niedziela, 23 lipca 2017

Rozdział 21

Dziś wyjątkowo pozwolę sobie zatytułować rozdział:


Wróżba, kolejny wyskok i spóźnienie niepotrzebne od zaraz

***

Od pierwszej udanej próby wyczarowania mojego patronusa, czyli od czasu dowiedzenia się, że jest nim kot, animagia nie przychodziła mi już tak łatwo. Miałam wrażenie, że sama myśl o tym, iż mogłabym się zamienić w kuguchara, blokowała moje moce i nie pozwalała im działać.
Było to uczucie okropnie denerwujące i przyprawiające mnie o uczucie żaru na moich, i tak zawsze lekko rumianych, policzkach.
Jakby bezsilność ogarniała mnie w całości, ale cóż mogłam poradzić na to, że nienawiść do tych sierściuchowatych zwierząt iskrzyła się we mnie bardziej niż chęć pomocy bratu.  Jakby ta wiedza utrudniała mi przemianę, a nie wręcz odwrotnie. Jakbym cofnęła się w rozwoju, chociaż już prawie raczkowałam.
"Tak, nie ma to jak być zdołowanym" - przyszło mi na myśl i wtedy nagle dotarły do mnie dźwięki kłótni pomiędzy Angeliną i Fredem.
Lee patrzył na nich zbolałym wzrokiem, jakby był zazdrosny o agresywną rozmowę z dziewczyną i jakby zapomniał, że wczorajszego dnia na peronie wykłócił się z nią za wszelkie czasy. Jednakże tamta dwójka zdawała się tego nie zauważać i zatraciła się w darciu kotów.
"O, nie! Znów te..."
George także posyłał im pytające spojrzenie, lecz robił to raczej w celu niewyróżnienia się z tłumu, niż z prawdziwej ciekawości. Bo, co istotne, kiedy Angelina i Fred się kłócili, cały świat nagle przestawał dla nich mieć znaczenie. I chociaż prawie zawsze były to kłótnie o bzdety, tak zawsze też przysłuchiwało się im kilka lub kilkanaście par uszu, gotowych zabić za choćby jedno ostrzejsze określenie.
Ja, George i Jordan niestety zawsze uczestniczyliśmy biernie w tych kłótniach. Angelina i Fred nie bili się, więc nie odciągaliśmy ich od siebie, ani nie mówili nic przesadnie niemoralnego, przez co także nie było sensu ich rozdzielać. Czasem nawet odnosiłam wrażenie, że te ich "kłótnie" są rzeczą całkowicie wręcz wymuszaną, bo rozgrywały się one tylko i wyłącznie przy większej publiczności. A nasza trójka świetnie nadawała się na taką większą publikę.
Wiem także, że gdyby Angelina pokłóciła się z Fredem za naszymi plecami to prędzej czy później wyszłoby to na jaw przez, jak to się mówi wśród mugoli, zbyt długi język i chęć popisania się. Ale lubiłam ją za to. Kto jak kto, ale wbrew pozorom także i ona potrafiła dochowywać najcenniejszych moich sekretów. I chociaż takowych jej jeszcze nie zdradziłam, wiedziałam, że utrzymała by to brzemię.
- Nie uważasz, że powinniśmy im przerwać?
- Nie czuję takiego obowiązku. - odparłam swobodnie, a George kątem oka spojrzał na tamtą dwójkę.
- Lepiej czekać aż w końcu dojdzie do rękoczynów? - ciągnął dalej.
- Dobrze wiemy, że do nich nie dojdzie - zakpiłam i zaśmiałam się z miny chłopaka. - Znasz ich przecież. Niby się kłócą, a tak naprawdę palcem na siebie nie kiwną.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz. - Wzruszył ramionami i przyspieszył kroku. - Szybciej! Już na nas czekają!
...
- Ciszej tam z tyłu! - Głos Wooda po raz kolejny wybrzmiał na boisku Quidditcha, uciszając tym samym rozgadane towarzystwo, po czym chłopak znów zaczął kontynuować tłumaczenie skomplikowanej taktyki, jaką nasza tegoroczna drużyna miała za zadanie podjąć w tym sezonie.
Jak było wszystkim wiadomo, Charlie skończył szkołę, a przez to też straciliśmy kapitana. Na szczęście rudzielec przewidział owo zajście i wyznaczył Oliver Wooda na swojego zastępcę.
Chłopak ten był niewątpliwie świetnym kandydatem na to stanowisko. Temperamentem przypominał Charliego, co niewątpliwie było bardzo wskazane, a dodatkowo był wspaniałym obrońcą, który w dotychczasowych meczach wykazywał się niesamowitymi umiejętnościami. Przynajmniej dla mnie, bo jedyne co ja potrafiłam zrobić na miotle, to z niej spaść w równie widowiskowy sposób.
Także Oliver został kapitanem drużyny Gryfonów. Na naszym dzisiejszym treningu wybrał on jednego nowego ścigającego - Katy Bell. Dlatego też skład naszej drużyny przedstawiał się obecnie następująco: Oliver Wood obrońca, Katy Bell wraz z Angeliną Johnson i Julią Surgens ścigające, Fred i George pałkarze. Brakowało nam szukającego.
A jakby nie patrzeć, była to funkcja na pozór bardzo istotna, gdyż to właśnie szukający miał za zadanie zakończyć mecz!
- Wszystko zrozumieliście? Wspaniale, a teraz na miotły! - wydarł się Wood po raz kolejny, a zawodnicy wzbili się w powietrze.
- A ja co mam robić, kapitanie? - zwróciłam się do chłopaka, który niezwykle krytycznie lustrował wzrokiem boisko.
- Ty, Suz, pomożesz mi w omawianiu strategii, ponoć Ślizgoni mają w tym roku mistrzowski skład. - odparł poważnym tonem, nie spuszczając wzroku z zawodników. - Fred, George, chrońcie ścigających!
- A kto tak twierdzi? Oni? - prychnęłam drwiąco.
- Między innymi - powiedział posępnie. - Bell, pewniej z tym kaflem! Lecz jeżeli w tym roku chcemy zdobyć Puchar Quidditcha, to musimy dać z siebie wszystko i wierzyć w pogłoski.
- Jednakże naszym słabym punktem nie jest strategia. Jest nim brak szukającego. - także prześledziłam wzrokiem boisko.
- Bardziej na lewo, Johnson! - Oliver krzyknął w stronę dziewczyny, po czym zwrócił się do mnie. - Rozejrzyj się po ludziach, może mamy jakiegoś ukrytego, sportowego geniusza w szeregach.
- Tak, w Gryffindorze jest takich na pęczki. - zapewniłam, przygryzając wargę.
...
Nazajutrz odbyła się nasza pierwsza lekcja wróżbiarstwa.
Pozytywnie nastawieni szliśmy w piątkę plątaniną korytarzy, aż natrafiliśmy na drzwi z napisem: Sala wróżbiarstwa - prof. Sybilla Trelawney.
- Teraz nie ma odwrotu - stwierdził George i pewnym ruchem ręki pchnął drewniane wrota, prowadzące do krainy poznania przyszłości.
Gdy tylko znaleźliśmy się w pomieszczeniu, dobiegł nas silny zapach kadzideł. Zewsząd zostaliśmy zdominowani przez unoszące się opary, brzmiące niczym dobrze wysuszona lawenda. W pomieszczeniu panowały ciemne barwy. Jedynym urozmaiceniem tego wszystkiego był buchający ogień z kominka, dający rażące ciepło, przyprawiające o zawroty głowy.
W oknach pomieszczenia wisiały długie, zakurzone zasłony w kolorze gorzkiej czekolady, obwiązane srebrnymi pasami jakiejś zwiewnej tkaniny, która kompletnie nie pasowała do reszty. Na ścianach pomieszczenia znajdowały się przeróżne obrazy przedstawiające różnych czarodziejów w towarzystwie szklanych kul i innych przedmiotów do wróżenia. Po całej sali zostały porozrzucane okrągłe trzyosobowe stoliki, na których znajdowały się obrusy w odcieniu wściekłego różu.
- Przyjemne miejsce - podsumował ironicznie Fred, rozglądając się sceptycznie wokół.
- Mogło być gorzej - pocieszył Jordan. - Słyszałem o sztuce wróżenia z wnętrzności martwych ssaków. To zawsze mogłeś być ty. - Wskazał na wypchanego lisa, stojącego na pobliskiej szafce.
Zajęliśmy dwa sąsiadujące ze sobą stoły i usiedliśmy przy nich, czekając wraz z pozostałymi na nauczycielkę. Jednak gdy tylko dobrze rozsiedliśmy się na krzesłach, zza jednej z kotar wyszła kobieta.
Była ona niezwykle chuda. Na jej końskiej twarzy znajdowały się bardzo grube okulary, powiększające jej oczy kilkakrotnie i sprawiające, że wyglądała niczym pijana ważka. Poruszała się ona nieco kołyszącym krokiem, ale każdy jej ruch wydawał się niezwykle przemyślany i wykonany w skupieniu. Całą jej sylwetkę przykrywała poszarzała, nieco niechlujnie skrojona sukienka, na której można było wypatrzeć pojedyncze cekiny, a na ramionach kobiety spowijał się muślinowy szal, pobłyskujący przy odrobinie szczęścia, gdy kobieta stanęła przy świetle. Jej kościste palce były wręcz przeładowane kiczowatymi błyskotkami w neonowych kolorach.
Widok tej kobiety po raz pierwszy przyprawiał człowieka o delikatne drgawki. Wyglądała upiornie.
- Witam, uczniowie - Z jej ust wydobył się nużący, nieco pretensjonalny głos. - na naszej pierwszej lekcji. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jakim to szczęściem będzie dla was uczenie się tak skomplikowanej i pięknej sztuki, jaką jest wróżbiarstwo. Nazywam się Sybilla Trelawney i wraz ze mną będziecie przez najbliższy semestr zgłębiać tajniki wróżenia z... popiołu! - zakończyła z podekscytowaniem, lecz my nie podzieliliśmy jej entuzjazmu.
- A czy nie powinniśmy najpierw poznać jakiejś teorii? - spytała Angelina, siedząca obok mnie, a profesorka spojrzała na nią, jak na jakiegoś heretyka.
- Żadna teoria nie jest nam potrzebna - zaprotestowała ostro. - Dzisiejsza lekcja posłuży nam do odkrycia w was talentu, jakim jest nauka przepowiadania przyszłości. A teraz... - Zmrużyła przebiegle oczy i zbliżyła się do nas.
Wszyscy zgromadzeni patrzyli na nią z zaciekawieniem. Była dziwna i szalona, a to musiało przykuć naszą uwagę.
- Panna... Shy - stwierdziła nagle profesorka, zwracając się do przestraszonej blondyneczki. Obeszła dziewczynę dookoła, a następnie spojrzała na talerzyk, znajdujący się przed nią. - To twój talerz przyszłości? - spytała nagle, chwytając łapczywie naczynie.
- Yyy, tak - zabrzmiało to w ustach Evy bardziej jak pytanie.
- Panny przyszłość jest... niezwykle interesująca. - Dziewczyna odetchnęła z ulgą. - Jednakże będzie ona trwać krótko. Tak mi przykro, skarbie. - Kobieta podeszła do następnego stolika, a przestraszona Eva złapała za swój talerzyk, jednakże chyba nic z niego nie wyczytała. Jej oczy jednak naszły łzami.
- Pan... Weasley - nauczycielka powiedziała to w kierunku Georga, a następnie tak samo jak wcześniej, obeszła go dookoła. Ledwie nachyliła się nad jego talerzem, a już zdało mi się, że w jej oczach pojawiła się satysfakcja... oczywiście przeplatana z udawaną troską. - Czeka cię... wiele smutku, zła, cierpienia. Z pewnością na to nie zasłużyłeś. - Trelawney otarła z policzka nieistniejącą łzę, a następnie znów pobiegła terroryzować inne stoliki, znajdujące się w głębi sali.
- Spotka mnie wiele cierpienia... ale na tych zajęciach. - prychnął George, lustrując swój talerz z uwagą.
- Nic tu nie ma - orzekł Jordan, siedzący obok niego. To samo stwierdził także i Fred.
- Nie martw się, George. - odwróciłam się w jego kierunku. - Większość tych jej przepowiedni jest wyssana z palca. Mojemu bratu przepowiedziała, że McGonagall się mu oświadczy, a prawda jest taka, że jak pierścionka nie było tak nie ma. - Wzruszyłam ramionami, a Angelina, Fred i Jordan parsknęli cichym śmiechem.
- Wiem o tym - George najwyraźniej poczuł się urażony. - Ale kiedy mówią mi, że moje życie będzie do kitu, to nie należy nie brać tego na serio. - próbował się wytłumaczyć.
Już chciałam dać mu drugi argument, gdy nagle poczułam na sobie oddech smoka. Zwróciłam się w tamtym kierunku, a wtedy ujrzałam parę brązowych oczu, w których kryło się szaleństwo.
- Panna Lupin - stwierdziła nauczycielka i zlustrowała mnie od stóp do głów. - Bije od ciebie bardzo negatywna aura. Czyżbyś miała jakieś problemy, kochanieńka?
- Nic mi o nich nie wiadomo - odparłam, a Trelawney znów zmrużyła niebezpiecznie oczy.
- Twoje usta mówią nie, ale twoja dusza woła błagalnie o pomoc! - zawyła, a ja odsunęłam się od niej jak najdalej - dziesięć cali.
- Zostańmy jednak przy wersji bardziej optymistycznej - zaproponowałam, a nauczycielka przeniosła wzrok na mój talerzyk. Nie kłopocząc się z wzięciem go, nachyliła się nad nim i mruknęła z zadowolenia.
"Pewnie zaraz umrę przez spadający meteor" - Przeszło mi przez głowę. - "Rzecz inna niż śmierć raczej nie przyniosłaby jej takiej satysfakcji"
Jednak nauczycielka nagle zamilkła, a czas, kiedy znów zabrała głos, zdawał się rozegrać po wiekach.
- Moje drogie dziecko. - Złapała mnie za obie dłonie.
"Oho, zaczyna się. Jak nic jakaś zmora czeka na moje życie".
- Tak mi przykro - wydała znów z siebie.
- Co tam jest? - spytałam, lecz nauczycielka tylko spuściła wzrok.
Nie otrzymując odpowiedzi, spojrzałam w stronę swojego talerza. Wśród grudek popiołu układał się niewyraźny obraz, pokazujący dwie splecione ze sobą dłonie.
- To chyba nic złego - rzekłam w końcu, wyrywając się z uścisku nauczycielki. - Przecież to tylko... wygląda jak podanie ręki.
- Ale za tym kryje się coś więcej! - sprzeciwiła się profesorka. - To oznaka utraty przyjaźni... i cierpienia wewnętrznego, dziecko. Zginiesz z własnej ręki. - Ostatnie zdanie wyszeptała teatralnym głosem, a po klasie poniósł się dźwięk zaskoczenia.
- To bzdura! - stwierdził George, przerywając tym samym efekt grozy.
- Jak możesz, chłopcze. Twoja koleżanka zabije się jeszcze w tym semestrze
"Już czuję ten koszmar" - zadrwiłam.
- Nieprawda! Jeżeli w tym popiele faktycznie ukazały się splecione dłonie, to oznaka, że znajdzie ona nowego przyjaciela, a nie... - chłopak zacytował fragment podręcznika.
- A myślisz, że ona z własnej woli będzie chciała się zabić? Niedorzeczność! To ta nowa znajomość ją do tego zmusi - prychnęła profesorka i spojrzała na Georga wyzywająco. - Musicie się jeszcze wiele nauczyć. Rozumienie tego typu znaków zajmuje ludziom lata, zapominając już nawet o specjalnych zdolnościach. Nawet jasnowidze mają problemy z tego typu rzeczami!
"To wyjaśnia, czemu pani nie idzie" - rzuciłam w myślach, a kobieta posłała mi karcące spojrzenie.
Do końca lekcji siedziałam już cicho.
...
- Umarłem - poinformował Fred, wyciągając się na jednym z foteli w kącie Pokoju Wspólnego.
- Nienawidzę tego człowieka - dodał George, także wyziewając ducha na krześle obok.
Ja w tym samym czasie spoglądałam tęsknie na błonia szkolne, chcąc jak najszybciej się stąd wyrwać i uciec jak najdalej. Z przyjaciółmi właśnie miałam przerwę na posiłek, na który nie poszliśmy, gdyż dotychczasowe lekcje wyssały z nas wszelkie siły witalne.
- Co się stanie, jeżeli nie pójdziemy teraz na zajęcia? - podrzucił Fred półgłosem, stłumionym w dłoniach.
- W zasadzie to nic, ale lepiej nie mieć nieobecności na pierwszej lekcji. - odparł George i zaklął pod nosem.
- Jeszcze tylko dwie godziny zajęć i koniec. - powiedziałam pewnie, sama w to nie wierząc.
- Jeszcze tylko do czerwca... - westchnął George. - To jakieś dziesięć miesięcy,  trzysta dni, siedem tysięcy dwieście godzin. Będzie zabawa. - dodał entuzjastycznie.
- Cóż za dokładność. - prychnęłam, przewracając oczami.
W tym samym momencie do naszych uszu dobiegł dźwięk otwierania przejścia, prowadzącego do pomieszczenia. Momentalnie wszyscy zwróciliśmy wzrok w tamtą stronę, a wtedy naszym oczom ukazały się sylwetki młodego Weasleya i Pottera, którzy z nieco markotnymi minami weszli do środka.
- Witaj, braciszku - zawołał ochoczo Fred i podbiegł do Rona. Ten jedynie skrzywił się jeszcze bardziej i spróbował zrobić unik, kończący się fiaskiem. Młodszy bliźniak już czochrał jego płomiennorude włosy. - Jak wam mija dzień? Jakie już mieliście lekcje? - dopytywał się chłopców, patrząc w naszym kierunku. Pokręciłam głową karcąco.
- Jest wspaniale - bąknął Ron, wyrywając się z uścisku brata.
- Zwłaszcza eliksiry - dodał Potter z zamiarem pójścia na górę.
- A co się takiego stało? - podchwyciłam wraz z Georgem, a Ron spojrzał na nas z zaskoczeniem.
- Nienawidzi mnie - Machnął lekceważąco Potter. - Snape - dodał, widząc nasze zaciekawione miny.
- Z pewnością nie bardziej niż Suzanne. Jej nienawidzi bardziej niż wszystkich innych. - George bronił mojego tytułu Wróg Snape'a numer 1.
- Na sam początek zajęć zapytał mnie, gdzie znaleźć jakiś bezoar i nazwał mnie celebrytą!
Równym chórem z bliźniakami parsknęłam głośno, co najpewniej nie było na miejscu.
- Yyy, to znaczy... - wybąkałam. - Snape taki jest... taki... żartowniś z niego... - znów zaśmiałam się serdecznie, a bliźniacy zawtórowali mi rozbawionym tonem: "TAK!".
- Dzięki - Potter mruknął przez zęby i odszedł wzburzonym krokiem, a Ron szybko ruszył za nim.
- Bezoar to kamień w żołądku kozy! Przekaż mu! - krzyknął za nimi George, na co po chwili otrzymał głośną odpowiedź Pottera:
- Teraz to i ja wiem!
- Chwileczkę - Podniosłam się z podłogi. - Czy oni nam właśnie przekazali, że ich jedna lekcja zdołała zmusić Snape'a do zmiany o nas zdania?
- Że niby jesteśmy gorszymi celebrytami od Pottera? - podchwycił Fred. - Nie po to tak dzielnie pracowaliśmy na ten tytuł, żeby teraz jakiś pierwszoklasista odebrał nam go przez wątpliwą wiedzę! - wykrzyknął bojowo i pobiegł w stronę swojego dormitorium.
- Czy mi się wydaje, czy on właśnie poszedł po...
- Tak - George przytaknął jedynie, bo chwilę później Fred wrócił do nas ze swoim łupem.
- A nie mówiłem, że się przydadzą - Chłopak wskazał z dumą na przedmiot trzymany w rękach.
Była to drobna paczuszka w kształcie sześcianu, mieniąca się we wszystkich kolorach tęczy. Wydobywała się z niej jakaś niepokojąca melodia, a od czasu do czasu owo pudełko podskakiwało ordynarnie i wypuszczało ze swojego wnętrza fioletowy dym o zapachu zgniłego jaja.
- Miał zostać wykorzystany na Panią Norris! - zaprotestował George.
- Ale teraz mamy lepszą okazję.
- W ramach utrzymania tytułu?
- Mówię przecież, że dużo lepsza okazja!
- Co to jest? - przerwałam im tę interesującą wymianę zdań, a bliźniacy spojrzeli na mnie takim wzrokiem, jakbym się urwała z choinki.
- Droga Suzanne - westchnął George i oparł się o moje ramię, na co zmarszczyłam brwi. - To jest...
- Pierdka - dokończył Fred.
- Tak, łącząca w sobie silnie związane z sobą: naskórek gnoma ogrodowego i odrobinę proszku Fiuu. Wybuchowa mieszanka.
- Czyli idziemy teraz do biura Snape'a i zostawiamy w nim tą Pierdkę?
- Bystra jesteś - zironizowali i pobiegliśmy w stronę Lochów.
...
- Będzie zabawa - skwitowali bliźniacy i wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
- Już jest - zadrwiłam, wychylając się zza rogu korytarza. Gabinet Snape'a znajdował się kilka łokci od nas.
- Załatwmy to szybko, jeżeli nas przyłapią, to nie wiem, czy znajdziemy w naszym grafiku miejsce na kolejny szlaban. - pospieszył Fred, a George zrobił kilka kroków w kierunku naszego celu.
- Chodźcie - przywołał nas po chwili, a my grzecznym krokiem dołączyliśmy do niego. Chłopak przyłożył palec do ust, najwyraźniej chcąc uciszyć nas jeszcze bardziej. Następnie ruchem głowy wskazał w stronę gabinetu Nietoperza.
Drzwi od pomieszczenia były lekko uchylone, przez co widzieliśmy wszystko, co działo się w środku. Znajdował się tam jedynie Snape.
- Ja ci jeszcze pokażę. - Usłyszeliśmy głos profesora, pełen groźby i agresji. - Myślisz, że jesteś lepszy, ponieważ twój ojciec był szumowiną? Myślisz, że jesteś kimś, ponieważ masz jakąś śmieszną bliznę na czole? W takim razie bardzo grubo się mylisz, Potter! Zobaczymy, kto tak naprawdę...
- Ktoś tu ma problemy egzystencjalne - szepnął do mnie George, a ja skinęłam niepewnie głową.
- Sądzisz, że możesz bezkarnie mnie poniżać. Naprawdę uważasz się za kogoś lepszego od innych. Przejrzałem cię, Potter. W głowie ci tylko zabawa i lenistwo...
- Suz, on chyba faktycznie bardziej nienawidzi Pottera - stwierdził Fred, wychylając się bardziej, by lepiej widzieć profesora.
- Jesteś taki sam jak twój ojciec! On także był jedynie żałosnym idiotą, zdolnym jedynie do podrywu i strojenia sobie żartów z niewinnych...
- Wiecie co, wydaje mi się, że w gorszym nastroju już nie będzie - George chwycił mnie za rękę i zrobił kilka kroków wstecz.
- Dobry pomysł - mruknął jego brat i także odsunął się od szpary w drzwiach. - Lepiej będzie się teraz oddalić.
- Czekajcie! Znaczy... ja zaraz do was dołączę... - zapewniłam, a rudzielce zniknęli w ciemności korytarza.
- Był żałosnym idiotą! James Potter był jedynie żałosnym idiotą. A kim by więcej? Wystarczyło tylko spojrzeć na niego i na jego przyjaciół - To słowo wręcz wysyczał z jadem. - Ci... przebrzydli Huncwoci! To w grupie dopiero stawali się silniejsi... Gdyby nie Lupin, który złączył ich wszystkich... zapewne Potter nigdy nawet nie spróbowałby...
Na dźwięk tego słowa poczułam, że moje serce zaczyna bić szybciej, a ziemia zaczyna osuwać się spod moich stóp. "Przecież to niemożliwe" - przeszło mi przez głowę, gdy nagle na korytarzu rozbrzmiał głośny dzwonek, sprowadzający mnie na ziemię.
Odeszłam kilka kroków od lekko uchylonych drzwi gabinetu, a następnie rzuciłam się pędem wzdłuż korytarza.
...
Po drodze spotkałam bliźniaków, na których jednakże dźwięk dzwonka nie zrobił żadnego wrażenia. Posłałam im więc wymuszony uśmiech i pognałam jednym z tajemnych przejść w kierunku wieży, gdzie znajdowała się sala od numerologii.
Moje dotarcie do klasy trwało chyba całą wieczność, zwłaszcza, że moje myśli kłębiły się wokół słów Snape'a, lecz w końcu na swojej drodze ujrzałam tunel. Przeszłam przez niego, a wtedy znalazłam się w wąskim, bardzo wysokim korytarzu, na którego końcu znajdowało się jasne światło. Po za nim w tamtym miejscu panował mrok, a im bliżej znajdowałam się sali, tym wyraźniej dochodziły do mnie głosy znajdujących się w niej uczniów.
Słowa profesora cały czas dudniły mi w głowie.
Po lewej stronie korytarza piął się bluszcz, zdający się szeptać jakieś frazy między swoimi pędami. Roślina okalała poszarzałe cegły zamku, wkradając się od czasu do czasu na wysoko osadzone sklepienie. Na korytarzu było niezwykle wilgotno i chłodno jak w piwnicy, chociaż znajdowałam się na jednym z wyższych pięter.
"Idiota zdolny jedynie do podrywu i do strojenia sobie żartów z niewinnych!".
Zatrzymałam się nagle przed drzwiami, w których była szybka, dająca uciec światłu. Wzięłam wdech i zajrzałam przez nią, a moim oczom ukazała się jasna sala lekcyjna, w której od dłuższego czasu trwały już zajęcia. Profesor Septima Vector chodziła po klasie i z poważnym wyrazem twarzy dyktowała zgromadzonym skomplikowane teorie, dotyczące liczb.
Przewróciłam irytująco oczami i pchnęłam delikatnie drzwiami, dzięki czemu zwróciłam na siebie uwagę zgromadzonych.
- Dzień dobry - wybąkałam. - Przepraszam za spóźnienie.
- A panna to zapewne Suzanne Lupin? - zwróciła się do mnie nauczycielka, nie tracąc powagi, na co skinęłam niepewnie głową. "Lupin, który złączył ich wszystkich". - Witam na pierwszych zajęciach. - Kobieta uśmiechnęła się do mnie wręcz niezauważalnie, a następnie machnęła ręką po klasie. - Wybierz sobie miejsce. - rozkazała jeszcze i powróciła do tłumaczenia lekcji.
Rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu wolnego miejsca. Na moje nieszczęście żadnej z zebranych osób nie znałam, a jedyne wolne miejsce znajdowało się w ławce, gdzie siedział jakiś wysoki brunet z Huffleputhu. "To w grupie dopiero stawali się silniejsi"
Puchon przez chwilę lustrował mnie wzrokiem, a następnie uśmiechnął się do mnie lekko i wskazał na krzesło obok siebie. Przysiadłam się do niego. "Był jedynie żałosnym idiotą, z resztą wystarczyło spojrzeć na jego przyjaciół".
- Dzięki za podzielenie się ławką - rzuciłam, a brunet parsknął śmiechem. - Suzanne Lupin - dodałam po chwili, spoglądając ukradkiem na nauczycielkę, która wypisywała kolejny dziwny przykład na tablicy, pełnej podobnych wzorów.
- Cedrik Diggory - odparł, a nauczycielka momentalnie posłała mi karcące spojrzenie.
- Słuchajcie, bo nic nie zrozumiecie! - Wydobyło się z jej ust.
Na słowa profesorki odwróciłam się w jej stronę i wsadziłam nos w zeszyt. Przez resztę zajęć jednak spoglądałam ukradkiem na Cedrika, który uśmiechał się pod nosem i w skupieniu przepisywał z tablicy.
Było w nim coś takiego, co mnie zaintrygowało.
"Zapewne gdyby nie on, Potter nawet nie spróbowałby..."

***

I co myślicie?

Czy przepowiednie Trelawney nie wydają się Wam nieco niepokojące? Dlaczego George zazna cierpienia, na które nie zasłużył i kto okaże się nowym przyjacielem Suzanne?


3 komentarze:

  1. Hej nie mam pojęcia, czy na pewno, ale ktoś chyba skopiował Twoje opowiadanie na Wattpada i publikował je słowo w słowo... Podsyłam link, bo sama nie jestem pewna czy na pewno...

    https://my.w.tt/2JPddrFVw5

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo to może być autorka

      Usuń
    2. Wiem, ale lepiej wspomnieć nawet jeśli to autorka niż żeby ktoś tak po prostu kradł jej pracę ;)

      Usuń