poniedziałek, 19 grudnia 2016

Rozdział 2

Witam wszystkich znowu bardzo serdecznie!
Zgodnie z planem, jaki sobie nieoficjalnie założyłam, wstawiam jakże bardzo oczekiwany drugi rozdział. Przed rozpoczęciem czytania zachęcam serdecznie do komentowania postów oraz do wzięcia udziału w anonimowej ankiecie, która, przynajmniej powinna, znajdować się obok.
Autorka :-)
PS. Dla niepoinformowanych, rozdziały będą pojawiać się w każdy poniedziałek
(w zeszłym tygodniu wystąpiło odstępstwo, za które bardzo przepraszam)
Nie przedłużając dłużej, zapraszam do czytania.
***
Obudziłam się rano z błogą świadomością, że budzik jeszcze nie dzwonił. Spojrzałam leniwie na zegarek, który ku mojemu zaskoczeniu wskazywał 8:20, co jednoznacznie równało się z pierwszą lekcją za 10 minut.
- Świetnie - powiedziałam sama do siebie. - Pierwszy dzień, a ja już zaspałam!
Mimo braku czasu mozolnie zwlekłam się z łóżka i spojrzałam nieobecnym wzrokiem na pokój, starając się wybudzić z jeszcze nie do końca skończonego snu. Potrząsnęłam gwałtownie głową, po czym w zawrotnym tempie doleciałam do łazienki. Stanęłam przed lustrem, a tam ujrzałam moją twarz, otoczoną burzą włosów w kolorze ciemnego blondu i zaspane zielone oczy, ze śpiochami w kącikach. Czym prędzej chwyciłam za różdżkę i jednym ruchem doprowadziłam się do stanu używalności, po czym nałożyłam mundurek i łapiąc torbę z książkami pobiegłam w stronę lochów. Zziajana wbiegłam do sali, robiąc przy tym niemały hałas, i sprawiając, że zwróciłam uwagę wszystkich na swoją skromną osobę. Profesor Snape spojrzał na mnie z pogardą.
- O Lupin, dlaczego mnie to nie dziwi - zwrócił się do mnie mężczyzna, nie odrywając wzroku od tablicy.
- Bardzo przepraszam za spóźnienie, ale…
- Siadaj do ławki Lupin - rozkazał, przypatrując mi się bardzo uważnie. - i nie stosuj tych swoich żałosnych wymówek. Minus 10 punktów dla Gryffindoru. - powiedział, a od strony ślizgonów wybuchło pewne poruszenie, jednak skutecznie przerwane wzrokiem Snape, który wrócił do zapisywania wzorów. Usiadłam pomiędzy bliźniakami, którzy zerkali na mnie współczująco, ale zbyłam ich machnięciem ręki i zaczęłam przepisywać zapiski nauczyciela.
- Kiepski dzień - zagaił George po lekcji.
- Jak widać - odpowiedziałam z rezygnacją.
- Mamy dla ciebie coś... na poprawę humoru.
- Hmmm - bąknęłam bez ciekawości.
- Nie chciałabyś może pomóc nam w obmyślaniu kawału na... Panią Norris? - Na te słowa przestałam patrzeć w podłogę i podniosłam wzrok.
- Mianowicie? - wypaliłam po chwili, ale starałam się brzmieć względnie obojętnie.
- Mamy pomysł, ale brakuje sposobu realizacji.
- Czyli? - spytałam wyczekująco, czemu oni nie mogą powiedzieć czegoś prosto z mostu?
- Chcemy zafarbować Panią Norris na zielono
- I zmienić nieznacznie - Bardzo podkreślił to słowo. - rodzaj wydawanych przez nią dźwięków.
- Pochrumkiwanie?
- Nie, mamy zdepka inną sugestię.
- To znaczy?
- Rżenie, wiesz jak osioł. - Na tę odpowiedź parsknęłam się.
Mieliśmy plan działania, a pierwszym punktem było zdobycie zaklęcia zmieniającego kolor, a na nasze nieszczęście zmiana koloru należała do zakresu zainteresowań McGonagal. Poprawka, na moje nieszczęście, gdyż to ja miałam zająć się tą częścią kawału.
- Dzień dobry, pani profesor - przywitałam się pogodnie wchodząc do jej gabinetu.
- Witaj Suzanne, co cię do mnie sprowadza? - powiedziała jak zwykle dumnym tonem głosu.
- Pani profesor… - Wzięłam głęboki wdech. - czy istnieje jakieś zaklęcie do zmiany koloru? - spytałam dobrze znając twierdzącą odpowiedź.
Profesorka uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na mnie: "A mogę wiedzieć, do czego jest pannie potrzebna ta informacja?".
- Chcę zgłębiać swoją wiedzę magiczną, po prostu. - skłamałam gładko.
- Cóż, jeśli tak. Colovaria, jest to zaklęcie z…
- "Colovaria" - powtórzyłam w myślach, nie za bardzo interesując się cennymi radami nauczycielki, ale przytaknęłam grzecznie głową i udałam się pędem do bliźniaków.
- Colovaria - wysapałam, wpadając do dormitorium chłopaków i zastając ich nad kociołkiem.
- Colovaria - powtórzył Fred.
- OK, my też jesteśmy gotowi. - dodał George, a po tych słowach przelał eliksir do małej fiolki.
- Świetnie, teraz trzeba znaleźć Panią Norris – zadecydowałam.
Staliśmy ukryci za kotarą w głównym korytarzu, czekając, na kotkę Filcha. Nagle usłyszeliśmy głośne miauknięcie i lekkie kroki w naszą stronę, a gdy zwierzę minęło nas, rzuciliśmy się na nie i zaciągnęliśmy do najbliższej sali. Fred i George przytrzymywali wyrywającą się kotkę i próbowali ją uciszyć, a ja wyciągnęłam różdżkę i skierowałam w jej kierunku, a następnie powiedziałam pewnie:
- Colovaria
W tej samej chwili sierść kotki przybrała kolor zgniłej zieleni, a następnie bliźniacy szybko podali jej eliksir. Nie trzeba było długo czekać na skutki substancji, gdyż dosłownie parę sekund później kot zaczął wydawać dzikie porykiwania. Słysząc wrzaski Filcha, które cudem przedarły się przez odgłosy "miss osiołka", jak później skomentowali wygląd kotki bliźniacy, pędem pobiegliśmy do dormitorium.
Znajdując się w bezpiecznym miejscu zaczęliśmy się niekontrolowanie śmiać, a wtedy do pokoju wpadł współlokator bliźniaków Lee oraz Angelina.
- O! Cześć Suzanne - przywitał się, na co ja skierowałam rękę ku górze, a gdy Angelina usiadła obok mnie, kontynuował - Słyszeliście o tym kawale zrobionym Pani Norris. Filch jest wściekły, a osoba, która to wymyśliła genialna. Dosłownie wie o tym cała szkoła - ekscytował się Lee. Na jego uwagę wymieniliśmy się spojrzeniami, po czym wybuchliśmy śmiechem. Czarnoskóry chłopak spojrzał na nas z niemałym szokiem i wrzasnął:
- To byliście wy!
- Cicho Lee - Zatkaliśmy mu usta.
- Masz nikomu o tym nie mówić, rozumiesz? - Zagroziłam mu palcem, a gdy ten pokiwał głową, puściliśmy go.
- I tak uważam, że ten żart był niesamowity - powiedział po chwili chłopak, krzyżując ręce na piersi, na co zaśmialiśmy się.
...
- Suzanne, Suzanne gdzie jesteś?! - Usłyszałam nawoływania dochodzące zza wejścia do pokoju wspólnego.
Podniosłam głowę z książki i zaczęłam wpatrywać się w potencjalne miejsce powstania dźwięku. Chwilę później w przejściu stanęły dwie sylwetki moich roześmianych rudych przyjaciół. Nim się spostrzegłam chłopcy podbiegli do mnie i zaczęli dynamicznie machać rękami oraz dopełniać te zachowanie głośnymi okrzykami. Mówili jeden przez drugiego jakieś nie zrozumiałe frazy, chociaż z tego tłumu bezużytecznych wyrazów udało mi się wydobyć: Quidditch, eliminacje i, i nic więcej.
- Możecie powtórzyć? - poprosiłam.
- Dzisiaj będą eliminacje do drużyny Quidditcha. - powiedzieli na jednym wydechu.
- Nie słyszałam. - Pokręciłam głową.
- Idziesz z nami?
- Do drużyny? - spytałam z niedowierzaniem. - Nie mam zamiaru. Ale mogę potowarzyszyć na treningach.
- Dlaczego? - mruknęli z pretensją.
- Nie wiem czy zauważyliście, ale mój talent do latania na miotle kończy się na zdjęciu jej ze stojaka. - wytłumaczyłam, lecz po chwili dodałam - I to też nie zawsze.
- Suzanne - jęknęli, na co ja westchnęłam.
- Mogę iść sobie popatrzeć - Zrobiłam znak cudzysłowia w powietrzu, na co bliźniacy ochoczo pokiwali głowami.
...
- A czy pierwszoroczni mają w ogóle szansę na dostanie się do drużyny? – zapytałam, ledwo nadążając za bliźniakami, kiedy szliśmy w stronę środka boiska.
- Zawsze warto spróbować. - odpowiedzieli wzruszając ramionami.
- Witam was wszystkich na eliminacjach do Domowej Drużyny Quidditcha. - Wszedł mi w słowo Charlie, który, jak się okazało, został w tym roku mianowany trenerem drużyny. - Przypominam, że do Reprezentacji Gryffindoru mogą zostać przyjęci tylko gryfoni, także innym uczniom już podziękujemy - Na dźwięk tych słów odeszło kilku uczniów z naszej, i tak już pokaźnej, gromadki. - Dziękuję, a teraz podzielcie się na grupy: ścigający tutaj, pałkarze tam, a obrońcy na pole wokół obręczy. - Bliźniacy udali się w miejsce, gdzie stali kandydaci na pałkarzy - Szukającego już mamy, więc też się nam nie przydacie. - Kolejna fala uczniów odeszła mrucząc pod nosem z rozczarowaniem.
Z racji tego, że za chwilę miał rozpocząć się trening, chciałam zejść z boiska i skierować się na ławkę rezerwowych.
- Suzanne, czekaj! - Usłyszałam za sobą krzyk Charliego, więc odwróciłam się w jego stronę. - Nie bierzesz udziału w eliminacjach?
- A widziałeś mnie na miotle? - zapytałam rozbawiona, na co chłopak zaprzeczył głową.
- Nie chciałabyś… - Udał, że się zastanawia. - Nie chciałabyś pomóc mi w eliminacjach, chyba potrafisz rozróżnić dobrego gracza od beztalencia?
- Mogę pomóc, ale ostrzegam, że z moim sędziowaniem nikt nie dostanie się do drużyny - Zaśmiałam się.
Siedziałam znudzona w centralnej części boiska i przyglądałam się tym "uzdolnionym" graczom. Lubiłam tę grę, jednak oglądanie jej już czwartą godzinę musiało wprawić człowieka w lekki stan otępienia.
- Charlie - jęknęłam. - Ile jeszcze?
Chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem, jakbym przybyła do niego przynajmniej z Marsa, a gdy doszedł do niego sens moich słów, spojrzał na zegarek.
- Jeszcze chwilę.
Za nim minęło to dziesięć minut, wydało mi się, że minęło dwadzieścia. Wreszcie Merlin zlitował się nade mną i nadszedł koniec.
- Okey, wszyscy mnie słyszą? - spytał Charlie. - To dobrze, a więc. Dziękuję za poświęcony czas. Wszyscy byliście naprawdę świetni, ale tylko, jak pozwala nam ilość wolnych miejsc w drużynie, dostało się pięć osób.
Na słowa kapitana podniosłam się z impetem i stanęłam pomiędzy bliźniakami chwytając ich za ręce.
- Będzie dobrze. - powiedziałam, spoglądając na nich z ukosa, na co oni uśmiechnęli się blado.
- A więc… - kontynuował Charlie. - Na ścigających dostali się Tom White, Amy Trumpet i Simon Sayre. - W tej samej chwili wśród kandydatów wybuchło poruszenie i wszyscy niedoszli ścigający odeszli. - Obrońcą zostaje Oliver Wood, zaś na pozycji bramkarzy będą grać - Dramatyczna pauza. - Fred Smith i Julie Surgens.
Przyglądałam się Charliemu z niedowierzaniem, a po chwili znowu usiadłam na trawie, i podparłam brodę rękami. Wyczekująco czekałam na jakąkolwiek reakcję trenera, lecz ten nie zaszczycił mnie nawet krótkim spojrzeniem. Odwróciłam głowę w kierunku bliźniaków, ale ku mojemu zaskoczeniu ich twarze nie wyrażały żadnych emocji. Westchnęłam cicho, a po chwili poczułam jak bliźniacy znajdują obok mnie.
- Jak nie w tym roku, to w następnym. - Próbowałam ich pocieszyć.
- Nie przejmuj się nami Suz. - odparł Fred.
- Mówi się trudno. Byli lepsi niż my. - powiedział George. - A na razie musimy zająć się czymś pożyteczniejszym.
...
Pod wieczór, jak większość uczniów Hogwartu, udaliśmy się na kolację. Jednak ku naszemu zaskoczeniu zamiast pełnych od jedzenia stołów, zastaliśmy lekko zdenerwowane grono pedagogiczne. Kiedy wszyscy hogwartczycy zebrali się na posiłku Dumbledore wstał i ruszył do mównicy. Początkowo lustrował każdego ucznia wzrokiem, zatrzymując się dłużej na naszej trójce.
- Drodzy uczniowie! - zagrzmiał po chwili. - Chciałbym was powiadomić o dzisiejszym występku pewnej grupy uczniów, ale zapewne większość z was doskonale wie o co mi chodzi.
Na tę uwagę wymieniłam z bliźniakami znaczące spojrzenia.
- Otóż lekkim popołudniem – kontynuował. - ktoś, nie wiemy jeszcze kto, zafarbował Panią Norris na zielono zaklęciem Colovaria i sprawił by wydawała ryki osła - Na te słowa większość uczniów zaczęła się śmiać, ale została uciszona przez wzrok Dumbledora.
- Czy on powiedział Colovaria? – spytałam.
- Szybko na rozgryźli. - podsumowali bliźniacy, na co ja tylko pokiwałam głową.
- Bardzo proszę - dodał dyrektor. - By uczniowie odpowiedzialni za ten kawał zgłosili się do mojego gabinetu dobrowolnie. A teraz życzę smacznego.
Kiedy wszyscy uczniowie zajęli się jedzeniem i żywym komentowaniem obecnych wydarzeń, my patrzyliśmy na siebie tępo i z niepokojem.
- Przynajmniej będziemy sławni. - Rozchmurzył się Fred, czemu przytaknęliśmy.
- Wiecie co - powiedziałam po chwili namysłu - Ja myślę, że on wie. Nie jest głupi, a znają już zaklęcie. Zapewne McGonagal powiedziała mu o wszystkim. - Oparłam twarz o stół.
- Zawsze można ogolić się na łyso i skoczyć z mostu. - pocieszył Fred.
- Ciekawa perspektywa - odparłam równo z Georgem.
Następnego dnia, po zakończeniu lekcji, razem z bliźniakami wracałam do dormitorium w o niebo lepszym humorze. Z braku jakichś konkretnych zajęć, bo nauka nie była najważniejsza, skierowaliśmy się na błonia. Przechadzaliśmy się polną dróżką w kierunku jeziora, kiedy w oczy rzuciła mi się kamienna chatka na skraju zakazanego lasu. Był to zapewne dom Hagrida, w którym uczniowie byli bardzo mile widziani. Tak przynajmniej opowiadał mi brat.
- Idziemy do Hagrida? - spytałam z błyskiem w oku. Bliźniacy popatrzyli po sobie, a następnie z entuzjazmem pokiwali głowami. Uśmiechnęłam się do nich, po czym ruszyliśmy do wcześniej wspomnianego miejsca. Przed domem, ku naszej satysfakcji, siedział na schodach Hagrid i w towarzystwie wielkiego psa wygrywał przeróżne melodie na fujarce. Kiedy nas zauważył odłożył instrument i uśmiechnął się na przywitanie.
- Witaj Hagridzie! - przywitaliśmy się.
- Hej dzieciaki, macie może ochotę na herbatę i ciastka, właśnie upiekłem. - powiedział wstając i znikając w progu chatki.
Ruszyliśmy za nim, a naszym oczom ukazała się duża, przytulna izba z drewnianym stołem po środku i stołeczkami wokół. Z sufitu zwisały szynki i bażanty, a nad otwartym  paleniskiem kołysał się miedziany kociołek. Pół olbrzym zachęcił nas ruchem ręki do usadowienia się na krzesłach, a sam zniknął za ścianą, by po chwili pojawić się z ciastkami. Postawił je na blacie, po czym zaczął krzątaninę wokół paleniska.
- No śmiało, częstujcie się! - zawołał Hagrid z głową w kominku.
Ugryzłam ciastko i momentalnie odsunęłam je od ust. Spojrzałam ze zdziwieniem na chłopaków, którzy też byli nieco zdezorientowani. Nie dziwię im się, ponieważ ciastka były  twarde jak skała, a jakiekolwiek spotkanie wypieku ze zgryzem, skończyłoby się zapewne pobytem w Mungu.
Hagrid chwycił za garnek z gotującą się wodą, zaparzył herbatę, a następnie przysiadł się do nas, podając ją. Uśmiechnęliśmy się w ramach "dziękuję" i chwilę przyglądaliśmy się olbrzymowi.
- No - zaczął Hagrid. - Jak wam się podoba w Hogwarcie po pierwszym dniu?
- Jest okey, ale… - Zastanowiłam się chwilę. - Kojarzysz wczorajsze ogłoszenie na kolacji?
- Tak, holibka. Dawno nie było takich rzeczy w Hogwarcie. Brakowało tu takich kawałów - powiedział i zaśmiał się poczciwie, a ja spojrzałam na niego pytająco. - Nie mów Suzanne, że nic nie wiesz? Jak usłyszałem o tym kawale od razu przypomniały mi się czasy Huncwotów. Na pewno Remus opowiadał ci o nich?
- Tylko przelotnie.
Hagrid pokiwał ze zrozumieniem głową, po czym na czymś zaczął intensywnie myśleć.
- Remus zapewne… - Znowu się zamyślił, zapewne dobierając słowa. - Kiedy byli w pierwszej klasie wykonali oni podobny dowcip i… - Znów się zasępił, a bliźniacy słuchali tego wszystkiego z coraz większym zainteresowaniem.
- I co?- dopytywałam.
- No i robili oni wszelakie psikusy w szkole i… - Znowu dramatyczna przerwa. – Hej! Holibka, czy to nie była wasza robota?
- Możliwe. - wtrącił Fred, na co lekko zaśmiałam się z Georgem.
- Tak coś przeczuwałem, że było to w waszym stylu. I co zamierzacie z tym zrobić?
- Skoczyć z mostu. - podsunęłam ze śmiechem, czemu zawtórowali bliźniacy cichym parsknięciem.
- Ach tak... - udał zdziwienie Hagrid. - Mieliście już eliksiry?
- Niestety. – westchnęłam.
- Ale my już się z profesorem bardzo polubiliśmy. - dodał Fred.
- A Suzanne zdążyła już nawet zostać jego pupilkiem. - dokończył George.
- Uwziął się na mnie. – jęknęłam. - Całą lekcję tylko się na mnie patrzył tym swoim nienawistnym wzrokiem, a ja przecież się tylko spóźniłam na lekcję.
- Chyba nie tylko. - wtrącił Hagrid, a po głębszym zastanowieniu dodał: - Raczej nie przepada za tobą przez wzgląd Remusa.
- Ile można chować urazę? - poskarżyłam się.
- Nie wiem. - wzruszył ramionami półolbrzym.
Późniejsza część rozmowy zeszła na temat bardziej przyjemny i nawet nie spostrzegliśmy, kiedy zrobiło się ciemno.
- No cóż, będziemy musieli się zbierać. – powiedziałam. - Także dziękujemy Hagridzie za gościnę i obiecujemy, że jeszcze tu wpadniemy.
Ruszyliśmy w kierunku Hogwartu. Niepostrzeżenie przeszliśmy przez główną bramę i prędko przebiegliśmy na boczny korytarz.
- Nie powinno nas tu być. – szepnęłam.
- A mówisz nam to ponieważ?
- Ponieważ, tym razem nie uchroni nas przed szlabanem Dumbledore.
- Dlatego musimy przejść szybko i niepostrzeżenie, a teraz chodźmy.
Co i rusz mijaliśmy nowe korytarze, które jakoś szczególnie nie zapadały nam w pamięci. Nagle usłyszeliśmy zza rogu czyjeś kroki, więc, żeby umknąć, gwałtownie odwróciliśmy się w drugą stronę w celu ucieczki, kiedy zderzyliśmy się z kimś. Spojrzeliśmy w górę, a tam napotkaliśmy wściekły wzrok Snape.
- Możecie mi powiedzieć, co wy tu robicie? - zapytał zdecydowanym tonem, kiedy my nadal siedzieliśmy na podłodze.
- Kto tam jest? - Doszedł zza naszych pleców drugi głos, na dźwięk którego momentalnie byliśmy w pozycji stojącej. – WY! - wysyczał z nienawiścią Filch.
- O! Panie Filch. - zawołał z "radością?" Snape. - proszę zaopiekować się tą grupą gryfonów - Spojrzał na nas z dumnym uśmieszkiem i dodał: - w odpowiedni sposób.
Woźny uśmiechnął się chytrze, a następnie zaprowadził nas do swojego biura. Wprowadził nas siłą do pomieszczenia, a następnie zakomunikował:
- Zaraz wrócę, Pani Norris będzie was pilnować. - Na te słowa kotka prychnęła i z niechęcią wskoczyła na blat stolika i zaczęła mordować nas wzrokiem. Kiedy kroki Filcha ucichły, my wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenie i ja wraz z George rzuciliśmy się na pupilkę woźnego. Kiedy została unieszkodliwiona zaczęliśmy rozglądać się po pomieszczeniu.
- Czy tylko dla mnie ten człowiek jest nienormalny. – rzuciłam, pokazując głową na kajdany i sznury wiszące na ścianach.
- Dzięki Merlinowi, że nie może tego używać. - powiedział George a po chwili z śmiertelną powagą dodał - Bo nie może, prawda?
Poczułam jak przelatuje mnie delikatny dreszcz, a moje ciało zaczęło się trząść.
- Hej Suzanne! Spokojnie, ja tylko żartowałem. - Złapał mnie George za ramiona.
W tym samym czasie Fred bardzo zainteresował się szufladą z napisem "Skonfiskowane i wysoce niebezpieczne" i po wnikliwych poszukiwaniach wyciągnął kawałek pergaminu. Po chwili obserwacji schował go w jedną z kieszeni spodni.
- Dobra czas się ulotnić. - powiedział Fred słysząc miauczenie coraz bardziej wściekłej Pani Norris.
Wystawiłam głowę przez drzwi, a nie widząc niebezpieczeństwa machnęłam do chłopaków ręką i pędem pobiegliśmy do dormitorium. Wpadliśmy zdyszani do pokoju chłopców, a po chwili wybuchliśmy gromkim śmiechem.
Usiedliśmy na jednym z łóżek, chyba Georga, a wtedy Fred wyciągnął znaleziony pergamin.
- Jak myślicie co to jest?
- Kartka papieru. - odparłam ze śmiechem, ale po chwili dokładniejszego obejrzenia, wytrzeszczyłam oczy.
- Co? - Wiesz co to jest? - mówili jeden przez drugiego, a ja kiwnęłam lekko głową.
- Co to? - powtórzyli razem.
- Daj. - Wzięłam papier do ręki, a następnie przyjrzałam mu się jeszcze dogłębniej.
- Jeśli jest to, tym o czym myślę to... - Zatrzymałam się robiąc dramatyczną pauzę. - Jesteśmy ustawieni. - powiedziałam zakładając ręce za głowę i opierając się o stertę poduszek. Chłopcy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem, a ja widząc ich minę zaśmiałam się. Wyciągnęłam różdżkę i przyłożyłam ją do pergaminu.
- Osobiście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - wyszeptałam i w tej samej chwili na kartce zaczęły pojawiać się czarne linię, łączące się w korytarze, a po chwili powstała...
- Mapa Hogwartu! – powiedzieli.
- Mapa Huncwotów - sprecyzowałam, a oni popatrzyli się na mnie z ciekawością. - Pokazuje ona każdą osobę na zamku i większość miejsc.
- To, co teraz? - zapytał Fred z błyskiem w oku.
- Trzeba ją dobrze wykorzystać. – dokończyłam.
Nazajutrz siedzieliśmy w bibliotece i powtarzaliśmy do nieuchronnego sprawdzianu z zaklęć. Przynajmniej ja powtarzałam, ponieważ chłopaki woleli sobie trochę ponarzekać na biednego profesora Flitwicha.
- To jest nie do wyobrażenia. - lamentował Fred z nogami na stoliku - Jeszcze szkoła się dobrze nie zaczęła, a nauczyciele już robią sprawdziany.
- Mogło być gorzej. - mruknęłam, starając skupić się na treści.
- Jasne - odburknął, na co ja zamknęłam z trzaskiem książkę i położyłam ją na stole.
- Sami się uczcie, a ja idę do siebie. - powiedziałam stanowczo, po czym odwróciłam się z zamiarem odejścia.
- Nie Suzanne proszę - Już przestaniemy - mówili jeden przez drugiego.
Usiadłam ponownie na krześle i zajęłam się nauką, lecz po chwili znowu odłożyłam książkę, a bliźniacy spojrzeli na mnie z zaskoczeniem.
- Przecież byliśmy cicho. - oburzył się George, a ja zaśmiałam się na tą uwagę.
- Tak, tak. Wiem, ale nie o to chodzi. - odparłam - Co robimy z tym kawałem?
- A co możemy zrobić? - spytał Fred
- Trzeba się zgłosić do Dumbledora. – wyjaśniłam.
- Ale my nawet nie wiemy gdzie jest jego gabinet.
- Jest pewna osoba, która może nam pomóc. - powiedział po zastanowieniu George.
...
- Nie mówiliście, że wasz brat jest prefektem naczelnym. - powiedziałam z pretensją.
- Bo nie pytałaś. - odparli bliźniacy z rozbawieniem, na co ja przewróciłam oczami.
Staliśmy przed brązowymi drzwiami prowadzącymi do pokoju Charliego. Zapukałam pewnie w drewno, a po chwili w progu stanął wysoki, chudy chłopak o rudych włosach. 
- Cześć maluchy - przywitał się, otwierając szerzej drzwi byśmy mogli wejść. Usiedliśmy na jednym z łóżek, a po chwili dobierania słów pierwszy odezwał się George:
- Musisz nam pomóc.
- Zawsze jestem chętny - odparł z szerokim uśmiechem, odsłaniając rządek białych zębów.
- Pamiętasz ten kawał z Panią Norris? - spytałam, na co uśmiech momentalnie zszedł z jego twarzy.
- To byliście wy! - zawołał z niedowierzaniem.
- Tak i ciszej. – przestrzegł go Fred.
- Musicie się przyznać jak najszybciej. Dlaczego wcześniej mi nie powiedzieliście? - Z jego ust wydobył się potok słów, a chłopak złapał się za głowę.
- Dopiero dzisiaj nam się przypomniało. - powiedziałam spuszczając głowę.
- Jak można o takiej rzeczy zapomnieć? No nie ważne, po co przyszliście? Mam wam pomóc? W czym?
- Nie, tylko... - George zastanowił się chwilę. - My nie wiemy gdzie jest ten gabinet.
Po tych słowach chłopak spojrzał na nas trochę łagodniej i dał znak ręką byśmy ruszyli za nim. Po kilku minutach długiego przemierzania szkoły, znajdowaliśmy się na drugim piętrze Hogwartu i niepewnie kroczyliśmy po Korytarzu Gargulca, lecz nie wiedzieliśmy tylko dlaczego, ponieważ według mapy nie było tam żadnych pomieszczeń, ani innych korytarzy.  Charlie zatrzymał się  przed dużym pomnikiem chimery i szepnął :Kajmakowe eklerki.  Na dźwięk tych słów rzeźba jakby ożyła i przesunęła się ukazując schody, które prowadziły prawdopodobnie do Gabinetu Dyrektora. Chłopak uśmiechnął się do nas pokrzepiająco i odszedł, a my weszliśmy po schodach. Znaleźliśmy się w pięknym, okrągłym pomieszczeniu, pełnym dziwnych odgłosów. Na stoliku o wrzecionowatych nogach stały liczne, srebrne przedmioty, a półki uginały się pod ilością książek ustawionych na nich. Na ścianach znajdowały się portrety jakichś ludzi, prawdopodobnie byli do starzy dyrektorzy Hogwartu, a za biurkiem siedział, nie kto inny jak, Dumbledore i patrzył się na nas serdecznie.
- Czym zawdzięczam tak miłe towarzystwo? - przywitał się dyrektor miłym tonem.
- My… - Zawahałam się.
- To wszystko nasza wina. - wypalił Fred, na co zmroziłam go wzrokiem.
- Ach tak? - odparł ciepło mężczyzna. - Wiedziałem od początku.
Chciałam już zacząć się bronić, kiedy dotarł do mnie sens jego słów.
- Ale... – wyjąkałam.
- Nie martw się Suzanne, tym razem wam odpuszczę. - powiedział poczciwie. - Ale, żeby mi to było ostatni raz, dobrze? - Popatrzył na nas w skupieniu, na co my entuzjastycznie pokiwaliśmy głowami.
- To dobrze - kontynuował - a teraz zmykajcie, już, już, już.
W dobrych nastrojach, że upiekło nam się kolejny raz, wróciliśmy do Wieży Gryffindoru. Postanowiliśmy, że będziemy odrabiać lekcje w pokoju wspólnym, ponieważ porządek w pokoju chłopaków, a raczej jego brak, zwyczajnie nie pozwalał nam na tę czynność, a u mnie zwyczajnie nie mogliśmy przystąpić do lekcji.
***
Zapraszam do komentowania :-)
Ps. Jak myślicie, czy Suzanne, Fred i George będą dobrze korzystać ze znalezionej Mapy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz