niedziela, 26 lutego 2017

Rozdział 10

Mała zmiana planów...

WAŻNE!!!

Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił, wracam pełna energii i z głową buchającą nowymi pomysłami. Przez ten czas zdążyłam sobie bardzo wyraźnie przemyśleć sposób funkcjonowania strony i wyciągnęłam pewne wnioski, które wdrożę... od dzisiejszego dnia.
Zacznę od tego, że pojawiła się zakładka Myślodsiewnia, zawierająca rozdziały, które pojawiły się już na stronie. Ułatwi to Wam z pewnością wyszukiwanie notek.
Drugą zmianą będzie dzień tygodnia, w którym pojawiają się posty. Poniedziałki okazały się być pechowe, jak dla każdego mieszkańca tej planety, dlatego od dzisiaj rozdziały będą wstawiane się w niedziele.
Trzecia zmiana dotyczy częstotliwości wpisów. Rozdziały będą pojawiały się w co drugą niedzielę ze względu na to, że prowadzenie bloga pochłonęło za dużą część mojego wolnego czasu, a częste pojawianie się wpisów wpłynęło (tak mi się przynajmniej wydaje) na obniżenie jakości. Wynika to także z nagłego przybycia kilku "drobnych" obowiązków :-( .
A wracając... Przeczytajcie dzisiejszy wpis, oceńcie, może skomentujcie. Zapraszam serdecznie!
Autorka :-)
PS. Z okazji 10. rozdziału powinnam zrobić jakąś rocznicę, czy coś w tym stylu, ale z tym jeszcze trochę poczekamy. Pozdrawiam.
***
Wytrwałość popłaca, więc i tym razem nie mogło być inaczej. Starannie żute przeze mnie, w ciągu ostatniego miesiąca, liście mandragory leżały teraz w małym pojemniku i z utęsknieniem wyczekiwały chwili, aż wrzucę je do skwierczącego kociołka.
Od kilku godzin znajdowałam się w łazience na V piętrze i w eskorcie Jęczącej Marty, która prawiła mi mądrości o każdym moim oddechu, starałam się uwarzyć przyzwoity eliksir animagiczny, pozwalający kontynuować moje poczynania z przemianą w zwierzę.
- Dodawaj wolniej, bo wyjdzie ci obślizgła breja. - marudziła Marta, zajmując się wszystkim, tylko nie tym czym powinna.
Dla spokoju kiwnęłam głową na znak, że jej zdanie jest dla mnie święte i z należytą uwagą rozpoczęłam dodawanie kolejnego składnika. Gdy tylko Ostrokrzew Brunatny zniknął w oleistej cieczy, ta momentalnie przybrała kolor ciemnego błękitu o zielonkawych smugach.
- Teraz skrzek Żaby Pylnej. - usłyszałam chropowaty głos Marty, wskazującej z wielkim entuzjazmem na sproszkowany już składnik.
Wzdrygnęłam się na nazwę płaza, lecz po chwilowym oporze mojego organizmu, wzięłam do ręki słoiczek ze skrzekiem i nie obdarzając go nawet krótkim spojrzeniem, wrzuciłam zawartość do kociołka, gdzie partoląca się ciecz coraz bardziej zaczęła przypominać eliksir.
Zamieszałam kilkukrotnie powstałą miksturę, której intensywnie nieprzyjemny zapach zaczynał rozprzestrzeniać się po pomieszczeniu.
- Lepiej się pośpiesz - zachichotała Marta. - bo będzie trzeba ewakuować cały Hogwart.
- Pośpiech jest złym doradcą w tej sytuacji. - powiedziałam bez emocji, starając się jak najstaranniej przelać płynną żywicę wrzosu, mając w pamięci, że ani jedna kropla nie może spaść na posadzkę.
- Ale wspaniale. - znów z Marty wybuchła nagromadzona euforia, spowodowana zapewne wyleceniem z kociołka gęstej płachty fioletowego dymu.
Starając się odgonić kłęby pyłów, sięgnęłam po jeden ze składników, którego zdobycie przysporzyło mi wiele trudności. Pieczarka Prawdomówka Kropkowana była produktem niezwykle rzadkim, dla którego zdobycia musiałam złamać nieliczne punkty szkolnego regulaminu, m.in. wyjście z dormitorium po ciszy nocnej, korzystanie z niedozwolonych skrótów średniowiecznych oraz nielegalnych przedmiotów - Mapy Huncwotów - używanie czarów przez niepełnoletnich czarodziejów, wejście do sali od eliksirów bez zgody - i wiedzy - nauczyciela oraz wtargnięcia na teren zaplecza tamtej sali i wyniesienia z niego kilku nieistotnych trudnodostępnych produktów.
Starannie dodałam grzybki do eliksiru, a wtedy ten znowu drastycznie zmienił barwę na brudną żółć i przestał bulgotać.
- Ostatni składnik - mruknęłam pod nosem, co nie uszło uwadze Marty, która od pewnego czasu siedziała na pobliskim zlewie machając półprzezroczystymi nogami.
Utkwiłam wzrok w liściach mandragory i rzucając do ducha półżartem, półserio: "Jak zginę, powiedz wszystkim, że robiłam pracę domową na eliksiry", dodałam je i wymieszałam substancję.
Przez chwilę zawartość kociołka zdawała się być nieco wzburzoną, lecz w miarę coraz większej przyswajalności mandragor, bulgotania ustąpiły. Odetchnęłam z ulgą i siadając na podłodze posłałam Marcie wesoły uśmiech i oparłam się o zimną ścianę, na której były osadzone liczne rury.
W tym samym czasie zamglona postać dziewczyny z utęsknieniem wpatrywała się w kociołek, oczekując fajerwerków lub wielkiej eksplozji, jednak takie zjawiska na szczęście nie nastąpiły, ale kto wie, czy ich rezultatem nie była by konieczność Marty do odstąpienia mi jednej ze swoich toalet.
- Czyli? - spytała mocno zbita z tropu i podleciała do mnie. - Nie będzie wybuchu? - poskarżyła się na moją niekompetencję, według jej zdania.
- Udało się... - odparłam z dziecinną nadzieją, jakbym sama nie mogła w to uwierzyć. Marta spojrzała na mnie z oburzeniem i krzyżując ręce na piersi, odwróciła się na pięcie, znikając za ścianą toalety.
Kiedy udało mi się opanować emocje, a chęć wykrzyczenia się minęła, z szerokim uśmiechem, którego jak na razie nie mogłam sobie odmówić, podeszłam do kociołka i z precyzją przelałam jego zawartość do niezwykle pojemnej fiolki, a chwilę później znajdował się w niej cały eliksir, o błękitnej, lekko pobłyskującej barwie. Zatkałam korkiem buteleczkę, a następnie włożyłam do torby.
- Dziękuję ci za pomoc, Marto - zawołałam do ducha na odchodne i wyszłam z łazienki, starając się nie wyglądać podejrzanie.
Od czasu do czasu poprawiając torbę na ramieniu przechodziłam przez kolejne korytarze, a mijając nauczycieli i postaci na obrazach witałam się z nimi grzecznie, nie stwarzając podejrzeń do posiadania nielegalnej substancji.
Wszystko rozgrywało się po mojej myśli, gdy obok grupki posępnych zakonnic przyspieszyłam kroku i niefortunnie zderzyłam się ze... Snape'em. Mój wzrok obserwujący dotychczas wszystko dookoła, wbiłam w podłogę i z głupim wyrazem twarzy bąknęłam przepraszam, czekając na dalszy obrót wydarzeń.
- Gdzie się tak spieszysz, Lupin? - spytał mnie mrożącym krew w żyłach głosem.
Odważyłam się podnieść głowę w kierunku profesora, czego od razu pożałowałam po napotkania jego wściekłego wzroku.
- Eee... - udało mi się wybąkać.
- Ma panna, jak widzę, bardzo poważny powód i twarde argumenty. - zakpił z podłym uśmieszkiem.
- Nie nazwałabym tego poważnym arg... - zaczęłam, lecz moja uwaga, która nie ujrzała jeszcze światła dziennego, została odtrącona.
- Nie próbuj kręcić, Lupin. Wiem, że coś kombinujesz, a już moja w tym głowa, by dowiedzieć się... co! - oświadczył, a następnie odszedł zarzucając za siebie czarną peleryną.
Słowa profesora bardzo mnie zaniepokoiły, a kiedy jego kroki zostały zastąpione cichym echem śpiewanych przez zakonnice pieśni żałobnych, skierowałam się do Wieży Gryffindoru.
Kiedy weszłam przez otwór w ścianie i znalazłam się w Pokoju Wspólnym zastałam bliźniaków i Jordana siedzących w kącie pomieszczenia przy stoliku i... uczących się.
Podeszłam do nich bliżej i jak wzrok mnie nie mylił, chłopcy ze spojrzeniami pełnymi chęci zdobycia wiedzy i mądrości, kartkowali kolejne tematy podręczników od transmutacji i historii magii.
- Cześć, Suz - przywitał mnie George nie odrywając się od zaklęć.
- Hej - odparłam, utkwiwszy wzrok w okładce jakiejś książki.
- Chcesz się pouczyć? - spytał nagle Jordan, zdejmując nogi z kanapy i robiąc mi miejsce, lecz ja zaprzeczyłam głową.
- Uwaga, przechodzę! - usłyszałam głos Angeliny, a gdy spojrzałam w stronę jego źródła, dostrzegłam jedynie dłonie dziewczyny utrzymujące z trudem przybory naukowe.
- Może ci pomóc? - spytałam, uważnie przyglądając się stercie niebezpiecznie kołyszących się książek w objęciach mojej współlokatorki.
- Nie dzięki. - odparła kładąc podręczniki na stoliku, pod których ciężarem jego nogi nieznacznie się ugięły.
Wydałam cichy jęk i z niesmakiem chwyciłam okładkę eliksirów, pokazując język, by wyrazić swoją dezaprobatę co do tego przedmiotu. Przekartkowałam parę razy podręcznik, a uznając, że poszczególne tematy zapadły mi już wcześniej w pamięci, odłożyłam go, dzięki czemu stół przechylił się jeszcze bardziej.
- Mówiłam, uczyć się z lekcji na lekcję. - wtrąciła Angelina, na co ja posłałam jej zdziwione spojrzenie pomieszane z drwiną.
- Kto to mówi... - odparłam z politowaniem, a następnie zwróciłam się już do całej grupki przyjaciół. - Jak wypadniecie z tego transu wyślijcie mi sowę lub coś w tym guście, okey? - A nie otrzymując odpowiedzi, poprawiłam torbę na ramieniu i uśmiechając się pod nosem poszłam do pokoju.
Wchodząc do dormitorium obiła mi się pewna nieprawidłowość, która bardzo mnie zirytowała. Pomieszczenie wyglądało jak pierwszego dnia, kiedy przyjechałam do Hogwartu: bez śladów różnorakich substancji na ścianach, licznych książek porozwalanych na półkach lub walających się bezwładnie po podłodze kartek. Było za czysto.
Położyłam torbę na krześle obok biurka i wyjęłam z niej delikatnie pojemną fiolkę. Przyjrzałam się uważnie płynowi w środku i mogłam śmiało stwierdzić, że zmienił się jego kolor. Przypominał teraz zgniłozieloną murawę boiska lub krawaty ślizgonów.
- Nie możesz leżeć na wierzchu - powiedziałam do siebie.
Otworzyłam swój masywny kufer, w którym większość moich rzeczy była już starannie poskładana i poukładana. Westchnęłam zrezygnowana i robiąc miejsce pomiędzy skarpetami, wepchnęłam tam butelkę. Po upewnieniu się, że eliksir nie jest zauważalny zatrzasnęłam wieko i położyłam się na łóżku, zrzucając uprzednio Pokrzywa, kota Angeliny, jak zwykłam go nazywać, ponieważ Nieśmiałek nie pasował do tego diabła tasmańskiego.
Sporządzony eliksir należy wypić pierwszego dnia po wystąpieniu pełni, poprzedzając słowami: Animato, Animanu, Animate, Animagus. Po ukończeniu tego kroku należy rozpocząć przygotowania fizyczne organizmu. Maścią Usticową należy smarować kark każdego wieczora, zaczynając od drugiego dnia po zażyciu eliksiru.
- Maść Usticowa? - spytałam samą siebie. - Co to może... być?
Standardowo odłożyłam książkę pod łóżko. Usadowiłam się ponownie w gąszczu poduszek i zaczęłam lustrować wszystko wzrokiem. Postanowiłam nakierować myśli na temat, który teoretycznie powinien mnie interesować - jutro miały odbyć się tak długo przez wszystkich wyczekiwane egzaminy.
Od przeszło tygodnia wraz z bliźniakami spędzałam każdą wolną chwilę w bibliotece na zakuwaniu ksiąg, o których tematyce nikt nie miał bladego pojęcia.
Ucząc się do egzaminów zostaliśmy zdrajcami swojej własnej zasady o nieuczeniu się i... i potem pogrążyłam się w myślach głęboko, niczym w oceanie i zasnęłam.
...
Nazajutrz obudził mnie cichy pomruk. Otworzyłam leniwie prawe oko, a kiedy sierść Pokrzywa wypełniła moje całe pole widzenia zerwałam się z łóżka jak poparzona.
- Angelina, bierz stąd tego głupiego sierściucha. - krzyknęłam, budząc tym samym wszystkich gryfonów.
- Chodź, Nieśmiałku. Suz jest dla ciebie niedobra, prawda? - mówiła Angelina tuląc tego sierściucha w ramionach.
- To chyba jakiś żart, gdzie jest ukryta Rita Skeeter? - wspomniałam główną dziennikarkę Proroka Codziennego, żaląc się samej sobie. Pokrzywa posłał mi jedynie głupie spojrzenie, do którego zdolny był tylko taki kocur jak on.
Wydałam z siebie jeszcze krótki dźwięk irytacji, a następnie szybko się ogarniając, wraz z przyjaciółką poszłyśmy na śniadanie.
Jak zawsze zastałyśmy przy stoliku uśmiechniętych chłopaków, których głośne śmiechy słyszała cała sala. Przysiadłyśmy się do nich niepostrzeżenie, starając się nie popsuć Fredowi monologu na temat tutejszego dżemu.
Kilka minut później całe pomieszczenie wypełniło się wesołym gwarem i urywkami uczniowskich rozmów. Pomimo dnia egzaminacyjnego większość osób wydawała się opanowana, chociaż możliwe, że były to tylko i wyłącznie pozory.
W pewnym momencie trwania posiłku, gdzieś pomiędzy moim drugim, a trzecim naleśnikiem, Dumbledore podniósł się z krzesła i podszedł do mównicy otoczonej przez liczne świece, których knoty już dawno zostały osamotnione przez stopniały wosk.
- Czas rozpocząć egzaminy. - rozpoczął, a na jego słowa większość uczniów upuścił entuzjazm. - Zapraszam wszystkich pierwszorocznych za profesor McGonagal. - ogłosił.
Zgodnie z instrukcją dyrektora ruszyliśmy zwartym krokiem za profesorką. Zostawiliśmy pozostałych uczniów w sali i teraz przemierzaliśmy kolejne labirynty hogwardzkich korytarzy. Jej, jak zawsze szybkie, tempo było dla nas problematyczne i tym razem. Kiedy zdawało się, że idziemy w nieskończoność, minęliśmy obraz starego Thomasa Veterisa, a wtedy znaleźliśmy się w sali do transmutacji.
Zajęłam miejsce w rzędzie od okna, mając możliwość spoglądania na błonia w czasie pisania. Chwilę później McGonagal zamachnęła się różdżką, a przed nami pojawiły się obszerne arkusze egzaminacyjne.
- W tym roku forma testów została odrobinę zmieniona. - wyjaśniła. - Życzę powodzenia. - posłała nam blady uśmiech, a następnie usiadła.
Przejrzałam wstępnie sprawdzian. Wszystkie przedmioty zostały w nim zawarte - "super".
Pierwsze pytanie: Zaklęcie służące do podnoszenia przedmiotów to...
Drugie pytanie: W którym roku wybuchło III powstanie goblinów: A) 465 B) 564 C) 162
Trzecie pytanie: Do właściwości maści pokrzywowej (inaczej Usticowej) należy...
I jeszcze kilkadziesiąt pytań...
Odłożyłam pergamin na róg ławki i utkwiłam wzrok w Zakazanym Lesie, gdy nagle mnie olśniło. Z impetem złapałam za kartkę, jakby od jej dostania zależało całe moje życie i przeczytałam jeszcze raz: maści pokrzywowej, inaczej Usticowej...
- Maść pokrzywowa. - szepnęłam uradowana.
- Koniec czasu. - zarządziła profesorka i wszystkie pergaminy znalazły się równo ułożone na biurku nauczycielki. - Jesteście wolni. - dodała z uśmiechem.
Nie czekając na większą zachętę wybiegliśmy z klasy, jakby z obawy, że nie zostaniemy z niej wypuszczeni.
- Jak wam poszło? - zagaił wesoło George.
- W miarę. - odparliśmy jednomyślnie, a następnie utkwiliśmy we własnych myślach.
"Maść pokrzywowa. Jeżeli Remus nie zrobił generalnych porządków w mieszkaniu, to być może jest jeszcze w tej szufladzie w kuchni". - Przeszło mi przez głowę.
Wtem z zamyślenia wybudził mnie głośny trzask, brzmiący niczym talerze w orkiestrze perkusyjnej. Korytarz spowił niezwykle przenikliwy śmiech, którego właścicielem mógł być tylko jeden duch.
W naszym kierunku, jak zawsze z chytrym uśmiechem na twarzy i złośliwymi ognikami w oczach, zmierzał Irytek - szkolny poltergeist, dla którego zasady liczyły się w życiu tak samo jak rzodkiewka dla lamparta.
- Witam, moich gryfonów. - zawołał wrednie, wykrzywiając usta w uśmiech i robiąc imponujący obrót w powietrzu.
- Chyba w snach. - odparła Angelina, a wtem na korytarzu zabrzmiały czyjeś kroki.
Poltergeist posłał woźnemu zdegustowane spojrzenie i pokiwał palcem w sposób bardzo denerwujący, w skutek, którego Filch zrobił się czerwony niczym dojrzały pomidor.
- Irytek! - wydarł się w niebogłosy, goniąc ducha z wysoko uniesioną miotłą. - Jak cię dorwę... - odgrażał się i nim spostrzegliśmy obydwaj zniknęli za zakrętem, gonieni przez głośne echa ich ostrej wymiany zdań.
- Nawet nie zdążyłem się przywitać. - pożalił się George i ze śmiechem ruszyliśmy na dwór.
...
Słońce tego dnia świeciło wyjątkowo mocno, ale na szczęście pobliskie drzewa dawały ukajający cień. Tego dnia szkolne łąki przyciągały do siebie bardzo liczne grono hogwardzkiej społeczności i podczas, gdy my zajęliśmy naszą ulubioną brzozę, inni wylegiwali się na brzegu jeziora, nie wiedząc, że jego stały bywalec - kraken, ogląda ich z wielką ciekawością. Niektórzy zawodnicy Quidditcha z wielkim entuzjazmem rozmawiali o nadchodzących Mistrzostwach Świata, a taki na przykład Percy-prefekt starał się nonszalancko poderwać Penelopę Clearwater, chociaż wychodziło mu to przekomicznie przez jego wieczne machanie głową na prawo i lewo.
- Koniec roku szkolnego już za pasem. - powiedział nagle Fred.
- Czy ty coś proponujesz? - spytałam, z niechęcią odrywając wzrok od zalotów Percy'ego.
- Trzeba zostać zapamiętanym. - wstał i uniósł pięść ku niebu, co wyglądało jakby się na kimś odgrażał.
Przewróciłam oczami i znów położyłam się na trawie, kiedy w oczy rzuciła mi się pewna bardzo irytująca mnie postać. Zmrużyłam oczy, żeby pokazać jak bardzo jej nienawidzę, jednak ona, podobnie do pani Pompfrey, nie potrafiła patrzeć plecami.
Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę, co zdecydowanie dostrzegli bliźniacy.
- Co robisz? - spytali, kładąc się obok mnie.
Wskazałam głową na Olivię Yeaxley, która wraz ze swymi "psiapsiółkami" chichotała ze wszystkiego wokół. Chłopcom najwyraźniej bardzo spodobał się ten pomysł, a ja nie widząc żadnych przeciwskazań zamachnęłam się różdżką i szepnęłam: Aquamenti.
W tej samej chwili na dziewczynę spadła ogromna kula wodna, rozbryzgująca się na wszystko wkoło. Incydent ten z pewnością nie obił się tylko echem wśród bywalców błoni. Na widok dziewczyny większość osób wybuchła gromkim śmiechem, w tym także i nasza piątka, lecz Olivia nie przejęła się tym zbytnio i wstając, zaczęła lustrować błonia w poszukiwaniu napastnika. Utkwiła wzrok we mnie i bliźniakach - chyba przez nasz niezwykle donośny śmiech. Jej oczy zamieniły się w milimetrowe szparki i z mordem ruszyła w naszym kierunku.
Kiedy ona zmierzała w naszą stronę, my tarzaliśmy się ze śmiechu, co zdecydowanie tylko ją wzburzyło. Usłyszeliśmy głośne kaszlnięcie i podnieśliśmy wzrok na wkurzoną dziewczynę.
- Witaj, Olivio. Czego potrzebujesz? - spytał z drwiną Fred.
- Czy wasza trójka nie ma niczego lepszego do roboty? - odparła z jadem. - Jesteście aż tak głupi, że nie możecie zając się czymś pożytecznym.
- Yeaxley, Yeaxley, Yeaxley. - powiedział George, którego nie zraził ton ślizgonki i wstał. - Akurat ty nie jesteś najlepszą osobą do komentowania głupoty. - dodał. - Rozumiem, że się na tym znasz, lecz czasem trzymaj język po prostu za zębami. To proste, spójrz.
Chłopak zrobił zeza i szczelnie zamknął usta udając, że się dusi. Olivia zrobiła obrażoną minę, jak gdyby nigdy wcześniej nie usłyszała obelgi i już miała to jakoś skomentować, kiedy George wtrącił:
- Wiemy, że to trudna sztuka, ale jak się przyłożysz, może ci się udać. Tak więc, powodzenia. - dokończył, a następnie wstał, poklepał ją po ramieniu i parskając śmiechem na wyraz jej twarzy i skinął na nas byśmy się ruszyli. Wymieniłam spojrzenie z Angeliną i Jordanem, którzy nie specjalnie brali udział w wydarzeniach, a kiedy zrozumiałam, że oni jeszcze zostaną, ruszyłam wraz z Fredem za Georgem. Chłopak szedł szybkim krokiem odprowadzany do zamku oczami pełnymi podziwu, a ja wraz z Fredem uśmiechałam się pod nosem na ich zszokowane miny.
Wpadliśmy do zamku, przybijając sobie piątki.
- Może się czegoś nauczy. - powiedział Fred.
- Nie bądź śmieszny, ona? - odparłam, opierając się o ścianę.
Na moje słowa chłopcy wzruszyli jedynie ramionami i znów się zaśmialiśmy.
...
Każdemu prawidłowo myślącemu czarodziejowi zdawało by się pewnie, że skoro egzaminy mieliśmy już za sobą, a materiał został zrealizowany to należy nam się chwila odpoczynku. Nic bardziej mylnego, ponieważ nasi wyrozumiali nauczyciele, dla których miłosierdzie znane jest tylko i wyłącznie pod słownikową definicją, dzień po testach sprawdzających zachowywali się tak, jakbyśmy ich nie pisali i dalej kontynuowali wykładanie swych jakże interesujących nas przedmiotów, zwłaszcza, że na dworze ukrop lał się z nieba, a rtęć w termometrach już dawno była w gazowym stanie skupienia.
Przebywaliśmy właśnie na zajęciach z Obrony Przed Czarną Magią, gdzie nasze uszy były raczone kolejnym interesującym wykładem, jednakże nie przez profesor Montgomery. Nasza kochana, przeurocza i lubiana profesorka miała niewielki wypadeczek na szkolnych "ruchomych" schodach, czym potwierdziła swoją głupotę.
Zdarzyło się to po pewnej kolacji: profesor Montgomery w towarzystwie nauczycielki astronomii, której jeszcze nie mieliśmy przyjemności poznać, urządziła sobie spacer po wspomnianym wcześniej elemencie budynku i z zawziętością prawiła biednej Aurorze Sinistrze o cudownym zastosowaniu zaklęcia Drętwoty na bezbronnych krowach należących do mugoli. Biedaczka tak się zagadała, że umknął jej drobiazg w zmieniającym się co i rusz ukształtowaniu terenu, a kiedy się już zorientowała było za późno i z łoskotem poszybowała w nieznane łamiąc sobie kilka żeber, nabawiając się jeszcze większych omamów niż miała i dostając wstrząsu mózgu.
A co do lekcji z Severusem Snape'em, to była lepsza niż się spodziewaliśmy. Nareszcie mieliśmy cień szansy na wykazanie się i przećwiczeniu praktyki, gdyż patrząc na teorię byliśmy mistrzami. Sposób w jaki pani Montgomery nauczała naszą grupę był porównywalny do osadzenia nas w roli średniowiecznych mnichów w kożuchach przepisujących księgi, ponieważ jeszcze nie wynaleziono druku, a ktoś musiał to robić!
- W porównaniu do Montgomery jest niezły, chyba w swoim żywiole. - stwierdził George, stukając mnie piórem w szyję.
- Potwierdzam, ale...
I w tej samej chwili usłyszałam nad sobą głośne chrząknięcie.
- Czy panna Lupin chciałaby się z nami podzielić tą złotą myślą. - zażądał.
Ze strachem spojrzałam w czarne oczy profesora, z których kompletnie nie dało się wyczytać nic. Z klasy dobiegły do mnie ciche szepty i śmiechy ze strony ślizgonów, lecz nie chcąc dać nauczycielowi satysfakcji, odparłam:
- Niekoniecznie, panie profesorze. - "Ach, ta odwaga wobec nauczyciela".
- Nalegam jednak by...
- Rozmawialiśmy z Suzanne o tym, że nadaje się pan do nauczania Obrony. - doszedł do mnie pewny głos Georga, a kiedy spojrzałam w jego stronę, chłopak posłał mi uśmiech, wstał z krzesła, tym samym sięgając profesorowi do ramion i kontynuował:
- Jestem pewny, że ma pan wielkie doświadczenie, ponieważ opowiada pan w taki sposób jakby... Pewnie lata praktyki?
- Dość! - uciął profesor i rozejrzał się po klasie. - Minus 5 punktów dla Gryffindoru. Koniec lekcji. - oznajmił i zniknął za drzwiami.
Na słowa nauczyciela większość uczniów momentalnie opuściła klasę, zostaliśmy w niej tylko ja z Georgem.
- Dziękuję ci... - powiedziałam z wdzięcznością.
- Po to są przyjaciele. - odparł z uśmiechem i razem wyszliśmy z sali z myślą, że należało by poszukać zbiegłą trójkę.
...
- Cześć wam. - przywitaliśmy się dziarsko, kiedy po długich poszukiwaniach wpadliśmy na pomysł użycia Mapy Huncwotów i namierzenia Freda, Jordana i Angeliny w bibliotece.
Przywitali nas niemym "hej", a my z racji braku innych opcji na spędzenie czasu, przyłączyliśmy się do czytania książek. Szybko jednak to pozorne zainteresowanie magiczną literaturą okazało się iluzją, ponieważ Fred bazgrał wszystkie możliwe sposoby na wysadzenie ślizgońskich lochów w zeszycie podłożonym na jakimś obszernym tomie. Jordan z kolei opierał się o pionowo położoną księgę i lustrował dokładnie pobliską lampę, która co parę chwil migotała irytująco. Angelina, którą jako jedyną można było posądzić o chęć zdobycia wiedzy, czytała magazyn młodej czarownicy, kamuflujący się pod opasłą książkę z runami. Ja i George staraliśmy się jedynie nadążyć nad przenośnymi znaczeniami nauki naszych przyjaciół. Podsumowując nasza piątka wyglądała niezwykle kujonowato z boku, a całe pierwsze wrażenie mijało niczym balonik trafiony gwoździem.
W pewnym momencie Jordan podskoczył na krześle, jakby go ugryzł wampir, a następnie zerwał się z siedzenia i pobiegł do jakiegoś działu obok. Po chwili wrócił z dumnym wyrazem twarzy taszcząc w dłoniach ogromną książkę o interesującym tytule: "Zaklęcia".
Położył księgę na stole, czemu towarzyszyło ciche skrzypnięcie, a następnie znowu usadowił się wygodnie i zaczął kartkować poszczególne rozdziały. Studiował każdą napotkaną literkę z wielką uwagą, a kiedy znaki łączyły się w wyrazy, a te z kolei w zdania robił bardzo zaskoczoną minę. Nagle potrząsnął dynamicznie głową, chyba orientując się, że nie znalazł tego czego szukał, więc kolejny raz przewrócił ze sto stron do przodu. Tym razem pogratulował sobie mądrości, a jego palec zaczął śledzić kolejno napotkane wytłuszczone wyrazy.
Zatrzymał się w pewnym momencie i zagłębił się w treść paragrafu, najwyraźniej nie orientując się, że od dłuższego czasu wraz z Georgem śledziłam każdy jego ruch.
- Suzanne, George - szepnął, wskazując na nas ręką i zdając sobie sprawą, że gapiliśmy się na niego jak cielęta w malowane wrota.
- O co chodzi? - spytaliśmy wyraźnie zaintrygowani i lekko speszeni.

Chłopak wskazał jedynie na pogrubiony tekst i utkwił w nas spojrzenie.
Permuto Musate - zaklęcie podchodzące pod pewien rodzaj transmutacji, sprawiające, że wybrane przez nas przedmioty zamieniają się w gryzonia. Efekt ten trwa najwyżej kilka sekund (zanim ofiara zorientuje się o wykonaniu czaru) a następnie przybiera pierwotną formę. Skutki zaklęcia urzeczywistniają się do piętnastu minut po rzuceniu zaklęcia. Finalnym efektem jest trwała zamiana danego przedmiotu w gryzonia. Ewentualnie czar można przerwać zaklęciem: Reditum.
 Posłałam chłopakowi zdziwione spojrzenie.
- Ciekawe. - podsumowałam. - Czy masz jakąś ciekawą okazję na wypróbowanie?
- Na wykonie. - sprostował z cwaniackim uśmiechem, a wtedy Fred zaprzestał swych psychopatycznych knowań pięciolatka.
- Coś mnie ominęło? - rzucił ospałym tonem.
- Później - zignorował prośbę brata George.
- Na ceremonii zakończenia roku. - wyjaśnił Jordan, a wtedy uśmiechnęliśmy się jeszcze szerzej.
- Wyjaśnijcie mi. - marudził nadal Fred, a na jego słowa podsunęłam mu pod nos książkę z zaklęciem. - Wchodzę w to.
- Nawet nie wiesz co planujemy, ba... My tego nie wiemy. - sprostowałam.
- I co? - odparł beztrosko, kładąc nogi na stoliku. Nie zdążyliśmy odpowiedzieć chłopakowi na to pytanie, ponieważ w tej samej chwili pani Bloop dziwnym trafem opuściła swoje odwieczne stanowisko i z wściekłością ruszyła na niego, dzięki czemu musieliśmy szybko ewakuować się z pomieszczenia.
...
Zanim jednak nadszedł tak długo wyczekiwany przez nas dzień zakończenia szkoły oraz oczywiście dowcipu, McGonagal na transmutacji zagadnęła nas podstępnie na temat egzaminów końcowych i wynikach. Zdradziła, że napisaliśmy w porządku, ale niektórych stać na więcej i posyłając mi groźne spojrzenie znów zaczęła kontynuować lekcję.
Kiedy zabrzmiał dzwonek wraz z przyjaciółmi wyszłam z klasy, a przez nogi jak z waty musiałam być lekko przytrzymywana przez bliźniaków.
- Widzieliście jej minę, kiedy mówiła, że ktoś zawalił? Mówiła to o mnie! - histeryzowałam na obiedzie.
- Nie widzieliśmy, ponieważ ona nic takiego nie mówiła. - tłumaczyła mi Angelina.
- Ale to nie zmienia faktu, że zawiodła się na mnie. - brnęłam dalej.
- Nie pierwszy raz, nie ostatni. - pocieszył Jordan, a wtedy Angelina zmroziła go spojrzeniem.
- A tam nie słuchaj tej dwójki. - wtrącił się Fred. - Mieliśmy podobne odpowiedzi, tak? ...Właśnie, więc jakby co, to nie zawaliłaś sama.
Mimowolnie uśmiechnęłam się na uwagę chłopaka, a następnie bliźniacy starali się przywrócić mi dobry humor. Właśnie George zaczął robić kulki ziemniaczane, by rozpocząć dziki szturm na bliźniaka, który źle wyraził się o jakimś czarodzieju z kart, kiedy z korytarza prowadzącego do Wielkiej Sali dało usłyszeć jakieś pohukiwania i dźwięk odpychających się od powietrza skrzydeł.
Spojrzeliśmy w tamtą stronę, a wtedy do sali wleciały roje sów, które planowały najwyraźniej to natarcie od dawna. Ptaki także kręciły głowami w każdą stronę, by namierzyć swego właściciela. Chwilę później Rufus najwyraźniej spostrzegł mnie, ponieważ zaczął kierować się w moją stronę. Już chciał wylądować, kiedy jakaś barbarzyńska sowa z podrobionymi papierami na latanie dosłownie go potrąciła i razem wpadli do czekoladowego budyniu.
- Rufus! - powiedziałam imię sowy, kiedy bliźniacy zawołali: Errol.
Wymieniliśmy się zdziwionymi spojrzeniami, podczas, gdy nasze pocztdonosicielki starały się otrzepać z jedzenia.
- Ten pirat drogowy jest wasz? - spytałam, dokładnie lustrując Errola, który niezdarnie zaczął człapać do chłopaków, co parę kroków niebezpiecznie się przechylając.
- Niestety - odparli łapiąc swoją sowę i odczepiając od jej nóżki koperty. Nagle zamarli.
- Co się stało? - rzuciłam, na co wskazali na bordową pieczęć znajdującą się na środku przesyłki. - Powiedzcie, że są to dokumenty na eksmisje ze szkoły...
- Nie wyrzucili by całej szkoły. - odparli wskazując na pozostałych uczniów.
Machnęłam do Rufusa ręką, żeby podszedł. Odpięłam kopertę i podając mu krakersa, utkwiłam wzrok w przedmiocie. "Mówi się trudno" - przeszło mi przez głowę. Nie zważając już na inne czynniki zewnętrzne otworzyłam list i rozwinęłam.

Suzanne Rose Lupin otrzymała następujące stopnie

z końcowych egzaminów podsumowujących I rok

w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie:

Skala ocen:
- Pozytywne
                Wybitny [W]
                Powyżej Oczekiwań [P]
                Zadowalający [Z]
- Negatywne
                Nędzny [N]
                Okropny [O]
                Troll [T]

Obrona Przed Czarną Magią:         [P]

Zaklęcia:                                             [W]

Transmutacja:                                  [W]

Eliksiry:                                               [P]

Zielarstwo:                                        [Z]

Historia Magii:                                 [Z]
Zatwierdził zastępca dyrektora Hogwartu

Minerva McGonagal

Minerva McGonagal


Po kilkukrotnym przeczytaniu otrzymanych ocen mogłam w zupełności stwierdzić, że nie rozumiem tego przedziwnego gatunku nauczycieli - nawet jak dobrze zrobisz, to w ich oczach i tak zawaliłeś.
Przeniosłam wzrok na bliźniaków, którzy nadal bardzo subtelnie wymieniali się wynikami. Po ich minach nie mogłam niczego wyczytać, więc biorąc głęboki wdech, przybliżyłam się do nich, na co oni momentalnie schowali kartki.
- Przecież wiem, że i tak mi powiecie. - Uśmiechnęłam się cwanie.
Chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a następnie podali mi swoje kartki. Zapoznałam się z ich treścią, a następnie oddałam.
- Nawet nie macie co liczyć na wyrzucenie. - powiedziałam. - Gratuluję dwóch wybitnych. - dodałam po chwili i wymieniłam z chłopakami uścisk podziwu, który od pewnego czasu był wyrazem naszej genialności.
- A ty? - zauważyli z wyrzutem. Niechętnie podałam kartkę i teraz to ja patrzyłam na nich jak starannie oglądają pergamin. Także odłożyli go na stół i pokiwali z uznaniem głowami:
- Też nie cierpimy Historii Magii. - podsumowali, na co parsknęłam śmiechem.
...
Końcowo zawsze występuje ogromne zamieszanie. Uczniowie zamieszkujący Wieżę Gryffindoru latali po całej jej powierzchni wykrzykując co i róż: "Czy ktoś widział moje spodnie" albo "Gdzie jesteś, Nufcio". Jako świadek tego wydarzenia, wszystko wydawało się być dla mnie zabawne, jednakże, kiedy samą mnie dotknął problem bawienia się w pirata poszukującego garnka ze złotem, a w tym wypadku książki, cały komizm, jak dla mnie, zniknął.
Ogólna krzątanina była także źródłem niektórych sporów o zgubione sznurówki czy wysuwania teorii spiskowych. Tak więc ogólny rozgardiasz był zjawiskiem bardzo nieprzyjemnym, w którym jak na złość czas płynął z zawrotną szybkością.
Podczas swojej krzątaniny po pokoju, gratulowałam sobie posłuchania się Angeliny, która kazała mi spakowanie kufra dwa tygodnie przed zakończeniem.
- To co, chyba mamy wszystko? - spytała dziewczyna.
Jeszcze raz ogarnęłam wzrokiem pokój i wzruszyłam ramionami.
- Jakby co, wrócimy tu za dwa miesiące. - uspokoiłam i wyszłyśmy z pomieszczenia, taszcząc za sobą ciężkie kufry, których waga podniosła się chyba dwukrotnie.
Kiedy przeciągnęłam moją walizeczkę przez cały korytarz, moją przeszkodą do sukcesu stały się schody.
- O! Czekaj Suzanne, pomogę ci. - zaoferował się Charlie z racji, że był prefektem naczelnym i mógł wchodzić do żeńskiego dormitorium.
- Nie trzeba. - Machnęłam niedbale ręką i, żeby udowodnić chłopakowi swoją rację, ustawiłam kufer na granicy schodów i pchnęłam do przodu.
Następnie wszystko rozegrało się dość szybko, jak partia magicznych szachów pomiędzy wykwalifikowanymi graczami. Kufer zaczął ociężale osuwać się ze stopni, robiąc przy każdym ruchu okropny, aczkolwiek widowiskowy, hałas. Osoby zebrane w Pokoju Wspólnym zaczęły się wpatrywać w ten genialny czyn i kiedy zdawało by się, że walizka uderzy jak grom z jasnego nieba w podłogę i, nie daj Odysie, zrobi w niej dziurę, zamachnęłam się szybko różdżką, dzięki czemu ustawiła się ospale przy innych pakunkach gryfonów.
- Suzanne, na litość. - odezwał się Charlie, który nie do końca ogarnął sytuację. - Idźcie już lepiej na śniadanie. - pogonił nas, kiedy chciałam swój czyn powtórzyć z kufrem Angeliny.
Jednak my, jako solidarne koleżanki, zamiast do Wielkiej Sali ruszyłyśmy do pokoju chłopaków. Stanęłyśmy pod drzwiami z imionami naszych przyjaciół i na trzy weszłyśmy do pomieszczenia robiąc wielkie: "Co!".
Jak się szczęśliwie okazało, chłopcy nie do końca orientowali się w obsłudze budzika, a czas dla nich był zjawiskiem względnym. Westchnęłam z irytacją, a następnie podeszłam do okna i ostentacyjnie rozsunęłam firanki w oknie, wpuszczając tym samym do pomieszczenia odrobinę słońca.
- Khem, khem... - chrząknęłam. - Wstawajcie! Chyba, że marzą wam się wakacje u boku Filcha.
- Cicho bądź. - bąknął George i przewrócił się na drugi bok.
Przewróciłam oczami i podeszłam do łóżka chłopaka, a następnie szybkim ruchem zrzuciłam z niego kołdrę.
- Ej! - zawołał oskarżycielsko.
- Nie ma "ej". - odparłam. - Spójrz na to pomieszczenie. Jeżeli się ogarniecie w pół godziny... będzie cud.
- Wcale, nie. - odparł spokojnie i poszedł do łazienki, by po chwili wrócić ubranym ze szczoteczką w zębach. - Patrz uważnie. - rzucił i złapał za różdżkę mówiąc: "Sarcina Accipere".
Na słowa chłopaka przedmioty w pokoju zaczęły zmieniać swoje położenie, aż wszystkie trzy kufry zapełniły się w całości i nie było śladów jakiejkolwiek użytkowości, a przynajmniej śladów zamieszkania tego pomieszczenia przez trzy prosiaki.
- Nie tylko ty potrafisz czarować. - Wyszczerzył zęby i powrócił do szorowania ich.
- A co z tymi królewiczami? - spytała Angelina, lecz George posłał jej jedynie drwiący uśmiech.
- Jak nie chcesz, to ja bardzo chętnie... - powiedziałam wyciągając różdżkę, lecz dziewczyna momentalnie się zreflektowała i wymierzając patykiem w śpiących chłopców zawołała: "Aquamenti".
W tej samej chwili potok wody spłynął po ich twarzach, a Jordan tak przestraszył się tym wydarzeniem, ze spadł z materaca.
- Wstajemy... - przywitała ich Angelina.
Fred, choć niechętnie, zwlókł się z łóżka i pomaszerował do łazienki. Siedział tam chyba ze dwadzieścia minut, a kiedy wyszedł zorientował się, że czekamy już tylko na niego, bo Lee okazał się być kreatywnym i przebrał się pod łóżkiem, a twarz przemył sobie wodą z butelki.
Z chłopakami zniesienie kufrów nie było już tak zabawne. Z racji, że byli od nas trochę silniejsi, zejście z pudłami ze schodów było dla nich pestką, a dodatkową energią dla tej czynności, był z pewnością wzrok mój i Angeliny, który złudnie przypominał ten, jakbyśmy zobaczyły samego Merlina.
...
Kiedy wtargnęliśmy do Wielkiej Sali od razu rzucił się nam w oczy szkarłatny zielony kolor. Cała sala została przystrojona w barwy Slytherina, a węże dosłownie wyłaziły zewsząd. Usiedliśmy przy stole z kwaśnymi minami z myślą, że tylko i wyłącznie dowcip może nam osłodzić myśli.
- Wszyscy - powiedziałam, kiedy spostrzegłam wchodzących do pomieszczenia prefektów naczelnych poszczególnych domów, którzy byli dowodem na zebranie się wszystkich uczniów w sali.
- Zaczekaj chwilę. - rzucił Fred, dokładnie lustrując grono pedagogiczne. - Teraz.
Różdżka, obrót, machnięcie, trach i "Permuto Musate". Kiwnęłam głową i znów schowałam przedmiot do kieszeni. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i upewniając się, że zrobiłam to w miarę niepostrzeżenie, powróciłam do słuchania przemówienia Dumbledore 'a, które trwało już od dłuższego czasu.
- Ten rok szkolny był dla nas wszystkich nowym zbiorem obfitującym w doświadczenie i przygody. Wyniki egzaminów także w większości wypadły bardzo pomyślnie i gratuluję wszystkim uczniom i każdemu z osobna, że daliście radę i nie poddawaliście się w nawet największych przeciwnościach życiowych. - Dyrektor zrobił krótką przerwę, by pozbierać myśli, a w czasie tej przerwy świąteczna tiara Wooda zamieniła się w czarnego szczura, lecz zanim chłopak sięgnął do głowy, na jego włosach znów spoczywało nakrycie.
- Mam zaszczyt także obwieścić, że Puchar Domów zdobywają, już piąty raz z rzędu, Ślizgoni. Gratuluję. - poinformował Dyrektor, lecz informacja ta nie spotkała się z wielkim uznaniem.
Kiedy prefekci Slytherinu poszli odebrać od dyrektora puchar, kolejne tiary rozpoczęły transmutację w gryzonie. Efekt ten trwał jednak na tyle krótko, by tylko nieliczne osoby orientowały się o występowaniu tego zjawiska, w tym także i Snape, którego szyja wydłużała się z każdym kolejnym skutkiem zaklęcia.
W miarę jak ślizgońscy prefekci zbliżali się do dyrektora, epidemia gryzoni rosła w siłę i coraz więcej tiar dało się przyłapać na magicznych właściwościach. Ku naszej ogromnej radości, tiara Olivii Yeaxley zamieniła się w tłustego królika, którego niezdarne kształty sprowadziły go na stół ślizgonów.
- Aaa, królik. - usłyszałam nagle, lecz kiedy osoby zainteresowane przywidzeniem dziewczyny spojrzały w tamtą stronę, zobaczyły jedynie tiarę. Nasza piątka parsknęła cichym śmiechem i w tym samym momencie moja tiara, która była i tak ledwo nasunięta na moja głowę, przemieniła się w uroczą białą myszkę.
- Ale super. - zawołała jakaś dziewczyna ze stołu obok, a w tej samej chwili mysz wróciła do poprzedniej postaci.
- Moje gratulacje. - powiedział nagle Dumbledore do przybyłych prefektów, a kiedy chciał uścisnąć im rękę, jego nakrycie głowy zamieniło się w świnkę morską. - A cóż to? - spytał i zdjął z głowy tłustego gryzonia.
Teraz już wszystkie tiary zamieniły się w gryzonie, a te w ramach odwetu rozpoczęły wspólną ucieczkę. W sali wybuchło wielkie poruszenie, a kilka osób zaczęło wrzeszczeć, jakby te myszki były zbiegami z Azkabanu. Wielki harmider i poryw emocji na szczęście nie poniósł nauczycieli, którzy rozpoczęli akcję ewakuacyjną.
- Pomóc im? - spytałam Freda, którego śmiech wybijał się ponad przerażone jęki uczniów.
- Niech się jeszcze trochę pomęczą. - odparł.
W tej samej chwili Dumbledore skoncentrował się na wielkiej skali wydarzenia, a jego głos zabrzmiał w całym pomieszczeniu, wypełniając każdą wolną przestrzeń: "Reditum!".
Wtem po całej szerokości sali zaczęły biegać kapelusze, które stopniowo traciły na prędkości. 
- Bardzo dziękuję za ten pokaz adrenaliny. - oznajmił dyrektor. - zapraszam na ucztę. - I w tej samej chwili stoły wypełniły się jedzeniem, a zagubione tiary znów zostały usadowione na głowach uczniów.
- Wspaniała zabawa - powiedział Lee, któremu jak zwykle apetycik dopisywał.
- Z przytupem skończyliśmy I rok w Hogwarcie. - oznajmił Fred. - Spełniłem swój cel życiowy.
- Kawał pod koniec roku był twoim celem życiowym?
- Nie, Jordanie. Dotrwanie do kawału pod koniec roku był moim celem życiowym. - rozjaśnił.
- Ambitnie - poparłam.
- Jak zawsze. Stworzono mnie do wyższych celów. - rozmarzył się chłopak i dopiero wsadzenie łokcia w kartofle przywróciło go na ziemie.
George zaśmiał się z brata, a następnie przybrał wyraz twarzy, jakby o czymś zapomniał.
- Co robicie w wakacje?
Przez chwilę wraz z Lee i Angeliną zastanowiłam się nad odpowiedzią.
- Ja jadę do siostry. - oświadczył Jordan. - żeni się biedactwo i musi jej ktoś zepsuć światopogląd. - zaśmialiśmy się na wypowiedź chłopaka.
- Zostaję w domu. - Dziewczyna zamyśliła się przez chwilę. - Ale rodzice powiedzieli, że być może pojedziemy do Francji.
- A ty, Suz? - spytał z zaciekawieniem Fred z ustami pełnymi ziemniaków.
- Ja? Chyba podobnie do Angeliny... Zostanę w domu i... - Przed oczami stanął mi obraz Remusa w czasie przemiany i mojej nauki animagii. - Wymyśli się coś. - odparłam, starając się brzmieć beztrosko.
Bliźniacy przytaknęli, a wtedy dyrektor podniósł się z miejsca i znów zabrał głos:
- Liczę, ze brzuchy macie napełnione, a plany na wakacje wspaniałe. Zapraszam za gajowym Rubeusem Hagridem, który zaprowadzi was do pociągu.
Na słowa Dumbledore 'a w sali znów się zakotłowało i wszyscy uczniowie powoli opuszczali pomieszczenie w towarzystwie gwarnych rozmów. Nie mogłam jednak zaliczać się do tej grupy, ponieważ pomiędzy moimi myślami o wakacjach kotłowała się informacja o ponownym odebraniu mnie przez panią Julię i złym stanie Remusa.
***
Zapraszam do wyrażenia własnej opinii ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz