sobota, 20 maja 2017

Rozdział 16


Przyjaźń – według Arystotelesa, jedna z cnót, chociaż, w przeciwieństwie do cnót kardynalnych, nie jest ona cnotą normatywną
Definicja równie skomplikowana, co same zjawisko, które opisuje :)

***


Istnieją w naszym życiu pewne nazwy i frazy, które pomimo swojej niepozorności, wpływają bardzo na nasze zachowanie. Chociaż składają się jedynie z liter oddzielonych spacjami i przecinkami, układają się w naszym grafiku codziennym w pewną łamigłówkę, bez której możemy żyć, ale nie potrafimy o niej zapomnieć. Tylko słowa, a mają tak silne znaczenie i wpływają na nasze zachowanie tak mocno.

W moim życiu także występowała jedna z takich nurtujących nazw, której znaczenie było dla mnie białą kartką lub Tabula rasą, jak określiłby to profesor Cognet. Słowo, które pomimo tego, że usłyszałam je w swoim życiu może kilka razy, tak bardzo wbiło się w moją pamięć i stało się jednym z ukrytych puzzli układanki.
Nie stanowiło ono dla mnie zagadki bez powodu. Ilekroć rozmawiałam z kimś, kto wydawał się w to bardziej wtajemniczony, miałam wrażenie, że jest to niezwykle istotny fakt mojej historii, która także stanowiła dla mnie niewiadomą.
Wiedziałam co jest tu i teraz. Wiedziałam, że Snape nie odpuści mi żadnego wykroczenia, a Dumbledore będzie traktował z przymrużeniem oka moje poczynania. Nie mogłam jednak rozwikłać sprawy, będącej jakąś cząstką mojej przeszłości. Przeszłości, która była do mnie bardzo skrupulatnie zdystansowana.
"Huncwoci" - ten ośmioliterowy wyraz wplątywał mnie w coraz dłuższe wędrówki po moim umyśle, pełnym zamazanych wspomnień. Wiedziałam o nich bardzo niewiele, co można było przyrównać do zera. Słowo, określające czterech chłopaków, będących przyjaciółmi w latach szkolnych. Jednym z nich był Remus, mój brat, który, podobnie do Huncwotów, zachowywał w swojej osobie nutkę tajemniczości.
Ta intrygująca grupka chłopaków, uczęszczająca do Hogwartu w latach 70., była dla mnie nie wiadomą. Robili dowcipy i prowadzili życie jak każdy inny. Lecz skoro tak było, to dlaczego ich historia skrywała się pod wielką tajemnicą? Dlaczego czwórka nastolatków pełna życia, energii i pasji została nagle rozdzielona i nie utrzymuje już ze sobą kontaktu? Remus mówił, że działali oni jak trzej muszkieterowie: jeden za wszystkich, a wszyscy za jednego. Opanowali dla Remusa animagię, by towarzyszyć mu w księżycowej wędrówce, mieli plany na przyszłość i marzenia... a być może wojna wszystko zniszczyła.
Westchnęłam cicho, starając się przywołać z przeszłości choćby zarysy ich postaci. Wujkowie, którzy uczyli mnie Quidditcha... to byli oni. Ale jak się nazywali i co się z nimi stało? Czyżby zginęli. Czyżby byli żniwem śmiercionośnej wojny przeciwko... Sama wiem komu.
Wzdrygnęłam się na samą myśl o bestialstwie tego czarodzieja. Odepchnęłam straszne myśli, chociaż jedna cały czas kołatała w głowie.
"Remus miał plany na przyszłość i marzenia. Na jego liście z pewnością nigdy nie widniało opiekowanie się mną i moje wychowanie. Ale kto byłby w stanie przewidzieć, że... rodzice..."
Pociągnęłam nosem i zacisnęłam mocniej powieki, starając się odepchnąć łzy.
Nie wiedząc co innego mogę zrobić, bo spanie uznałam za niemożliwe przez kłębiące się myśli w mojej głowie, wstałam z łóżka, chwyciłam różdżkę i, rzucając ostatnie wrogie spojrzenie Paskudzie, który jak zwykle patrzył na mnie z niechęcią, wyszłam z dormitorium i skierowałam się do Pokoju Wspólnego.
Pokonałam schody prawie że jednym krokiem i ruszyłam do przejścia.
Pomieszczenie rysowało się w brunatnych barwach i tylko dogasające iskry ognia dawały jakieś poczucie bezpieczeństwa. Przyspieszyłam kroku w celu szybszego dotarcia do Pokoju Życzeń i, kiedy znajdowałam się na długość ręki od obrazu Grubej Damy, usłyszałam cichy skrzyp podłogi. Odwróciłam się momentalnie w tamtą stronę, ale napotkałam jedynie ciemność, powoli ogarniającą pomieszczenie.
- Jesteś tchórzem. - mruknęłam do siebie pod nosem i zniknęłam za obrazem.
- A gdzie się panienka wybiera? - Parpocia spojrzała na mnie groźnie.
- Nie mogę spać. - odparłam łamiącym głosem, który zawsze budził współczucie w kobiecie.
- To nie jest powód, by pałętać się w nocy po szkole. - Przewróciłam oczami, za co kobieta spiorunowała mnie wzrokiem. - Ostrzegam, że jeżeli zaraz nie wrócisz do pokoju to...
- To co mi pani zrobi? - rzuciłam, wykrzywiając usta w najbardziej ironiczny uśmiech, na jaki tylko było mnie stać.
- Pójdę do profesor McGonagall. - zagroziła.
- A czy inne obrazy będą chciały, byś je odwiedzała w środku nocy? - spytałam teatralnie.
- Ostrzegam cię młoda panno, że jeżeli... - Dalszej wypowiedzi nie usłyszałam, ponieważ po prostu odwróciłam się na pięcie i odeszłam.
Miałam na tyle beznadziejny humor, więc mogłam sobie na to pozwolić. Najwyżej później będę musiała ją przeprosić za swoje "karygodne" zachowanie.
Korytarze Hogwartu, podobnie jak nasz Pokój Wspólny, były pogrążone we śnie oraz nieskazitelnej ciszy i tylko moje kroki psuły całą tę harmonię. Za dźwiękiem moich działań kilka postaci z obrazów zwracało mi uwagę, że o tej porze można jedynie tylko spać. Nie słuchałam ich. Dalej szłam w zaparte przez plątaniny korytarzy, choć tak na prawdę od VII piętra dzieliło mnie już zaledwie kilka kroków. Zeszłam schodami jedną kondygnację i wreszcie dostałam się do celu.
Na korytarzu paliła się jedynie jedna pochodnia, której blask rozpraszał wstydliwy cień. Podeszłam do ściany i przeszłam wzdłuż niej trzy razy, wyobrażając sobie miejsce w jakim bym chciała teraz być. Chwilę później w murze pojawiły się mosiężne drzwi z szalenie wykręconą klamką. Pchnęłam je lekko i oto znów znajdowałam się w Pokoju Życzeń, by ćwiczyć animagię, która jak dotąd szła mi bardzo opornie.
Śnieg już dawno przykrył błonia szkolne, a mi co najwyżej udawało się dostać silnych bóli głowy od nadmiernego treningu. Irytujące, jak czasem nic nie idzie po twojej myśli. Choć musiałam przyznać, że i tak miałam już sporo szczęścia w tej sprawie.
- Może byś tak zaczęła ćwiczyć. - skarciłam siebie. To była jedna z wad mojego treningu. Zaczynałam gadać do siebie pojedyncze zdania, które dla osoby obserwującej mnie były oznaką rozdwojenia jaźni z mojej strony.
Wzięłam głęboki wdech i usiadłam na zimnej podłodze. W pomieszczeniu było słychać mój oddech oraz delikatny szum drzew z magicznymi właściwościami.
Zanurzyłam się w umysł. Wyobraziłam sobie las. Następnie pełnię i brata po przemianie. Tak bardzo nie przypominał siebie, był taki dziki i agresywny, jakby pozbył się człowieczeństwa. Jednak wiedziałam, że tam głęboko w jego piersi znajduje się Remus, który walczy... walczy i nie ma zamiaru się poddać.
Biegłam za bratem, podążałam za nim krok w krok, a każdy jego ruch stawał się moim ruchem. Las gęstniał i zaczynał przypominać Mroczą Puszczę z Hobbita, a ja zachowywałam nadzieję, że nie zaatakuje mnie zaraz jakiś walnięty elf.
Granica pomiędzy rzeczywistością, a fikcją zamazała się. Poczułam jak moje zmysły wyostrzyły się, a ciało zmieniło kształt. Czułam pod sobą każdą gałązkę, która była miażdżona przez moje łapy. Moja forma animaga nadal była niewidoczna, ale uczucie nie bycia sobą przeszywało mnie na wskroś. Instynkty chyba wzięły nade mną górę. Przyspieszyłam bieg i z zawrotną prędkością przemierzałam las, mając Remusa na ogonie. Czułam nieopisaną obojętność. Niby wolność wypełniała mnie całą, ale z tyłu głowy wciąż pozostawała myśl, że jestem człowiek.
Rozejrzałam się po gęstym lesie za Remusem. Zniknął mi z oczu, a wokół mnie rozległo się przeraźliwe wycie. Przekręciłam głowę w tamtą stronę i ujrzałam go. Remus wyglądał jak wilk, lekko zgarbiony i poruszający się na dwóch nogach. Jednak jego zachowanie zmieniło się od tego sprzed chwili.
- Remusie, wszystko będzie dobrze. - wydałam z siebie, lecz nie był to ludzki dźwięk.
Jego oczy przypatrywały mi się niezwykle uważnie. Po chwili Remus wyszczerzył zęby i zaczął się do mnie zbliżać. Mój oddech nagle przyspieszył, a ja zaczęłam się cofać, gdy nagle... Poczułam jak brat podbiega do mnie i obwąchuje mnie uważnie. Uspokoiłam się, przecież jestem w animagicznej postaci. Nie jest dla mnie zagrożeniem.
Jak bardzo się pomyliłam.
Remus nagle skrzywił pysk i z wściekłością zamachnął się łapą w moją stronę. Nie zdążyłam odskoczyć. Poczułam jedynie jego pazury zaciskające się na moim karku. Potworny ból wypełnił mnie w całości.
Wyrwałam się i, utykając, doczołgałam się do pobliskiego drzewa. Upadłam przy jego pniu i starałam się zapomnieć... o bólu, cierpieniu i o spojrzeniu brata, kiedy nieświadomie zrobił mi krzywdę.
Wtedy otworzyłam oczy. Znajdowałam się na środku Pokoju Życzeń, zlana potem. Oddychałam niemiarowo, a przez ciało przechodziły ostatnie fale bólu.
To był tylko sen, przywidzenie o dziwnej, wręcz niemożliwej do opisania strukturze. Zjawa nie mająca prawa bytu. Ale tak realistyczna. Tak prawdziwa, a jednak tylko sen...
Poczułam silny skurcz na ramieniu. Złapałam się za nie i poczułam na ręce delikatną ciesz o dziwnym zapachu. Przeszła mnie fala gorąca. Spojrzałam na rękę i ujrzałam stróżkę czerwonej krwi, spływającą po mojej ręce. Moje ramię było lekko draśnięte, ale przecież... Był to sen, którego skutki widziałam w prawdziwym życiu.
Wstałam z podłogi i poszłam do pobliskiego drzewa. Zerwałam jedną z jego gałązek i skropiłam sobie ramię eliksirem. Ból momentalnie przeszedł, a po wypadku nie było śladu. Odetchnęłam z ulgą i nagle zdałam sobie sprawę, że musiałam tu przebywać przez kilka godzin.
Gdy tylko wyobraziłam sobie wyjście, w jednej ze ścian pojawiły się drzwi. Opuściłam Pokój Życzeń i wolnym krokiem ruszyłam w kierunku Wieży Gryffindoru. To była męcząca noc.
Kolejny korytarz, kolejny zakręt, następne schody i jeszcze kilka przejść. Nocą zamek wydawał się być dużo większym niż w rzeczywistości. Kroki niesione echem także były przerażające. Przyspieszyłam, by nie musieć się konfrontować z Filchem.
"Jeszcze dwa zakręty" - pocieszałam siebie.
Przy samym rogu przyspieszyłam jeszcze bardziej, ponieważ usłyszałam dźwięk czyichś kroków, zbliżających się do mnie i nagle poczułam jak wpadam na kogoś i upadam na podłogę. Podniosłam wzrok i napotkałam brązowe oczy, przypatrujące mi się z troską.
- Suzanne? - Usłyszałam głos Georga i odetchnęłam z ulgą.
- To tylko ty. - westchnęłam, uśmiechając się lekko, a wtedy chłopak pomógł mi wstać.
- Co ty tu robisz w środku nocy? - spytał sceptycznie. - I do tego sama.
- Mogłabym cię zapytać o to samo. - zauważyłam, a chłopak posłał mi pobłażliwe spojrzenie.
- Nie mogłem spać - powiedział. - Więc przeglądałem Mapę - wskazał na Mapę Huncwotów. - z nudów. Nagle pojawiła się kropka z napisem Suzanne Lupin, więc postanowiłem ci potowarzyszyć.
"Wiedziałam, że czegoś nie zrobiłam." - skarciłam się w myślach, gdyż jeszcze kilka takich wpadek, a ktoś dowie się co takiego planuję.
- Suz... - Dotknął mnie lekko w ramię. - Wszytko gra? - zapytał, przypatrując mi się uważnie.
- Chyba tak. - Kiwnęłam głową niepewnie. - Idziemy się przejść? Skoro i tak oboje nie możemy spać. - Chłopak zgodził się natychmiast.
Spacer po Hogwarcie w towarzystwie był zdecydowanie przyjemniejszą rzeczą. Nie musiałam się przynajmniej martwić, że zaraz zaatakuje mnie dziki elf.
- Trzeba częściej robić sobie takie wycieczki. - zaproponował George, a ja uśmiechnęłam się jedynie. - Suz... - Zatrzymał się. - Na pewno wszystko okey?
- Zastanawiam się nad czymś. - wyjaśniłam, wymuszając uśmiech, ale George nie dał się nabrać.
- Możesz mi powiedzieć wszystko. - zadeklarował.
- Wiem o tym - przytaknęłam.
- To czemu nie korzystasz z tego przywileju? - zadrwił.
- Bo jakoś tak nie przywykłam do ułatwiania sobie życia. - westchnęłam ciężko.
"Może animagia faktycznie stawała się moją obsesją?"
- Zauważyłeś, że od dłuższego czasu nie mamy już szlabanów? - rzuciłam po chwili, zmieniając temat.
- Możemy to zmienić. Wystarczy, że któreś z nas wydrze się na połowę szkoły. - zażartował.
- Chyba wolę nie ryzykować. - sprostowałam i szliśmy dalej, rozprawiając o wszystkim i o niczym.
Kiedy pierwsze promienie słońca zaczęły otaczać Hogwart, a my dziękowaliśmy Merlinowi, że dzisiaj jest sobota, usłyszeliśmy krótki huk, jakby jakaś szklanka uderzała o podłogę.
- Irytek - mruknęliśmy równocześnie i zawróciliśmy biegiem, modląc się w duchu, by...
- A co porabia moja ulubiona dwójka gryfonów. - spytał złośliwie poltergeist, pojawiając się ni stąd ni zowąd przed nami.
Zatrzymaliśmy się momentalnie i z lekkim strachem przypatrywaliśmy się duchowi. Co tu dużo mówić, był bardzo nieobliczalny.
- Mamy chyba inne definicje sympatii. - burknął George, starając się brzmieć jak najbardziej spokojnie, chociaż sam widok Irytka podnosił mu ciśnienie w żyłach.
- Och, Fred. - Zacmokał sztucznie duch, a George ścisnął dłonie w pięści, kiedy ten pomylił go z bratem. - Nadaj jesteś na mnie zły za tamten malutki szlaban u Snape'a?
- Za tamtej szlaban, za ten u Filcha oraz ten u McGonagall. - wtrąciłam z irytacją.
- Och, doprawdy bardzo mi przykro. - Duch teatralnie złapał się za serce, udając łkanie. - Ale... - "Chyba humor mu wrócił" - Skoro dostaliście przeze mnie już tyle szlabanów to... - Udał, że się zastanawia. - To jeden więcej nie zrobi różnicy, czyż nie? - podrzucił radośnie.
- Nie ośmielisz się.
Irytek w odpowiedzi posłał nam pobłażliwe spojrzenie, po czym wydarł się na ile tylko starczyło mu sił w płucach: "Filch! Ty stary zgredzie, może chciałbyś zobaczyć występek gryfonów!".
- Ośmieliłem się. - cmoknął sarkastycznie, a następnie zniknął.
Wymieniliśmy z Georgem spojrzenia. Znając życie, Filch biegł z dzikością w oczach i językiem na brodzie, by tylko nas złapać.
Nie kłopocząc się nawet z zerknięciem na Mapę, pognaliśmy przed siebie, prosząc w duchu jedynie o możliwość schronienia. Biegliśmy ile tylko sił w nogach i znajdowaliśmy się już na VII piętrze. Głos Filcha stawał się coraz wyraźniejszy, a mi zdawało się wręcz, że już widzę wściekłość w jego oczach. "Lupin, Weasley" - wydzierał się w niebogłosy, a mnie za każdym razem przechodziły ciarki.
Zatrzymaliśmy się nagle, znajdując się w ślepej uliczce.
- Szlag - George zaklął pod nosem, za co posłałam mu sójkę w bok. - Minęliśmy przejście. - warknął.
Kroki i wrzaski woźnego przybierały na sile. Słyszałam każdy jego oddech, lecz cały czas miałam nadzieję cudownego ocalenia. Chłopak zaczął chodzić nerwowo po korytarzu, a woźny zbliżał się do nas w zastraszającym tempie.
Wtedy wyrosły przed nami małe drzwiczki. Ja wytrzeszczyłam na to oczy, zaś George, nie myśląc wiele, otworzył je szybko i wepchnął mnie do środka. Po chwili sam znalazł się obok mnie i zamknął za nami drzwi, na co tamte momentalnie zniknęły.
- Składzik na miotły? - rzuciłam z irytacją, uspokajając się w duchu, że Pokój Życzeń przybrał formę komórki. - Mógłbyś wymyśleć coś romantyczniejszego. - zażartowałam.
- Przynajmniej jestem oryginalny. - podłapał George. - Mam gest, czyż nie?
Zignorowałam pytanie chłopaka i przyglądałam się z niepokojem kropce z napisem Argus Filch. Woźny szedł powolnym krokiem w towarzystwie pani Norris po korytarzu, w którego ścianie przebywaliśmy.
- Nie odpuści nam. - powiedział George. - Wie, że to byliśmy my. Wlepią nam szlaban jak nic.
- Nie mają dowodów. - podrzuciłam.
- Co z tego. Założę się, że jutro Dumbledore zrobi przesłuchanie na śniadaniu kto biegał w nocy po korytarzu. - Westchnął ciężko. - Zarezerwuj sobie jutrzejszy wieczór. - dokończył z rezygnacją.
...
Następnego dnia stwierdziłam, że George powinien zostać wróżbitą o szczególnej specjalizacji. Wykrakał nasz szlaban i ogłoszenie Dumbledore'a, choć nie przewidział, że zostanie to powiedziane jeszcze na śniadaniu. Na rozporządzenie dyrektora, woźny popadł w tak wielki entuzjazm, że jeszcze chwilę, a zaczął by latać ze szczęścia.
- Ostatni raz mu daję taką satysfakcję. - zwróciłam się do Georga. - Następnym razem po prostu wyskoczę na niego z siekierą i nie będzie miał czasu nawet się spocić. - zagroziłam.
- Ale drastycznie. - Jordan skarcił mnie wzrokiem. - To jego praca, dziwisz mu się? - wyjaśnił, kiedy posłałam mu drwiące spojrzenie.
- Jeżeli polega ona na gnębieniu gryfonów... - mruknęłam, nie spuszczając wzroku z woźnego.
- Daruj sobie, Suz. - upomniał mnie i wrócił do napoczętej kanapki.
Filch patrzył w naszym kierunku z niemałą chęcią mordu. Aż chciało by się powiedzieć, żeby sobie wziął krzesło i się nie męczył staniem, ponieważ jak zamierza się na nas tak długo gapić, to ja będę długo jeść posiłek. Wszystko byle przedłużyć czas do szlabanu.
W tej samej chwili woźny obrócił się na pięcie i odszedł, siać terror w innych zakątkach szkoły. Westchnęłam z ulgą i odwróciłam się do przyjaciół. Chłopcy z wytęsknieniem przyglądali się miejscu, przez które codziennie wlatywały sowy z pocztą. Musiałam przyznać, że ja także chciałam jak najszybciej ujrzeć Rufusa, niosącego odpowiedź od mojego brata.
- Spójrzcie na to... - Angelina wskazała na Proroka Codziennego, którego czytała nieprzerwalnie już od pięciu minut. - Wybrano nowego Ministra Magii. - sprecyzowała.
- A cóż to się stało z Milicentą Bagnold? Czyżby zorientowali się o jej nietakcie dopiero po dziesięciu latach piastowania urzędu. - zadrwił George.
- Jaki z ciebie znawca. - rzuciłam ze śmiechem. - A o jakim nietakcie mówisz? - spytałam po chwili zastanowienia.
- No wiesz, po tym jak... - Rozejrzał się po sali. - Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zginął - mówił ściszonym głosem. - prasa zarzuciła ministerstwu zaniedbanie w sprawie morderstwa Potterów. Bagnold tłumaczyła się wtedy słowami: "Zapewniam nam niezbywalne prawo do zabawy". - wyjaśniał z zniesmaczeniem.
- Niezbywalne prawo do... zabawy? - powtórzyłam, jakby z myślą, że w mojej głowie te słowa brzmią po prostu niedorzecznie.
- Chodziło wtedy o to - powiedział Fred. - że gdy Potterowie zginęli, w ministerstwie były pustki, a sprawą tak poważną zajęli się nieodpowiedni ludzie. Z resztą, ta kobieta ma niewyparzony język. - skomentował. - A tak w ogóle, kto został nowym ministrem?
- Próbuję to powiedzieć. - odparła Angelina. - Korneliusz Knot. - I wyprostowała gazetę, by przeczytać artykuł. - Zatem... 10 grudnia rolę Brytyjskiego Ministra Magii przejął pan Korneliusz Knot, zajmujący wcześniej stanowisko w Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof jako zastępca dyrektora. Pan Knot jest bardzo rad ze sprawowania nowego stanowiska i postara się zrobić wszystko, by Czarodziejski Świat był jeszcze lepszy. Artykuł napisała Rita Skeeter.
- Zastanawiające - skomentowałam, a przyjaciele posłali mi zdziwione spojrzenia. - Ta dziennikarka nie napisała żadnego złego słowa na nowego Ministra.
- Napisała - zaprzeczyła Angelina. - Ale nie wiem czy jest to warte przeczytania.
- Pokaż - Machnęłam ręką, by dziewczyna podała mi gazetę.

Czy ten niski, korpulentny mężczyzna o siwej czuprynie będzie w stanie przejąć tak odpowiedzialne stanowisko, jakim jest urząd Ministra Magii? Tego nie wiemy, ale możemy się spodziewać, że jego dotychczasowa kariera nie wydaje się dawać mu jakichkolwiek predyspozycji na tak poważny urząd. Zadania, jakie posiada zastępca dyrektora Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof, nie dają mu dużego doświadczenia. Jedyną akcją, jaką ten człowiek może się pochwalić, to dotarcie na czas w miejsce zabicia dwunastu mugoli i dwóch czarodziei czystej krwi, w dzień następujący po tym pamiętnym Halloween 1981. Ten mężczyzna wywodzący się z rodziny czystej krwi oraz domu Salazara Slytherina stanowi dla nas zagadkę, lecz postaram się wyciągnąć od niego wszelkich informacji dotyczących jego życia.
- Szlachetnie z jej strony. - skomentowałam, oddając dziewczynie gazetę. - Ale jednego nie rozumiem. Od kiedy bycie w Slytherinie jest brane jako wadę?
- Dla Skeeter wszystko jest brano jako wadę. Samego Merlina zmieszała by z błotem. - prychnął  Jordan.
...
Wychodząc z Wielkiej Sali, kierowałam swoje myśli na pracę domową z transmutacji i, kompletnie zapominając o szlabanie za wczorajszy spacerek, ruszyłam w kierunku schodów, prowadzących na dalsze piętra.
Gdy zbliżałam się do pierwszego stopnia, usłyszałam za sobą niecierpliwe chrząknięcie, które należało niewątpliwie do Filcha. Odwróciłam się wraz z Georgem w jego stronę, a mężczyzna, chwilę się nam przypatrując, wydał z siebie lodowatym tonem:
- O dwudziestej przed moim gabinetem. Każda minuta spóźnienia to kolejna godzina szlabanu. - I odszedł posuwistym krokiem.
- A jak spóźnimy się dziesięć sekund? - spytałam złudnie, wiedząc, że Filch nie odpuści nam nawet chwili.
...
- Co powiecie na partyjkę Eksplodującego Durnia? - zaproponował Fred i wskazał na talię kart, trzymaną w dłoniach. Przytaknęliśmy na pomysł chłopaka i chwilę później zaczęliśmy okupować miejsca wokół kominka.
Jordan zaczął pierwsze rozdanie kart. Jednak zanim postanowił podzielić się z nami talią, wymyślił sobie, że pochwali się przed nami bardzo wątpliwymi umiejętnościami tasowania kart. Początkowo szło mu całkiem dobrze, jednak, kiedy wypadł mu Dżoker, całość zaczęła się sypać. Lee lekko poczerwieniał, lecz ruchem różdżki przywołał do siebie porozrzucane karty i rozpoczęło się ponowne rozdanie.
- Żądam wymiany kart. - poskarżyła się Angelina, lustrując krytycznie swoje możliwości.
- Wybacz koleżanko, ale nie tym razem. - odparł chytrze Jordan i, jakby mianował się głównym prowadzącym gry, zastosował wyjście.
- Dlaczego ty zaczynasz? - spytałam Jordana w nadziei, że ktoś inny rozpocznie grę i tym razem będzie to pasująca karta do mojej.
- Ponieważ tak wyszło. - wyjaśnił George i uśmiechnął się chytrze. - Dureń - krzyknął i zagarnął kartę.
- Niesprawiedliwość. - jęknęłam jedynie i starałam się nie przejmować niesprawiedliwością ich zagrywek.
Kilka minut później po Pokoju Wspólnym rozchodziły się echem dźwięki naszych śmiechów i przyjacielskich obelg, zgłaszających swoją dezaprobatę. Uczniowie starsi od nas, wchodzący do pomieszczenia, posyłali nam zdziwione spojrzenia, jakby nigdy nie słyszeli śmiechu, a pierwszoroczni, udając, że nic nie słyszą, zawieszali dłużej na nas oko w ciekawości.
- Dureń - zawołałam, jednak w tym samym momencie talia kart wybuchła, a wokół nas pojawił się tuman kurzu, przysłaniający lekko widoczność. - A nie mówiłam. - dodałam po chwili. - Jak zaczynam wygrywać, to karty ustawiają się przeciwko mnie.
- Wygrałem - Usłyszałam jedynie zaaferowany głos Freda, wynikający zapewne z tego, że chłopak zebrał największą ilość kart.
- Popieram cię, Suz, w stu procentach. - skomentowała Angelina i krzyżując ręce na piersi, rzuciła się na pobliski fotel z chęcią zabicia chłopaka.
- Och, nie przejmuj się. Ja tylko... WYGRAŁEM! - Fred wykrzyczał to ostatnie do dziewczyny i zaczął biegać po pokoju jak szaleniec.
- Dojrzałe zachowanie charakteryzuje niepokornych gryfonów. - powiedziałam, kiedy Angelina zrobiła zniesmaczoną minę.
- Aż mi się zachciało pouczyć.
- Nie wygłupiaj się. - wtrącił George. - Snape nie musi być na pierwszym miejscu podczas weekendu.
- Powiedz jej to prosto w twarz. - zwróciłam się do chłopaka, kiedy dziewczyna zniknęła na schodach do dormitorium.
- Nie, dzięki. Krzyczenie do jej pleców jest bezpieczniejsze. - Przewróciłam oczami.
W tej samej chwili do pomieszczenia weszła Katy Bell wraz z jej przyjaciółką z pokoju - Alicją Spinnet. Pierwszoklasistki zerkały w naszą stronę z niemałym zainteresowaniem, a następnie wymieniły ze sobą parę zdań i zaśmiały się cicho. Chwilę później już ich nie było, a Fred raczył wreszcie przestać biegać i usiadł obok nas.
- Ja też bardzo chętnie bym się pośmiała. - powiedziałam, udając, że zwracam się do dziewczyn.
- Ta popularność nas wykończy. - wydyszał Fred. - Przynajmniej mnie, bo ciągle czuję się obserwowany.
- Żałuj, że nie widziałeś Bell i Spinnet jak przeszły koło nas. - rzuciłam, zerkając w stronę damskiego dormitorium.
- Widziałem. - odparł beztrosko. - I dlatego nie wiem, czy chcę jeszcze rezygnować z bycia obserwowanym.
- Nie rozumiem cię. A udało mi się przestudiować męską psychikę przez jedenaście lat.
- Każdy z nas jest inny. - Fred puścił mi oczko. - A z resztą, ich zachowanie ma też swoje plusy.
- Jakie?
- Od byle jakiego żartu stajemy się dla nich bohaterami. - powiedział dumnie.
- Co także oznacza, że spada nam poziom publiki. - zauważył George.
- Wcale nie, cały Hogwart czeka na nasze popisy. - Uśmiechnął się chytrze.
...
O umówionej godzinie, i ani sekundy dłużej, zjawiłam się z Georgem w biurze Filcha, którego widok przyprawiał o ciarki.
Na twarzy woźnego dało się wypatrzeć pewne rozczarowanie, spowodowane zapewne naszym niespóźnieniem, ale zaraz później zostało ono schowane pod maską nienawiści i grozy, która była zarezerwowana przede wszystkim dla nas i innych nieposłusznych gryfonów. Przebywając dłużej z tym mężczyznom w jednym pomieszczeniu nabierało się przeświadczenia, że nasz koniec jest bliski i zbliża się wielkimi krokami. Nastąpi on w miejscu naszej egzekucji - paradoksalne?
Woźny, chwilę lustrując nas wzrokiem, rozkazał ruchem ręki, byśmy ruszyli za nim. Starałam się zlekceważyć gulę w gardle, która zawsze wytwarza się, kiedy miałam styczność z tym człowiekiem.
Mężczyzna szedł oddalony od nas o około pięć stóp. Jego kroki były powolne, ale zdecydowane, a skrzypiące podeszwy budowały narastający efekt grozy. Obok nas pałętała się dodatkowo pani Norris, skutecznie utrudniając nam tym samym godne dojście do miejsca skazania. Zajęta obserwowaniem poczynań kota, nie poświęcałam kompletnie uwagi gdzie idziemy. Starałam się jedynie wymierzyć temu zwierzęciu sprawiedliwość za pomocą mojego przenikliwego spojrzenia, które w tamtym momencie nie wiele mogło dokonać.
Nagle poczułam, jak Georga trąca mnie lekko łokciem. Spojrzałam w jego stronę, a ten wskazał ledwo zauważalnie gdzie zmierzamy. - Wielka Sala.
- To są jakieś żarty. - wydałam z siebie, czego na szczęście woźny nie usłyszał. "Znowu szlaban w tym pomieszczeniu".
Jednakże, kiedy weszliśmy do środka, woźny wcale się nie zatrzymał. Przez chwilę prowadzona myślą, że może pomieszały mu się zmysły, starałam się dostrzec jakieś otwarte okno, przez które moglibyśmy uciec.
Wtedy Filch minął stół nauczycielski i pchnął drzwi znajdujące się po bocznej części sali. Weszliśmy za nim niepewnie do środka, a wtedy naszym oczom ukazało się przestronne pomieszczenie, którego sklepienie było przytrzymywane przez masywne filary. Przez wysokie okna dostawały się do środka delikatne smugi księżyca i oświetlały szklane gabloty, w których to znajdowały się przeróżne medale i nagrody.
- To jest Izba Pamięci. - mruknął Filch. - Wasz szlaban będzie polegał na jej całkowitym wypucowaniu. Jeden nieodkurzony puchar, a nie wyjdziecie stąd do śniadania. Zrozumiano!? A teraz dawać różdżki i do roboty. - Wyrwał nam nasze skarby. - Zachciało się spacerów po nocy. - zaśmiał się ochryple i wyszedł.
Przez chwilę wymieniałam się z Georgem spojrzeniami, w którym kotłowała się wściekłość.
- Dobra, już pomijam fakt, że mogliśmy dojść do tej Izby przez czwarte piętro, a nie spacerować po całym Hogwarcie. Ale rozumiem, to w końcu Filch i trzeba było się tego po nim spodziewać. - Wstałam i chwyciłam za ścierkę. - Lecz, żeby za wyjście z dormitorium szlabanem było sprzątanie tej hurtowni kurzu to już przegięcie. - Rzuciłam przedmiotem o pobliską ściankę, a ten plasnął w nią z cichym chlupnięciem.
Z twarzy Georga momentalnie znikła wściekłość. Pojawiło się za to rozbawienie, a chłopak, nie mogąc dłużej tego ukrywać, parsknął śmiechem, który rozniósł się po całej sali.
- Co cię tak bawi? - spytałam, uważnie lustrując go wzrokiem.
- Ty - odparł momentalnie i wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem.
- Weź ścierkę i zacznij ścierać kurze. Potem sobie pochichoczesz. - Rzuciłam w niego szmatką, a chłopak złapał ją zręcznie.
- Jak chcesz, ale to nie ja narzekam na nasz szlaban.
- Ja wyrażałam jedynie własną opinię. - broniłam się i chwyciłam za pierwszy medal. - Nagroda Specjalna za Zasługi dla Szkoły dla... niejakiego Tildena Tootsa za utworzenie szkolnego radiowęzła wraz z... Ritą Skeeter. - zatrzymała się na chwilę. - Nie dałabym tej ropusze nawet trucizny w butelce.
- Nadal przeżywasz wybranie nowego ministra?
- Nie, ale to kolejny artykuł, w którym ta kobieta więcej papla jęzorem niż miałaby powiedzieć prawdziwych informacji.
- Jak się ma zły humor, to można przeczytać sobie taką gazetkę.- uargumentował.
- Jeżeli masz ochotę ogłupieć. - odparłam pewna swego. - A po za tym, dla rozrywki można sobie porozwiązywać krzyżówkę lub posłuchać Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej.
- Niby tak, ale to nie to samo. - zgodził się.
- Fajnie poczytać o kimś w samych negatywach? - spytałam sceptycznie.
- Nie przesadzaj. O Milicencie Bagnold pisała w samych superlatywach. - zakpił.
- Nie, o nie niej pisała prawdę. Tej kobiety w bardziej krzywym zwierciadle nie dało się już przedstawić.
- Czyli coś tam interesujesz się Ministerstwem. - podchwycił.
- Coś tam podłapię od Remusa. - wytłumaczyłam i zajęłam się czyszczeniem medali.
Praca szła nam stosunkowo szybko. Przynajmniej mieliśmy takie wrażenie, gdyż cały czas rozmawialiśmy.
- Suz - zagadnął po dłuższej chwili George. - Właściwie skąd ty się wzięłaś na tym korytarzu? - Spojrzałam na niego zaskoczona. - Nie chcę być wścibski, ale... zauważyłem, że wychodzisz na taki "spacer" - Zrobił cudzysłów w powietrzu. - przynajmniej kilka razy w tygodniu. Po prostu zastanawiam się... po co?
- Nie mogę spać. - skłamałam szybko, czując jak opływa mnie fala zażenowania moją postawą.
- Dlatego szwendasz się po korytarzach w środku nocy? Nie jestem ślepy, widzę, że coś cię gryzie. - Podszedł do mnie bliżej. - Jesteś zmęczona na lekcjach, zamyślasz się często, nie słuchasz...
- Gorszy czas - oznajmiłam, czując jak moje sumienie krzyczy, by powiedzieć mu prawdę. "Ale w sumie, dlaczego?".
- Niech będzie. - przyznał, ale było po nim widać, że nie cieszy się z mojej odpowiedzi. - Pamiętaj tylko, że jeśli masz jakiś problem to... wiesz, że możesz zwrócić się do mnie i Freda po pomoc. - Przytaknęłam, uśmiechając się lekko do chłopaka. - Jesteśmy twoimi przyjaciółmi. - zapewnił.
- ...A przyjaciele pragną twojego dobra. - zacytowałam Freda. - Skąd wy bierzecie takie teksty?
- Wśród siódemki rodzeństwa trzeba na sobie polegać. - Wzruszył beztrosko ramionami, a ja kiwnęłam głową.
Następnie powróciliśmy do przerwanej kary. W milczeniu zbliżaliśmy się już prawie do końca i tak naprawdę liczyłam, że wreszcie ten medal będzie tym ostatnim.
Chwyciłam za kolejny puchar i przetarłam go szmatką, a warstwa kurzu, jaka się na nim osadziła, była dosyć gruba. Wycierając go z pyłu, ujrzałam tabliczkę z napisem, który był wyjątkowo nieczytelny. Usunęłam pozostały bród i przez chwilę nie mogłam uwierzyć w swoje znalezisko.
"Dla Lily Evans oraz Remusa Lupina za wybitne osiągnięcia w nauce i wzorowe wykonywanie obowiązków Prefekta w roku szkolnym: 1977-1978" - jak głosił napis na pozłacanej tabliczce.
- Lily Evans? - spytałam samą siebie. "Kto to jest?".
- Suz - Z zamyślenia wytrącił mnie głos chłopaka. - Co tam znalazłaś? - spytał z zainteresowaniem. - Dla Lily Evans oraz Remusa Lupina za... - przeczytał cicho.
- Niezłe, co? - podrzuciłam.
- Brat postawił ci wysoką poprzeczkę. - skomentował. - A ta dziewczyna...
- Nie wiem kim jest. - odparłam szybko. - Być może to jego jakaś przyjaciółka.
"Ale znając życie, pewnie już dawno nie żyje" - pomyślałam.
- Może dałoby się ją znaleźć w starych rocznikach?
Posłałam chłopakowi zdziwione spojrzenie.
- Po twojej minie wnioskuje, że nie wiedziałaś o dziale absolwentów w bibliotece? - Pokręciłam głową. - To teraz już wiesz. - Chłopak uśmiechnął się pogodnie.
...
Nazajutrz po śniadaniu poszłam wraz z Georgem do biblioteki, dowiedzieć się kim jest tajemnicza panna Evans. Weszliśmy cicho do pomieszczenia, przez chwilę niszcząc idealną ciszę tego miejsca, a następnie podążyłam za chłopakiem, który zdawał się wiedzieć świetnie dokąd iść.
- Tutaj - wskazał na długi ciąg starych książek. - Cała społeczność Hogwartu znajduje się na tych półkach. - oznajmił z dumą.
- Są tutaj wszyscy uczniowie? - spytałam dla pewności, ponieważ w mojej głowie zapaliła się kolejna lampka.
- Absolutnie wszyscy. - potwierdził i zaczął przyglądać się półkom. - Którego rocznika szukamy? - zapytał po chwili.
- Remus jest z sześćdziesiątego, ale... Sprawdźmy pięćdziesiąty dziewiąty i sześćdziesiąty. - "Może natrafimy na wzmiankę o Huncwotach".
George przytaknął głową i przeszedł kilka kroków do jakichś półek. Przejechał palcem po książkach, które o dziwo nie były zakurzone i zaczął przyglądać się ich grzbietom w poszukiwaniu upragnionych numerów. Natychmiastowo dołączyłam do niego i moment później przez moją głowę zaczęły przebiegać dziesiątki liczb, różniących się jedną cyfrą.
- To dziwne. - stwierdził George po dłuższych poszukiwaniach.
- Ostatnio szczęście mi nie sprzyja. - powiedziałam, siadając na podłodze.
- Ale to nie ma nic do rzeczy. Dlaczego nie ma tego rocznika?
- Może ktoś wypożyczył. - podsunęłam posępnie.
- Niby po co? Rzadko kto tutaj przychodzi.
- Mówi się trudno. - Podniosłam się z ziemi. - Muszę się na razie zadowolić myślą, że to jego przyjaciółka.
- A może spróbujesz go zapytać?
"Remus nie będzie chciał udzielić mi odpowiedzi w takim stopniu, w jakim ja chciałabym poznać jej historię" - pomyślałam, lecz nie odpowiedziałam na pytanie chłopaka.
George westchnął głęboko i lustrował mnie chwilę wzrokiem. Następnie posłał mi pocieszające spojrzenie i wyszliśmy z biblioteki.
Szybko znaleźliśmy się w Wieży Gryffindoru, a tam pożegnaliśmy się i wróciliśmy do dormitoriów. Weszłam pośpiesznie do pokoju i ogarniając go szybko wzrokiem, i stwierdzając, że Angeliny nie ma, rzuciłam się na łóżko z rezygnacją.
"Nie było rocznika, którego akurat szukałam. Czyżby to nie było podejrzane? Ależ skąd." - przemknęło mi przez głowę, dławiąc mnie sarkazmem. - "Ale dlaczego? Czyżby nikt nie zarejestrował tych uczniów? Czyżby dano sobie spokój z klasyfikacją podczas walki. Nie, to niemożliwe. Wtedy była wojna, może to przez nią zaniedbano obowiązki? Ale przecież... Te księgi są uzupełniane przez magię. Nie ma mowy tutaj o błędzie. Jedno pozostaje pewne. Przeszłość mojego brata pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi" - zasnęłam.
Obudziło mnie lekkie stukanie w szkło. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam Rufusa, który z niezadowoleniem pukał w okno. Zaśmiałam się lekko na grymas jego dzioba, a następnie niezgrabnie zsunęłam się w łóżka i podeszłam do szyby. Wpuściłam ptaka do środka, a on, nadal solidnie na mnie obrażony za zwlekanie z wpuszczeniem go, wystawił nóżkę z listem w zielonej kopercie.
- Remus - powiadomiłam siebie o nadawcy listu.
Wtedy Rufus szczypnął mnie w rękę, upominając się nagrody.
- Co? Chcesz ciastko za to, że doleciałeś. - zakpiłam, lecz ptak wziął sobie moje słowa na poważnie. - Trzymaj. - Podałam mu sucharka, a sama oparłam się o framugę łóżka, chcąc jak najszybciej poznać treść listu.
Witaj Suzanne,


Nie masz pojęcia, jak bardzo ucieszyłem się z Twojego listu. To dobrze, że radzisz sobie w szkole i pogłębiasz swoją więź z przyjaciółmi. Nie wiem natomiast, co mam sądzić o Twoich ciągłych szlabanach i potyczkach z Filchem. Powiem tylko tyle, byś nie nadwyrężała jego starych kości, bo, jakby nie patrzeć, woźny już swoje lata ma. Natomiast, nie tym razem będę cię karcić za nieodpowiednie zachowanie, choć mam rozumieć, że McGonagall częściowo podkolorowuje Wasze dowcipy i osiągnięcia (jak Wy to nazywacie). Piszę, ponieważ za zaledwie tydzień rozpoczyna się przerwa świąteczna. Wybacz, ale nie będziesz mogła przyjechać do domu na ten czas, ponieważ nie będę w stanie się Tobą zająć (zapewne wiesz, kiedy nastąpi pełnia). Gwiazdkę spędzisz w Hogwarcie i nie martw się. Zobaczymy się w wakacje, to już niedługo.
Całuję Cię mocno i życzę Wesołych Świąt.
Remus Lupin
PS. Obiecuję Ci, że za rok Święta spędzimy razem.

Odłożyłam list na pobliską szafkę. Starałam się pozbierać różnorakie myśli, rozbijające się z hukiem po mojej czaszce. "Jak to spędzić je 'oddzielnie', przecież... Święta powinno spędzać się razem, a nie oddzielnie. Ochrona, ochroną, ale nie chcę, żeby mój brat przebywał w tym czasie w samotności" - Założyłam pasmo włosów za ucho.

"Z tym człowiekiem nie da się negocjować" - westchnęłam, podnosząc się z podłogi. - "Zawsze wszystko chyba wie najlepiej, co wychodzi na dobre każdemu... tylko nie jemu. Powinien zaangażować się w wolontariat lub coś podobnego, ale faktem jest, że od czasu do czasu powinien myśleć także o sobie"
To miały być nasze pierwsze święta spędzone oddzielnie.
Przywołałam Rufusa ręką, pociągając nosem.
- Przekaż bratu, że to przedświąteczny prezent ode mnie. - Podałam mu paczkę, cały czas bijąc się z myślami.
...
W świąteczny poranek obudziły mnie delikatne promienie słońca. Mój humor był stosunkowo lepszy niż kilka dni temu, choć nadal odczuwałam pewną pustkę. Wstałam, ziewając lekko i spojrzałam na łóżko Angeliny, które było puste, bo jego właścicielka wyjechała. Z Gryffindoru zostałam jedynie ja oraz bliźniacy wraz z braćmi.
Wtedy mój wzrok powędrował na kufer, stojący przy moim łóżku. Na jego klapie znajdowało się kilka prezentów. Większość była opakowana w fikuśne papiery do pakowania. Tylko jeden wyróżniał się wśród nich szarą skromnością.
Wzięłam najpierw jedną z kolorowych toreb. Odwiązałam długą wstążkę, składającą się z kilku krótszych tasiemek, i wtedy ujrzałam zielony materiał zrobiony z ciepłej wełny. Wyciągnęłam go z paczki i przyjrzałam się mu dokładniej. Był to sweter o soczystej barwie zieleni. Na środku widniała złota litera "S", a rękawy ubrania były dziwnie przydługie.
Uśmiechnęłam się na jego widok i momentalnie założyłam polar.
"Trzeba podziękować pani Weasley" - przemknęło mi przez głowę.
Następna paczka była opakowana dosyć niezgrabnie i  widać było, że została ona zrobiona w pośpiechu. Otworzyłam ją szybko i nagle ze środka wyskoczyło na mnie małe urządzono - rozdymacz.
"Niewątpliwie się przyda. Dzięki, chłopaki".
Kolejny prezent był ozdobiony pismem Hagrida, którego ciężka ręka zrobiła kilka dziur w delikatnym papierze. W paczce znajdowały się łamacze szczęk lub inaczej ciastka wykonane przez olbrzyma.
"A gdzie rabat na uzdrowiciela dla moich bolących zębów". - zaśmiałam się.
Została ostatnia. Wzięłam niczym nie wyróżniającą się paczkę i uchyliłam lekko jej wieko.
W środku znajdowało się zdjęcie. Lekko stare - było na nim widać ślady zaniedbania.
Fotografia była oprawiona w solidną, intensywnie brązową ramkę o zielonych smugach. Przedstawiała ona młodego chłopaka z lekkimi ranami na twarzy, drobną kobietę w średnim wieku, trzymającą na rękach jakiegoś uroczego brzdąca oraz wysokiego mężczyznę, z lekko siwiejącą czupryną, która była oznaką zbliżającej się starości.
Kobieta była... bardzo ładna. Obcięte do ramion, brązowe włosy opatulały lekko jej smukłą twarz. Jej pełne życia, niebieskie oczy skrzyły się radością. Uśmiechała się ona do osoby stojącej za aparatem. Mężczyzna był nieco poważniejszy, ale w jego zielonych oczach także dostrzegałam miłość. Spoglądał on z ukosa na śpiące dziecko oraz chłopaka i uśmiechał się delikatnie. Dziecko było kołysane na rękach matki, a chłopak stał obok. Na jego ramionach spoczywały ręce ojca, które dziwnym sposobem okazywały mu dumę.
Wyglądali na szczęśliwych - prawdziwa rodzina. Ten mężczyzna był całkiem podobny do chłopaka, nie licząc koloru włosów, które Remus odziedziczył po tej kobiecie ze zdjęcia. Ich oczy były niemal identyczne, wyrażały tę samą powagę, zaciętość, ale i nieśmiałość. Ja chyba bardziej wdałam się w mamę. Miałam jej uśmiech, a przynajmniej tak mi się wydawało. Moje włosy były dłuższe i jedynie lekko jaśniejsze, wpadające w ciemny blond, ale moja twarz była jej całkowitym odzwierciedleniem. Posiadałam oczy mężczyzny, jednak kryła się w nich łagodność kobiety.
Przebywali oni w ogrodzie, będącym prawie w całości wypełnionym przez róże. Czerwone kwiaty skradały serca niejednego przechodnia. Kobieta je uwielbiała, poświęcała im znaczną część swojej uwagi. Dlatego dała mi na drugie imię Rose.
Zdjęcie przedstawiało mamę, tatę oraz mnie i brata w ogrodzie naszego starego domu, po którym dziś została tylko ruina. Pokazywało Lyalla i Hope Lupin jako osoby pełne życia, z planami na przyszłość i marzeniami. Nie pamiętałam, kiedy dokładnie zrobiono to zdjęcie, ale czułam, że w moim życiu miał miejsce taki moment.
Wtedy z pudełka wyskoczył niewielki zwitek papieru. Rozprostował się szybko, a wtedy chwyciłam go w ręce.

Pewnie zastanawiasz się dlaczego taki prezent, prawda?
Chciałem, żebyś zawsze miała ich wizerunek przy sobie, i, żebyś pamiętała, że takie osoby żyły naprawdę. To nasza jedyna wspólna fotografia, która została zrobiona dokładnie miesiąc przed ich śmiercią, dlatego jest szczególnie cenna. Uważaj na nią i pamiętaj, że rodzice bardzo Cię kochają. Ramka także nie jest przypadkowa: została wykonana z olchy. Tata miał różdżkę z tego drzewa i sprawdzała się ona znakomicie. Potrafiła wyczarować naprawdę świetne zaklęcia ochronne. Pierwszy patronus, jakiego zobaczyłem, należał do naszego ojca. Przedstawiał on borsuka.

Dla najlepszej siostry na świecie - Suzanny Rose Lupin.

Przycisnęła zdjęcie do piersi i uśmiechnęłam się w kierunku okna, jakby mając nadzieję, zobaczyć tam brata.
- Dziękuję - szepnęłam, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.

 ***
Co myślicie? Podzielcie się tym ze mną w komentarzu :)
Autorka :)

3 komentarze:

  1. Mroczna Puszcza i narąbany elf były najlepsze :D czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogłam się powstrzymać, by nie dać chociaż małych nawiązań do Hobbita i Władcy Pierścieni :)

      Cieszę się, że ten rozdział Ci się spodobał i przepraszam, że odpisuję dopiero teraz :)

      Pozdrawiam, Autorka:)

      Usuń
  2. 48 yr old Marketing Assistant Zebadiah Kleinfeld, hailing from Sioux Lookout enjoys watching movies like Princess and the Pony and Foraging. Took a trip to Sceilg Mhichíl and drives a Jaguar D-Type. zawartosc witryny

    OdpowiedzUsuń