"Każdy nowy rozdział w naszym życiu to kolejny wątek skomplikowanej układanki, której najprawdopodobniej nie poznamy nigdy w zupełności" - Autorka
***
Jak mądrze wykrakałam w czerwcu,
nim zdarzyliśmy się obejrzeć, znajdowaliśmy się na peronie opanowanym przez
nadpobudliwych uczniów i ich rodziców. Nasze walizki znajdowały się już w
pociągu, ale my woleliśmy wykorzystać jeszcze chwilę wolnego czasu i stać na
środku peronu, tym samym denerwując innych przechodniów swoją obecnością.
- Czy mi się wydaje, czy w tym
roku jest jakoś tak wyjątkowo wiele nowych twarzy? - zagadnął Jordan, pierwszy raz od dłuższego
czasu zmieniając temat, który do tej pory dotyczył jego nowo zakupionej
tarantuli, znajdującej się w pudełku.
- Chyba tak, ale to dobrze. Jakby
to powiedział Fred: "Więcej ludzi do terroryzowania". - westchnęła
Angelina, a na jej słowa Lee zrobił maślane oczy.
- Nie powiedział by tak. -
zaprzeczyłam. - Pomyślał by o tym, a to wielka różnica.
- W jego głowie układałaby się
już cała batalia - prychnęła Angelina, znów przyprawiając Jordana o palpitację.
Chłopak zachowywał się tak od czasu, aż dwie godziny temu dziewczyna po raz
pierwszy zakomplementowała jego tarantulę - a zrobiła to tylko po to, by w
końcu się zamknął. Jak jednak widać, dla Jordana była to strzała kupidyna, a
nie kłódka do jego niezamykającej się buzi.
Nagle usłyszałam denerwujący głos
Pokrzywa siedzącego przy torbie Angeliny. Ta spojrzała na swojego pupila z
troską i pogłaskała go łagodnie, na co skrzywiłam się lekko. Kot jednak prychał
nadal, utkwiwszy swoje diabelskie ślepia w mojej osobie.
- Pokrzywa - zwróciłam się
przymilnie do tego paskudy. - Bądź cicho! Bo jak nie, to cię adoptuję, ponieważ
okazało się, że jesteśmy spokrewnieni! - zagroziłam, a ten momentalnie się
przymknął. Najwidoczniej sama myśl, że mogłabym mieć coś wspólnego z nim
przyprawiała go o utratę strun głosowych. Ale takie życie, a ja dzieliłam z tym
kotem, a przynajmniej z jego dalekim krewnym kugucharem, część cech
wewnętrznych!
Angelina, nie rozumiejąc moich
słów, rozejrzała się sceptycznie po dworcu.
- Założę się... że tamten blondyn
trafi do Slytherinu. - mruknęła w końcu, wskazując ukradkiem na dość wysokiego
blondyna o poważnej twarzy. Jordan momentalnie pokiwał twierdząco głową, zgadzając się z jej zdaniem.
"To się na pewno źle dla
ciebie skończy, Jordan". - przyszło mi na myśl.
- Czystą krew ma wypisaną na
twarzy. - zadrwiłam, co nie uszło uwadze dziewczyny.
- Nie, ale źle mu patrzy z oczu -
Przewróciłam oczami i także rozejrzałam się po dworcu.
Chłopak wskazany przez Angelinę
był bardzo pewny siebie. Rozmawiał o czymś z rodzicami, których twarzy niestety
nie widziałam, bo byli oni odwróceni do nas tyłem. Dostrzegłam jedynie, że jego
ojciec ma długie platynowe włosy, spływające sztywno po barkach, a matka stoi
wręcz nienaturalnie prosto. Nagle zobaczyłam, że przez barierkę kolejne osoby
przedostają się na peron. Ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu była to między
innymi Olivia wraz z ojcem, którego włosy były splecione w staranny kucyk. Pan
Yaxley skinął głową w stronę ojca tamtego blondyna przez co w głębi przyznałam
Angelinie rację.
"Jak nic Slytherin".
Potem mój wzrok poszedł dalej,
obejmując przez chwilę niesympatycznie wyglądającą kobietę, mającą wielki
kapelusz z sępem, który zapewne gdyby nie był martwy, uciekł by stamtąd jak
najdalej. Kobieta wygłaszała kazanie jakiemuś pucołowatemu brunetowi, idącemu
do pierwszej klasy. Upomnienia dotyczyły zgubienia jakiejś ropuchy... którą
chłopak zgubił już któryś raz.
Następnie znów spojrzałam gdzie
indziej. Zatrzymałam oko na wysokim szatynie i kobiecie o wręcz złotych włosach
w towarzystwie czarnowłosej dziewczynki. "Złotowłosa" zdawała się
trzymać swoją córkę wręcz w żelaznym uścisku i nie pozwalała odejść jej nawet
na krok. Dziewczynka nie przejmowała się tym jednak. Jej bystre, stalowe oczy krążyły
po całym dworcu i dosłownie chłonęły wszystko.
Jedenastolatka z lekką
niepewnością, co było całkiem urocze, obserwowała każdego w tym cudacznym
miejscu, nie wyłączając mnie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały posłałam jej
krzepiący uśmiech, a następnie odwróciłam wzrok na Angelinę i Jordana, którzy
przez tak krótki czas zdążyli już wszcząć między sobą kłótnię.
- O co poszło tym razem? -
rzuciłam zniecierpliwiona, ale nie uzyskałam odpowiedzi.
Przewróciłam jedynie oczami, gdy
nagle kątem oka ujrzałam, jak przez barierkę przedostaje się kolejno grupka
rudych czupryn, rozmawiających o czymś niezwykle żywo, wywołując tym samym na
peronie jeszcze większy harmider.
Pani Weasley dyrygowała grupką
swoich pociech, mężem oraz jakimś chłopcem o kruczoczarnych, rozczochranych
włosach, okrągłych okularach i o drobnej budowie. Nie zwróciłam jednak na niego
zbytniej uwagi. Mój wzrok spoczął na dwójce rudych chłopaków, rozglądających
się z niecierpliwością po dworcu. Posłałam swoim kłócącym się nadal towarzyszom
znaczące spojrzenie, czego oni kompletnie nie zauważyli, a następnie robiąc
chytry wyraz twarzy, zniknęłam w tłumie, by nastraszyć bliźniaków.
Przepychałam się przez wielu
czarodziejów w kolorowych szatach, rozprawiających o jakichś istotnych sprawach
dosyć głośno. Wokół panował niesłychany hałas, głosy mieszały się ze sobą, a
płacz i śmiech wręcz zlewały się w jedność. Przez chwilę straciłam rude
czupryny z oczu, ale moment później znów odnalazłam je wzrokiem i mogłam śmiało
stwierdzić, że znajdowały się one bliżej niż przypuszczałam.
Bliźniacy stali obok matki i
dyskutowali z nią o czymś zawzięcie.
- Jak mogłaś nas pomylić, mamo!
- Nas, Greda i Forgea!
Powiększyłam uśmiech,
przybliżając się do nich. Jednak Fred nagle mnie zauważył. Posłał mi zdziwione
spojrzenie, lecz ja jedynie uciszyłam go ruchem ręki. George nadal nie odczuł
mojej obecności. Przyłożyłam jeszcze palec do ust, gdyż Fred zaczął lekko
chichotać i gdy George już miał odwrócić się w moją stronę, wskoczyłam na jego
plecy.
Przysłoniłam mu dłońmi oczy i
zaśmiałam się z jego głupiej miny.
- Zgadnij kim...
- Suzanne! - przerwał mi,
podnosząc mnie pewniej.
- Jak możesz? - żachnęłam się,
robiąc urażoną minę, a następnie oparłam dłonie o barki chłopaka.
- To ty zaatakowałaś mnie
bezprawnie - oznajmił, szczerząc się do mnie.
- Pomówienia. - Zrobiłam
sceptyczny wyraz twarzy. - Przywitać się nie można? - Zsunęłam się z jego pleców
i wcisnęłam się pomiędzy niego a Freda. Następnie spojrzałam w stronę pani
Molly, która zdawała się być bardzo rozbawiona tą sytuacją.
- Dzień dobry. - Skinęłam głową w
jej stronę, zauważając także, że tamten chłopiec odszedł.
- Witaj, Suzanne. - Kobieta jak
zwykle przywitała mnie bardzo wylewnie, przytulając mnie za wszystkie czasy. -
No dzieciaki... - powiedziała w końcu. - Musicie się już zbierać, zaraz
odjedzie wam ten nieszczęsny pociąg.
- Ale to będzie pech. - Bliźniacy
wymieni między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
- Mamo, mamo - zapiszczała Ginny,
której przez wakacje namnożyło się piegów. - Ja też chcę jechać z nimi.
- Nie, kochanie. Jesteś jeszcze
za mała, to nie twój czas na...
- Właśnie siostra. Ale jeżeli tak
bardzo chcesz... przyślemy ci sedes z Hogwartu!
- George!
- Taka sugestia. - Chłopak
wzruszył ramionami, a następnie podniósł swój kufer z ziemi i ruszył w kierunku
wagonu.
Parsknęłam na to śmiechem, a
następnie wraz z Fredem ruszyliśmy za nim.
...
- Ten rok będzie emocjonujący...
czuję to w kościach - oznajmił Fred, skacząc nadpobudliwie na fotelu.
- O tak. Ja też to czuję...
Zwłaszcza kiedy patrzę na tę dwójkę. - skinęłam głową na Angelinę i Jordana.
- Szykuje się nowy romans -
zaproponował George, a Angelina momentalnie przerwała sprzeczkę z Jordanem.
- Jeżeli uważasz, że podoba mi
się ta cała sytuacja to...
- Możemy cię poprzeć z łaski. -
przerwał jej Jordan, odpowiadając na zaczepkę Georga, a wtedy w dziewczynie coś
się zagotowało.
- Lee, bądź tak miły i idź do wagonu
prefektów zapytać się, za ile odjeżdżamy! - Chłopaka już nie było w przedziale.
- Oby nie spotkał tam Percy'ego -
westchnął George.
- Został prefektem naczelnym. -
kontynuował jego brat.
- Wspomniał o tym raz czy dwa.
- Każdego dnia.
- O każdej godzinie.
- Przy każdym posiłku! -
Zaśmiałam się serdecznie.
- Nie śmiej się. Dowiedzieliśmy
się dopiero dzisiaj. Nawet nie masz pojęcia, jakie to uczucie żyć przez dwa
miesiące w niepewności. - zironizował Fred i rozsiadł się wygodnie w fotelu.
Nagle jednak zerwał się na równe nogi.
- Pali się? - rzuciła Angelina
- Na śmierć zapomniałem. - Fred
pacnął się w czoło. - Wiecie kogo spotkaliśmy w drodze na peron?
- Celestynę Warbeck? - Głowa
Jordana pojawiła się w naszym przedziale, a chwilę później pociąg ruszył.
- Nie! - George zaprzeczył
momentalnie. - Samego Harre'go Pottera!
Nagle wszyscy zamarliśmy.
"Harry Potter? Chłopiec, który przeżył!".
- C-c-co? - wyjąkałam jak
Quirrell i spojrzałam na bliźniaków z niedowierzaniem.
- Nie patrzcie się tak na nas. To
prawda. Chłopak miał bliznę na czole.
- Bliznę, którą zrobił... -
Jordan nagle urwał, a bliźniacy pokiwali tylko.
- Nie wiedział jak wejść na
peron, potem pomogliśmy mu jeszcze z wtachaniem kufra, no i tak wyszło, że
zobaczyliśmy bliznę i...
- To było z pewnością bardzo subtelne
- przerwałam.
- Przecież nie obmacałem mu czoła
- zarzekał się Fred. - Chciałem zapytać się tylko, czy pamięta Sam Wiesz Kogo,
ale mama powiedziała, że...
- I bardzo dobrze, że tak
powiedziała. - prychnęłam.
- Niby czemu? - brnął w to dalej,
a ja spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Wyobraź sobie, że stało się to,
kiedy był niemowlęciem. On nie może pamiętać rodziców, a co dopiero Sam Wiesz
Kogo - wyjaśniłam spokojnie.
- Dobrze, przyznaję, że był to
dość głupi pomysł. Ale na pewno coś pamięta. - upierał się chłopak przy swoim.
- Nie pamięta. - Westchnęłam
ciężko.
- To była najbardziej ekstremalna
rzecz w jego życiu. Na pewno pamięta chociaż przebłyski.
- Adrenalina nie ma tu nic
dorzeczy.
- Skąd wiesz?
- Po prostu.
- A konkretniej?
- Bo ja także nie pamiętam
rodziców! - warknęłam w końcu. - Ani tego, który stał za tym wszystkim... -
Oparłam się o fotel. - Już z samego wyczucia powinieneś go o to nie pytać. -
dodałam spokojniej. Czasami był takim
głupkiem. George przynajmniej wiedział, kiedy ma trzymać język za zębami.
Nim jednak Fred zdołał na nowo
otworzyć usta, do naszego przedziału wtargnęła Katy Bell wraz z Alicją Spinnet
i obie rozsiadły się wygodnie na wolnych miejscach.
- Cześć - zaszczebiotały słodko,
na co odpowiedzieliśmy im względnie miłymi uśmiechami.
"Serio, musiały wejść akurat
w takim momencie?".
- No to... Co tam u was? -
rzuciła w końcu Bell, obejmując nas wszystkich wzrokiem. - Czy coś się stało? -
spytała błyskotliwie po dłuższej chwili, gdy nasze skwaszone twarze nie wydały
z siebie żadnego już dźwięku.
- Nie - zaprzeczył szybko George
i posłał mi zatroskane spojrzenie. "Nic mi nie jest" odparłam
bezgłośnie, co chłopak na szczęście przyswoił bez większych problemów.
- To w takim razie... Jak wam
minęły wakacje? - zapytała znowu Bell, a Fredowi lekko drgnęła powieka.
"Ach, ta napięta atmosfera".
W tej samej chwili drzwi
przedziału znów otworzyły się z trzaskiem. W przejściu stanęła drobna
dziewczyna o czarnych włosach. Ta sama, którą wcześniej widziałam na peronie.
Lekko speszona rozejrzała się po przedziale i wydała z siebie pewnym głosem:
- Czy mogłabym z wami usiąść?
- NIE! - Fred otrząsnął się
nagle, a jego głos mało co, a nie odbiłby się echem na korytarzu. - Jesteśmy
teraz zajęci i żaden intruz nie może nam przeszkadzać!
- Fred? - zdziwił się jego brat,
a ja posłałam mu jedynie zszokowane spojrzenie.
- Przepraszam, że przeszkodziłam.
- Dziewczyna spojrzała na Freda z dystansem, a następnie sięgnęła w kierunku
klamki, by zamknąć przedział.
- Zaczekaj - zawołałam za nią,
gdy moje gardło odzyskało w porę zdolność mówienia. - Idę z tobą. - Podniosłam
się pewnie z miejsca i ruszyłam w kierunku dziewczyny.
- Suz, ale...
- Widzimy się później, George.
Kiedy ten buc przestanie wreszcie stroić fochy! - powiedziałam i zamknęłam za
sobą przedział.
Następnie odwróciłam się w
kierunku dziewczyny. Ta patrzyła na mnie jak na wariatkę, która zadaje się z
równie dziwnymi wariatami. Widać było, że jest zaskoczona całą tą sytuacją.
Cały ten stres potęgowały w niej pewnie jeszcze emocje związane z nowym
miejscem i...
- Ja... Strasznie cię przepraszam
za... tamto... przed chwilą. - wyjąkałam, tak na prawdę sama nie wiedząc, czego
się spodziewać.
Na moje słowa czarnowłosa
spojrzała na mnie z jeszcze większym osłupieniem, a następnie zaśmiała się
szczerze, choć chwilę później się opamiętała.
- Czy było w tym coś śmiesznego?
- spytałam, odrobinę zbita z tropu.
- Nie, ale... Chyba przeżywasz to
bardziej niż ja... więc wydało mi się to trochę szalone i... Jestem Maureen.
Maureen Store. [czyt. Małren Stor - dopisek redakcji] - Wystawiła dłoń w moją
stronę.
- Suzanne Lupin. - Uścisnęłam jej
rękę, po chwili interpretowania sytuacji.
...
- Więc mówisz, że mama nie
chciała cię puścić do Hogwartu? - parsknęłam śmiechem, gdy przez kolejną minutę
byłyśmy jeszcze zajęte poszukiwaniem odpowiedniego dla nas przedziału.
- Tak. Pierwszy list po prostu
schowała, ale gdy trzy sowy dziennie zaczęły donosić nam pocztę, nie mogła już
tego ukrywać. - przytaknęła Maureen, obserwując uważnie ludzi w mijanych przez
nas wagonach. - Może ten? - Wskazała na jeden z nich, a ja spojrzałam na niego
krytycznie.
- Zbyt nie w moim stylu. - skrzywiłam się. - Ale w końcu udało ci się ją
przekonać do puszczenia ciebie. -
wróciłam do właściwego tematu.
- Niby tak, ale... Żegnała się ze
mną przez kilka godzin. I teraz nie wyolbrzymiam. Na dworcu byliśmy już przed
ósmą. - Znowu zaśmiałam się głośno. - Ona czasami... nie zrozum mnie źle, ale
jest nadopiekuńcza.
- Tylko czasami? Z twoich
opowieści wynika, że...
- No może zawsze. To zaczyna być
już trochę przytłaczające. Nie wiem ile bym dała radę jeszcze wytrzymać, gdybym
teraz nie poszła do szkoły.
- Z pewnością nie było by to aż
tak nieznośne. - powiedziałam. - Prędzej czy później raczej by się to
skończyło.
- Nie znasz mojej matki. Ona
mówi, ty wykonujesz. Normalnie kobieta-słuchaj-się-mnie. Ehhh - Westchnęła
głośno.
- A myślałam, że to Remus jest
nadopiekuńczy.
- Remus?
- Mój brat. Taki wysoki,
szczupły... czasem ciamajdowaty i niechlujny. Pewnie go dzisiaj widziałaś.
Odprowadzał mnie pospiesznie na peron około dziesiątej.
- Tak, tak, widziałam cię dziś
rano, ale... myślałam, że to twój ojciec. Wyglądał dość... poważnie jak na
brata.
- Nic dziwnego. Jest między nami
osiemnaście lat różnicy. Ale wracając, myślałam, że to on jest zbytnio
troskliwy.
- Starsi bracia już powinni tacy
być. Zawsze chciałam takiego mieć, lecz jest to raczej już niemożliwe... -
zamyśliła się przez chwilę. - A ty często widzisz się z bratem?
- To znaczy? - spojrzałam na nią,
trochę nie rozumiejąc pytania.
- Czy często cię odwiedza. No
wiesz, dorośli ludzie mają te swoje 'ważne sprawy' i raczej rzadko odwiedzają
rodziców. Moja mama na przykład prawie nie widuje się z dziadkami.
- Aaa, o to ci chodzi. -
Założyłam pasmo włosów za ucho. - Mieszkam z nim, więc widzimy się dosyć
często.
- Jak to? Ma trzydzieści lat i
jeszcze mieszka z rodzicami?
- Nie, tak dobrze to nie ma. -
zaśmiałam się nerwowo. - Moi rodzice nie żyją. Remus jest moim opiekunem.
Nagle dziewczyna stanęła jak
wryta, a następnie spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Zlustrowała mnie
przestraszonym wzrokiem, a następnie zrobiła przepraszający wyraz twarzy.
- Ja... przykro mi. - powiedziała
nieśmiało, a na jej policzkach dostrzegłam wynikające ze speszenia rumieńce,
które pojawiają się u małych dzieci, gdy te zjedzą ostatniego cukierka.
- Nie potrzebnie... Zginęli, gdy
byłam mała. Nie pamiętam ich. - machnęłam niedbale ręką i ruszyłam dalej. Może tutaj. - Wskazałam nagle na przedział, w
którym znajdowało się większość wolnych miejsc.
Dziewczyna kiwnęła twierdząco
głową, a ja pewnie otworzyłam drzwi.
- ...i dopóki Hagrid mi nie
powiedział, w ogóle nie wiedziałem, że jestem czarodziejem, kim byli moi
rodzice albo ten Voldemort - dotarło do moich uszu, przez co zatkało mnie
jeszcze jak nigdy.
Zlustrowałam wzrokiem przedział,
a tam moim oczom ukazali się dwaj jedenastoletni chłopcy rozprawiający o Sam
Wiesz Kim, jednym z nich był Ron, a drugi to zapewne...
- Suzanne - wychrypiał Ron, a
jego szczur znów niezmiernie ucieszył się na mój widok, ponieważ zaczął syczeć
jeszcze głośniej niż zwykle.
- O czym wy, do licha,
rozmawiacie. - wtargnęłam do środka, wciągając za sobą zszokowaną Maureen. -
Macie pojęcie, że samo wymawianie tego imienia...
- Przepraszam, wymsknęło mi się.
- Chłopak o kruczoczarnej czuprynie oblał się płomiennym rumieńcem. Przez to
jego blada blizna jeszcze bardziej odznaczyła się na czole.
Spojrzałam na niego ze strachem w
oczach.
- Ja... wcale nie chcę udowodnić,
że jestem dzielny. Po prostu nie wiedziałem, że nie wolno go wymawiać i tyle. -
bronił się chłopiec, a ja zaśmiałam się w duszy z jego postawy.
"Trzeba być albo bardzo
odważnym albo bardzo lekkomyślnym, by nie bać się tego imienia. Z reguły jest
jednak tak, że pomiędzy głupotą a męstwem jest bardzo cienka granica - jak
rzekł kiedyś mój brat."
- Ja... założę się, że będę
najgorszy w klasie. - Potter pociągnął niezdarnie nosem, a następnie ze
zmieszaniem spojrzał w naszą stronę. Zlustrował mnie i Maureen bardzo uważnie.
- Jestem Suzanne Lupin. -
oświadczyłam, czując, że chłopak chyba tego oczekuje. - A to Maureen Store. -
Wskazałam na towarzyszkę. W tle dało słyszeć się lekko zdenerwowany głos Rona,
uspokajający Parszywka. "Co z niego za głupi szczur!".
- Harry Potter - odparł speszony
chłopak. - A...
- Ron Weasley - przytaknęłam. -
Tak, znamy się. Jego bracia wplątali mnie w relację z tym rudzielcem. - Ron
także oblał się rumieńcem.
Następnie posłałam chłopakom
jeszcze wesoły uśmiech, a następnie usiadłam w kącie wagonu i pochłonęłam się rozmową
z Maureen, która co chwilę posyłała Harry'emu zaciekawione spojrzenie.
...
Jakąś godzinę później, kiedy
nasze rozmowy zeszły na tematy błahe, czyli te dotyczące szkoły Ron wpadł na
pomysł zaprezentowania nam kilku czarów, które pokazali mu bliźniacy i
wszystkie rzekomo zadziałały.
- Jesteś pewien, że to na pewno
dobry pomysł? - Maureen spytała Rona, nadal nie wierząc mu pomimo faktu, że
dawał jej odpowiedź twierdzącą już chyba piąty raz.
- Nie martw się, Maureen! Nic na
pewno nie wybuchnie. - Ron zezłościł się nieco, a następnie wziął swoją krzywą
różdżkę w dłoń i...
I wtedy do przedziału wtargnęła
jakaś pierwszoroczna dziewczyna o brązowych włosach, które układały się chyba w
każdym możliwym kierunku.
- Przepraszam - zaczęła
pretensjonalnie. - Czy nie widzieliście tu może... O! Widzę, że coś czarujecie.
No...
- A więc... - Ron zacisnął usta w
cienką linię. - "Zgniłe jajo, stary orzech, szczur ma w żółtym być
kolorze". - Zamachnął się różdżką, ale z Parszywkiem nic się nie stało.
- Coś mało skuteczne to zaklęcie.
- stwierdziła nowoprzybyła dziewczyna.
- No jasne, że tak. -
podchwyciłam, ponieważ w mojej głowie zrodził się niezły pomysł. - Mówiłeś
przecież, że zaklęcie to otrzymałeś od bliźniaków. Oni przecież kompletnie się
na tym nie znają.
- Co ty mówisz. - znów
zaprotestowała. - Przecież tak nie wyglądają prawdziwe czary. Zaklęcie do
zmiany koloru to C...
- Tak, tak. Ale zauważ, że ja
uczę się tego dłużej, więc mam poniekąd doświadczenie. - prychnęłam wyniośle,
tak naprawdę nie wiedząc czemu, a następnie wyjęłam swoją różdżkę z kieszeni. -
Khem, khem. "Mąka, czary i guziki, szczur ma żółte mieć kosmyki". -
powiedziałam pewnie, a następnie upozorowałam machnięcie różdżką i za pomocą
dłoni zmieniłam sierść Parszywka w neonową żółć.
- Łał - zebrani wokół mnie wydali
z siebie zgodnie, a następnie spojrzeli na mnie z zaskoczeniem.
- To było niesamowite. - wydała z
siebie dziewczynka. - A teraz niestety wybaczcie, ale dalej muszę szukać
ropuchy Neville'a. - dodała ze smutkiem. - Jestem Hermiona Granger. - Usłyszeliśmy
jeszcze za nią, gdyż zniknęła za drzwiami.
- Wariatka - szepnął teatralnie
Ron do Harry'ego.
Wtem drzwi znów otworzyły się z
trzaskiem. Szczerze mówiąc już nawet nie chciało mi się odkręcać głowy w tamtą
stronę.
- Hermiona, czego zapomniałaś...
- wydało się z ust Weasleya, który niestety nagle zamilkł.
- A więc te plotki to jednak nie
do końca tylko kłamstwo. - Do moich uszu dobiegł lekko wysoki głos, należący z
pewnością do chłopca. Odwróciłam się w jego stronę i wtedy ujrzałam tego
potencjalnego ślizgona, którego widziałam na peronie, w towarzystwie dwóch
chłopaków o tępym wyrazie twarzy, przypominających w znacznym stopniu literę O.
- Cały pociąg mówi, że właśnie w tym wagonie znajduje się Harry Potter, a więc
to ty, tak?
- Tak - odparł Harry, zerkając
także na goryli blondyna.
- Och, to jest Crabbe, a to
Goyle. - Machnął na nich lekceważąco. - A ja Malfoy, Draco Malfoy. - Ron nagle
parsknął śmiechem. - Śmieszy cię moje imię? - spytał ostro blondyn, na co Ron
momentalnie zrobił się poważny. - Ty nie musisz się przedstawiać. Rudy,
piegowaty, ty na pewno jesteś Weasley. Ojciec powiedział mi, że tacy jak wy są
nieokrzesani i mają więcej dzieci niż ich na to stać!
- Twój ojciec ma nam coś jeszcze
do powiedzenia, czy darujesz sobie ten wstęp. - zwróciłam się ostro do
chłopaka, lecz on jedynie zlustrował mnie wzrokiem i skrzywił się nieznacznie.
- Wybieraj, Potter. - Odwrócił
się w stronę Harry'ego. - Chcesz trzymać z tymi lepszymi, czy gorszymi? - rzucił
niedbale, spoglądając ukradkiem na mnie i Rona.
- Wybacz, ale sam zdecyduje kto
jest gorszy. - odparł ostro Harry, a Malfoy zrobił urażoną minę. Już odwrócił
się, żeby wyjść, ale nagle jego wzrok zatrzymał się na Maureen. - A ty co tutaj
robisz? - zwrócił się do niej uprzejmie(?), co kompletnie mnie zdezorientowało.
- Czystokrwiści powinni trzymać się razem. Zostaw tych zdrajców krwi i choć z
nami, bo tutaj nic dobrego cię nie spotka.
- Tak się składa, że nie jestem
czystej krwi, Malfoy. - Maureen warknęła na blondyna przez co ten wybałuszył
oczy i czym prędzej wyszedł z przedziału. - Jestem półkrwi. - dokończyła z
dumą.
- Zaproponował ci przyjaźń przez
to, że wyglądałaś na dziewczynę z rodu czystej krwi... - powiedziałam.
- Jak on w ogóle śmiał! - oburzył
się Ron.
- W sumie - Przekręciłam głowę. -
Masz urodę osoby...
- Ach, przestań, Suz. -
Dziewczyna uciszyła mnie ręką. - Nawet nie masz pojęcia ile razy już to
słyszałam.
Dalsza część podróży minęła nam
na rozmowach o Hogwarcie, szkole i magii. Zapowiadał się udany rok.
...
Ceremonia Przydziału rozpoczęła
się już parę minut temu, a ja nadal chciałam zapaść się pod ziemię przez
idiotyczne zachowanie bliźniaków. Podczas śpiewania hymnu szkoły, nucili go pod
melodię marszu pogrzebowego. Po za tym, dobry humor wrócił całej naszej piątce,
ponieważ puściliśmy w niepamięć tą głupią rozmowę o Potterze. Chociaż, jak się
później dowiedziałam, chłopak z tamtego dnia pamiętał mnóstwo zielonego
światła, co sugerowało tylko o jednym.
- Ej, Suz. Patrz, teraz kolej
Pottera. Jak myślisz, w którym będzie domu?
- Zaraz zobaczymy - odparłam i
wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie z Angeliną. Dziewczyna cały czas cieszyła
się z wygranego ze mną zakładu o to, że Malfoy trafi do Slytherinu. Obawiałam
się jednak, że Yaxley dostała zbyt trudną konkurencję i będzie przez to jeszcze
gorsza.
- Gryffindor! - wykrzyknęła
tiara, a dom Godryka Gryffindora zaniósł się gromkimi oklaskami i nawoływaniem.
- Mamy Pottera! - skandowali
bliźniacy.
Nagle McGonagall wyczytała
kolejnego ucznia: "Maureen Store". Podczas wyczytywania jej nazwiska
nauczycielka zrobiła drobną pauzę. Dumbledore zaś ożywił się trochę, tak samo
jak u Pottera.
Nagle w sali zaległa nurtująca
cisza. Czapka wyjątkowo długo zastanawiała się nad domem dla młodej Store,
jednak nagle wydała z siebie:
- No dobrze, niech będzie.
Slyth... - kolejna długa cisza. - Gryffindor! - wydarła się czapka, a Maureen wydała
się lekko zaskoczona.
To samo można było powiedzieć o
stole Gryfonów. Tak mało brakowało przecież, a dziewczyna dostała by się do
Slytherinu! Przecież te domy różniły się praktycznie wszystkim! Ta cisza
jednakże szybko minęła, bo nagle rozległy się gromkie oklaski.
Maureen sztywnym krokiem ruszyła
w kierunku naszego stołu. Zajęła miejsce obok pozostałych pierwszorocznych i z
cierpliwością oddała się dalszemu przydzielaniu uczniów do odpowiednich domów.
Mnie także niestety wciągnęło to
zajęcie, dzięki czemu co chwilę zerkałam w stronę dziewczyny.
Gdy ostatni uczeń zajął miejsce
przy stole, Dumbledore wstał i poprawił swoją długą brodę. Następnie rozejrzał
się z uśmiechem po sali.
- Rozpoczynamy kolejny rok w
Hogwarcie. Jak zawsze, i tym razem pojawią się drobne zmiany, na które kładę
nacisk. Po pierwsze korytarz na III piętrze zostaje wyłączony z miejsc
dostępnych dla uczniów. Jeżeli ktoś zostanie przyłapany na wejściu tam,
zostanie on ostro ukarany. - Po sali rozległ się szum rozmów uczniów.
- III piętro? - zwróciłam się do
bliźniaków. - Przecież tam znajdują się... - "Te dwa tajne przejścia"
dokończyłam w myślach. Bliźniacy także nie byli zadowoleni z tego pomysłu.
- Następną sprawą jest fakt, że
nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią zostaje profesor Kwiryniusz
Quirrell. - Dumbledore wskazał ręką na ciamajdowatego profesora. Quirrell
rozglądał się po sali ze zdenerwowaniem. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że
jego turban powiększył się od czasu kiedy go ostatnio widziałam o kilka cali.
- Rzeczą wartą poruszenia jest
także Zakazany Las. Przypominam, że uczniowie mają absolutny zakaz wchodzenia
tam. Zrozumiano? Podkreślam to, ponieważ w ubiegłych latach niektórzy za nic
mieli tę zasadę... - Spojrzał na mnie, bliźniaków i Jordana ze srogim uśmiechem.
- Czyżby wydały się nasze
zeszłoroczne wypady tam? - rzucił George.
- Jakie zeszłoroczne? - podłapała
Angelina.
- W II klasie także poszliśmy tam kilka
razy...
- ...Oraz pan woźny Filch informuje - Dumbledore kontynuował. -
że lista przedmiotów niedozwolonych powiększyła się w tym roku o kilka punktów. Z resztą jak zwykle.
Lista ta znajduje się na drzwiach biura pana Argusa. - odchrząknął z klasą. - Urządzanie sobie nocnych spacerów po ciszy nocnej także nie jest rozsądnym
pomysłem. A teraz, zapraszam na ucztę!
- Czy to była jakaś aluzja do nas? - rzucił Fred, ale chyba miał nie otrzymać odpowiedzi.
***
I jak? Zaskoczeni?
Podzielcie się tym ze mną w komentarzach, Autorka :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz