podążać za sobą. Mijaliśmy kolejno następne piętra Hogwartu, aż natrafiliśmy na klatkę schodową prowadzącą, według mapy, do piwnicy Hufflepuffu. Przemierzyliśmy kilka schodów, a wtedy naszym oczom ukazał się niewielki korytarz z lekko oświetlonym obrazem na jednej ze ścian.
- Po co mnie tu zaprowadziliście? - spytałam po chwili, zdając sobie sprawę, że przeszłam całą szkołę z niewiadomej przyczyny. Oni posłali mi tylko te swoje uśmieszki mówiące coś w stylu: "wszystko jest w największym porządku", a następnie podeszli do wyżej wymienionego malowidła.
- Za tym obrazem - zaczął George. - znajduje się magiczne miejsce...
- ...Zwane kuchnią - wtrącił drugi.
- Tak - kontynuował pierwszy. - To pomieszczenie pokazaliśmy ci na mapie i teraz pozostaje jedno pytanie...
- ...Jak się tam dostać? - znowu wtrącił się Fred.
- I ten obraz jest niby sekretnym wejściem? - powiedziałam znudzona, na co bliźniacy uśmiechnęli się pod nosem.
- Jakieś sugestie jak tam się wchodzi? - przełamałam narastającą ciszę, a nie doczekując się żadnej reakcji ze strony bliźniaków, z wyjątkiem cichego westchnięcia, podeszłam z dezaprobatą do obrazu, przedstawiającego owoce i przyjrzałam się mu badawczo.
Wywnioskowałam, że jest on wielkości drzwi, a klamka powinna znajdować się w miejscu gruszki. Lekko pacnęłam ją mapą, którą uprzednio wyrwałam Fredowi, a owoc lekko się poruszył. Powtórzyłam tę czynność bardziej intensywnie, czemu z zainteresowaniem przyglądali się bliźniacy. W miejscu spoczynku gruszki znalazła się mosiężna klamka, więc chwyciłam ją pewnie i pociągnęłam do siebie. Obraz jakby wyskoczył z jednej strony z zawiasów, a naszym oczom ukazało się duże pomieszczenie, można by nawet śmiało powiedzieć, że zbliżone wielkością do Wielkiej Sali. Lekko zaskoczeni weszliśmy do środka, a tam napotkaliśmy kilka zdezorientowanych par oczu, należących niewątpliwie do skrzatów. Stworzenia chwilę przyglądały się nam, po czym złapały nas za ręce i posadziły przy blacie, niedaleko zlewu, i podały nam herbaty.
Miałam teraz okazję lepiej przyjrzeć się pomieszczeniu. Niewątpliwie najbardziej wyróżniało się w nim pięć, długich stołów, na których, jak potem wytłumaczyły nam skrzaty, były ustawiane nasze posiłki i w magiczny sposób przenosiły się one na stoły w powyższej sali. Nad sklepieniem sufitu wisiały miedziane garnki i kociołki, które pobrzękiwały co jakiś czas, uderzając w siebie. W kuchni panował duży ruch, spowodowany zapewne zbliżającą się kolacją.
- Niezły widok. - przerwał milczenie któryś z bliźniaków.
- Oj tak... - odpowiedziałam i nagle mnie olśniło. - Czy jeśli potrawy położone na stole tutaj, pokazują się na stole tam... - Pokazałam na sufit. - to gdyby trochę je czymś umaić, np. papryczką, czy większą ilością soli niż w przepisie, to stało by się coś ciekawego.
- Trzeba pomóc naszym małym przyjaciołom w kolacji. - zawołał radośnie Fred i zerwał się z krzesła w kierunku jednego ze skrzatów, który znajdował się przy ogromnym piecu, by po chwili wrócić do nas z dobrymi wieściami.
Całą trójką ochoczo zabraliśmy się do wypełniania naszych nowopowstałych, za naszą prośbą, obowiązków. Chcieliśmy jak najszybciej zobaczyć efekty naszej pracy kiedy to jakiś prefekt, lub co lepsze nauczyciel, lub co jeszcze lepsze Percy, dostanie ataku duszności przez "niewielką" ilość czerwonej, podłużnej papryczki, pospolicie nazywanej chili. Ciekawe czy w rzeczywistości daje takiego kopa jak mówią.
Do posiłku zostało niewiele czasu, więc ubolewając nad tym, ale jednak z zadowoleniem, że skończyliśmy na czas, opuściliśmy kuchnię, by po chwili udać się do Wielkiej Sali. Weszliśmy do niej jako jedni z ostatnich, z cichą nadzieją, że nie wywoła to podejrzeń i dosiedliśmy się do Lee i Angeliny, którzy nawet nie zauważyli naszego pojawienia się w towarzystwie. Po chwili na stołach pojawiło się oczekiwane tak niecierpliwie przez nas jedzenie i wszyscy uczniowie zaczęli konsumować nasze z lekka doprawione potrawy. My oszczędziliśmy siebie, więc zabraliśmy się za pałaszowanie pieczywa, którego nie uraczyliśmy pikanterią.
Efektów naszego dowcipu nie trzeba było długo wyczekiwać, ponieważ po krótkim czasie już większość zebranych w sali osób dostała dzikiego ataku kaszlu i błagała o choćby jedną kroplę wody. Ach, piękny widok. Gdy już prawie wszyscy byli czerwoniusieńcy na twarzach, a gwaru, który był głośniejszy niż zazwyczaj, nie dało się opanować, jakiś uczeń z 6 roku, chyba krukon, rzucił na salę Aquamenti, co poskutkowało potopem godnym tego za czasów Noego i jak można się domyślać stoły, jedzenie, grono pedagogiczne i co najważniejsze uczniowie, dosłownie wypłynęli na korytarz, gdzie woda zalała dalsze części zamku. Dzięki Merlinie za tego inteligentnego krukona, który w Ravenclove znalazł się tylko w wyniku ponagleń McGonagal, ponieważ dzięki jego osobie wyszło jeszcze lepiej, a wina nie spadnie na nas!
Oczywiście "Hogwarcki Rwący Potok" nie mógł nie zostać skomentowany przez Filcha, którego słów nie powtórzę, bo takich mówić mi nie wolno. Ale tak czy inaczej sprzątnięcie tego bałaganu spadło na jego barki, co zaprocentowało u nas jeszcze większą satysfakcją i jeszcze szerszymi uśmiechami, jeżeli to było możliwe.
Nagle usłyszeliśmy za sobą głos Snape'a, który wzbierał na agresywności z każdym, dosłownie wyrzucanym, słowem.
- Chyba pora się zmywać, nie sądzicie? - zaproponowałam.
- Mamy przecież sprawdzian z zaklęć... - podchwycił George.
- Musimy się pouczyć. - kontynuował Fred, po czym pędem pobiegliśmy do dormitorium.
***
Zapraszam do komentowania :-)

4 komentarze:

  1. Same losy Suzanne i bliźniaków są przezabawne, czytając zaczynasz lubić główną bohaterkę.
    I fajne jest to, że Suzanne nie jest idealna, jak większosć ludzi robi w blogach.
    Pozdrawiam i lecę czytać kolejne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło czytać pozytywne wiadomości o mojej twórczości. Dziękuję za komentarz, który na pewno pomoże mi w dalszym pisaniu i pchnie mnie dalej w działaniu :)

      Pozdrawiam, Autorka :)

      PS. Przepraszam, że wcześniej nie odpisałam, ale czas mija mi tak szybko, że czasem zapominam jak się nazywam ;)

      :) :) :)

      Usuń
  2. Zabawne i przyjemne :). Bardzo relaksujące opowiadanie jak na razie xD. Fajne jest to, że przyjaciółmi Suzanne są bliźniacy, o wiele ciekawsze trio niż główna trójca Harrego x3 Duży plus za śnmieszkowość głównej bohaterki, nie spodziewałam się protagonistki, która będzie sama namawiać Weasley'ów do pranków xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za twój komentarz, ktory poprawił mój nastrój na cały dzień. Cieszę się, że ogólny motyw ci się spodobał i życzę powodzenia w dalszym czytaniu. Pozdrowiam serdecznie. Suzanne Rose Lupin ;)

      Usuń