sobota, 23 września 2017

Rozdział 26


Witam serdecznie!
Ostatnimi czasy przechodzę jakiś kryzys twórczy i gdyby nie motywowanie mnie przez pewną osobę najpewniej do ukończenia tego rozdziału by nie doszło ;)
***
- Wierzyć mi się nie chcę, że Snape już pierwszego tygodnia po świętach zadał mi prawie pięć tematów do omówienia po lekcjach - poskarżyła się Maureen, wyglądając od niechcenia przez okno w moim pokoju.
- Dostrzegł w tobie potencjał.
- Nawet tak nie żartuj - prychnęła. - Niby czemu? Bo mało nie dostałam się do Slytherinu... też coś!
- Na szczęście tiara w ostatnim momencie opamiętała się i wykrzyknęła: Gryffindor! - zawołałam ze śmiechem.
- Tak, a Snape co i rusz daje mi powód do tego, że powinnam z sobą coś zrobić. Cytuję: "Postępuj tak dalej, a zobaczysz jak się zmarnujesz, Store".
- Ostatnio tryska humorem - zgodziłam się. - Ale tak naprawdę nie ma co się nim przejmować, pogada i przestanie.
- Czy w waszym roczniku także wyżywa się na kimś? - rzuciła z goryczą.
- Zależy przez co rozumiemy słowo: "Wyżywać" - powiedziałam. - Jeżeli przez rzucanie przytykami, to toleruje jedynie Slytherin! A jeśli przez natrętność tylko do kilku osób, to ja, Angelina, bliźniacy i Jordan jesteśmy jego nemezis numer 2.
- Dwa? A kto jest jedynką?
- Potter - prychnęłam od niechcenia i usiadłam na podłodze.
- Na Harry'ego Snape znalazł już inną kategorię nienawiści... Współczuję mu... w sensie Harry'emu, na eliksirach ma prawdziwe piekło.
- Może w następnym roku Snape mu odpuści - podsunęłam, a w tej samej chwili z rąk dziewczyny wyrwał się jej szczur.
- Erebus! - krzyknęła, rzucając się w pogoń za białym szczurem w czarne i brązowe łatki.
- Lepiej złap go szybko. Zanim Pokrzywa wróci z łowów! - zaśmiałam się serdecznie.
- Kot Angeliny?! - Maureen najwidoczniej nie spodziewała się takiego obrotu spraw. - Erebus, wracaj!
- Nie rozumiem, co ty z Ronem masz do tych szczurów! - rzuciłam, lecz dziewczyna zbyła mnie ręką i dalej ganiała po pokoju za gryzoniem. - Erebus, chcesz ser? - Wyrwało się z moich ust, a szczur w radosnych wręcz podskokach przyszedł do mnie z błagalną miną.
Pośpiesznie chwyciłam za jedną z fasolek wszystkich smaków, a następnie przemieniając ją w ser, podałam ją szczurowi. Ten złapał go łapczywie w swoje różowe łapki i położyć się wygodnie obok mojej stopy, zaczynając pałaszować zdobycz.
- Nie mogłaś tak od razu? - spytała Maureen z pretensją i tak samo jak ja, usiadła na podłodze. - A co do twojego zarzutu - Zrobiła cudzysłów w powietrzu. - Szczury są fajne i nie sprawiają zbyt wielu kłopotów.
- Jasne, bo ten maraton po moim pokoju wcale nie był kłopotem - zaśmiałam się, wskazując na przestrzeń wokół siebie.
- Najczęściej są bezproblemowe - upierała się przy swoim. - Mama powiedziała mi, że Erebus będzie moją ochroną w Hogwarcie, czyli jakby takim odejściem od problemów.
- To zabawne, bo takie imię nosił bóg ciemności, syn Chaosu. - Parsknęłam śmiechem. - A właśnie, twoja mama... Puściła cię po świętach do Hogwartu.
- To był jedynie głupi zbieg okoliczności. Z resztą tata się za mną wstawił - rzekła z otuchą. - Powiedział mamie, że to będzie wielka strata dla mnie i dla całego magicznego świata. Po za tym kazał mi robić notatki wszystkiego, co okaże mi się choćby odrobinę interesujące.
- Twój ojciec jest mugolem - stwierdziłam pewnie.
- Nie, mugolakiem - poprawiła. - Ale dla niego ten świat zawsze będzie zaskakujący i niesamowity. Całe święta wręcz poświęciłam na to, aby opowiedzieć mu, co też się wydarzyło w tym semestrze.
- Mnie brat pyta już tylko o oceny.
- A co z resztą?
- McGonagall pod koniec każdego miesiąca przysyła mu sowę z listą, co też jego kochana siostrzyczka zmalowała w ostatnim czasie. Pisze w nich, że ona nie wie, co to dalej ze mną będzie, jeśli tak będę zmierzać w jego ślady. Oczywiście mówi to z przymrużeniem oka.
- A czy to takie złe, że idziesz śladami brata?
- Czy ja wiem... Mój brat był podobnym dowcipnisiem, co bliźniacy teraz, a ja czasami się do nich podpinam. - Wzruszyłam ramionami.
- Wcale nie podpinasz! Uczestniczysz prawie w każdym żarcie!
- Tak i nie! Ostatnio postanowiłam bardziej skupić się wraz z Angeliną na nauce, a robienie żartów zostawiłam chłopakom. Lee świetnie sprawdza się w roli pomocnika. - Dziewczyna parsknęłam śmiechem. - A ty z Deanem i Seamus'em co robisz po lekcjach? Nie mów, że zajmujecie się jedynie nauką.
- Oczywiście, że nie! Od tego mam Hermionę! - zaprotestowała ze śmiechem. - W większości rozmawiamy. Akurat tak się zabawnie złożyło, że jeden z naszych rodziców jest czarodziejem czystej krwi, a drugi mugolem lub mugolakiem. Najczęściej są to tematy o niemagicznych rzeczach, jak piłka nożna. - Przekręciłam głową ze zdziwieniem. - To taka gra, gdzie są dwie bramki i trzeba do nich kopnąć piłkę, nie używając rąk. I są tam kartki: żółte i czerwone.
- Kartki? Mugole ich używają, aby wypisać gratulacje z okazji wygrania meczu?
- Nie - zachichotała. - Jak ktoś popełni faul to dostaje taką kartkę.
- Cóż, dziwna ta gra... ale musimy kiedyś w nią zagrać - stwierdziłam pewnie.
- Jeżeli odwiedzisz mnie w wakacje, to mogłybyśmy grać w nią całe lato - zaproponowała.
- A twoja mama nie byłaby zła?
- Niby czemu? To źle, że zaprosiłabym kilku przyjaciół na czas wakacji?
- Mnie nie pytaj, nie znam twojej mamy - wzbroniłam się.
- Raczej nie byłoby problemu... Mieszkam z rodzicami w takim domu nieopodal lasu i jeziora... Tam z pewnością nie jest nudno! - stwierdziła z przekonaniem, a w tej samej chwili drzwi mojego dormitorium otworzyły się z trzaskiem, a w progu stanęli dwaj piegowaci rudzielce, uśmiechający się od ucha do ucha. Nie był to dla mnie widok jakoś specjalnie zaskakujący, lecz na dziewczynie zrobiło to piorunujące wrażenie.
- Fred, George! Co wy tu robicie? - spytała z niemałym zaskoczeniem Maureen, lustrując uważnie chłopaków. - I czemu jesteście tacy... brudni? - dodała nieco zrażona.
- Wpadliśmy na zwiady, tylko nie mów Filchowi - powiedział ku przestrodze George, a Fred przyłożył palec do ust.
- Myślałam, że chłopcy nie mogą wchodzić do damskiego dormitorium - rzekła, odrobinę zbita z tropu.
- Cóż za niesprawiedliwość, prawda? - odparł Fred z udawanym smutkiem, a następnie zajął wraz z bratem miejsce obok nas na podłodze.
- Niby kobiety muszą walczyć o swoje prawa na strajkach głodowych, a to tak naprawdę mężczyźni są prawdziwymi ofiarami! - podchwycił George z przekonaniem.
Przewróciłam oczami na głupie opowiastki bliźniaków, a następnie biorąc Erebusa na ręce, zwróciłam się do Maureen.
- A tak na serio to chłopcy faktycznie NIE MOGĄ tu przebywać - specjalnie podkreśliłam to słowo. - ale te dwa obiboki wraz ze mną znalazły kiedyś tajemne przejście, prowadzące aż na korytarz damskiego dormitorium i od tamtego czasu regularnie wpadają do mnie na ploteczki.
- Na tajne członkowskie zebranie, podsumowujące nasze dokonania! - poprawił Fred z mocą, a ja uciszyłam go mimochodem.
- Jeżeli nie chcecie oberwać szlabanu stulecia, to radzę wam siedzieć cicho! - zagroziłam im. - Kto jak kto, ale McGonagall szczyci się dziwnie wyczulonym instynktem!
- Zwłaszcza, kiedy wychodzi jej kłaczek - szepnął teatralnie George, nawiązując do animagicznej formy profesorki.
 - Odkryliście tajemne przejście - zastanowiła się Maureen przez chwilę. - W jaki sposób? - rzuciła, a jej wzrok nie znosił odmowy.
- Wybacz, mała, ale jest to sprawa nad wyraz tajna, więc nic ci nie możemy powiedzieć! - oświadczył Fred, a w tym samym czasie drzwi od dormitorium otworzyły się ponownie.
Bliźniacy momentalnie zniknęli z miejsc, gdzie przed chwilą się znajdowali i ukryli się za kotarą mojego łóżka.
- Kurzycie - mruknęłam pod nosem, a Maureen zaśmiała się dźwięcznie, chociaż chłopcy właśnie przeżywali zawał.
- Coś się stało? - spytała Angelina, która była sprawcą całego wydarzenia, uprzednio posyłając Maureen miłe spojrzenie na przywitanie, a następnie zamknęła za sobą drzwi i przysiadła się do naszego kręgu.
- Angelina! - zawołał Fred zza kotarki i wystawił swoją rudą czuprynę za materiał. - Jak ci mija dzień?
- Chyba w porządku... A co wy tu w ogóle wyprawiacie? - spytała podejrzliwe, gdy bliźniacy wyszli z mojego łóżka. Niestety byli już otrzepani z brudu.
- Mówiliśmy już. Czy nie można odwiedzić znajomych? - Zaśmiali się, co bardziej przypominało rechot.
Nagle nasze drzwi otworzyły się po raz trzeci, ale zostały zamknięte równie szybko, jak ktoś je otworzył.
- Nikt mnie nie widział - powiedział bojowo Jordan, a po chwili rozejrzał się po pokoju. - Więcej was tu nie było? - rzucił chwilę później i przysiadł się do nas.
- Możemy jeszcze zaprosić Nieśmiałka, ale wtedy Suzanne musiałaby wyjść - stwierdził George, a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem. - Nie patrz tak na mnie. On cię ewidentnie nie lubi, a przecież nie chcemy, aby kochanemu Pokrzywie było niekomfortowo we własnym pokoju!
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale ja także tu mieszkam! - oburzyłam się.
- Ma się rozumieć. - Skinął George, rozumiejąc. - Jednakże Pokrzywa został do tego niejako zmuszony, zaś ty dobrowolnie tu przyszłaś. To on jest ofiarą tego toksycznego związku.
Uniosłam ręce w ramach bezradności i rozejrzałam się po towarzystwie.
- Przepraszam, Suz. Argumenty są po jego stronie - Maureen wskazała na chłopaka, przez co ten uśmiechnął się dumnie.
- A ja ci pomogłam złapać szczura. - Westchnęłam ciężko.
- A ja pytam poważnie - upierał się Lee. - Czy ktoś tu jeszcze ma zamiar przyjść?
- O ile wiemy, to nie - zaprzeczyłam. - Ale z naszej wiedzy wynikało też tyle, że wy - Wskazałam na chłopaków. - robicie dowcip Filchowi, a ty - spojrzałam na Angelinę. - jesteś w bibliotece... ty jednak tu mieszkasz, więc tobie darujemy - dodałam pod wpływem silnego spojrzenia dziewczyny.
- Nie chcę nikogo martwić... - mruknął Lee, a ja dopiero teraz spostrzegłam, że trzyma on w dłoniach Mapę Huncwotów, a Maureen przygląda się jej z ciekawością. - ale McGonagall właśnie zmierza w naszą stronę! - wydusił z siebie, a dosłownie parę chwil później klamka od naszych drzwi poruszyła się, a w przejściu stanęła dobrze znana nam profesorka.
- Dzień dobry - powiedziałyśmy chórem, a kobieta posłała nam wnikliwe spojrzenie. Następnie rozejrzała się po pokoju, co my bardzo prawilnie uczyniłyśmy razem z nią.
Pokój wyglądał dość normalnie. Nieliczne papierki od cukierków czy skarpetki znajdowały się na podłodze, a krzesła przy naszych biurkach były wsunięte aż z nadmierną dbałością. Drzwi od łazienki były, zgodnie ze zwyczajem, przymknięte, a wisząca na nich tabliczka, wskazująca w magiczny sposób czy ktoś jest w pomieszczeniu, czy też obecnie nikt z niego nie korzysta, wisiała lekko przechylona w kierunku prawego boku.
Informowała ona o ewentualnym stanie łazienki następującymi napisami: Wolne / Zajęte / Lepiej nie wchodzić.
Nasze łóżka także prezentowały się dosyć solidnie, pomijając fakt, że przy moim znajdowały się ślady kurzu, a kotara była w nienaturalny sposób wygięta. Były to zapewne pozostałości po wcześniejszej kryjówce bliźniaków.
Wtedy do głowy uderzyła mi szalona myśl: Gdzie są chłopaki!
Drzwi od naszej szafy były szczelnie zamknięte, czego z pewnością nie udałoby się im dokonać przez i tak już zbyt gruntowne jej przeładownie. Pod naszymi łóżkami było pusto, a nasze kufry stały jak zwykle niewzruszone.
Jedyną nieprawidłowością okazało się być jedynie otwarte okno, znajdujące się naprzeciw drzwi. McGonagall przez chwilę patrzyła na nie, a następnie  przeniosła wzrok na nas, a w jej oczach panował pewnego rodzaju rozgardiasz.
- Słyszałam w waszym pokoju śmiechy Weasleyów - poinformowała, a nam trzem gule stanęły w gardłach. - Sądząc po waszych minach, zapewne nic o tym nie wiecie? - zdziwiła się profesorka, a my zgodnie pokręciłyśmy głowami. - Cóż... nie mam zamiaru przeszukiwać wam całego pokoju, aby sprawdzać, czy ich tu nie ma. - powiedziała z lekkim zrezygnowaniem. - Lecz to, że nie są teraz obecni  w swoim dormitorium, daje mi powody sądzić, że są tutaj. Dlatego się pytam, czy oni tutaj są? - spytała pewnie, zapewne domyślając się odpowiedzi.
- Nie - oświadczyła Angelina, a kobieta rozglądnęła się powtórnie po pokoju.
- Pewnie ukryli się dojrzale w szafie... albo wyszli przez okno i podziwiają błonia nocą - prychnęła Maureen, kiedy wzrok McGonagall znów spoczął na nas. - Zwłaszcza, że ten dach biegnie pod kątem prostym do ścian budynku - dodała pośpiesznie, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- Rozumiem. - McGonagall skinęła na nas głową. - Dobrej nocy, dziewczynki. - Opuściła pomieszczenie.
Gdy drzwi zamknęły się na dobre, Angelina i Maureen westchnęły z wyraźną ulgą, ale ja pospiesznie wstałam z podłogi. Podeszłam szybkim krokiem do okna i wyjrzałam szybko przez nie, ale ku mojemu zdziwieniu, a może i uldze, nie zastałam tam trzech twarzy swoich przyjaciół.
- Chłopaki, wyłaźcie już, McGonagall wyszła - powiedziała Maureen, ale w pokoju cały czas panowała cisza.
- Chyba nie myślicie, że oni naprawdę wyleźli przez to okno... Nie byliby chyba aż tak głupi! - dodałam po chwili i ponownie wyjrzałam przez nie. Rozglądałam się na wszystkie strony, ale chłopaków nie było ani śladu.
- Suz, spokojnie - rzekła Angelina, która wraz z Maureen nawet nie ruszyła się z miejsca. - Wydurniają się tylko, zaraz na ciebie wyskoczą i powiedzą, że się nabrałaś. To pewnie jest ten ich dowcip na Filchu! - dodała pewna swego.
- Chłopaki, to przestaje być zabawne... Wyłaźcie, już! - rozkazałam, a w moim głosie dało się wyczuć strach. - To nie jest zabawne, pokarzcie się!
Po raz kolejny wyjrzałam na dwór. Dach był z jednej strony pozbawiony śniegu, a w tamtym miejscu dało się spostrzec delikatne zabrudzenia od czyichś podeszw! Ale oni nie mogli spaść z dachu szkoły... nie w ciszy! Z pewnością byśmy coś usłyszały, ale...
- Angelina, tu są ślady butów... wydają się być świeże!
- Ale z ciebie Sherlock Holmes, Suzanne - zadrwiła ze mnie.
- Suz, uspokój się - dodała Maureen. - Oni nie są tak nieodpowiedzialni, żeby spaść z dachu... Chociaż to w istocie w ich stylu. - Udała, że się nad czymś zastanawia. - W sumie ciekawe jakie to uczucie zlecieć z ósmego piętra Hogwartu? - spytała ze śmiechem, a ja wybałuszyłam oczy.
- Proszę was, to nie jest zabawne! George... Fred, Lee! Wyjdźcie natychmiast! - powiedziałam, a po kolejnym braku odpowiedzi dopadłam do swojego biurka. Wzięłam z niego swoją różdżkę i chwilę wpatrując się w nią niepewnie, zaczęłam myśleć nad zaklęciem.
- Suzanne, przestań! - Maureen wreszcie podniosła się z podłogi. - Co ty właściwie chcesz zrobić?
- Accio - wyszeptałam.
- Żartujesz sobie? Przecież to nie działa na ludzi! - stwierdziła Maureen, a Angelina także się podniosła.
- Działa, ale muszą znajdować się w pobliżu. Jeżeli tutaj są to ich przywoła, jednakże współczuję im połamanych gnatów. To będzie dla nich dosyć bolesne - zaprzeczyła ciemnoskóra.
- Mniej bolesne niż upadek z ósmego piętra i śmierć. - stwierdziłam i wystawiłam różdżkę przed siebie. Nim dziewczyny zdążyły mnie powstrzymać, rzuciłam zaklęcie. - Accio George!
Ta chwila była najgorsza. Nic się nie działo, a ja i tak czekałam niepewnie na to, aby jakaś szafka uległa dewastacji, ponieważ chłopak schował się w środku. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Po prostu zero reakcji.
- Może źle mówisz zaklęcie?
- Ja... Accio Fred! - Znów chwila niepewności i rozczarowanie. - Accio Jordan! - Powtórka z rozrywki.
W końcu zaczęłam rzucać zaklęcia jedno po drugim, aż w końcu wszystkie wyrazy zlały mi się w jedno, a ja opadłam zmęczona na podłogę.
- Może są pod wpływem czaru odpornego na tego typu zaklęcia - przytoczyła Maureen.
Wtedy spojrzałam na nią z zaskoczeniem.
- No pewnie! Maureen, jesteś geniuszem! Użyli zaklęcia albo... - zawahałam się przez chwilę. Podeszłam do kawałka pergaminu i jedną frazą sprawiłam, że znów stał się Mapą Huncwotów.
- Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz, zawsze uczynni doradcy czarodziejskich psotników, mają zaszczyt przedstawić... - przeczytała Maureen. - Co to są ci Huncwoci? - spytała ze zdziwieniem.
- Nie wiemy - odparła za mnie Angelina, gdyż ja z uporem maniaka starałam się znaleźć trzy znajome kropki. - Chyba nie szukasz ich jako nieboszczyków? - spytała po chwili, chyba nadal nie wierząc w moje obawy.
- Na tej mapie nie widać trupów - zaprzeczyłam dobitnie, co wystarczająco zamknęło dziewczynie usta... na moment. - Ale nie widać ich - stwierdziłam, a mój głos brzmiał jakbym... płakała.
- Fred, George, Jordan! - wydarła się Angelina, podchodząc do okna. - Jeżeli się okaże, że nie jesteście martwi to was zabiję!
- Zdajesz sobie sprawę, że to nie ma sensu? - rzuciła Maureen, której nadal udzielał się dobry humor.
- Nie rozumiem was - powiedziałam, odwracając się od mapy. - Wasi przyjaciele mogą być martwi, a wy...
- To jest jedynie dowcip, Suz. Dam sobie rękę uciąć. Nie wierzę, że jesteś taka naiwna i dałaś się w niego wkręcić - przerwała mi Angelina. - Po za tym... tak nie zachowują się przyjaciele!
Po raz kolejny rozejrzałam się po pokoju. I po raz kolejny nie napotkałam w nim nic godnego uwagi.
- Nie - rzekłam pewnie, a następnie założyłam w pośpiechu szalik w barwach Gryffindoru i chwyciłam w dłoń różdżkę.
- Chyba nie masz zamiaru teraz iść na dół i ich szukać?
- Nie - zaprzeczyłam. - Wyjdę oknem! - Skierowałam się w jego kierunku.
- Oszalałaś! - Czy ty myślisz, że tak po prostu cię wypuścimy! - wydało się z ich ust, lecz ja zbyłam ich machnięciem ręki.
- Suzanne, a jak ci się coś stanie? Nie ma mowy, nigdzie nie idziesz! - powiedziała Angelina.
- Akurat to nie ty o tym decydujesz! - odparłam jedynie, a następnie jednym susem znalazłam się na dachu szkoły.
Dziewczyny nie mogły nic zrobić - "kiedy one były zajęte wysnuwaniem jakichś teorii spiskowych, ja ukryłam ich różdżki w kufrze, przez co dziewczyny długo ich nie znajdą".
- Suzanne, wracaj! - usłyszałam po raz ostatni, gdyż zimowy wiatr całkowicie przeszkadzał mi w odbieraniu bodźców.
Wdrapałam się odrobinę wyżej i niepewnie zaczęłam iść w prawą stronę, ostrożnie stawiając kroki na oblowaconym gzymsie. Wiatr niezwykle mocno smagał moje włosy, ale na szczęście śnieg nie padał tego dnia aż tak obficie, przez co wszystko było dla mnie w miarę widoczne. Przytrzymując się poniektórych dachówek, podążałam ścieżką, jaką wyznaczała mi linia dachu. Rozejrzałam się wokół.
- Fred, George, Lee! To nie jest zabawne! Wiem, że tu jesteście! - zawołałam, a mój głos okazał się taki słaby.
Poczułam się nagle dziwnie drobna przy tak masywnej budowli, jaką był Hogwart. Spojrzałam w dół, a wtedy ujrzałam za sobą jedynie ogromną przepaść. Momentalnie przytuliłam się do ściany.
- Chłopaki, nie wygłupiajcie się! - wydałam z siebie po raz kolejny i zrobiłam jeszcze kilka kroków w bok.
Moje serce zaczęło bić coraz szybciej, a wiatr wzmagał we mnie uczucie niepokoju. Zaczęłam się najzwyczajniej w świecie bać.
- Lee... - Długa przerwa. - Fred... - Chwila oczekiwania. - George, proszę!
Nic to nie dało. Nie odzywali się. Czyżby naprawdę spadli? Może przez pośpiech poślizgnęli się na gzymsie i spadli w tę przepaść. Co jeżeli jutro Dumbledore na śniadaniu ogłosi, że trójka Gryfonów zginęła, spadając z dachu? Co zrobię, wiedząc, że ci trzej martwi Gryfoni to moi najlepsi przyjaciele? Poczułam, jak w moich oczach pojawiają się łzy.
- Tylko nie becz - mruknęłam do siebie. - To im z pewnością nie pomoże.
Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jaka jestem nieodpowiedzialna. Wyszłam w ciemną noc z pokoju przez okno i urządzam sobie jakieś wyprawy poszukiwawcze po oblodzonym dachu. Najgorsza była myśl, mówiąca, że mój jeden zły ruch przypłacę życiem.
Zacisnęłam mocno powieki i znów ruszyłam parę kroków na przód.
- George! Odezwij się... Lee! - Ani śladu.
Postawiłam jeszcze jeden krok, wmawiając sobie, że jak teraz się nie odezwą to wracam i mówię wszystko McGonagall.
- Chłopaki! - krzyknęłam, ale jedynie wiatr zawiał mocniej.
Wzdrygnęłam się z zimna i postanowiłam wracać. Jednak droga powrotna okazała się cięższa, niż przypuszczałam.
Stawiałam powoli jeden krok za drugim na oblodzonym gzymsie, podczas gdy śnieg i wiatr uderzały mnie kolejną falą chłodu. Czułam, że zaraz przemarznę na kość, ale nadal silnie przytrzymywałam się dachu za pomocą rąk.
- Fred! Jordan! Odezwijcie się! - krzyknęłam po raz ostatni. - George...
I nagle poczułam, jak kamień pode mną właśnie zaczął się obrywać. Spojrzałam szybko na swoje stopy, a pod nimi faktycznie znajdowała się ledwo trzymająca się bryła. Serce waliło mi jak oszalałe, a mój mózg zaczął sporządzać testament, którego nikt nie miał prawa już odczytać.
- Proszę, nie - wyszeptałam w momencie, w którym skała oderwała się od swojego dotychczasowego miejsca. Moje nogi osunęły się w dół i zawisłam nad przepaścią.
"Tylko się nie puść, nie puść się" - powtarzałam w głowie.
Moje ręce zaczęły się trząść od ciężaru jaki miały udźwignąć. Nie byłam atletą, nie potrafiłam wisieć na rękach przez dłuższy okres czasu.
Przymknęłam ze strachem oczy, czując, że jest to jedna z ostatnich chwil mojego życia. Nagle moja ręka puściła, a wtedy zawisłam już tylko na jednej.
- To już koniec - wyszeptałam, a wtedy dachówka oderwała się od swojego podłoża.
Zaczęłam spadać.
***
Napiszcie, co o tym sądzicie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz