czwartek, 6 lipca 2017

Rozdział 20


"Każdy nowy rozdział w naszym życiu to kolejny wątek skomplikowanej układanki, której najprawdopodobniej nie poznamy nigdy w zupełności" - Autorka

***

Jak mądrze wykrakałam w czerwcu, nim zdarzyliśmy się obejrzeć, znajdowaliśmy się na peronie opanowanym przez nadpobudliwych uczniów i ich rodziców. Nasze walizki znajdowały się już w pociągu, ale my woleliśmy wykorzystać jeszcze chwilę wolnego czasu i stać na środku peronu, tym samym denerwując innych przechodniów swoją obecnością.
- Czy mi się wydaje, czy w tym roku jest jakoś tak wyjątkowo wiele nowych twarzy?  - zagadnął Jordan, pierwszy raz od dłuższego czasu zmieniając temat, który do tej pory dotyczył jego nowo zakupionej tarantuli, znajdującej się w pudełku.
- Chyba tak, ale to dobrze. Jakby to powiedział Fred: "Więcej ludzi do terroryzowania". - westchnęła Angelina, a na jej słowa Lee zrobił maślane oczy.
- Nie powiedział by tak. - zaprzeczyłam. - Pomyślał by o tym, a to wielka różnica.
- W jego głowie układałaby się już cała batalia - prychnęła Angelina, znów przyprawiając Jordana o palpitację. Chłopak zachowywał się tak od czasu, aż dwie godziny temu dziewczyna po raz pierwszy zakomplementowała jego tarantulę - a zrobiła to tylko po to, by w końcu się zamknął. Jak jednak widać, dla Jordana była to strzała kupidyna, a nie kłódka do jego niezamykającej się buzi.
Nagle usłyszałam denerwujący głos Pokrzywa siedzącego przy torbie Angeliny. Ta spojrzała na swojego pupila z troską i pogłaskała go łagodnie, na co skrzywiłam się lekko. Kot jednak prychał nadal, utkwiwszy swoje diabelskie ślepia w mojej osobie.
- Pokrzywa - zwróciłam się przymilnie do tego paskudy. - Bądź cicho! Bo jak nie, to cię adoptuję, ponieważ okazało się, że jesteśmy spokrewnieni! - zagroziłam, a ten momentalnie się przymknął. Najwidoczniej sama myśl, że mogłabym mieć coś wspólnego z nim przyprawiała go o utratę strun głosowych. Ale takie życie, a ja dzieliłam z tym kotem, a przynajmniej z jego dalekim krewnym kugucharem, część cech wewnętrznych!
Angelina, nie rozumiejąc moich słów, rozejrzała się sceptycznie po dworcu.
- Założę się... że tamten blondyn trafi do Slytherinu. - mruknęła w końcu, wskazując ukradkiem na dość wysokiego blondyna o poważnej twarzy. Jordan momentalnie pokiwał twierdząco głową, zgadzając się z jej zdaniem.
"To się na pewno źle dla ciebie skończy, Jordan". - przyszło mi na myśl.
- Czystą krew ma wypisaną na twarzy. - zadrwiłam, co nie uszło uwadze dziewczyny.
- Nie, ale źle mu patrzy z oczu - Przewróciłam oczami i także rozejrzałam się po dworcu.
Chłopak wskazany przez Angelinę był bardzo pewny siebie. Rozmawiał o czymś z rodzicami, których twarzy niestety nie widziałam, bo byli oni odwróceni do nas tyłem. Dostrzegłam jedynie, że jego ojciec ma długie platynowe włosy, spływające sztywno po barkach, a matka stoi wręcz nienaturalnie prosto. Nagle zobaczyłam, że przez barierkę kolejne osoby przedostają się na peron. Ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu była to między innymi Olivia wraz z ojcem, którego włosy były splecione w staranny kucyk. Pan Yaxley skinął głową w stronę ojca tamtego blondyna przez co w głębi przyznałam Angelinie rację.
"Jak nic Slytherin".
Potem mój wzrok poszedł dalej, obejmując przez chwilę niesympatycznie wyglądającą kobietę, mającą wielki kapelusz z sępem, który zapewne gdyby nie był martwy, uciekł by stamtąd jak najdalej. Kobieta wygłaszała kazanie jakiemuś pucołowatemu brunetowi, idącemu do pierwszej klasy. Upomnienia dotyczyły zgubienia jakiejś ropuchy... którą chłopak zgubił już któryś raz.
Następnie znów spojrzałam gdzie indziej. Zatrzymałam oko na wysokim szatynie i kobiecie o wręcz złotych włosach w towarzystwie czarnowłosej dziewczynki. "Złotowłosa" zdawała się trzymać swoją córkę wręcz w żelaznym uścisku i nie pozwalała odejść jej nawet na krok. Dziewczynka nie przejmowała się tym jednak. Jej bystre, stalowe oczy krążyły po całym dworcu i dosłownie chłonęły wszystko.
Jedenastolatka z lekką niepewnością, co było całkiem urocze, obserwowała każdego w tym cudacznym miejscu, nie wyłączając mnie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały posłałam jej krzepiący uśmiech, a następnie odwróciłam wzrok na Angelinę i Jordana, którzy przez tak krótki czas zdążyli już wszcząć między sobą kłótnię.
- O co poszło tym razem? - rzuciłam zniecierpliwiona, ale nie uzyskałam odpowiedzi.
Przewróciłam jedynie oczami, gdy nagle kątem oka ujrzałam, jak przez barierkę przedostaje się kolejno grupka rudych czupryn, rozmawiających o czymś niezwykle żywo, wywołując tym samym na peronie jeszcze większy harmider.
Pani Weasley dyrygowała grupką swoich pociech, mężem oraz jakimś chłopcem o kruczoczarnych, rozczochranych włosach, okrągłych okularach i o drobnej budowie. Nie zwróciłam jednak na niego zbytniej uwagi. Mój wzrok spoczął na dwójce rudych chłopaków, rozglądających się z niecierpliwością po dworcu. Posłałam swoim kłócącym się nadal towarzyszom znaczące spojrzenie, czego oni kompletnie nie zauważyli, a następnie robiąc chytry wyraz twarzy, zniknęłam w tłumie, by nastraszyć bliźniaków.
Przepychałam się przez wielu czarodziejów w kolorowych szatach, rozprawiających o jakichś istotnych sprawach dosyć głośno. Wokół panował niesłychany hałas, głosy mieszały się ze sobą, a płacz i śmiech wręcz zlewały się w jedność. Przez chwilę straciłam rude czupryny z oczu, ale moment później znów odnalazłam je wzrokiem i mogłam śmiało stwierdzić, że znajdowały się one bliżej niż przypuszczałam.
Bliźniacy stali obok matki i dyskutowali z nią o czymś zawzięcie.
- Jak mogłaś nas pomylić, mamo!
- Nas, Greda i Forgea!
Powiększyłam uśmiech, przybliżając się do nich. Jednak Fred nagle mnie zauważył. Posłał mi zdziwione spojrzenie, lecz ja jedynie uciszyłam go ruchem ręki. George nadal nie odczuł mojej obecności. Przyłożyłam jeszcze palec do ust, gdyż Fred zaczął lekko chichotać i gdy George już miał odwrócić się w moją stronę, wskoczyłam na jego plecy.
Przysłoniłam mu dłońmi oczy i zaśmiałam się z jego głupiej miny.
- Zgadnij kim...
- Suzanne! - przerwał mi, podnosząc mnie pewniej.
- Jak możesz? - żachnęłam się, robiąc urażoną minę, a następnie oparłam dłonie o barki chłopaka.
- To ty zaatakowałaś mnie bezprawnie - oznajmił, szczerząc się do mnie.
- Pomówienia. - Zrobiłam sceptyczny wyraz twarzy. - Przywitać się nie można? - Zsunęłam się z jego pleców i wcisnęłam się pomiędzy niego a Freda. Następnie spojrzałam w stronę pani Molly, która zdawała się być bardzo rozbawiona tą sytuacją.
- Dzień dobry. - Skinęłam głową w jej stronę, zauważając także, że tamten chłopiec odszedł.
- Witaj, Suzanne. - Kobieta jak zwykle przywitała mnie bardzo wylewnie, przytulając mnie za wszystkie czasy. - No dzieciaki... - powiedziała w końcu. - Musicie się już zbierać, zaraz odjedzie wam ten nieszczęsny pociąg.
- Ale to będzie pech. - Bliźniacy wymieni między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
- Mamo, mamo - zapiszczała Ginny, której przez wakacje namnożyło się piegów. - Ja też chcę jechać z nimi.
- Nie, kochanie. Jesteś jeszcze za mała, to nie twój czas na...
- Właśnie siostra. Ale jeżeli tak bardzo chcesz... przyślemy ci sedes z Hogwartu!
- George!
- Taka sugestia. - Chłopak wzruszył ramionami, a następnie podniósł swój kufer z ziemi i ruszył w kierunku wagonu.
Parsknęłam na to śmiechem, a następnie wraz z Fredem ruszyliśmy za nim.
...
- Ten rok będzie emocjonujący... czuję to w kościach - oznajmił Fred, skacząc nadpobudliwie na fotelu.
- O tak. Ja też to czuję... Zwłaszcza kiedy patrzę na tę dwójkę. - skinęłam głową na Angelinę i Jordana.
- Szykuje się nowy romans - zaproponował George, a Angelina momentalnie przerwała sprzeczkę z Jordanem.
- Jeżeli uważasz, że podoba mi się ta cała sytuacja to...
- Możemy cię poprzeć z łaski. - przerwał jej Jordan, odpowiadając na zaczepkę Georga, a wtedy w dziewczynie coś się zagotowało.
- Lee, bądź tak miły i idź do wagonu prefektów zapytać się, za ile odjeżdżamy! - Chłopaka już nie było w przedziale.
- Oby nie spotkał tam Percy'ego - westchnął George.
- Został prefektem naczelnym. - kontynuował jego brat.
- Wspomniał o tym raz czy dwa.
- Każdego dnia.
- O każdej godzinie.
- Przy każdym posiłku! - Zaśmiałam się serdecznie.
- Nie śmiej się. Dowiedzieliśmy się dopiero dzisiaj. Nawet nie masz pojęcia, jakie to uczucie żyć przez dwa miesiące w niepewności. - zironizował Fred i rozsiadł się wygodnie w fotelu. Nagle jednak zerwał się na równe nogi.
- Pali się? - rzuciła Angelina
- Na śmierć zapomniałem. - Fred pacnął się w czoło. - Wiecie kogo spotkaliśmy w drodze na peron?
- Celestynę Warbeck? - Głowa Jordana pojawiła się w naszym przedziale, a chwilę później pociąg ruszył.
- Nie! - George zaprzeczył momentalnie. - Samego Harre'go Pottera!
Nagle wszyscy zamarliśmy. "Harry Potter? Chłopiec, który przeżył!".
- C-c-co? - wyjąkałam jak Quirrell i spojrzałam na bliźniaków z niedowierzaniem.
- Nie patrzcie się tak na nas. To prawda. Chłopak miał bliznę na czole.
- Bliznę, którą zrobił... - Jordan nagle urwał, a bliźniacy pokiwali tylko.
- Nie wiedział jak wejść na peron, potem pomogliśmy mu jeszcze z wtachaniem kufra, no i tak wyszło, że zobaczyliśmy bliznę i...
- To było z pewnością bardzo subtelne - przerwałam.
- Przecież nie obmacałem mu czoła - zarzekał się Fred. - Chciałem zapytać się tylko, czy pamięta Sam Wiesz Kogo, ale mama powiedziała, że...
- I bardzo dobrze, że tak powiedziała. - prychnęłam.
- Niby czemu? - brnął w to dalej, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Wyobraź sobie, że stało się to, kiedy był niemowlęciem. On nie może pamiętać rodziców, a co dopiero Sam Wiesz Kogo - wyjaśniłam spokojnie.
- Dobrze, przyznaję, że był to dość głupi pomysł. Ale na pewno coś pamięta. - upierał się chłopak przy swoim.
- Nie pamięta. - Westchnęłam ciężko.
- To była najbardziej ekstremalna rzecz w jego życiu. Na pewno pamięta chociaż przebłyski.
- Adrenalina nie ma tu nic dorzeczy.
- Skąd wiesz?
- Po prostu.
- A konkretniej?
- Bo ja także nie pamiętam rodziców! - warknęłam w końcu. - Ani tego, który stał za tym wszystkim... - Oparłam się o fotel. - Już z samego wyczucia powinieneś go o to nie pytać. - dodałam spokojniej. Czasami był takim głupkiem. George przynajmniej wiedział, kiedy ma trzymać język za zębami.
Nim jednak Fred zdołał na nowo otworzyć usta, do naszego przedziału wtargnęła Katy Bell wraz z Alicją Spinnet i obie rozsiadły się wygodnie na wolnych miejscach.
- Cześć - zaszczebiotały słodko, na co odpowiedzieliśmy im względnie miłymi uśmiechami.
"Serio, musiały wejść akurat w takim momencie?".
- No to... Co tam u was? - rzuciła w końcu Bell, obejmując nas wszystkich wzrokiem. - Czy coś się stało? - spytała błyskotliwie po dłuższej chwili, gdy nasze skwaszone twarze nie wydały z siebie żadnego już dźwięku.
- Nie - zaprzeczył szybko George i posłał mi zatroskane spojrzenie. "Nic mi nie jest" odparłam bezgłośnie, co chłopak na szczęście przyswoił bez większych problemów.
- To w takim razie... Jak wam minęły wakacje? - zapytała znowu Bell, a Fredowi lekko drgnęła powieka. "Ach, ta napięta atmosfera".
W tej samej chwili drzwi przedziału znów otworzyły się z trzaskiem. W przejściu stanęła drobna dziewczyna o czarnych włosach. Ta sama, którą wcześniej widziałam na peronie. Lekko speszona rozejrzała się po przedziale i wydała z siebie pewnym głosem:
- Czy mogłabym z wami usiąść?
- NIE! - Fred otrząsnął się nagle, a jego głos mało co, a nie odbiłby się echem na korytarzu. - Jesteśmy teraz zajęci i żaden intruz nie może nam przeszkadzać!
- Fred? - zdziwił się jego brat, a ja posłałam mu jedynie zszokowane spojrzenie.
- Przepraszam, że przeszkodziłam. - Dziewczyna spojrzała na Freda z dystansem, a następnie sięgnęła w kierunku klamki, by zamknąć przedział.
- Zaczekaj - zawołałam za nią, gdy moje gardło odzyskało w porę zdolność mówienia. - Idę z tobą. - Podniosłam się pewnie z miejsca i ruszyłam w kierunku dziewczyny.
- Suz, ale...
- Widzimy się później, George. Kiedy ten buc przestanie wreszcie stroić fochy! - powiedziałam i zamknęłam za sobą przedział.
Następnie odwróciłam się w kierunku dziewczyny. Ta patrzyła na mnie jak na wariatkę, która zadaje się z równie dziwnymi wariatami. Widać było, że jest zaskoczona całą tą sytuacją. Cały ten stres potęgowały w niej pewnie jeszcze emocje związane z nowym miejscem i...
- Ja... Strasznie cię przepraszam za... tamto... przed chwilą. - wyjąkałam, tak na prawdę sama nie wiedząc, czego się spodziewać.
Na moje słowa czarnowłosa spojrzała na mnie z jeszcze większym osłupieniem, a następnie zaśmiała się szczerze, choć chwilę później się opamiętała.
- Czy było w tym coś śmiesznego? - spytałam, odrobinę zbita z tropu.
- Nie, ale... Chyba przeżywasz to bardziej niż ja... więc wydało mi się to trochę szalone i... Jestem Maureen. Maureen Store. [czyt. Małren Stor - dopisek redakcji] - Wystawiła dłoń w moją stronę.
- Suzanne Lupin. - Uścisnęłam jej rękę, po chwili interpretowania sytuacji.
...
- Więc mówisz, że mama nie chciała cię puścić do Hogwartu? - parsknęłam śmiechem, gdy przez kolejną minutę byłyśmy jeszcze zajęte poszukiwaniem odpowiedniego dla nas przedziału.
- Tak. Pierwszy list po prostu schowała, ale gdy trzy sowy dziennie zaczęły donosić nam pocztę, nie mogła już tego ukrywać. - przytaknęła Maureen, obserwując uważnie ludzi w mijanych przez nas wagonach. - Może ten? - Wskazała na jeden z nich, a ja spojrzałam na niego krytycznie.
- Zbyt nie w moim stylu. - skrzywiłam się. - Ale w końcu udało ci się ją przekonać do puszczenia ciebie. -  wróciłam do właściwego tematu.
- Niby tak, ale... Żegnała się ze mną przez kilka godzin. I teraz nie wyolbrzymiam. Na dworcu byliśmy już przed ósmą. - Znowu zaśmiałam się głośno. - Ona czasami... nie zrozum mnie źle, ale jest nadopiekuńcza.
- Tylko czasami? Z twoich opowieści wynika, że...
- No może zawsze. To zaczyna być już trochę przytłaczające. Nie wiem ile bym dała radę jeszcze wytrzymać, gdybym teraz nie poszła do szkoły.
- Z pewnością nie było by to aż tak nieznośne. - powiedziałam. - Prędzej czy później raczej by się to skończyło.
- Nie znasz mojej matki. Ona mówi, ty wykonujesz. Normalnie kobieta-słuchaj-się-mnie. Ehhh - Westchnęła głośno.
- A myślałam, że to Remus jest nadopiekuńczy.
- Remus?
- Mój brat. Taki wysoki, szczupły... czasem ciamajdowaty i niechlujny. Pewnie go dzisiaj widziałaś. Odprowadzał mnie pospiesznie na peron około dziesiątej.
- Tak, tak, widziałam cię dziś rano, ale... myślałam, że to twój ojciec. Wyglądał dość... poważnie jak na brata.
- Nic dziwnego. Jest między nami osiemnaście lat różnicy. Ale wracając, myślałam, że to on jest zbytnio troskliwy.
- Starsi bracia już powinni tacy być. Zawsze chciałam takiego mieć, lecz jest to raczej już niemożliwe... - zamyśliła się przez chwilę. - A ty często widzisz się z bratem?
- To znaczy? - spojrzałam na nią, trochę nie rozumiejąc pytania.
- Czy często cię odwiedza. No wiesz, dorośli ludzie mają te swoje 'ważne sprawy' i raczej rzadko odwiedzają rodziców. Moja mama na przykład prawie nie widuje się z dziadkami.
- Aaa, o to ci chodzi. - Założyłam pasmo włosów za ucho. - Mieszkam z nim, więc widzimy się dosyć często.
- Jak to? Ma trzydzieści lat i jeszcze mieszka z rodzicami?
- Nie, tak dobrze to nie ma. - zaśmiałam się nerwowo. - Moi rodzice nie żyją. Remus jest moim opiekunem.
Nagle dziewczyna stanęła jak wryta, a następnie spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Zlustrowała mnie przestraszonym wzrokiem, a następnie zrobiła przepraszający wyraz twarzy.
- Ja... przykro mi. - powiedziała nieśmiało, a na jej policzkach dostrzegłam wynikające ze speszenia rumieńce, które pojawiają się u małych dzieci, gdy te zjedzą ostatniego cukierka.
- Nie potrzebnie... Zginęli, gdy byłam mała. Nie pamiętam ich. - machnęłam niedbale ręką i ruszyłam dalej.  Może tutaj. - Wskazałam nagle na przedział, w którym znajdowało się większość wolnych miejsc.
Dziewczyna kiwnęła twierdząco głową, a ja pewnie otworzyłam drzwi.
- ...i dopóki Hagrid mi nie powiedział, w ogóle nie wiedziałem, że jestem czarodziejem, kim byli moi rodzice albo ten Voldemort - dotarło do moich uszu, przez co zatkało mnie jeszcze jak nigdy.
Zlustrowałam wzrokiem przedział, a tam moim oczom ukazali się dwaj jedenastoletni chłopcy rozprawiający o Sam Wiesz Kim, jednym z nich był Ron, a drugi to zapewne...
- Suzanne - wychrypiał Ron, a jego szczur znów niezmiernie ucieszył się na mój widok, ponieważ zaczął syczeć jeszcze głośniej niż zwykle.
- O czym wy, do licha, rozmawiacie. - wtargnęłam do środka, wciągając za sobą zszokowaną Maureen. - Macie pojęcie, że samo wymawianie tego imienia...
- Przepraszam, wymsknęło mi się. - Chłopak o kruczoczarnej czuprynie oblał się płomiennym rumieńcem. Przez to jego blada blizna jeszcze bardziej odznaczyła się na czole.
Spojrzałam na niego ze strachem w oczach.
- Ja... wcale nie chcę udowodnić, że jestem dzielny. Po prostu nie wiedziałem, że nie wolno go wymawiać i tyle. - bronił się chłopiec, a ja zaśmiałam się w duszy z jego postawy.
"Trzeba być albo bardzo odważnym albo bardzo lekkomyślnym, by nie bać się tego imienia. Z reguły jest jednak tak, że pomiędzy głupotą a męstwem jest bardzo cienka granica - jak rzekł kiedyś mój brat."
- Ja... założę się, że będę najgorszy w klasie. - Potter pociągnął niezdarnie nosem, a następnie ze zmieszaniem spojrzał w naszą stronę. Zlustrował mnie i Maureen bardzo uważnie.
- Jestem Suzanne Lupin. - oświadczyłam, czując, że chłopak chyba tego oczekuje. - A to Maureen Store. - Wskazałam na towarzyszkę. W tle dało słyszeć się lekko zdenerwowany głos Rona, uspokajający Parszywka. "Co z niego za głupi szczur!".
- Harry Potter - odparł speszony chłopak. - A...
- Ron Weasley - przytaknęłam. - Tak, znamy się. Jego bracia wplątali mnie w relację z tym rudzielcem. - Ron także oblał się rumieńcem.
Następnie posłałam chłopakom jeszcze wesoły uśmiech, a następnie usiadłam w kącie wagonu i pochłonęłam się rozmową z Maureen, która co chwilę posyłała Harry'emu zaciekawione spojrzenie.
...
Jakąś godzinę później, kiedy nasze rozmowy zeszły na tematy błahe, czyli te dotyczące szkoły Ron wpadł na pomysł zaprezentowania nam kilku czarów, które pokazali mu bliźniacy i wszystkie rzekomo zadziałały.
- Jesteś pewien, że to na pewno dobry pomysł? - Maureen spytała Rona, nadal nie wierząc mu pomimo faktu, że dawał jej odpowiedź twierdzącą już chyba piąty raz.
- Nie martw się, Maureen! Nic na pewno nie wybuchnie. - Ron zezłościł się nieco, a następnie wziął swoją krzywą różdżkę w dłoń i...
I wtedy do przedziału wtargnęła jakaś pierwszoroczna dziewczyna o brązowych włosach, które układały się chyba w każdym możliwym kierunku.
- Przepraszam - zaczęła pretensjonalnie. - Czy nie widzieliście tu może... O! Widzę, że coś czarujecie. No...
- A więc... - Ron zacisnął usta w cienką linię. - "Zgniłe jajo, stary orzech, szczur ma w żółtym być kolorze". - Zamachnął się różdżką, ale z Parszywkiem nic się nie stało.
- Coś mało skuteczne to zaklęcie. - stwierdziła nowoprzybyła dziewczyna.
- No jasne, że tak. - podchwyciłam, ponieważ w mojej głowie zrodził się niezły pomysł. - Mówiłeś przecież, że zaklęcie to otrzymałeś od bliźniaków. Oni przecież kompletnie się na tym nie znają.
- Co ty mówisz. - znów zaprotestowała. - Przecież tak nie wyglądają prawdziwe czary. Zaklęcie do zmiany koloru to C...
- Tak, tak. Ale zauważ, że ja uczę się tego dłużej, więc mam poniekąd doświadczenie. - prychnęłam wyniośle, tak naprawdę nie wiedząc czemu, a następnie wyjęłam swoją różdżkę z kieszeni. - Khem, khem. "Mąka, czary i guziki, szczur ma żółte mieć kosmyki". - powiedziałam pewnie, a następnie upozorowałam machnięcie różdżką i za pomocą dłoni zmieniłam sierść Parszywka w neonową żółć.
- Łał - zebrani wokół mnie wydali z siebie zgodnie, a następnie spojrzeli na mnie z zaskoczeniem.
- To było niesamowite. - wydała z siebie dziewczynka. - A teraz niestety wybaczcie, ale dalej muszę szukać ropuchy Neville'a. - dodała ze smutkiem. - Jestem Hermiona Granger. - Usłyszeliśmy jeszcze za nią, gdyż zniknęła za drzwiami.
- Wariatka - szepnął teatralnie Ron do Harry'ego.
Wtem drzwi znów otworzyły się z trzaskiem. Szczerze mówiąc już nawet nie chciało mi się odkręcać głowy w tamtą stronę.
- Hermiona, czego zapomniałaś... - wydało się z ust Weasleya, który niestety nagle zamilkł.
- A więc te plotki to jednak nie do końca tylko kłamstwo. - Do moich uszu dobiegł lekko wysoki głos, należący z pewnością do chłopca. Odwróciłam się w jego stronę i wtedy ujrzałam tego potencjalnego ślizgona, którego widziałam na peronie, w towarzystwie dwóch chłopaków o tępym wyrazie twarzy, przypominających w znacznym stopniu literę O. - Cały pociąg mówi, że właśnie w tym wagonie znajduje się Harry Potter, a więc to ty, tak?
- Tak - odparł Harry, zerkając także na goryli blondyna.
- Och, to jest Crabbe, a to Goyle. - Machnął na nich lekceważąco. - A ja Malfoy, Draco Malfoy. - Ron nagle parsknął śmiechem. - Śmieszy cię moje imię? - spytał ostro blondyn, na co Ron momentalnie zrobił się poważny. - Ty nie musisz się przedstawiać. Rudy, piegowaty, ty na pewno jesteś Weasley. Ojciec powiedział mi, że tacy jak wy są nieokrzesani i mają więcej dzieci niż ich na to stać!
- Twój ojciec ma nam coś jeszcze do powiedzenia, czy darujesz sobie ten wstęp. - zwróciłam się ostro do chłopaka, lecz on jedynie zlustrował mnie wzrokiem i skrzywił się nieznacznie.
- Wybieraj, Potter. - Odwrócił się w stronę Harry'ego. - Chcesz trzymać z tymi lepszymi, czy gorszymi? - rzucił niedbale, spoglądając ukradkiem na mnie i Rona.
- Wybacz, ale sam zdecyduje kto jest gorszy. - odparł ostro Harry, a Malfoy zrobił urażoną minę. Już odwrócił się, żeby wyjść, ale nagle jego wzrok zatrzymał się na Maureen. - A ty co tutaj robisz? - zwrócił się do niej uprzejmie(?), co kompletnie mnie zdezorientowało. - Czystokrwiści powinni trzymać się razem. Zostaw tych zdrajców krwi i choć z nami, bo tutaj nic dobrego cię nie spotka.
- Tak się składa, że nie jestem czystej krwi, Malfoy. - Maureen warknęła na blondyna przez co ten wybałuszył oczy i czym prędzej wyszedł z przedziału. - Jestem półkrwi. - dokończyła z dumą.
- Zaproponował ci przyjaźń przez to, że wyglądałaś na dziewczynę z rodu czystej krwi... - powiedziałam.
- Jak on w ogóle śmiał! - oburzył się Ron.
- W sumie - Przekręciłam głowę. - Masz urodę osoby...
- Ach, przestań, Suz. - Dziewczyna uciszyła mnie ręką. - Nawet nie masz pojęcia ile razy już to słyszałam.
Dalsza część podróży minęła nam na rozmowach o Hogwarcie, szkole i magii. Zapowiadał się udany rok.
...
Ceremonia Przydziału rozpoczęła się już parę minut temu, a ja nadal chciałam zapaść się pod ziemię przez idiotyczne zachowanie bliźniaków. Podczas śpiewania hymnu szkoły, nucili go pod melodię marszu pogrzebowego. Po za tym, dobry humor wrócił całej naszej piątce, ponieważ puściliśmy w niepamięć tą głupią rozmowę o Potterze. Chociaż, jak się później dowiedziałam, chłopak z tamtego dnia pamiętał mnóstwo zielonego światła, co sugerowało tylko o jednym.
- Ej, Suz. Patrz, teraz kolej Pottera. Jak myślisz, w którym będzie domu?
- Zaraz zobaczymy - odparłam i wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie z Angeliną. Dziewczyna cały czas cieszyła się z wygranego ze mną zakładu o to, że Malfoy trafi do Slytherinu. Obawiałam się jednak, że Yaxley dostała zbyt trudną konkurencję i będzie przez to jeszcze gorsza.
- Gryffindor! - wykrzyknęła tiara, a dom Godryka Gryffindora zaniósł się gromkimi oklaskami i nawoływaniem.
- Mamy Pottera! - skandowali bliźniacy.
Nagle McGonagall wyczytała kolejnego ucznia: "Maureen Store". Podczas wyczytywania jej nazwiska nauczycielka zrobiła drobną pauzę. Dumbledore zaś ożywił się trochę, tak samo jak u Pottera.
Nagle w sali zaległa nurtująca cisza. Czapka wyjątkowo długo zastanawiała się nad domem dla młodej Store, jednak nagle wydała z siebie:
- No dobrze, niech będzie. Slyth... - kolejna długa cisza. - Gryffindor! - wydarła się czapka, a Maureen wydała się lekko zaskoczona.
To samo można było powiedzieć o stole Gryfonów. Tak mało brakowało przecież, a dziewczyna dostała by się do Slytherinu! Przecież te domy różniły się praktycznie wszystkim! Ta cisza jednakże szybko minęła, bo nagle rozległy się gromkie oklaski.
Maureen sztywnym krokiem ruszyła w kierunku naszego stołu. Zajęła miejsce obok pozostałych pierwszorocznych i z cierpliwością oddała się dalszemu przydzielaniu uczniów do odpowiednich domów.
Mnie także niestety wciągnęło to zajęcie, dzięki czemu co chwilę zerkałam w stronę dziewczyny.
Gdy ostatni uczeń zajął miejsce przy stole, Dumbledore wstał i poprawił swoją długą brodę. Następnie rozejrzał się z uśmiechem po sali.
- Rozpoczynamy kolejny rok w Hogwarcie. Jak zawsze, i tym razem pojawią się drobne zmiany, na które kładę nacisk. Po pierwsze korytarz na III piętrze zostaje wyłączony z miejsc dostępnych dla uczniów. Jeżeli ktoś zostanie przyłapany na wejściu tam, zostanie on ostro ukarany. - Po sali rozległ się szum rozmów uczniów.
- III piętro? - zwróciłam się do bliźniaków. - Przecież tam znajdują się... - "Te dwa tajne przejścia" dokończyłam w myślach. Bliźniacy także nie byli zadowoleni z tego pomysłu.
- Następną sprawą jest fakt, że nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią zostaje profesor Kwiryniusz Quirrell. - Dumbledore wskazał ręką na ciamajdowatego profesora. Quirrell rozglądał się po sali ze zdenerwowaniem. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że jego turban powiększył się od czasu kiedy go ostatnio widziałam o kilka cali.
- Rzeczą wartą poruszenia jest także Zakazany Las. Przypominam, że uczniowie mają absolutny zakaz wchodzenia tam. Zrozumiano? Podkreślam to, ponieważ w ubiegłych latach niektórzy za nic mieli tę zasadę... - Spojrzał na mnie, bliźniaków i Jordana ze srogim uśmiechem.
- Czyżby wydały się nasze zeszłoroczne wypady tam? - rzucił George.
- Jakie zeszłoroczne? - podłapała Angelina.
- W II klasie także poszliśmy tam kilka razy...
- ...Oraz pan woźny Filch informuje - Dumbledore kontynuował. - że lista przedmiotów niedozwolonych powiększyła się w tym roku o kilka punktów. Z resztą jak zwykle. Lista ta znajduje się na drzwiach biura pana Argusa. - odchrząknął z klasą. - Urządzanie sobie nocnych spacerów po ciszy nocnej także nie jest rozsądnym pomysłem. A teraz, zapraszam na ucztę!
- Czy to była jakaś aluzja do nas? - rzucił Fred, ale chyba miał nie otrzymać odpowiedzi.
 ***
I jak? Zaskoczeni?
Podzielcie się tym ze mną w komentarzach, Autorka :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz