Witam Was bardzo serdecznie.
Dzisiaj ostatni dzień Świąt, lecz
i tak życzę Wesołych. Według kalendarza, nie zdążę już w tym roku wstawić
kolejnego rozdziału, ale tym lepiej dla 2017. Życzę Wam wszystkiego dobrego,
pomyślności w nadchodzących 365 dniach oraz optymizmu, który przyda się także i
mnie.
Bardzo zachęcam do odwiedzenia
zakładki Dormitorium, która pojawiła się na blogu niedawno, macie w niej
zawarte informacje dotyczące bohaterów.
Serdecznie zapraszam do
komentowania.
Pozdrawiam.
Autorka :-)
PS. Miłego czytania
***
Przed lekcją zielarstwa
założyliśmy kaftany i rękawice ze smoczej skóry. Tak opancerzeni, weszliśmy do
jednej z cieplarni, a tam naszym oczom ukazała się niska, przysadzista kobieta
o rozwianych siwych włosach, wystających spod połatanego kapelusza. Pani Sprout
przywitała nas ciepłym uśmiechem, a gdy wszyscy zajęliśmy swoje miejsca przy
"korytach" z roślinami, powiedziała: "Witam, na dzisiejszej
lekcji nauczymy się nawozić Filiówki Skąpopyłne". Na tę uwagę uśmiechnęłam
się pod nosem, co najwyraźniej zauważyli bliźniacy, gdyż wymienili znaczące
spojrzenia. Jak poleciła nauczycielka, dobraliśmy się w 3-os. grupy, a
następnie każdy wziął po jednym nasionku. Według pani Sprout rośliny te bardzo
wyrastały, dziczały i stawały się agresywne po nadmiernym nawożeniu, więc
grzechem było by nie potwierdzić tego faktu.
- Ile tego dodać? - rzuciłam w
eter.
- Pół małego słoiczka. -
odpowiedziała Angelina.
- OK... - spojrzałam z diabelskim
uśmiechem na chłopaków, biorąc mały słoiczek. - Jeden za mnie, jeden za Georga
i jeden za Freda. - powiedziałam wlewając trzy słoiczki specyfiku do nasionek,
na co bliźniacy zaśmiali się.
- Gotowe! - zawołał Fred, tak, by
nauczycielka usłyszała.
- Jak ktoś już skończył proszę o
podpisanie doniczki z rośliną i… - i tego zdania nauczycielka nie zdążyła już
dokończyć, ponieważ nasza rządna przygód roślinka zaczęła kiełkować.
Wszyscy uczniowie wpadli w panikę
i dosłownie taranowali się na wzajem, a nasza sadzonka rosła coraz owocniej.
Jednak trzeba przyznać, że była nieznacznie większa niż się spodziewaliśmy.
Filiówka Skąpopyłna-Gigant otworzyła kwiat, z którego wypadło mnóstwo
wściekle-żółtego pyłku wpadającego dosłownie wszędzie, tak, że Fred i George z
swojego ciemnorudego koloru włosów zrezygnowali, na rzecz intensywnego blondu,
co w rezultacie wyglądało komicznie.
- Nie wiem skąd ta nazwa im się
wzięła. - powiedziałam do chłopaków, starając się strzepać żółty osad z ich
włosów. - Nasze maleństwo udowadnia wszystkim, że pyłku mu nie brakuje. –
dodałam.
Kiedy roślinka miała zaatakować
jednego z ślizgonów, uderzył w nią niebieski promień, zamieniający ją w
proszek. Następnie Sprout, która była sprawcą dokonanego przed chwileczką mordu
machnęła różdżką i cały ambaras zniknął.
- Cała trójka... - Wskazała na
nas palcem. - -50 punktów dla Gryffindoru. - powiedziała wściekła profesorka i
wyszła, co równało się z końcem lekcji.
Kiedy zniknęła za wyjściem
wszyscy ślizgoni zaczęli wiwatować, lecz taki humor nie udzielił się gryfonom,
na co my wzruszyliśmy tylko ramionami.
...
- Co następne? - spytałam, gdy
zmierzaliśmy na następną lekcję.
- Transmutacja - odparli
obojętnie.
- Nie przesadzajcie, nie jest tak
źle. – pocieszyłam. - Mogły być to eliksiry.
- Nie martw się, i je mamy
dzisiaj. - powiedział George ze smutnym uśmiechem.
Nagle usłyszeliśmy dzwonek na
lekcje, więc pędem ruszyliśmy w kierunku klasy. Wpadliśmy z impetem do okrągłej
sali, lecz na nasze szczęście nie było w niej jeszcze McGonagal. Część uczniów
posłała nam smutne spojrzenia, a kot siedzący na katedrze zlustrował nas
wzrokiem bardzo intensywnie.
- Dobrze, że McGonagal nie ma. -
powiedział Fred w celu dodania nam otuchy, kiedy usiedliśmy w jednej z ławek.
I właśnie w tej samej chwili kot
zeskoczył z biurka i przybrał postać... Profesorki.
- Witam, panie Weasley. - rzuciła
na przywitanie, a następnie zajęła się prowadzeniem lekcji.
Kolejnym punktem programu okazała
się, długo wyczekiwana przez wszystkich uczniów, pierwsza lekcja latania.
Byliśmy ustawieni w dwóch rzędach na błoniach szkolnych, a w naszym kierunku
zmierzała już, jak zawsze z lekkim uśmiechem na twarzy, stalowych włosach i
dużych oczach o przerażającym żółtym kolorze, pani Hooch - nauczycielka tego
wspaniałego przedmiotu.
- Witam uczniowie na naszej
pierwszej wspólnej lekcji latania. Na początek coś prostego: skierujcie dłoń
nad miotłę i powiedzcie "do mnie!".
Na dźwięk tych słów wszyscy
uczniowie zaczęli wołać miotły. Bliźniakom poszło to niezwykle sprawnie, jednak
ja nie miałam tyle szczęścia i talentu. Przywołanie kija szło mi dość opornie,
a wyglądało na to, że byłam jedną z ostatnich, którym ta czynność nie szła jak
po maśle. W końcu przy nieznacznej pomocy chłopaków udało mi się. Po czym
wsiedliśmy na miotły i lekko oderwaliśmy się od ziemi. Wbrew pozorom, co bardzo
mnie zaskoczyło, utrzymanie się na niej i balansowanie nią było prostsze,
jednakże i tak miałam z tym problem, a po lekcji, moją nieumiejętność
przywołania miotły, usprawiedliwiłam tym, że schylenie się po nią sprawia mi
przyjemność i będzie moim nowym hobby.
Następnie ruszyliśmy na lekcję
eliksirów, która miała przerwać naszą passę dotyczącą dobrego humoru i pogłębić
zdołowanie pozostałych uczniów. Całą grupą weszliśmy sprawnie do sali, gdzie
czekał już na nas wiecznie "radosny" Snape.
- Otwórzcie podręcznik na stronie
276, gdzie czeka na was eliksir leczący czyraki. – zarządził.
W raz z bliźniakami udałam się na
zaplecze poszukać odpowiednich składników.
Po chwili wróciliśmy na swoje
stanowisko i zaczęliśmy dokładnie studiować nasze produkty. Uznaliśmy, że jedna
osoba będzie czytać, a dwie pozostałe będą wykonywać, i tak oto Fred dorwał się
do przepisu.
- OK, macie? To teraz pył z rogu
dwurożca. – dyrygował.
- Chyba spodobało ci się
rozkazywanie. - rzuciłam kąśliwie.
- Zawsze mi się podobało - odparł
beztrosko.
- Co następne? - spytał George po
dodaniu rogu, a następnie utkwił wzrok w substancji znajdującej się w kociołku,
która zaczęła niepokojąco bulgotać. - To chyba nie powinno tak… - I w tej samej
chwili z naszego kociołka wyleciała wielka, zielona maź oblepiająca przy tym
wszystko.
- Być. - dokończył George,
próbując nieudolnie odkleić maziowaty klej od swojej szaty.
- Co wyście zrobili?! - zagrzmiał
Snape, który swoją drogą wyglądał przekomicznie w zielonym, a jego włosy stały
się chyba jeszcze brudniejsze niż zwykle.
- Fred? - powiedziałam razem z
Georgem odwracając wzrok na chłopaka.
- Ja nie rozumiem, wszystko było
poprawnie i nagle… - tłumaczył się, lustrując dokładnie przepis. - Aha - dodał
po chwili z rezygnacją.
- Co? - spytałam. Nie miałam
najmniejszej ochoty narażać się Snape'owi, a owa sytuacja niestety równała się
z tym jednoznacznie.
- Sproszkowany róg jednorożca. -
Zaśmiał się nerwowo. - Nie dwurożca, od taka głupia pomyłka. – sprecyzował,
coraz bardziej się rumieniąc, na co my zaśmialiśmy się.
- Dość tego! - powiedział ostro
Snape. - -50 punktów dla Gryffindoru. I niech to was nauczy pokory.
Po zajęciach udaliśmy się wraz z
resztą gryfonów na obiad, gdzie nie spotkaliśmy się z wielką euforią na nasz
widok. Kiedy usiedliśmy przy stole, momentalnie zostaliśmy zaszczyceni
towarzystwem prefekcika Percy'ego Wesleya.
- Możemy ci w czymś pomóc? -
zapytał beztrosko Fred pokazując łyżką do zupy na naszą trójkę.
- Przez was… - Pokazał na nas
oskarżycielsko palcem. - Gryffindor stracił 100 punktów, a nie minęło jeszcze
południe.
- Umiemy liczyć, Percy. - wtrącił
George.
- Macie pojęcie, że przez wasze
nieodpowiedzialne zachowanie… - wydarł się na nas , ale mu przerwałam:
"Jeśli tylko tyle masz nam do powiedzenia, to możesz już iść."
Chłopak zrobił się cały czerwony
na tę uwagę, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Spojrzałam nerwowo na
chłopaków, po czym wstałam i skierowałam się do wyjścia z sali. Jakoś nie byłam
szczególnie w nastroju na dalszy posiłek, a tym bardziej na cenny wykład
Percy'ego i oglądanie jego czerwonej gęby.
- Suzanne, czekaj… - usłyszałam
za sobą dwa głosy.
- Jeśli chcecie towarzyszyć mi w
drodze do dormitorium to zapraszam. - powiedziałam z rezygnacją, na co chłopcy
ochoczo ruszyli za mną, starając się mnie rozśmieszyć, więc zaczęli opowiadać
kawały.
- Podchodzi Snape do gryfona i
mówi… - zaczął Fred.
- W twoim eliksirze jest mucha… -
parodiował George głos profesora.
- Więc uczeń mu odpowiada: ależ
spokojnie panie profesorze, ona dużo nie wypije… - odparł dziewczęcym głosikiem
Fred.
Z całych sił starałam się zdusić
uśmiech, lecz komiczne miny bliźniaków mi wcale nie ułatwiały zadania.
Zaśmiałam się głośno nie widząc wyjścia z tej sytuacji i nawet nie spostrzegłam
kiedy dotarliśmy do dormitorium.
- Widzimy się później. - rzuciłam
do chłopaków i ruszyłam do pokoju w dobrym humorze. Miałam właśnie wolną
chwilę, więc postanowiłam napisać zaległy list do Remusa, który tak bardzo mu
obiecałam.
- "Biedaczek tam pewnie
usycha z tęsknoty" - Zaśmiałam się na tę myśl.
Złapałam za kawałek pergaminu i
pióro, a po chwili namysłu nabazgrałam parę słów.
Cześć kochany
braciszku,
wybacz, że wcześniej nie napisałam, ale wiele rzeczy wydarzyło się podczas ostatnich dwóch tygodni. Dostałam się do Gryffindoru, a z resztą, gdyby było inaczej, nie doczekałbyś się listu ode mnie. Hogwart jest naprawdę wspaniałym miejscem. Przez ten krótki czas spędzony tutaj zdążyłam już, nad czym bardzo ubolewam, zdobyć kilku wrogów. Np. taki jeden Percy strasznie doprowadza mnie do szału!!! A zarówno Filch jak i Snape zbytnio za mną nie przepadają, z resztą całkowicie nie słusznie, ponieważ nie daję im powodów, przynajmniej świadomie, do niechęci do mojej osoby. Uspokoję Cię nadto, że nie dostałam jeszcze szlabanu, miałam dostać, ale dzięki Ci Merlinie za Dumbledora, nie dostałam. Znalazłam sobie przyjaciół jak radziłeś i po za tym wszystko chyba w porządku.
Całuję, Suzanne
wybacz, że wcześniej nie napisałam, ale wiele rzeczy wydarzyło się podczas ostatnich dwóch tygodni. Dostałam się do Gryffindoru, a z resztą, gdyby było inaczej, nie doczekałbyś się listu ode mnie. Hogwart jest naprawdę wspaniałym miejscem. Przez ten krótki czas spędzony tutaj zdążyłam już, nad czym bardzo ubolewam, zdobyć kilku wrogów. Np. taki jeden Percy strasznie doprowadza mnie do szału!!! A zarówno Filch jak i Snape zbytnio za mną nie przepadają, z resztą całkowicie nie słusznie, ponieważ nie daję im powodów, przynajmniej świadomie, do niechęci do mojej osoby. Uspokoję Cię nadto, że nie dostałam jeszcze szlabanu, miałam dostać, ale dzięki Ci Merlinie za Dumbledora, nie dostałam. Znalazłam sobie przyjaciół jak radziłeś i po za tym wszystko chyba w porządku.
Całuję, Suzanne
PS. Gdybyś przypadkiem dostał wyjca od McGonagal w sprawie Eliksirów, to wiedz, że to było całkowicie przypadkowe zdarzenie, którego nie planowaliśmy. W przeciwieństwie do Zielarstwa i Mordujących Filiówek, które prosiły się o to.
PS2. Jesteś NAJLEPSZYM bratem na świecie
Przeczytałam list w skupieniu, a
po wychwyceniu w nim małych błędów, których nie chciało mi się i tak poprawiać,
przywołałam moją sowę Rufusa i kazałam mu dostarczyć wiadomość. Wypuściłam go,
a po chwili usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Bez zastanowienia krzyknęłam
proszę, a moim oczom ukazała mi się drobna sylwetka jakiejś dziewczyny z
drugiej klasy, którą pierwszy raz widziałam na oczy.
- Hej... - zaczęła niepewnie, co
ja starałam się odwzajemnić lekkim uśmiechem. - Bliźniacy proszą cię, żebyś
zeszła do nich do pokoju wspólnego. - wypaliła na jednym wydechu i z prędkością
światła zniknęła za drzwiami.
Uśmiechnęłam się pod nosem i
spojrzałam ostatni raz za okno, gdzie na popołudniowym niebie znajdował się
coraz bardziej niewidoczny punkt, który chwilę temu był świetnie widoczną sową.
- Aż tak się za mną
stęskniliście? - spytałam z rozbawieniem, schodząc ze schodów.
- To aż tak widać - odparł
ironicznie George.
- Bardzo śmieszne. - zaśmiałam
się, po czym zmierzyłam ich wzrokiem w skupieniu. - Coś się stało?
Chłopcy na dźwięk tych słów
rozejrzeli się po pomieszczeniu, a po upewnieniu się, że byliśmy w nim sami
wyciągnęli mapę huncwotów. George przybliżył różdżkę do niej, powiedział dobrze
znaną mi frazę, po czym wspólnie z Fredem pokazał na jeden punkt. Przysiadłam
się do nich, a ich palce wskazywały na duże pomieszczenie położone centralnie
pod wielką salą. Posłałam im pytające spojrzenie, na co oni wywrócili oczami i
ruchem ręki kazali podążać za sobą. Mijaliśmy kolejno następne piętra Hogwartu,
aż natrafiliśmy na klatkę schodową prowadzącą, według mapy, do piwnicy
Hufflepuffu. Przemierzyliśmy kilka schodów, a wtedy naszym oczom ukazał się
niewielki korytarz z lekko oświetlonym obrazem na jednej ze ścian.
- Po co mnie tu zaprowadziliście?
- spytałam po chwili, zdając sobie sprawę, że przeszłam całą szkołę z
niewiadomej przyczyny. Oni posłali mi tylko te swoje uśmieszki mówiące coś w
stylu: "wszystko jest w największym porządku", a następnie podeszli
do wyżej wymienionego malowidła.
- Za tym obrazem - zaczął George.
- znajduje się magiczne miejsce...
- ...Zwane kuchnią - wtrącił
drugi.
- Tak - kontynuował pierwszy. -
To pomieszczenie pokazaliśmy ci na mapie i teraz pozostaje jedno pytanie...
- ...Jak się tam dostać? - znowu
wtrącił się Fred.
- I ten obraz jest niby sekretnym
wejściem? - powiedziałam znudzona, na co bliźniacy uśmiechnęli się pod nosem.
- Jakieś sugestie jak tam się
wchodzi? - przełamałam narastającą ciszę, a nie doczekując się żadnej reakcji
ze strony bliźniaków, z wyjątkiem cichego westchnięcia, podeszłam z dezaprobatą
do obrazu, przedstawiającego owoce i przyjrzałam się mu badawczo.
Wywnioskowałam, że jest on
wielkości drzwi, a klamka powinna znajdować się w miejscu gruszki. Lekko
pacnęłam ją mapą, którą uprzednio wyrwałam Fredowi, a owoc lekko się poruszył.
Powtórzyłam tę czynność bardziej intensywnie, czemu z zainteresowaniem
przyglądali się bliźniacy. W miejscu spoczynku gruszki znalazła się mosiężna
klamka, więc chwyciłam ją pewnie i pociągnęłam do siebie. Obraz jakby wyskoczył
z jednej strony z zawiasów, a naszym oczom ukazało się duże pomieszczenie,
można by nawet śmiało powiedzieć, że zbliżone wielkością do Wielkiej Sali.
Lekko zaskoczeni weszliśmy do środka, a tam napotkaliśmy kilka zdezorientowanych
par oczu, należących niewątpliwie do skrzatów. Stworzenia chwilę przyglądały
się nam, po czym złapały nas za ręce i posadziły przy blacie, niedaleko zlewu,
i podały nam herbaty.
Miałam teraz okazję lepiej
przyjrzeć się pomieszczeniu. Niewątpliwie najbardziej wyróżniało się w nim
pięć, długich stołów, na których, jak potem wytłumaczyły nam skrzaty, były
ustawiane nasze posiłki i w magiczny sposób przenosiły się one na stoły w
powyższej sali. Nad sklepieniem sufitu wisiały miedziane garnki i kociołki, które
pobrzękiwały co jakiś czas, uderzając w siebie. W kuchni panował duży ruch,
spowodowany zapewne zbliżającą się kolacją.
- Niezły widok. - przerwał
milczenie któryś z bliźniaków.
- Oj tak... - odpowiedziałam i
nagle mnie olśniło. - Czy jeśli potrawy położone na stole tutaj, pokazują się
na stole tam... - Pokazałam na sufit. - to gdyby trochę je czymś umaić, np.
papryczką, czy większą ilością soli niż w przepisie, to stało by się coś
ciekawego.
- Trzeba pomóc naszym małym
przyjaciołom w kolacji. - zawołał radośnie Fred i zerwał się z krzesła w
kierunku jednego ze skrzatów, który znajdował się przy ogromnym piecu, by po
chwili wrócić do nas z dobrymi wieściami.
Całą trójką ochoczo zabraliśmy
się do wypełniania naszych nowopowstałych, za naszą prośbą, obowiązków.
Chcieliśmy jak najszybciej zobaczyć efekty naszej pracy kiedy to jakiś prefekt,
lub co lepsze nauczyciel, lub co jeszcze lepsze Percy, dostanie ataku duszności
przez "niewielką" ilość czerwonej, podłużnej papryczki, pospolicie
nazywanej chili. Ciekawe czy w rzeczywistości daje takiego kopa jak mówią.
Do posiłku zostało niewiele
czasu, więc ubolewając nad tym, ale jednak z zadowoleniem, że skończyliśmy na
czas, opuściliśmy kuchnię, by po chwili udać się do Wielkiej Sali. Weszliśmy do
niej jako jedni z ostatnich, z cichą nadzieją, że nie wywoła to podejrzeń i
dosiedliśmy się do Lee i Angeliny, którzy nawet nie zauważyli naszego
pojawienia się w towarzystwie. Po chwili na stołach pojawiło się oczekiwane tak
niecierpliwie przez nas jedzenie i wszyscy uczniowie zaczęli konsumować nasze z
lekka doprawione potrawy. My oszczędziliśmy siebie, więc zabraliśmy się za
pałaszowanie pieczywa, którego nie uraczyliśmy pikanterią.
Efektów naszego dowcipu nie
trzeba było długo wyczekiwać, ponieważ po krótkim czasie już większość
zebranych w sali osób dostała dzikiego ataku kaszlu i błagała o choćby jedną
kroplę wody. Ach, piękny widok. Gdy już prawie wszyscy byli czerwoniusieńcy na
twarzach, a gwaru, który był głośniejszy niż zazwyczaj, nie dało się opanować,
jakiś uczeń z 6 roku, chyba krukon, rzucił na salę Aquamenti, co poskutkowało
potopem godnym tego za czasów Noego i jak można się domyślać stoły, jedzenie,
grono pedagogiczne i co najważniejsze uczniowie, dosłownie wypłynęli na
korytarz, gdzie woda zalała dalsze części zamku. Dzięki Merlinie za tego
inteligentnego krukona, który w Ravenclove znalazł się tylko w wyniku ponagleń
McGonagal, ponieważ dzięki jego osobie wyszło jeszcze lepiej, a wina nie
spadnie na nas!
Oczywiście "Hogwarcki Rwący
Potok" nie mógł nie zostać skomentowany przez Filcha, którego słów nie
powtórzę, bo takich mówić mi nie wolno. Ale tak czy inaczej sprzątnięcie tego
bałaganu spadło na jego barki, co zaprocentowało u nas jeszcze większą
satysfakcją i jeszcze szerszymi uśmiechami, jeżeli to było możliwe.
Nagle usłyszeliśmy za sobą głos
Snape'a, który wzbierał na agresywności z każdym, dosłownie wyrzucanym, słowem.
- Chyba pora się zmywać, nie
sądzicie? - zaproponowałam.
- Mamy przecież sprawdzian z
zaklęć... - podchwycił George.
- Musimy się pouczyć. -
kontynuował Fred, po czym pędem pobiegliśmy do dormitorium.
***
Zapraszam do komentowania :-)
Same losy Suzanne i bliźniaków są przezabawne, czytając zaczynasz lubić główną bohaterkę.
OdpowiedzUsuńI fajne jest to, że Suzanne nie jest idealna, jak większosć ludzi robi w blogach.
Pozdrawiam i lecę czytać kolejne.
Miło czytać pozytywne wiadomości o mojej twórczości. Dziękuję za komentarz, który na pewno pomoże mi w dalszym pisaniu i pchnie mnie dalej w działaniu :)
UsuńPozdrawiam, Autorka :)
PS. Przepraszam, że wcześniej nie odpisałam, ale czas mija mi tak szybko, że czasem zapominam jak się nazywam ;)
:) :) :)
Zabawne i przyjemne :). Bardzo relaksujące opowiadanie jak na razie xD. Fajne jest to, że przyjaciółmi Suzanne są bliźniacy, o wiele ciekawsze trio niż główna trójca Harrego x3 Duży plus za śnmieszkowość głównej bohaterki, nie spodziewałam się protagonistki, która będzie sama namawiać Weasley'ów do pranków xD
OdpowiedzUsuńDziękuję za twój komentarz, ktory poprawił mój nastrój na cały dzień. Cieszę się, że ogólny motyw ci się spodobał i życzę powodzenia w dalszym czytaniu. Pozdrowiam serdecznie. Suzanne Rose Lupin ;)
Usuń