sobota, 3 czerwca 2017

Rozdział 17

Tak na początek:

  1. Obudzić się (za piątym dzwonkiem budzika).
  2. Usiąść na łóżku.
  3. Poprawić świetnie prezentujące się włosy.
  4. Ziewnąć i wyobrazić sobie, że obok mnie leży... jakiś przystojny aktor.
  5. Opamiętać się.
  6. Poużalać się nad sobą.
  7. Przypomnieć sobie, że muszę wstawić rozdział!
  8. Sprint po domu - ładowanie laptopa, krzyki, wrzaski, użalanie się nad sobą, wpisanie hasła, wejście w Internet, pójście do rutera, zresetowanie go, nakarmienie Rufusa, ponowne zalogowanie na komputer.
  9. Wejść na bloggera.
  10. Pomyśleć: "Chyba to miało być inaczej... a dobra, i tak wrzucę!"

- Mniej więcej tak wyglądałby poranek Suzanne, gdyby była mugolem ;)


***

Jedną z rzeczy jaką bezapelacyjnie można by mi zarzucić, było wyolbrzymianie lub dramatyzowanie. I jeżeli w innych sytuacjach usprawiedliwiałabym się tym, że świat bez takich ludzi byłby po prostu nudny, tak w tym przypadku nie do końca mogłam ten manewr zastosować.
Święta w Hogwarcie nie okazały się, tak jak przewidywałam na początku, kompletną katastrofą, a świetnie spędzonym czasem pełnym wariacji i śmiechu.
Zamek na czas świąteczny zmienił się nie do poznania. Jego surowy wygląd przysłoniły girlandy i choinki, przystrojone w elfiki i świece. Sufity stały się istną wylęgarnią jemioły, która zwabiała do siebie zakochańców, którzy aż nadmiernie okazywali sobie uczucie. W Wielkiej Sali unosiły się miliony płatków śniegu, znikających tuż nad naszymi głowami, a po korytarzach roznosiły się basowe głosy duchów, śpiewających kolędy, oraz można było nieraz zobaczyć domowego skrzata, pokonującego tunele za pomocą zaczarowanych łyżew, mogących jeździć na suchej powierzchni. Nawet Irytkowi udzielił się świąteczny nastrój, którego przejawem było przewrócenie tylko jednej choinki na placu przed szkołą.
Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy. Dlatego też musiałam zrezygnować z całodniowego przebywania w Pokoju Wspólnym i śmiania się w niebogłosy dla stresującej codzienności szkolnej. Pomimo prawie dwóch tygodni laby nauczyciele i uczniowie nie garnęli się do powrotu do swoich obowiązków i w ślimaczym tempie uczestniczyli w tworzeniu społeczności szkolnej, która za nic w świecie nie chciała się rozbudzić.
Wcale ich nie winiłam z tego powodu. Jednakże bliźniakom taki stan rzeczy po jednym dniu zaczął odrobinę przeszkadzać, a w sercu pojawiło się pragnienie powrotu do codzienności.
- Dość tego. - poinformował Fred, stojąc pod salą od eliksirów, kiedy kolejny pierwszak mało na niego nie wpadł. - Musimy zrobić dowcip, który postawi wszystkie te leniwce na nogi.
- Zacny pomysł. A czy mógłbyś myśleć nad nim w samotności. - odparłam, starając się pouczyć do przedmiotu, gdyż Snape jako jedyny ze wszystkich w ogóle nie poczuł ducha świąt i zarządził batalię przeciwko nieróbstwu.
- Mam rozumieć, że tylko mnie denerwuje ta nostalgia? - wydał z siebie, chowając do torby książkę, którą już nie myślał zawracać sobie głowy.
- Za czymś konkretnym, czy tak po prostu chcesz powspominać? - spytał Jordan, nieobecny duchem jak my wszyscy oprócz bliźniaków, nie starający się nawet wyściubić nosa z treści podręcznika.
- Za odrobiną życia wśród tych potępionych dusz. - Fred zamachnął się teatralnie, wskazując na osoby dookoła.
- Kontynuuj. - rzucił George z błyskiem w oku, bo najwidoczniej znudziło mu się kucie na eliksiry.
- Proponuję - jego brat ożywił się nagle. - zesłać na tych uciemiężonych niewolników nauki odrobinę radości... w postaci naszego błyskotliwego żarciku.
- Wyborne - wtrąciłam kąśliwie, zaczytując się o eliksirach sensumicznych, czyli takich o skomplikowanej budowie, jeszcze bardziej skomplikowanym wykonaniu i mogących wpływać na nasze uczucia.
- Jak zawsze uzyskujemy pełne poparcie. - zironizował chłopak. - George, czy pozwolimy sobie na opuszczenie tego niewdzięcznego towarzystwa i zaplanujemy głębsze cele?
- Nie przeginaj - upomniał George z zamiarem ruszenia w kierunku schodów. W ucieczce przeszkodził im jednakże Snape, znany od pewnego czasu pod kryptonimem Smark lub Nietoperz Z Lochów.
- A czy rozochocona dwójka gryfonów może mi wyjaśnić, gdzie zamierza się udać trzy minuty przed lekcją? - zaakcentował, spoglądając z ukosa na bogu ducha winną mnie. - Minus pięć punktów za chęć opuszczenia lekcji... i kolejne pięć za nieprawidłowo zawiązany krawat, panie Weasley. - zwrócił się do Georga i ruchem ręki sprawił, że wąski pasek materiału oplótł mocno szyję chłopaka, zawiązując się "prawidłowo".
- Z całym szacunkiem, panie profesorze, ale w regulaminie nie ma czegoś takiego jak źle... - zaczęłam.
- I Lupin także minus pięć punktów. - zagrzmiał Snape. - Do kompletu. Brat powinien nauczyć pannę, że pyskowanie nauczycielowi nie jest tolerowanym zachowaniem. Ale, twoje wątpliwe wychowanie nie powinno mnie już dziwić. - "Bezduszny tyran uderzył w czuły punkt". Postanowiłam jednak siedzieć cicho, choć nie wygarnięcie mu sprawiało mi dużo trudności!
- Jaki nauczyciel takie traktowanie. - prychnął Fred, instynktownie układając dłonie w pięści. Smark uśmiechnął się kpiąco, wyglądając przez to jeszcze gorzej, niż jakby miał zachować kamienną twarz.
- Jak słyszę, ma pan dzisiaj wolne popołudnie. Zostanie ono spożytkowane na porządkowanie klasy. Wybornie się składa, bo ostatnią lekcją jest ta z rocznikiem siódmym, a oni, jak wiadomo, mają dosyć brudny materiał. - "Nie tak jak twoje włosy" prychnęłam w myślach, starając się zabić w nich profesora.
- Lupin, ty także pragniesz dostać szlaban? - zwrócił się w moją stronę. Chłodne spojrzenie jego oczu lustrowało mnie doszczętnie. Było w nim widać jedynie czarną pustkę, będącą jakimś odmętem otchłani. Poczułam, jak staje mi gula w gardle. - Zapraszam do klasy. - rozkazał nauczyciel. Następnie wyminął nas i wszedł do sali, a jego peleryna powiewała za nim sztywno, podobnie jak podejście do życia.
Wywróciłam w nerwach oczami, a następnie, podnosząc torbę z ziemi, ruszyłam za nauczycielem w towarzystwie przyjaciół, których duma została niestety urażona. Usiadłam w swojej ulubionej ławce po stronie klasy, gdzie normalnie powinno znajdować się okno. Prychnęłam cicho, sama ledwo to słysząc, i oparłam się o łokcie, czekając, aż Snape wybierze sobie ofiarę.
Bliźniacy, którzy siedzieli w rzędzie obok mnie, szeptali coś między sobą, wskazując ukradkiem w stronę Jordana. Chłopak trzymał nerwowo swoje dredy i kiwał głową w przód i w tył, mówiąc pod nosem formuły eliksirów. Westchnęłam płytko i przymknęłam oczy, oddając się słuchaniu dźwięków, rozbrzmiewających w klasie. Ten cały rozgardiasz przywoływał na myśl pewnego rodzaju spokój.
- Suzanne - Angelina pchnęła mnie lekko w ramię przez co podniosłam powieki. Dziewczyna wskazała na profesora, a ja powiodłam za nim wzrokiem. Snape patrzył na mnie sceptycznie, a z jego oczu wypadały gromy.
- Przed rozpoczęciem lekcji nastąpią delikatne zmiany, jeżeli chodzi o wasze miejsca. - zakomunikował i posłał nam dumną imitację uśmiechu. - Weasleye niestety pożegnają się ze swoim dotychczasowym towarzystwem. Pana Freda zapraszam do panny Johnson, a drugi pan bliźniak będzie musiał pocieszyć się obecnością drugiej panny "Nie wiem, to się wypowiem". - Zacisnęłam usta w cienką linię. - Tak, Lupin, mowa tu o tobie. Cieszę się, że reagujesz na imię. A teraz weź swoje rzeczy i dotrzymaj koledze towarzystwa.
Posłusznie podniosłam się z miejsca i skierowałam się do ławki bliźniaków. Wymijając Freda, posłałam mu przepraszające spojrzenie, a następnie przysiadłam się do Georga.
- Mogło być gorzej. - powiedział chłopak i uśmiechnął się delikatnie.
- Powiedz to tamtej dwójce. - Wskazałam głową na Freda, który położył swoją  torbę na środku ławki, odgradzając się od wnerwionej Angeliny. "Chyba nie wybaczyła mu jeszcze ostatniego żartu z Pokrzywem".
- Skoro już miejsca zostały zmienione, zapraszam do tematu lekcji. - zagrzmiał nauczyciel i swoim pismem uzdrowiciela, bazgrającego niczym jak Jordan i Fred, umieścił na tablicy temat lekcji: Larmesencja - eliksir przygnębienia i smutku. - Na stronie 328 znajduje się jego receptura. Pod koniec zajęć ocenię efekty waszej pracy, a jeżeli ktoś nie wykona jej poprawnie to osobiście zafunduję mu łyka tego specyfiku. Zauważam także, że za duża ilość prowadzi w skutkach do depresji silnej niczym odór spod języka smoka. - zakończył i zajął miejsce za swoim postawnym biurkiem, na którym walały się sterty papierów.
- To jaki mamy plan? - rzuciłam w przestrzeń, wiedząc, że George jest ode mnie lepszy w tej dziedzinie.
- Po część składników należy wyruszyć na zaplecze. - Machnął lekceważąco w stronę drzwi pomieszczenia obok, lustrując uważnie przepis, a ja parsknęłam. - Nie śmiej się, tu nie ma nic zabawnego. - mruknął, udając powagę. - Najważniejszym składnikiem tej mikstury depresji jest... proszek rozweselający. - przeczytał sceptycznie. - Co kto woli. - Wzruszył ramionami i podniósł na mnie wzrok.
- Ja chcę wziąć składniki. - zaoferowałam dojrzale i chwyciłam za kociołek, który miał mi posłużyć za koszyk na magiczne ohydztwa. Zabrałam jeszcze podręcznik z ich listą i poszłam na zaplecze. Było to dość spore pomieszczenie, jednakże zastawione po sufit setkami słoi i innych pudeł z czymś okropnym w środku.
"Oczy ważki, łzy testrala i..."
- Ja też chcę wybierać składniki. - George wpadł do środka, mało mnie nie potrącając. Ułożyłam usta w kpiący uśmiech. - Ten proszek rozweselający ma spory potencjał. - rzucił wymijająco, lecz wtedy nie wywołało to we mnie podejrzeń...
...
- Nie wiążę przyszłości z tym przedmiotem. - mruknęłam, zatykając sobie nos przed wstrętnym odorem, jaki unosił się w klasie przez parujące eliksiry.
- Nie marudź tylko mieszaj. - skarcił George. - Jeżeli nie chcesz tego próbować, to radzę ci się wziąć to roboty.
- Motywacja. - prychnęłam. - Nauczyciel ci grozi koktajlem z wszystkiego co znajdziesz w śmieciach. - Powstrzymywałam odruch wymiotny.
- Po prostu nie myśl o tym... a skup się na mieszaniu, bo to zaraz wyjdzie z tego kociołka. - Dodał do środka błyszczące oczy ważek, które patrzyły na mnie z niepokojem.
- Zupy mojego brata są mniej śmierdzące. Nawet skarpety Filcha...
- Zaraz to ja puszczę pawia - George skrzywił się na imię woźnego. - Chociaż można by było go do tego wrzucić. Rajskie zapachy rozchodziły by się po całym Hogwarcie.
- Ohyda! - jęknęła, zerkając obok na substancję w kociołku jakichś puchonów. - Nowe formy życia zapewne wkrótce zostaną odkryte. - George parsknął śmiechem, krojąc coś, co miało przypominać marchewkę... gdyby nie fioletowe kropki na powierzchni tego czegoś.
Chłopak szybkim ruchem wrzucił roślinę do kociołka. Wywar zmienił kolor na intensywną zieleń, a ja westchnęłam z irytacji, bo zaczął jeszcze bardziej dymić.
- Coś czuję, że zaraz się spali ta chochla. - powiedziałam, a w tej samej chwili w eliksirze znalazł się proszek rozweselający. Substancja wzburzyła się, wydała z siebie dźwięk nie wiem jaki, a jej konsystencja stała się bardziej płynna.
- Gotowe? - spytałam z nadzieją, cały czas zatykając nos.
...
Stresujące eliksiry postanowiła większa część nas odreagować na błoniach szkolnych. Wraz z Angeliną i Jordanem poszłam nad jezioro, które pokrywała gruba tafla lodu, chroniącego nas przed wściekłą kałamarnicą.
Śnieg tego dnia prószył wyjątkowo skąpo, jednakże nie odczuliśmy jego braku przez zalegający puch od początku grudnia. Minusowa temperatura dawała się nam mocno we znaki, ale czy w dobrym towarzystwie pewnych rzeczy po prostu się nie zauważa?
- Nie! Angelino, co ty wyprawiasz!? Tutaj nie możemy postawić bałwana! On musi stać tam, żeby był widoczny z mojego dormitorium! - wydarł się Jordan, a część ptaków podniosła się z dotychczasowych miejsc.
- Jak jesteś taki mądry, to sam przestaw tę kulę. - Dziewczyna wskazała na ogromną zimową pigułę wielkości bliźniaków. Aż się prosiło, żeby teraz ci z niej wyskoczyli i wyjawili nam sekret swojej nieobecności, gdyż szlaban Freda powinien skończyć się dwie godziny temu.
- Oszalałaś, ona jest za ciężka, nikt normalny nie da rady jej przestawić. - odparł chłopak z kpiną.
- Wyobraź sobie, że ja z Suzanne przytaskałyśmy ją przez całe błonia! A ty w tym samym czasie dawałeś nam jakże cenne wskazówki!
- Ale ona zrobiła się duża dopiero od tamtego pagórka. - zaśmiałam się z zawziętości dziewczyny.
- Co nie zmienia faktu - kontynuowała. - że nikt jej nie przestawi w miejsce, gdzie on ją chcę postawić. - Skrzyżowała ręce na piersi.
- Jestem pewny, że kiedy się przyłożysz... - zaczął Jordan.
- Ona zostanie tutaj. - Dziewczyna tupnęła nogą o ziemię, przez co część puchu obsypała się pod nią.
- Złość piękności szkodzi. - zakpił i pokazał jej język.
Korzystając z jego nieuwagi wzięłam w dłonie trochę śniegu, a po uformowaniu kulki, rzuciłam nim w chłopaka.
- A to za co? - zawył Lee, pozbywając się śniegu z włosów.
- Nie dąsaj się pięknisiu! - odparłam i kolejna piguła poleciała w jego stronę.
- Pożałujesz - usłyszałam jedynie głos Jordana, który zaczął zgarniać cały śnieg obok siebie.
Oddaliłam się o jeszcze kilka łokci od chłopaka i zaśmiałam się dźwięcznie z jego starań w zebraniu amunicji.
- Pożałujesz - dodał znowu i rzucił się biegiem w moją stronę, starając się trafić mnie pseudo śnieżkami. 
- Dobrze ci idzie, Jordan! - zachęciła go Angelina, uczestnicząca biernie w wydarzeniu.
- Odczep się - odparłam, biorąc nogi za pas. Jedna piguła przeleciała tuż obok mojego ucha.
- Nikt cię nie uratuje. - zagroził i trafił śniegiem w moje plecy. - Nawet nie masz co liczyć na bliźniaków!
- Już się boję! - odkrzyknęłam, dopatrując się przed sobą sylwetki, która mogła mi pomóc.
Zagęściłam kroki i, ocierając się o śmierć, dopadłam do zdziwionego półolbrzyma, wykonując szykowny unik przed atakiem mojego tak zwanego przyjaciela.
- O holibka, a co tu się wyprawia? - Usłyszałam radosny głos Hagrida, w którego Jordan rzucił śniegiem.
- Witaj, Hagridzie - rzuciłam, chowając się za olbrzymem. - Pozwól, że użyję cię jako schronienia.
- Służę pomocnym brzuchem. - Gajowy wypiął się dumnie i zachichotał.
- To nie fair! - Jordan oburzył się lekko. - To faworyzacja!
- Ty rzuciłeś we mnie śniegiem. - odparł Hagrid i poklepał mnie po głowie. - Mam prawo stać po jej stronie. Po za tym, jej brat był grzeczniejszy od twojego ojca. - uargumentował, rumieniąc się lekko.
- Też coś. - prychnął chłopak i rzucił resztkami śniegu o ziemię.
- Dziękuję... że poczeka... liście - "Wiedziałam, że o czymś zapomniałam". Angelina dopadła do nas ciężko dysząc. - To się nazywa...
- Gdybyś pomogła mi się ratować przed tym sadystą - Wskazałam ręką na Jordana. - może i byśmy poczekali. Ja się dla ciebie poświęciłam, a ty zostałaś w tyle i śmiałaś się ze mnie. - Hagrid parsknął śmiechem. - Przestawiłaś przynajmniej tego bałwana?
- Lepicie bałwana? - podchwycił Hagrid i zmarszczył kartoflowaty nos, by dojrzeć nasze dzieło przez ten Sybir.
- Chcieliśmy, ale komuś się nie podobało ustawienie. - mruknęła Angelina, łypiąc groźnie na Jordana.
- Ja wam chętnie pomogę. - zaoferował Hagrid i ruszył w kierunku, gdzie chyba znajdował się odwłok lodowej figury. - A... byłbym zapomniał. - Zatrzymał się na chwilę i odwrócił w stronę Zakazanego Lasu. Z jego ust wydobył się przeciągły dźwięk, który przypominał zew godowy łosia. Skrzywiłam się, ale w tej samej chwili z puszczy wyskoczyło w naszą stronę kilka stworzeń, przypominających wychudzone świnie.
- Co to takiego? - zawołałam, kiedy obok nas maszerowało stadko osobliwych stworzeń.
- Te małe? - zawołał radośnie olbrzym, jakby spacerek w towarzystwie bujnie owłosionych świń był normalnością. - To Jadowniki Pstrokate. Hoduję je dla profesora Cogneta. Będą one wykorzystywane na jakąś niespodziankową lekcję z II... - nagle urwał.
- Będziemy mieli to na lekcji? - wzdrygnęła się Angelina. - To ma trzy języki i...
- To tylko jedna z ich niesamowitych właściwości. - powiedział zachwycony gajowy.
- Niesamowita? - zaśmiałam się, ale czego można było się spodziewać po Hagridzie. - Ja czułabym się nieswojo, mając trzy języki. - Jordan parsknął śmiechem.
- Och... jestem pewny, że jeszcze się wam spodobają. - zapewnił mężczyzna i aż zatarł ręce na widok naszej pokaźnej kuli śniegowej. - Kawał dobrej roboty, dzieciaki. - pochwalił i jednym ruchem podniósł śnieżkę, która ważyła... więcej niż ja i Angelina razem wzięte.
- Postaw tutaj. - Jordan nie zajmował się niesamowitością czynu Hagrida, a od razu przeszedł do konkretów.
Gajowy posłusznie postawił 1/3 bałwana we wskazanym miejscu, a my zaczęliśmy lepić kolejną kulę.
...
- Dlaczego on nie ma głowy? - spytałam Jordana, który wpatrywał się z precyzją w bałwana, pozbawionego najmniejszej kuli.
- Wiedziałem, że czegoś mu brakuje. - zaśmiał się, obejmując wzrokiem błonia.
- Głowa raz dla miłego bałwanka! - krzyknęłam kpiąco, a Jordan zrobił kilka kółek wokół naszego dzieła, by utworzyć śnieżkę.
Po chwili kula spoczywała już na należytym miejscu, a Hagrid starał się na niej zamocować jakiś garnek, który nie wiadomo skąd, znalazł się obok nas.
- Całkiem, całkiem - Angelina pokiwała z zadowoleniem.
- Jeszcze węgielki - zauważył Jordan i za pomocą różdżki wyczarował oczka i uśmiech.
...
- Gdzie wyście się podziewali? - przywitałam bliźniaków adekwatnymi słowami i zrobiłam wyczekującą minę.
- Musieliśmy coś załatwić. - odparł wymijająco George i wraz z bratem przysiadł się do nas.
- Rozumiem, że dowiemy się niebawem. - zakpił Jordan, a w oczach bliźniaków pojawiły się niebezpieczne iskry.
- Czy to ma coś wspólnego z rozbudzeniem szkoły? - rzuciłam, domyślając się, co zaraz usłyszę.
- Obawiam się, że świetnie znasz odpowiedź. - "wyjaśnił" George i zajął się jajecznicą.
Westchnęłam ciężko i spojrzałam znowu na Lee i Angelinę. Mieli oni podobny do mnie wyraz twarzy. Chciałam jakoś skomentować zaistniałą sytuację, lecz nagle usłyszałam głośne pohukiwanie, które znałam niestety aż za dobrze.
Odwróciłam niechętnie głowę, a wtedy w oczy rzuciły mi się kasztanowe skrzydła Rufusa, który leciał powolnie w moją stronę, a ilekroć zniżał się i podnosił, wydawał z siebie dziwny dźwięk chichotania.
- Czy ja jestem jakaś niedoinformowana, czy moja sowa potrafi się śmiać? - rzuciłam, nie spuszczając wzroku ani na chwilę z ptaka, który w swoich szponach trzymał jakiś sporych rozmiarów worek.
- To pewnie złudzenie optyczne. - machnął ręką Fred i kiwnął na moją sowę.
Wtedy ta zmieniła tor lotu i zaczęła krążyć pod sufitem Wielkiej Sali, a pył, wypadający z woreczka, unosił się ponad głowami uczniów. Część osób, zgromadzona w pomieszczeniu, z ciekawością obserwowała ptaka i rozglądała się też po swoich sąsiadach, żeby zlokalizować frajera, który był w posiadaniu tego głupiego stworzenia.
- Co jest w tym worku? - spytał Jordan, przełykając kawałek ciastka, przemyconego z deseru.
- Niedługo będziecie mieli okazję się o tym przekonać. - odparł George, uśmiechając się jeszcze szerzej, gdy Rufus przeleciał bezpośrednio nad stołem nauczycieli. - Snape wygląda na wielce rozbawionego. - dodał jeszcze.
Wtedy mogłam już stwierdzić, że personel naszej szkoły nie był wykwalifikowany jakoś wybitnie. Nauczyciele przyglądali się temu z obojętnością, jakby nie obchodziło ich to, że jakaś wścieknięta sowa rozpyla nad zgromadzonymi proszek rozweselający!
- Czemu nikt z tym nic nie robi? - Trzepnęłam Georga w ramię, lecz on nie do końca się tym przejął.
- Słyszałaś o takim czymś, jak proszek dezorientacji... - zaśmiał się.
- Ile wy tego zabraliście ze składziku Snape'a? - podchwycił Jordan.
- Wystarczająco, aby wszystkim polepszył się humor. - powiedział Fred, a Rufus zaczął zbliżać się w naszą stronę.
Instynktownie zaprzeczyłam głową, aby ten tego nie robił. "Ale po co komu mnie słuchać!". Ptak z impetem przeleciał tuż nad moim uchem, a wtedy poczułam jak ogarnia mnie fala rozbawienia. Wszystkim udzielił się ten humor, bo momentalnie w sali zrobił się niezły sajgon. Nawet ci uczniowie, którzy zatkali sobie usta ręką, śmiali się w niebogłosy.
Fale radości wypadały z wszystkich z taką mocą, że gdyby nie magiczne przytwierdzenie ścian do podłogi, to wszyscy by już odfrunęli.
Śmiech wydobył się z mojego gardła ze zdwojoną mocą. Gdyby George mnie nie złapał w porę, leżałabym na podłodze i chichotała jeszcze donośniej. Moc, z jaką rozbawienie wydostawało się ze mnie, sprawiała, że straciłam siły kompletnie na wszystko. Śmieszył mnie dosłownie każdy, a sam fakt, że ten cały tłum chichocze w najlepsze, rozbawiał mnie jeszcze bardziej.
Taki stan trwał jeszcze przez kilka minut, aż chyba rozbolał mnie brzuch. Fale śmiechu zaczynały powoli tracić na mocy.
- Dlaczego użyliście mojej sowy? - wysapałam, starając się stłumić śmiech, który powoli już denerwował.
- Rufus nas lubi. - odparli pogodnie, a wtedy przez harmider głosów uczniów przebił się głos McGonagall.
Kobieta stała w wejściu do Wielkiej Sali i patrzyła się na rozchichotane towarzystwo z niemałym zdziwieniem.
- Kto jest za to odpowiedzialny? - spytała srogim tonem, a ja zrobiłam się blada jak ściana. Bliźniacy spojrzeli na mnie pobłażliwie.
- Pani profesor - głos zabrał Dumbledore, który był absolutnym przeciwieństwem kobiety. - Chyba nie należy wyciągać konsekwencji z tego wybryku. Bądź co bądź, brakowało tu trochę śmiechu ostatnimi czasy.
"On chyba upadł na głowę"
...
Po skończonym posiłku udaliśmy się do Wieży Gryffindoru. Odłączyłam się od przyjaciół gdzieś w połowie drogi, chcąc jeszcze przećwiczyć animagię. Ich spojrzenia nie pozwalały mi opuścić ich bez dziwnych wyrzutów sumienia i bez głupiego uczucia, że jednak ich okłamywałam.
***
Co myślicie?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz