Witam wszystkich
znowu bardzo serdecznie!
Zgodnie z planem,
jaki sobie nieoficjalnie założyłam, wstawiam jakże bardzo oczekiwany drugi
rozdział. Przed rozpoczęciem czytania zachęcam serdecznie do komentowania
postów oraz do wzięcia udziału w anonimowej ankiecie, która, przynajmniej
powinna, znajdować się obok.
Autorka :-)
PS. Dla
niepoinformowanych, rozdziały będą pojawiać się w każdy poniedziałek
(w zeszłym tygodniu
wystąpiło odstępstwo, za które bardzo przepraszam)
Nie przedłużając
dłużej, zapraszam do czytania.
***
Obudziłam się rano z błogą
świadomością, że budzik jeszcze nie dzwonił. Spojrzałam leniwie na zegarek,
który ku mojemu zaskoczeniu wskazywał 8:20, co jednoznacznie równało się z
pierwszą lekcją za 10 minut.
- Świetnie - powiedziałam sama do
siebie. - Pierwszy dzień, a ja już zaspałam!
Mimo braku czasu mozolnie
zwlekłam się z łóżka i spojrzałam nieobecnym wzrokiem na pokój, starając się
wybudzić z jeszcze nie do końca skończonego snu. Potrząsnęłam gwałtownie głową,
po czym w zawrotnym tempie doleciałam do łazienki. Stanęłam przed lustrem, a
tam ujrzałam moją twarz, otoczoną burzą włosów w kolorze ciemnego blondu i
zaspane zielone oczy, ze śpiochami w kącikach. Czym prędzej chwyciłam za
różdżkę i jednym ruchem doprowadziłam się do stanu używalności, po czym
nałożyłam mundurek i łapiąc torbę z książkami pobiegłam w stronę lochów.
Zziajana wbiegłam do sali, robiąc przy tym niemały hałas, i sprawiając, że
zwróciłam uwagę wszystkich na swoją skromną osobę. Profesor Snape spojrzał na
mnie z pogardą.
- O Lupin, dlaczego mnie to nie
dziwi - zwrócił się do mnie mężczyzna, nie odrywając wzroku od tablicy.
- Bardzo przepraszam za
spóźnienie, ale…
- Siadaj do ławki Lupin -
rozkazał, przypatrując mi się bardzo uważnie. - i nie stosuj tych swoich
żałosnych wymówek. Minus 10 punktów dla Gryffindoru. - powiedział, a od strony
ślizgonów wybuchło pewne poruszenie, jednak skutecznie przerwane wzrokiem
Snape, który wrócił do zapisywania wzorów. Usiadłam pomiędzy bliźniakami,
którzy zerkali na mnie współczująco, ale zbyłam ich machnięciem ręki i zaczęłam
przepisywać zapiski nauczyciela.
- Kiepski dzień - zagaił George
po lekcji.
- Jak widać - odpowiedziałam z
rezygnacją.
- Mamy dla ciebie coś... na
poprawę humoru.
- Hmmm - bąknęłam bez ciekawości.
- Nie chciałabyś może pomóc nam w
obmyślaniu kawału na... Panią Norris? - Na te słowa przestałam patrzeć w
podłogę i podniosłam wzrok.
- Mianowicie? - wypaliłam po
chwili, ale starałam się brzmieć względnie obojętnie.
- Mamy pomysł, ale brakuje
sposobu realizacji.
- Czyli? - spytałam wyczekująco,
czemu oni nie mogą powiedzieć czegoś prosto z mostu?
- Chcemy zafarbować Panią Norris
na zielono
- I zmienić nieznacznie - Bardzo
podkreślił to słowo. - rodzaj wydawanych przez nią dźwięków.
- Pochrumkiwanie?
- Nie, mamy zdepka inną sugestię.
- To znaczy?
- Rżenie, wiesz jak osioł. - Na
tę odpowiedź parsknęłam się.
Mieliśmy plan działania, a
pierwszym punktem było zdobycie zaklęcia zmieniającego kolor, a na nasze
nieszczęście zmiana koloru należała do zakresu zainteresowań McGonagal.
Poprawka, na moje nieszczęście, gdyż to ja miałam zająć się tą częścią kawału.
- Dzień dobry, pani profesor -
przywitałam się pogodnie wchodząc do jej gabinetu.
- Witaj Suzanne, co cię do mnie
sprowadza? - powiedziała jak zwykle dumnym tonem głosu.
- Pani profesor… - Wzięłam
głęboki wdech. - czy istnieje jakieś zaklęcie do zmiany koloru? - spytałam
dobrze znając twierdzącą odpowiedź.
Profesorka uśmiechnęła się pod
nosem i spojrzała na mnie: "A mogę wiedzieć, do czego jest pannie
potrzebna ta informacja?".
- Chcę zgłębiać swoją wiedzę
magiczną, po prostu. - skłamałam gładko.
- Cóż, jeśli tak. Colovaria, jest
to zaklęcie z…
- "Colovaria" -
powtórzyłam w myślach, nie za bardzo interesując się cennymi radami
nauczycielki, ale przytaknęłam grzecznie głową i udałam się pędem do
bliźniaków.
- Colovaria - wysapałam, wpadając
do dormitorium chłopaków i zastając ich nad kociołkiem.
- Colovaria - powtórzył Fred.
- OK, my też jesteśmy gotowi. -
dodał George, a po tych słowach przelał eliksir do małej fiolki.
- Świetnie, teraz trzeba znaleźć
Panią Norris – zadecydowałam.
Staliśmy ukryci za kotarą w
głównym korytarzu, czekając, na kotkę Filcha. Nagle usłyszeliśmy głośne
miauknięcie i lekkie kroki w naszą stronę, a gdy zwierzę minęło nas, rzuciliśmy
się na nie i zaciągnęliśmy do najbliższej sali. Fred i George przytrzymywali
wyrywającą się kotkę i próbowali ją uciszyć, a ja wyciągnęłam różdżkę i
skierowałam w jej kierunku, a następnie powiedziałam pewnie:
- Colovaria
W tej samej chwili sierść kotki
przybrała kolor zgniłej zieleni, a następnie bliźniacy szybko podali jej
eliksir. Nie trzeba było długo czekać na skutki substancji, gdyż dosłownie parę
sekund później kot zaczął wydawać dzikie porykiwania. Słysząc wrzaski Filcha,
które cudem przedarły się przez odgłosy "miss osiołka", jak później
skomentowali wygląd kotki bliźniacy, pędem pobiegliśmy do dormitorium.
Znajdując się w bezpiecznym
miejscu zaczęliśmy się niekontrolowanie śmiać, a wtedy do pokoju wpadł
współlokator bliźniaków Lee oraz Angelina.
- O! Cześć Suzanne - przywitał się,
na co ja skierowałam rękę ku górze, a gdy Angelina usiadła obok mnie,
kontynuował - Słyszeliście o tym kawale zrobionym Pani Norris. Filch jest
wściekły, a osoba, która to wymyśliła genialna. Dosłownie wie o tym cała szkoła
- ekscytował się Lee. Na jego uwagę wymieniliśmy się spojrzeniami, po czym
wybuchliśmy śmiechem. Czarnoskóry chłopak spojrzał na nas z niemałym szokiem i
wrzasnął:
- To byliście wy!
- Cicho Lee - Zatkaliśmy mu usta.
- Masz nikomu o tym nie mówić,
rozumiesz? - Zagroziłam mu palcem, a gdy ten pokiwał głową, puściliśmy go.
- I tak uważam, że ten żart był
niesamowity - powiedział po chwili chłopak, krzyżując ręce na piersi, na co
zaśmialiśmy się.
...
- Suzanne, Suzanne gdzie jesteś?!
- Usłyszałam nawoływania dochodzące zza wejścia do pokoju wspólnego.
Podniosłam głowę z książki i
zaczęłam wpatrywać się w potencjalne miejsce powstania dźwięku. Chwilę później
w przejściu stanęły dwie sylwetki moich roześmianych rudych przyjaciół. Nim się
spostrzegłam chłopcy podbiegli do mnie i zaczęli dynamicznie machać rękami oraz
dopełniać te zachowanie głośnymi okrzykami. Mówili jeden przez drugiego jakieś
nie zrozumiałe frazy, chociaż z tego tłumu bezużytecznych wyrazów udało mi się
wydobyć: Quidditch, eliminacje i, i nic więcej.
- Możecie powtórzyć? - poprosiłam.
- Dzisiaj będą eliminacje do
drużyny Quidditcha. - powiedzieli na jednym wydechu.
- Nie słyszałam. - Pokręciłam
głową.
- Idziesz z nami?
- Do drużyny? - spytałam z
niedowierzaniem. - Nie mam zamiaru. Ale mogę potowarzyszyć na treningach.
- Dlaczego? - mruknęli z
pretensją.
- Nie wiem czy zauważyliście, ale
mój talent do latania na miotle kończy się na zdjęciu jej ze stojaka. -
wytłumaczyłam, lecz po chwili dodałam - I to też nie zawsze.
- Suzanne - jęknęli, na co ja
westchnęłam.
- Mogę iść sobie popatrzeć -
Zrobiłam znak cudzysłowia w powietrzu, na co bliźniacy ochoczo pokiwali
głowami.
...
- A czy pierwszoroczni mają w
ogóle szansę na dostanie się do drużyny? – zapytałam, ledwo nadążając za
bliźniakami, kiedy szliśmy w stronę środka boiska.
- Zawsze warto spróbować. -
odpowiedzieli wzruszając ramionami.
- Witam was wszystkich na
eliminacjach do Domowej Drużyny Quidditcha. - Wszedł mi w słowo Charlie, który,
jak się okazało, został w tym roku mianowany trenerem drużyny. - Przypominam,
że do Reprezentacji Gryffindoru mogą zostać przyjęci tylko gryfoni, także innym
uczniom już podziękujemy - Na dźwięk tych słów odeszło kilku uczniów z naszej,
i tak już pokaźnej, gromadki. - Dziękuję, a teraz podzielcie się na grupy:
ścigający tutaj, pałkarze tam, a obrońcy na pole wokół obręczy. - Bliźniacy
udali się w miejsce, gdzie stali kandydaci na pałkarzy - Szukającego już mamy,
więc też się nam nie przydacie. - Kolejna fala uczniów odeszła mrucząc pod
nosem z rozczarowaniem.
Z racji tego, że za chwilę miał
rozpocząć się trening, chciałam zejść z boiska i skierować się na ławkę
rezerwowych.
- Suzanne, czekaj! - Usłyszałam
za sobą krzyk Charliego, więc odwróciłam się w jego stronę. - Nie bierzesz
udziału w eliminacjach?
- A widziałeś mnie na miotle? -
zapytałam rozbawiona, na co chłopak zaprzeczył głową.
- Nie chciałabyś… - Udał, że się
zastanawia. - Nie chciałabyś pomóc mi w eliminacjach, chyba potrafisz rozróżnić
dobrego gracza od beztalencia?
- Mogę pomóc, ale ostrzegam, że z
moim sędziowaniem nikt nie dostanie się do drużyny - Zaśmiałam się.
Siedziałam znudzona w centralnej
części boiska i przyglądałam się tym "uzdolnionym" graczom. Lubiłam
tę grę, jednak oglądanie jej już czwartą godzinę musiało wprawić człowieka w
lekki stan otępienia.
- Charlie - jęknęłam. - Ile
jeszcze?
Chłopak spojrzał na mnie ze
zdziwieniem, jakbym przybyła do niego przynajmniej z Marsa, a gdy doszedł do
niego sens moich słów, spojrzał na zegarek.
- Jeszcze chwilę.
Za nim minęło to dziesięć minut,
wydało mi się, że minęło dwadzieścia. Wreszcie Merlin zlitował się nade mną i
nadszedł koniec.
- Okey, wszyscy mnie słyszą? -
spytał Charlie. - To dobrze, a więc. Dziękuję za poświęcony czas. Wszyscy
byliście naprawdę świetni, ale tylko, jak pozwala nam ilość wolnych miejsc w
drużynie, dostało się pięć osób.
Na słowa kapitana podniosłam się
z impetem i stanęłam pomiędzy bliźniakami chwytając ich za ręce.
- Będzie dobrze. - powiedziałam,
spoglądając na nich z ukosa, na co oni uśmiechnęli się blado.
- A więc… - kontynuował Charlie.
- Na ścigających dostali się Tom White, Amy Trumpet i Simon Sayre. - W tej
samej chwili wśród kandydatów wybuchło poruszenie i wszyscy niedoszli ścigający
odeszli. - Obrońcą zostaje Oliver Wood, zaś na pozycji bramkarzy będą grać -
Dramatyczna pauza. - Fred Smith i Julie Surgens.
Przyglądałam się Charliemu z
niedowierzaniem, a po chwili znowu usiadłam na trawie, i podparłam brodę
rękami. Wyczekująco czekałam na jakąkolwiek reakcję trenera, lecz ten nie
zaszczycił mnie nawet krótkim spojrzeniem. Odwróciłam głowę w kierunku
bliźniaków, ale ku mojemu zaskoczeniu ich twarze nie wyrażały żadnych emocji.
Westchnęłam cicho, a po chwili poczułam jak bliźniacy znajdują obok mnie.
- Jak nie w tym roku, to w
następnym. - Próbowałam ich pocieszyć.
- Nie przejmuj się nami Suz. - odparł
Fred.
- Mówi się trudno. Byli lepsi niż
my. - powiedział George. - A na razie musimy zająć się czymś pożyteczniejszym.
...
Pod wieczór, jak większość
uczniów Hogwartu, udaliśmy się na kolację. Jednak ku naszemu zaskoczeniu
zamiast pełnych od jedzenia stołów, zastaliśmy lekko zdenerwowane grono
pedagogiczne. Kiedy wszyscy hogwartczycy zebrali się na posiłku Dumbledore
wstał i ruszył do mównicy. Początkowo lustrował każdego ucznia wzrokiem,
zatrzymując się dłużej na naszej trójce.
- Drodzy uczniowie! - zagrzmiał
po chwili. - Chciałbym was powiadomić o dzisiejszym występku pewnej grupy
uczniów, ale zapewne większość z was doskonale wie o co mi chodzi.
Na tę uwagę wymieniłam z
bliźniakami znaczące spojrzenia.
- Otóż lekkim popołudniem –
kontynuował. - ktoś, nie wiemy jeszcze kto, zafarbował Panią Norris na zielono
zaklęciem Colovaria i sprawił by wydawała ryki osła - Na te słowa większość
uczniów zaczęła się śmiać, ale została uciszona przez wzrok Dumbledora.
- Czy on powiedział Colovaria? –
spytałam.
- Szybko na rozgryźli. -
podsumowali bliźniacy, na co ja tylko pokiwałam głową.
- Bardzo proszę - dodał dyrektor.
- By uczniowie odpowiedzialni za ten kawał zgłosili się do mojego gabinetu
dobrowolnie. A teraz życzę smacznego.
Kiedy wszyscy uczniowie zajęli
się jedzeniem i żywym komentowaniem obecnych wydarzeń, my patrzyliśmy na siebie
tępo i z niepokojem.
- Przynajmniej będziemy sławni. -
Rozchmurzył się Fred, czemu przytaknęliśmy.
- Wiecie co - powiedziałam po
chwili namysłu - Ja myślę, że on wie. Nie jest głupi, a znają już zaklęcie.
Zapewne McGonagal powiedziała mu o wszystkim. - Oparłam twarz o stół.
- Zawsze można ogolić się na łyso
i skoczyć z mostu. - pocieszył Fred.
- Ciekawa perspektywa - odparłam
równo z Georgem.
Następnego dnia, po zakończeniu
lekcji, razem z bliźniakami wracałam do dormitorium w o niebo lepszym humorze.
Z braku jakichś konkretnych zajęć, bo nauka nie była najważniejsza,
skierowaliśmy się na błonia. Przechadzaliśmy się polną dróżką w kierunku
jeziora, kiedy w oczy rzuciła mi się kamienna chatka na skraju zakazanego lasu.
Był to zapewne dom Hagrida, w którym uczniowie byli bardzo mile widziani. Tak
przynajmniej opowiadał mi brat.
- Idziemy do Hagrida? - spytałam
z błyskiem w oku. Bliźniacy popatrzyli po sobie, a następnie z entuzjazmem
pokiwali głowami. Uśmiechnęłam się do nich, po czym ruszyliśmy do wcześniej
wspomnianego miejsca. Przed domem, ku naszej satysfakcji, siedział na schodach
Hagrid i w towarzystwie wielkiego psa wygrywał przeróżne melodie na fujarce.
Kiedy nas zauważył odłożył instrument i uśmiechnął się na przywitanie.
- Witaj Hagridzie! -
przywitaliśmy się.
- Hej dzieciaki, macie może
ochotę na herbatę i ciastka, właśnie upiekłem. - powiedział wstając i znikając
w progu chatki.
Ruszyliśmy za nim, a naszym oczom
ukazała się duża, przytulna izba z drewnianym stołem po środku i stołeczkami
wokół. Z sufitu zwisały szynki i bażanty, a nad otwartym paleniskiem
kołysał się miedziany kociołek. Pół olbrzym zachęcił nas ruchem ręki do
usadowienia się na krzesłach, a sam zniknął za ścianą, by po chwili pojawić się
z ciastkami. Postawił je na blacie, po czym zaczął krzątaninę wokół paleniska.
- No śmiało, częstujcie się! -
zawołał Hagrid z głową w kominku.
Ugryzłam ciastko i momentalnie
odsunęłam je od ust. Spojrzałam ze zdziwieniem na chłopaków, którzy też byli
nieco zdezorientowani. Nie dziwię im się, ponieważ ciastka były twarde
jak skała, a jakiekolwiek spotkanie wypieku ze zgryzem, skończyłoby się zapewne
pobytem w Mungu.
Hagrid chwycił za garnek z
gotującą się wodą, zaparzył herbatę, a następnie przysiadł się do nas, podając
ją. Uśmiechnęliśmy się w ramach "dziękuję" i chwilę przyglądaliśmy
się olbrzymowi.
- No - zaczął Hagrid. - Jak wam
się podoba w Hogwarcie po pierwszym dniu?
- Jest okey, ale… - Zastanowiłam
się chwilę. - Kojarzysz wczorajsze ogłoszenie na kolacji?
- Tak, holibka. Dawno nie było
takich rzeczy w Hogwarcie. Brakowało tu takich kawałów - powiedział i zaśmiał
się poczciwie, a ja spojrzałam na niego pytająco. - Nie mów Suzanne, że nic nie
wiesz? Jak usłyszałem o tym kawale od razu przypomniały mi się czasy Huncwotów.
Na pewno Remus opowiadał ci o nich?
- Tylko przelotnie.
Hagrid pokiwał ze zrozumieniem
głową, po czym na czymś zaczął intensywnie myśleć.
- Remus zapewne… - Znowu się
zamyślił, zapewne dobierając słowa. - Kiedy byli w pierwszej klasie wykonali
oni podobny dowcip i… - Znów się zasępił, a bliźniacy słuchali tego wszystkiego
z coraz większym zainteresowaniem.
- I co?- dopytywałam.
- No i robili oni wszelakie
psikusy w szkole i… - Znowu dramatyczna przerwa. – Hej! Holibka, czy to nie
była wasza robota?
- Możliwe. - wtrącił Fred, na co
lekko zaśmiałam się z Georgem.
- Tak coś przeczuwałem, że było
to w waszym stylu. I co zamierzacie z tym zrobić?
- Skoczyć z mostu. - podsunęłam
ze śmiechem, czemu zawtórowali bliźniacy cichym parsknięciem.
- Ach tak... - udał zdziwienie
Hagrid. - Mieliście już eliksiry?
- Niestety. – westchnęłam.
- Ale my już się z profesorem
bardzo polubiliśmy. - dodał Fred.
- A Suzanne zdążyła już nawet
zostać jego pupilkiem. - dokończył George.
- Uwziął się na mnie. – jęknęłam.
- Całą lekcję tylko się na mnie patrzył tym swoim nienawistnym wzrokiem, a ja
przecież się tylko spóźniłam na lekcję.
- Chyba nie tylko. - wtrącił
Hagrid, a po głębszym zastanowieniu dodał: - Raczej nie przepada za tobą przez
wzgląd Remusa.
- Ile można chować urazę? -
poskarżyłam się.
- Nie wiem. - wzruszył ramionami
półolbrzym.
Późniejsza część rozmowy zeszła
na temat bardziej przyjemny i nawet nie spostrzegliśmy, kiedy zrobiło się
ciemno.
- No cóż, będziemy musieli się
zbierać. – powiedziałam. - Także dziękujemy Hagridzie za gościnę i obiecujemy,
że jeszcze tu wpadniemy.
Ruszyliśmy w kierunku Hogwartu.
Niepostrzeżenie przeszliśmy przez główną bramę i prędko przebiegliśmy na boczny
korytarz.
- Nie powinno nas tu być. –
szepnęłam.
- A mówisz nam to ponieważ?
- Ponieważ, tym razem nie uchroni
nas przed szlabanem Dumbledore.
- Dlatego musimy przejść szybko i
niepostrzeżenie, a teraz chodźmy.
Co i rusz mijaliśmy nowe
korytarze, które jakoś szczególnie nie zapadały nam w pamięci. Nagle
usłyszeliśmy zza rogu czyjeś kroki, więc, żeby umknąć, gwałtownie odwróciliśmy
się w drugą stronę w celu ucieczki, kiedy zderzyliśmy się z kimś. Spojrzeliśmy
w górę, a tam napotkaliśmy wściekły wzrok Snape.
- Możecie mi powiedzieć, co wy tu
robicie? - zapytał zdecydowanym tonem, kiedy my nadal siedzieliśmy na podłodze.
- Kto tam jest? - Doszedł zza
naszych pleców drugi głos, na dźwięk którego momentalnie byliśmy w pozycji
stojącej. – WY! - wysyczał z nienawiścią Filch.
- O! Panie Filch. - zawołał z
"radością?" Snape. - proszę zaopiekować się tą grupą gryfonów -
Spojrzał na nas z dumnym uśmieszkiem i dodał: - w odpowiedni sposób.
Woźny uśmiechnął się chytrze, a
następnie zaprowadził nas do swojego biura. Wprowadził nas siłą do
pomieszczenia, a następnie zakomunikował:
- Zaraz wrócę, Pani Norris będzie
was pilnować. - Na te słowa kotka prychnęła i z niechęcią wskoczyła na blat
stolika i zaczęła mordować nas wzrokiem. Kiedy kroki Filcha ucichły, my
wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenie i ja wraz z George rzuciliśmy się na
pupilkę woźnego. Kiedy została unieszkodliwiona zaczęliśmy rozglądać się po
pomieszczeniu.
- Czy tylko dla mnie ten człowiek
jest nienormalny. – rzuciłam, pokazując głową na kajdany i sznury wiszące na
ścianach.
- Dzięki Merlinowi, że nie może
tego używać. - powiedział George a po chwili z śmiertelną powagą dodał - Bo nie
może, prawda?
Poczułam jak przelatuje mnie
delikatny dreszcz, a moje ciało zaczęło się trząść.
- Hej Suzanne! Spokojnie, ja
tylko żartowałem. - Złapał mnie George za ramiona.
W tym samym czasie Fred bardzo
zainteresował się szufladą z napisem "Skonfiskowane i wysoce
niebezpieczne" i po wnikliwych poszukiwaniach wyciągnął kawałek pergaminu.
Po chwili obserwacji schował go w jedną z kieszeni spodni.
- Dobra czas się ulotnić. - powiedział
Fred słysząc miauczenie coraz bardziej wściekłej Pani Norris.
Wystawiłam głowę przez drzwi, a
nie widząc niebezpieczeństwa machnęłam do chłopaków ręką i pędem pobiegliśmy do
dormitorium. Wpadliśmy zdyszani do pokoju chłopców, a po chwili wybuchliśmy
gromkim śmiechem.
Usiedliśmy na jednym z łóżek,
chyba Georga, a wtedy Fred wyciągnął znaleziony pergamin.
- Jak myślicie co to jest?
- Kartka papieru. - odparłam ze
śmiechem, ale po chwili dokładniejszego obejrzenia, wytrzeszczyłam oczy.
- Co? - Wiesz co to jest? -
mówili jeden przez drugiego, a ja kiwnęłam lekko głową.
- Co to? - powtórzyli razem.
- Daj. - Wzięłam papier do ręki,
a następnie przyjrzałam mu się jeszcze dogłębniej.
- Jeśli jest to, tym o czym myślę
to... - Zatrzymałam się robiąc dramatyczną pauzę. - Jesteśmy ustawieni. -
powiedziałam zakładając ręce za głowę i opierając się o stertę poduszek.
Chłopcy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem, a ja widząc ich minę zaśmiałam się.
Wyciągnęłam różdżkę i przyłożyłam ją do pergaminu.
- Osobiście przysięgam, że knuję
coś niedobrego. - wyszeptałam i w tej samej chwili na kartce zaczęły pojawiać
się czarne linię, łączące się w korytarze, a po chwili powstała...
- Mapa Hogwartu! – powiedzieli.
- Mapa Huncwotów - sprecyzowałam,
a oni popatrzyli się na mnie z ciekawością. - Pokazuje ona każdą osobę na zamku
i większość miejsc.
- To, co teraz? - zapytał Fred z
błyskiem w oku.
- Trzeba ją dobrze wykorzystać. –
dokończyłam.
…
Nazajutrz siedzieliśmy w
bibliotece i powtarzaliśmy do nieuchronnego sprawdzianu z zaklęć. Przynajmniej
ja powtarzałam, ponieważ chłopaki woleli sobie trochę ponarzekać na biednego
profesora Flitwicha.
- To jest nie do wyobrażenia. -
lamentował Fred z nogami na stoliku - Jeszcze szkoła się dobrze nie zaczęła, a
nauczyciele już robią sprawdziany.
- Mogło być gorzej. - mruknęłam,
starając skupić się na treści.
- Jasne - odburknął, na co ja
zamknęłam z trzaskiem książkę i położyłam ją na stole.
- Sami się uczcie, a ja idę do
siebie. - powiedziałam stanowczo, po czym odwróciłam się z zamiarem odejścia.
- Nie Suzanne proszę - Już
przestaniemy - mówili jeden przez drugiego.
Usiadłam ponownie na krześle i
zajęłam się nauką, lecz po chwili znowu odłożyłam książkę, a bliźniacy
spojrzeli na mnie z zaskoczeniem.
- Przecież byliśmy cicho. -
oburzył się George, a ja zaśmiałam się na tą uwagę.
- Tak, tak. Wiem, ale nie o to
chodzi. - odparłam - Co robimy z tym kawałem?
- A co możemy zrobić? - spytał
Fred
- Trzeba się zgłosić do
Dumbledora. – wyjaśniłam.
- Ale my nawet nie wiemy gdzie
jest jego gabinet.
- Jest pewna osoba, która może
nam pomóc. - powiedział po zastanowieniu George.
...
- Nie mówiliście, że wasz brat
jest prefektem naczelnym. - powiedziałam z pretensją.
- Bo nie pytałaś. - odparli
bliźniacy z rozbawieniem, na co ja przewróciłam oczami.
Staliśmy przed brązowymi drzwiami
prowadzącymi do pokoju Charliego. Zapukałam pewnie w drewno, a po chwili w
progu stanął wysoki, chudy chłopak o rudych włosach.
- Cześć maluchy - przywitał się,
otwierając szerzej drzwi byśmy mogli wejść. Usiedliśmy na jednym z łóżek, a po
chwili dobierania słów pierwszy odezwał się George:
- Musisz nam pomóc.
- Zawsze jestem chętny - odparł z
szerokim uśmiechem, odsłaniając rządek białych zębów.
- Pamiętasz ten kawał z Panią
Norris? - spytałam, na co uśmiech momentalnie zszedł z jego twarzy.
- To byliście wy! - zawołał z
niedowierzaniem.
- Tak i ciszej. – przestrzegł go
Fred.
- Musicie się przyznać jak
najszybciej. Dlaczego wcześniej mi nie powiedzieliście? - Z jego ust wydobył
się potok słów, a chłopak złapał się za głowę.
- Dopiero dzisiaj nam się
przypomniało. - powiedziałam spuszczając głowę.
- Jak można o takiej rzeczy
zapomnieć? No nie ważne, po co przyszliście? Mam wam pomóc? W czym?
- Nie, tylko... - George
zastanowił się chwilę. - My nie wiemy gdzie jest ten gabinet.
Po tych słowach chłopak spojrzał
na nas trochę łagodniej i dał znak ręką byśmy ruszyli za nim. Po kilku minutach
długiego przemierzania szkoły, znajdowaliśmy się na drugim piętrze Hogwartu i
niepewnie kroczyliśmy po Korytarzu Gargulca, lecz nie wiedzieliśmy tylko
dlaczego, ponieważ według mapy nie było tam żadnych pomieszczeń, ani innych
korytarzy. Charlie zatrzymał się przed dużym pomnikiem chimery i
szepnął :Kajmakowe eklerki. Na dźwięk tych słów rzeźba jakby ożyła i
przesunęła się ukazując schody, które prowadziły prawdopodobnie do Gabinetu
Dyrektora. Chłopak uśmiechnął się do nas pokrzepiająco i odszedł, a my
weszliśmy po schodach. Znaleźliśmy się w pięknym, okrągłym pomieszczeniu,
pełnym dziwnych odgłosów. Na stoliku o wrzecionowatych nogach stały liczne,
srebrne przedmioty, a półki uginały się pod ilością książek ustawionych na
nich. Na ścianach znajdowały się portrety jakichś ludzi, prawdopodobnie byli do
starzy dyrektorzy Hogwartu, a za biurkiem siedział, nie kto inny jak,
Dumbledore i patrzył się na nas serdecznie.
- Czym zawdzięczam tak miłe
towarzystwo? - przywitał się dyrektor miłym tonem.
- My… - Zawahałam się.
- To wszystko nasza wina. -
wypalił Fred, na co zmroziłam go wzrokiem.
- Ach tak? - odparł ciepło
mężczyzna. - Wiedziałem od początku.
Chciałam już zacząć się bronić,
kiedy dotarł do mnie sens jego słów.
- Ale... – wyjąkałam.
- Nie martw się Suzanne, tym
razem wam odpuszczę. - powiedział poczciwie. - Ale, żeby mi to było ostatni
raz, dobrze? - Popatrzył na nas w skupieniu, na co my entuzjastycznie
pokiwaliśmy głowami.
- To dobrze - kontynuował - a
teraz zmykajcie, już, już, już.
W dobrych nastrojach, że upiekło
nam się kolejny raz, wróciliśmy do Wieży Gryffindoru. Postanowiliśmy, że
będziemy odrabiać lekcje w pokoju wspólnym, ponieważ porządek w pokoju
chłopaków, a raczej jego brak, zwyczajnie nie pozwalał nam na tę czynność, a u
mnie zwyczajnie nie mogliśmy przystąpić do lekcji.
***
Zapraszam do komentowania :-)
Ps. Jak myślicie, czy Suzanne, Fred i George będą dobrze korzystać ze znalezionej Mapy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz