poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Rozdział 140


Otarł pot z jasnego czoła i ustawił ciało w postawie wyjściowej. Kuzynka okazała się lepszym przeciwnikiem, niż początkowo myślał, dlatego teraz wziął sobie za punkt honoru, aby to ona wylądowała na posadzce.
- Przygotuj się na porażkę - ostrzegł Malfoy, zaciskając szczękę i unosząc lekko różdżkę.
- Tak jak na tamte trzy poprzednie należące do ciebie. - Uśmiechnęła się drwiąco Black i upuściła różdżkę na podłogę. Chłopak zmarszczył brwi, koncentrując się na spadającym przedmiocie. - Skucha! - zakrzyknęła.
Zaklęcie odpychające uderzyło w jego klatkę piersiową, pozbawiając go równowagi. W czasie gdy podnosił się z ziemi, Maureen podniosła różdżkę i teleportowała się za niego. Oberwał upiorogackiem i znów poleciał jak długi.
- Nie daruję ci tego! - warknął, przewracając się na plecy i w chwili, gdy miał oberwać czarem wstrząsonośnym, zamachnął się różdżką, uderzając w Maureen antyzaklęciem.
Dziewczyna zdążyła tylko rzec kurwa. Oberwała w sam środek ciała, unosząc się pod wpływem uderzenia w powietrze i koziołkując prosto na ścianę.
Gdy już miała uderzyć w skalny pion, jej ciało znalazło się w zawiesinie i zostało sprowadzone na dół.
- Malfoy? - Przez Pokój Życzeń poniósł się głos profesora Hooda. Blondyn stał przy wejściu, obserwując wszystkich zgromadzonych z niemniejszym zaskoczeniem, co uczniowie jego. - Zabini, Grengras? - Suzanne miała ochotę wymieniać dalej, ale nie znała pozostałych ślizgońskich nazwisk.
Maureen zamarła. Wszedł tutaj, nie używając żadnych zaklęć. Znaczy że znał hasło. A teraz jeszcze wzywa do siebie ślizgonów!
- Ty pieprzony kłamco! - warknęła Black, podnosząc się z ziemi i chcąc zamachnąć się na Malfoya Cruciatusem. Miała już w dupie wszelkie konsekwensje. Ten dupek zdradził ich, lecąc do znienawidzonego nauczyciela.
- Nie daruję ci - zagroziła, puszczając strumień czerwonego światła. Jednak nim zaklęcie zdołało ugodzić w Malfoya, na jego celowniku znalazł się znikąd profesor. Musiał się teleportować.
Szkarłatna smuga oblała ciało mężczyzny, rzucając nim po posadzce. Z jego gardła wydobył się absurdalnie kobiecy głos.
Przez metamorfomagiczne ciało Suzanne przeszło milion uderzeń, kopnięć i uszczypnięć w sekundę. Miała wrażenie, że przejeżdża ją czołg i uderza atomówka, łamiąc każdą kość i mięsień. Uratowała Malfoya, ale nie mogła zatrzymać pędzącego zaklęcia.
Nagle wszystko się uspokoiło. Próbowała się podnieść, ale jej członki zesztywniały.
Tak mocny atak odbił się w jej sztucznej postaci, nie pozwalając jej dłużej ukrywać prawdziwego ciała Lupin. W ostatnim momencie Suzanne zatrzymała na sobie powłokę Rogera. Dysząc ciężko, wydyszała niewyraźnie:
- Maureen, kurwa, kto cię nauczył rzucać zaklęcia niewybaczalne?
- Panie profesorze - Wokół nauczyciela zleciała się większość uczniów. Nie podchodzili tylko ślizgoni i Maureen. Oni jedynie zdawali sobie sprawę, jak ogromne dla nich konsekwencje może nieść obecność nauczyciela w tym miejscu.
- Pomóc panu? - zaproponował ktoś, lecz Suzanne zganiła go ruchem ręki i o drżących nogach, sama się podniosła.
- Jestem dumny. - Skinęła głową, uśmiechając się szczerze i serdecznie. - I zanim niektórzy z was wyciągną pochopne wnioski... Prawda Maureen? Pragnę wyjaśnić parę spraw. - Dość kłamstw, powiedziała w myślach. - Jestem członkiem Zakonu Feniksa i jeżeli ktokolwiek z was chce nas zdradzić, wyjście jest tam. - Wskazała na wrota. Wszyscy stali w miejscu, zastanawiając się, jak ten pieprzony psychol może to zarzucać im.
- Już chce pan wychodzić? - rzuciła Maureen, nie mogąc się powstrzymać. Nienawidziła tego mężczyzny i nie miała zamiaru tego ukrywać.
- Przepraszam, Maureen. Pomyliłem się, co do tego wszystkiego. Myślałem, że Draco chce cię zaatakować. Dlatego zareagowałem.
- Naprawdę? - zadrwiła dziewczyna, przepychając się przez grupę uczniów. - A mi właśnie wydawało się, że to pan ratuje Draco przede mną. Nawet nie próbuj udawać, profesorze. Nie mógłbyś tu wejść bez znajomości hasła!
- Chyba, że mam dobre intencje, Maureen. Nie ucz mnie, jak działa to pomieszczenie. Zbyt wiele razy używałem go, by nie znać jego właściwości.
- Mamy panu zaufać? - Maureen skrzywiła się.
- Tak samo jak zaufaliście nam - podsunął Blaise, czując nagle, że pod okropną prezencją profesora, kryje się człowiek walczący o dobro.
- Wy to co innego. On działa na naszą szkodę i...
- Mogę udowodnić, po której stronie stoję. - zapewnił Roger. - Zanim jednak to zrobię, muszę mieć twoje zapewnienie, Maureen, że nikt z was mnie nie wyda.
- Jest nas tu raptem piętnastu, profesorze. Bardziej wybranych już nie znajdę - zadrwiła.
Suzanne skinęła, na moment zamykając oczy. Jej ciało przybrało prawdziwą postać.
- Wiem, że Dumbledore był stary i czasem działał jak skończony kretyn i dupek, Maureen. Ale nigdy nie umarłby, zostawiając Hogwart w niepowołanych rękach. - Rozejrzała się dookoła siebie. - Tak naprawdę nazywam się Suzanne Lupin i jestem członkiem Zakonu Feniksa. Jestem tu, aby was uczyć. Wiem, że większość z was myślała, że nie żyję, jednak muszę was zawieść. Mam się dobrze i jeszcze nigdy nie było mi tak daleko od grobu.


Rozdział 139

Pod starym drzewem, w głębi Zakazanego Lasu, przesiadywało kilku uczniów w czerwonych barwach. Wśród nich znajdowała się między innymi Ginny wraz z Colinem i Nevilem. Spoglądano na siebie pochmurnie, zastanawiając się, co najlepiej zrobić, by przetrwać.
- Wiedziałem, żeby lepiej nie pojawiać się w Hogwarcie - mruknął Longbottom, na co Luna Lovegood uderzyła go w ramię.
- Nie mów tak. Jesteśmy jego jedyną nadzieją!
- Zakon nią jest - wtrąciła Maureen.
- Zakon? - prychnął Neville, podnosząc się z ziemi. - Jesteśmy skazani na Snape'a, ponieważ Dumbledore został zamordowany przez Bellatrix! Zakon nic nie robi. I nic już nie może zrobić. Zostawił nas samych, wypinając się na wszystkich dotychczasowych nauczycielach.
- Myślałem chociaż że Vincent okaże się dobrym ziomem - Rozległ się wśród nich głos Zabiniego. Czarnoskóry wyszedł z pobliskiego
zagajnika, mając za sobą Dracona Malfoya.
- Spieprzajcie stąd! - krzyknęła Maureen, podnosząc się z miejsca i celując w obu różdżką. Gryfoni spięli się, widząc wychylających się z lasu chłopaków. - Macie to, czego chcieliście wy i wasi jebani rodzice! Torturują teraz nawet was! - starała się trafić w czarnoskórego upiorogackiem, jednak chłopak wyczarował tarczę ochronną, odbijającą czar. - Ta wasza krew nie ma już nic do rzeczy! Jesteś gorszy, bo jesteś gorszy! Musisz stać się potworem jak oni, żeby walili w ciebie jeszcze mocniej! - W jej oczach zakotłowały się łzy. - Może przyprowadziliście jeszcze ze sobą profesora Rogera? On będzie pierwszy, który...
- Dasz wytłumaczyć? - przerwał jej Malfoy. Maureen zagryzła wargę, widząc jak ślizgoni wyjmują różdżki z kieszeni i rzucają pod jej stopami. - Pozwolisz czy będziesz dalej nakręcać tę dramatyczną scenkę, podkreślając wszem i wobec jak bardzo mamy przejebane i że, kurwa, myliliśmy się wszyscy!?
- Draco, właśnie robisz to samo - Zabini parsknął, przez co nawet Nevile uśmiechnął się delikatnie.
Maureen opuściła różdżkę.
- Jeden fałszywy ruch a znajdziecie się w jeziorze - zagroziła, na co ślizgoni skinęli głowami. Odwracając się w stronę drzew, wykonali zapraszający znak. Z lasu wyłoniło się jeszcze paru uczniów Slytherina.
- Są tu ci, którym nie baliśmy się zaufać. Większość niestety nadal wierzy... W Czarnego Pana. - przedstawił Malfoy, podchodzących uczniów. Była wśród nich Dafne Grengras, jednak pozostałych osób Maureen nie kojarzyła.
- Przepraszamy - rozpoczął Blaise. - I choć wina leży po stronie nas wszystkich, wiemy, że gdyby nie nasze ślepe zapatrzenie w starych, nie doszłoby do takiego rozłamu. - Przerwał, by zobaczyć jakąkolwiek reakcję. Gryfoni milczeli.
- Chcemy współpracy. - Wpuścił tlen do płuc. - Jeśli nie wierzycie, możemy powiedzieć przysięgę choćby i teraz. Ale wiedzcie, że to, co się zaczęło dziać w szkole, przytłacza nas wszystkich. Że Cruciatusy na kimkolwiek są nie w porządku i każdego, kto je rzucił, powinno się wsadzić do Azkabanu. Przyszliśmy, aby ustalić jakąś wspólną strategię. Może Gwardię Dumbledore'a jak na piątym roku? Zniszczyliśmy to wtedy, ale teraz wiemy, jak głupie to było z naszej strony. Hogwart nie przetrwa w takiej formie do przyszłego lata. Pomimo że to nasz ostatni rok, będą po nas następni. A ja będąc na ich miejscu nigdy nie poszedłbym do takiego miejsca. - Skończył i westchnął ociężale.
- Wierzycie nam? - spytał cicho Malfoy, a Maureen patrząc w jego szare źrenice dostrzegła w nich odcień ojca. Widziała w jego oczach emocje, których prawie nigdy nie zdradzał. Teraz jej na to pozwolił. Wierzyła, że mówił szczerze.
- Ja się zgadzam - powiedziała, podnosząc rękę.
Nastała cisza. Zabini rozejrzał się po zebranych, widząc w ich oczach wrogość.
- Ja się zgadzam. - Nevile nagle skinął głową.
- Ja też - mruknęła zaraz Luna i jeszcze kilka osób za nią.
- Ginny? - spytał Blaise. - Mamy mówić tę przysięgę czy...?
- Niech współpracują - prychnęła ruda. - Ale nie wymagajcie ode mnie, że po tych wszystkich latach zapomnę. Jedno przepraszam nie załatwi sprawy i nie zmieni naszej przeszłości. Wy i wasze rodziny skrzywdziły zbyt wiele osób, które kochałam. Zgadzam się, ale nie liczcie, że od razu potraktujemy was jako przyjaciół. Przyjaźń wymaga czynów nie ślepych zapewnień.
- Jest wojna. Myślisz, że nie będziemy mieli szansy udowodnić? - Uśmiechnął się Draco. Weasley odwzajemniła, robiąc miejsce obok siebie. Ślizgoni z ociągnięciem usiedli obok niej, a siedzący poszerzyli krąg, wpuszczając kolejne osoby.
- Jest tylko jeden problem z Gwardią - Maureen podjęła, kiedy wszyscy usiedli. - Wtedy uczyli nas Harry i Suzanne. Nie ma ich już w Hogwarcie, a nie wiem, czy wśród nas znajdują się osoby o zdolnościach podobnych do nich.
- Ja potrafię zaklęcia pojedynkowe - zgłosił się Draco.
- Ja w sumie mógłbym pokazać, jak wyczarować kilka barier ochronnych - zaproponował Blaise.
- Umiem wyczarować hologram! - zakrzyknął jeszcze ktoś.
- A ja... Chyba będę w stanie stworzyć nóż z niczego. Tak jak na zajęciach z profesorem Rogerem. - Nevile oblał się rumieńcem.
Maureen zbierała padające propozycję z entuzjazmem.
Wątpliwości budziła w niej jeszcze jedna rzecz. Gdzie należy trenować, jeśli gabinet profesora Hooda znajduje się tuż przy pokoju Życzeń?


Rozdział 138

George cierpliwie tłumaczył starszej klientce różnicę pomiędzy skrętkami wybuchowymi w nowej i starej wersji, chcąc w duchu, aby już wyszła i dała mu paść na podłogę i zasnąć po całym dniu ciężkiej pracy. Nie ucieszył się więc, gdy usłyszał cichy dźwięk dzwoneczka, obwieszczający przyjście nowego potencjalnego kupującego. Zazgrzytał zębami, odwracając się na chwilę od babci i rzucając stonowane "dzień dobry". Już miał wrócić do miłego wypraszania staruszki do domu, gdy dobiegło go zza regału:
- Dzień dobry, zastałam właścicieli? - Kobieta najwidoczniej nie usłyszała jego przywitania.
Weasley zmarszczył brwi, kojarząc skądś jej głos. A raczej z kimś, kogo starał się wyprzeć z myśli jak najskuteczniej umiał - czyli bezskutecznie.
Fred również usłyszał przyjście kobiety. Wychylił się zza lady i obdarzył ją firmowym uśmiechem, starając się wyglądać na beztroskiego.
- W czym mogę pani służyć? - spytał, posyłając jej oko.
Dziewczyna poprawiła na sobie czarodziejski płaszcz i uśmiechnęła się serdecznie na widok rudego przyjaciela. W oczy cisnęły jej się łzy, które czym prędzej zdusiła.
- Sama obecność wystarczy - odpowiedziała, podchodząc do niego czym prędzej i obejmując go w pasie. Nim Weasley zdążył to zinterpretować, staruszka podeszła do kasy i kaszlnęła znacząco.
- Najpierw praca, potem przyjemności. Może się pan za chwilę migdalić ze swoją dziewczyną. Teraz proszę mnie obsłużyć!
Fred odtrącił od siebie Suzanne, zupełnie jej nie poznając. I nic dziwnego. Zmieniła swój wygląd na pulchną czarnulkę o pucołowatych policzkach. Jedynie głos zdradzał jej dawną postać. Odkaszlnąwszy, spojrzał srogo na babcię, która dopominała się o swoje w tak nie kurtuazyjny sposób, iż, chociaż był zdezorientowany na tak osobliwe zachowanie dziewczyny, nie tolerował w swoim sklepie chamstwa.
- Nie jest ona ani moją dziewczyną, ani się z nią nie "migdaliłem" - Zrobił cudzysłów w powietrzu. - Bardzo proszę panią o zaprzestanie takich uwag, gdyż w innym wypadku będę zmuszony panią wyprosić - rzekł twardo, choć zachowując szacunek.
Staruszka zmarszczyła brwi, rzucając na ladę pudełko ze skrętkami i udała obruszenie. Pośpiesznie zapłaciła za gadżety i odwróciła się na pięcie, opuszczając sklep.
Jednak bliźniakom został jeszcze jeden problem do rozwiązania. Tajemnicza dziewczyna, która w nietypowy sposób okazała uczucia nieznanemu sobie człowiekowi. Rudzielcy wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia, a następnie zlustrowali klientkę.
- W czym możemy pomóc? - pociągnął George wcześniejsze słowa brata, a wtedy dziewczyna rozejrzała się niepewnie po sklepie. 
- Chcę porozmawiać - rzekła. - Ale nie tutaj. W waszym mieszkaniu jest bezpieczniej.
Obaj zmarszczyli czoła.
- Przepraszam ale... - Fred odkaszlnął, starając się zyskać na czasie. - Nie pamiętam pani, czy poznaliśmy się kiedyś?
Suzanne miała ochotę parsknąć szczerym śmiechem, rzucić im się na szyję i wyjaśnić im wszystko. Zachowywała jednak resztki zdrowego rozsądku. Nie mogli porozmawiać w sklepie, gdzie być może są podsłuchy a ogromne okna ukazują wszystko, co dzieje się w środku.
- Wydaje mi się że tak - odparła zdawkowo i skierowała się na klatkę schodową. Czuła, że bliźniacy zmierzają za nią, a towarzyszy im niepokój.
Zdawała sobie sprawę, że ta sytuacja wyglądała dla nich irracjonalnie, ale nie mogła tego zrobić w inny sposób. Oby tylko nie wzięli jej za śmierciożercę.
Przeskakując ostatnie stopnie, zatrzymała się przed wejściem do ich mieszkania.
George posłał jej chłodne spojrzenie, lecz nie protestując, otworzył drzwi czarem, którego Suzanne nie znała. Zatem plotki o wzmożonej czujności okazały się prawdziwe. Gdy tylko weszła do mieszkania, a za Fredem zamknęły się drzwi, dziewczyna ponownie ubrała na twarz uśmiech, uwalniając w oczach radosne iskierki.
- Po tak długim czasie widzieć was to cholerna przyjemność - jęknęła, rzucając się obydwu na szyję i znów zatapiając się w ich cudownej aurze.
George poczuł dziwne mrowienie w żołądku, lecz zignorował je i wraz z bratem odepchnął dziewczynę od siebie. Suzanna nie potrafiła jednak powstrzymać swojej radości.
- No co wy, chłopcy. Nie poznajecie mnie? To ja, Suzanne! - powiedziała rozpromieniona i niezdarnie wróciła do swojego prawdziwego ciała, zachowując na głowie ciemne włosy. Nie radziła sobie jeszcze z tą całą zmiennością kształtów.
Liczyła, że ujrzy w ich oczach radość i ekscytację. Może uczucie ulgi. Ale nigdy nie przypuszczała, że rudzielcy zareagują aż w taki sposób.
Jeden z nich chwycił ją szybko za nadgarstki i obezwładnił, pokładając na ziemi, a drugi wcelował jej różdżkę w gardło. Przełknęła ślinę, czując, że nie jest to przedwczesny prima aprilis.
- Kim jesteś i kto cię nasłał? - warknął George, mocniej przyciskając różdżkę do jej skóry.
Przez ciało dziewczyny przeszedł dreszcz, przypominając, że w podobny sposób obezwładniali ją śmierciożercy.
- Jestem Suzanne, nikt mnie nie nasłał. Puśćcie mnie! - jęknęła, szamocząc się pod dotykiem Freda.
Wtedy poczuła zaklęcie, które obezwładniło jej członki. Drętwota zadziałała doskonale: ale tylko w mniemaniu bliźniaków. Fred podniósł dziewczynę z ziemi, a następnie wprowadził do salonu. Usadowiwszy ją na fotelu, rzucili w jej kierunku zaklęcie bańki, w której była bezbronna.
Spojrzała na nich niepewnie.
- Co mam zrobić, abyście mi uwierzyli? - zaproponowała. - Wyczarować patronusa, powiedzieć wasze sekrety, zamienić się w animaga? - wymieniła. Jej oddech stał się płytki.
- Nic nie musisz robić. - George pokręcił głową. - Po prostu powiedz, kto cię przysłał. Zaraz zostanie o tobie powiadomiony Alastor.
- Alastor? - prychnęła dziewczyna, nie mogąc sobie tego darować. - Z nim to ja akurat chętnie pogadam. A propos jego sukinsynowatego siostrzeńca i Voldemorta! - prychnęła. Po chwili jednak się uspokoiła. Posłała bliźniakom proszące spojrzenie. - Dlaczego nie chcecie mi uwierzyć, że to ja? - jęknęła, czując rosnącą bezsilność.
Bliźniacy ani trochę nie wierzyli w sztuczki tej kobiety. Ktokolwiek ją zatrudnił, chciał dla nich źle. Im szybciej zostanie odesłana do Moody'ego, tym lepiej.
- Wiesz, dlaczego ci nie wierzymy? - syknął George, nachylając się nad nią i obezwładniając ją swoim groźnym spojrzeniem. Serce dziewczyny zabiło w sposób, w jaki nie biło od bardzo dawna. - Bo Lupin nie żyje. Osobiście znaleźliśmy jej ciało w lesie! - Suzanne zamarła.
- Znaleźliście cia...ciało? - jęknęła, czując łzy na policzkach. Przychodząc tutaj, miała nadzieję, że wreszcie osiągnie spokój. Że będą rozmawiać jak dawniej i będzie mogła ich w końcu przytulić.
Poczuła drżenie swojej dolnej wargi.
- To, że znaleźliście mnie... martwą... nie oznacza, że ja nie jestem prawdziwa.
- Mamy brać pod uwagę zmartwychwstanie? - prychnął Fred, siadając na kanapie na przeciwko. George cały czas stał nad nią i starał się wyczytać cokolwiek z tej pozornie znajomej twarzy. 
- Znaleźliście klona - wyszeptała, zamykając oczy i nagle rozumiejąc całe zajście. Po chwili znów spojrzała na George'a, który patrzył na nią z tak ogromną nienawiścią. Na jej słowa bliźniacy zdobyli się tylko na krótkie parsknięcie. - W Malfoy Manoor przetrzymywali mnie od października... ale Voldemort w końcu stracił do mnie cierpliwość. Podczas pełni zostawiono mnie w lesie i kazano uciekać przed Greybackiem. Udało mi się tylko dzięki animagii i stworzeniu klona. Musiałam mieć pewność, że przestaną mnie szukać po tym, jak ucieknę. Dlatego stworzyłam swoją kopię, którą później poharatał Greyback. Najwidoczniej podczas teleportacji stworzyłam kolejne ciało. Nie opanowałam kontroli nad tym zaklęciem. Ja znalazłam się w Yorkshire... a drugi klon gdzie indziej.
Zacisnęła wargi, czekając na osąd bliźniaków. Ich miny jednak nie wyrażały nic, a mięśnie twarzy wydawały się napięte.
- Dobra historyjka - George przerwał ciszę. - Gratuluję pomysłodawcy. Obawiam się jednak, że już się z nim nie zobaczysz.
- Nie zobaczę, bo nikogo takiego nie ma! - warknęła, wstając. George odsunął się lekko od ścianek kuli. - Nie wiem, czego lepszego oczekujecie, bo taka jest prawda. A jeśli nie chcecie mi uwierzyć to nie wiem... Wypuśćcie mnie, poradzę sobie sama. Nic mnie tu właściwie nie trzyma. - Uderzyła z całej siły w szkło, jednak to ani drgnęło. Suzanne jednak syknęła z bólu, jaki przedarł się przez jej rękę.
- Uspokój się. Zaraz znów będziesz miała okazję się wygadać - Fred powoli również tracił cierpliwość.
Suzanne przewróciła oczami, drapiąc się po głowie i natrafiając na czarne długie włosy. Zaklęła w myślach, postanawiając się ich pozbyć. Po jej nagiej skórze przeszedł dreszcz, gdy usunęła z niej włosy. Lupin usiadła na fotelu i podparła brodę na dłoniach, podnosząc wzrok na George'a.
Chłopak lustrował ją bardzo intensywnie.
- Nigdy łysej kobiety nie widziałeś? - prychnęła. - Zabawne jest to, że ogoliła mnie koleżanka z celi. Śmierciożercy by na to nie pozwolili. - Wykrzywiła usta w gorzkim uśmiechu. - Podczas seksu lubią ciągnąć z całej siły za włosy.
Rudzielec poczuł dreszcz, przebiegający przez kręgosłup. Wymienił z bratem zaniepokojone spojrzenie i po chwili walki z samym sobą, uklęknął na podłodze. Lupin obdarzyła go zmęczonym spojrzeniem.
- Jeśli jesteś Suzanne, udowodnij to w sposób, który odgadnęła by tylko Suzanne - polecił, a Lupin dosłownie opadła szczęka.
- Mam ci streścić ostatnie osiem lat życia? - zakpiła. - Mam ci zacząć opowiadać wspólne dowcipy, kłótnie, wypady do Zakazanego Lasu, moją animagię czy może pocałunek? - wymieniła na jednym wydechu, czując, jak uwalnia się z niej irytacja. Uśmiechnęła się kpiąco. - Co do ostatniego to nie wiem, czy nie lepiej będzie się jednak nie przyznać.
George miał ochotę rzucić na kulę czar zagłuszający dźwięki, ale przeszkodziło mu w tym ciche parsknięcie Freda. Przez chwilę chciał zamordować go wzrokiem, jednak zwrócił oczy ku "Suzanne". 
- Wymyśl coś. Lupin by wymyśliła - poradził, po czym wyszedł z salonu.
Fred spojrzał zdezorientowany na brata. Nawet on nie miał pojęcia, co takiego George może mieć na myśli. 
- Powodzenia - rzucił, zatrzaskując za sobą drzwi.
...
Lupin warknęła, gdy tylko została sama w pomieszczeniu. Rozejrzała się po nim, być może tu starając się znaleźć jakąś wskazówkę. Wszystko wydawało się stać na swoim miejscu: nawet książki, których bliźniacy prawie nigdy nie czytali.
Przymknęła oczy, zastanawiając się, czy na poważnie wezwą Alastora. Jego obecność może i pomogłaby jej potwierdzić swoją tożsamość, jednakże wolała nie mieszać go w informacje, które miała do przekazania. Wykopane róże znajdowały się bezpiecznie ukryte w drugim pierścionku, jaki nosiła teraz na palcu.
Może po prostu pokazać im różdżkę? Wyczarować patronusa albo zamienić się w wilka? Chociaż to wydawało się banalne. Na czym zależałoby George'owi tak bardzo, żeby miała tym udowodnić, kim jest. A może właśnie taki był haczyk? Wspomnień było tak wiele, że jakiekolwiek mogło ją uratować, a George dał jej tylko drobną zagadkę intelektualną. Jak w tych mugolskich filmach. Odpowiedzią jest brak odpowiedzi. Wróg by się tego nie spodziewał, a przyjaciel odkryje. Tak, wszystko świetnie, ale ona przecież wykrzyczała mu chwilę temu wszystkie istotne informacje.
Nawet pocałunek... Zastanowiła się na chwilę.
A gdyby tak pocałować rudzielca i udowodnić w ten sposób? Chyba nie zapomniała jeszcze, jak się całować. Parsknęła śmiechem, ganiąc się za tak idiotyczne myśli.
- George, Fred! - wrzasnęła, a wraz z wypowiedzeniem ich imion uświadomiła sobie coś niesamowitego.
Po dłuższej chwili ujrzała w progu wysokie sylwetki Weasleyów.
Suzanne poczuła, że ma teraz jedną jedyną szansę. Serce podnosiło jej ciśnienie w żyłach, a usta nie mogły ukryć uśmiechu. O tym, że miała rację, utwierdziło ją dodatkowo posunięcie bliźniaków.
- Jest jedna rzecz, którą potrafię zrobić jedynie ja na tej planecie - powiedziała, nie kryjąc dumnego uśmiechu i stając na równe nogi.
- Śmiało - mruknął Fred, nadal mając powagę na twarzy. 
- Chociaż... - Przekrzywiła głowę. - Teraz to nie jestem już pewna. - Bliźniacy zmarszczyli brwi. - No bo jak to tak, chłopcy, wychodzicie tylko na chwilę, a wracacie w innych ubraniach? - Pokręciła głową. - Po prawej stoi George, po lewej Fred, postawię na to włosy, których nie mam.
Fred wyciągnął różdżkę, szeptając zaklęcie. Po chwili szklana kula zniknęła, lecz Suzanne nie zrobiła w stronę bliźniaków żadnego kroku. Coś było nie tak. Gdyby faktycznie jej się udało, na twarzach bliźniaków już dawno gościły by uśmiechy.
- Co jest, Suzanne? Czyżbyś nie takiej spodziewała się reakcji z naszej strony? - George posłał jej drwiący uśmiech i usiadł na kanapie, gdzie tuż po chwili znalazł się jego brat.
Lupin nie miała odwagi usiąść.
- Poinformowaliście Zakon - prychnęła, przygryzając dolną wargę. Bliźniacy nie odpowiedzieli. - I pewnie rzuciliście zaklęcie tłumiące magię, mam rację? Jestem bezbronna tak czy siak.
Poczuła się jak w ukrytej kamerze. Tego wieczoru chciała tylko jednego, doświadczyć odrobiny ludzkiego ciepła. Bezpieczeństwa, które dawali jej bliźniacy. Ale oni byli zbyt podejrzliwi, by uwierzyć. Czy aż tak bardzo zmienili się przez te miesiące?
- Może usiądziesz? - zaproponował Fred, lekko zniecierpliwiony zachowaniem kobiety. Dziewczyna nie odpowiedziała, zajmując miejsce na fotelu. Rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu i nagle pewna myśl zakiełkowała jej w głowie. 
- Gdzie jest Jay? - spytała, nie mogąc się dopatrzyć ani mężczyzny, ani jego rzeczy w mieszkaniu. Momentalnie spostrzegła, jak bliźniacy spinają się na jej słowa. Skuliła się w sobie, rozumiejąc, co takiego się stało. - Będąc w więzieniu, dowiedziałam się o śmierci Store'ów. - przyznała, krzyżując dłonie na piersi. - Jak się trzyma Maureen?
Rudzielcy przez chwilę wahali się, czy powinni odpowiedzieć. 
- Pomogło to jej bardziej zbliżyć się do Blacka, choć na początku mocno to przeżyła.
Suzanne skinęła głową. Nagle miała w głowie setki pytań, na które chciała poznać odpowiedź. O śmierci ilu bliskich osób jeszcze nie miała pojęcia? Czy wiedzieli o śmierci pani Julii? Jeśli tak, czy znaleźli jej ciało?
- Podczas pobytu tam, miałam mnóstwo czasu na myślenie - ciągnęła dalej, chcąc w końcu wyjawić bliźniakom swój główny powód miesięcznego ukrywania się. - Chodzi o horkruksy, zapewne wiecie, co to. - Na twarzy rudzielców pojawiło się coś nieodgadnionego. Przynajmniej zaczęli jej słuchać. - Dowiedziałam się, że te przedmioty jest bardzo trudno zniszczyć. Próbowałam już chyba wszystkiego i nadal nic. - Zdjęła z palca pierścionek i zaczęła obracać go w dłoniach. 
- Pierścień jest horkruksem? - zapytał George.
- Nie. Róże, które przetransmutowałam w pierścionek. Wiecie, żeby kolce nie wbijały się w skórę. - Parsknęła cichutko. - Chodzi mi o to, że jednym ze sposobów na zniszczenie horkruksa jest użycie innego. Warunek jest taki, że muszą należeć do tej samej osoby. - Wzięła głęboki wdech. - Gdy byliśmy na VII roku, Mundungus Fletcher wymienił się z wami zębem za paczkę waszych słodyczy czy nie pamiętam co to w końcu było. Sęk w tym, że ten kieł należał do Nagini. Węża Voldemorta, który...
- Jest też jego horkruksem. - dokończył Fred.
- Macie go jeszcze tutaj? Trzymaliście go w tej walizce z interesami, pamiętacie? Jeśli mi nie ufacie, możecie mnie skuć, ale weźcie to... - Wstała, i podchodząc do bliźniaków, wsadziła w dłonie George'a pierścionek. - I rozwalcie! - poprosiła, czując jak jej ciało drży z niepewności. Rudzielec spojrzał na kolisty przedmiot w swoich dłoniach. Zacisnął na nim pięść i podniósł się z miejsca, zrównując się z Lupin. Jej głowa była na wysokości jego szczęki.
Bił się przez chwilę z myślami, ale w końcu stwierdził, że pierdoli. Podszedł do niej w dwóch krokach i mocno objął.
- Myślałem, że nie żyjesz - mruknął, całując czubek jej nagiej głowy. 
- Myślałeś, że jestem śmierciożercą - parsknęła, mocniej wtulając się w jego ciało. Poczuła łzy na policzkach, które po chwili zmoczyły koszulkę chłopaka. 
- Płaczesz? - spytał, delikatnie odsuwając się od niej.
Suzanne uśmiechnęła się lekko, pozwalając łzom skapywać jej po brodzie.
- Nie macie pojęcia, jak cholernie dobrze znów was widzieć.
Przytuliła George'a, a po chwili do uścisku dołączył się także Fred.