sobota, 1 lipca 2017

Rozdział 19

Jak zapewne wiecie, ostatnimi czasy w kalendarzu wisi kartka z ogromnym słowem: WAKACJE. Przez tak podniosłe wydarzenie ja także dostałam odrobinę wolnego, które chciałabym poświęcić na uzupełnienie baterii, a co za tym idzie, nie będę miała dostępu do Internetu.

Poniżej przedstawiam grafik, pojawiania się rozdziałów na stronie:

2 lipca br. - rozdział 19
7 lipca br. - rozdział 20
23 lipca br. - rozdział 21

Późniejsze notki będą znów pojawiały się na stronie w tradycyjny sposób (co dwa tygodnie)

PS. Na stronie pojawiła się ankieta, w której bardzo proszę wziąć udział :)

***

Idea o powrocie do domu osładzała moje myśli, stłamszone w większości przez bolesne wspomnienie sprzed kilku godzin. Mój drugi rok zakończył się powodzeniem, uhonorowanym nie otrzymaniem Pucharu Domów oraz przegraniem rozgrywek w Quidditchu z Huffleputhem. Slytherin został po raz kolejny właścicielem upragnionej przez nas złotej nagrody oraz domem z największą liczbą punktów. Nie przeszkadzałoby mi to aż tak bardzo, gdyby nie fakt, że satysfakcja na twarzy Olivii, w czasie ogłaszania przez Dumbledore'a wyników, zdawała się nie mieć granic. Aż nabrałam ochoty na trafienie w nią kartoflem!
Charlie i pozostali uczniowie z ostatniego roku, na których balu absolwentów zrobiliśmy nie lada wyczyn, zachowywali kamienne twarze. Hogwart stawał się przez siedem ostatnich lat dla nich drugim domem. Nie można go było opuścić z uśmiechem.
Na ceremonii zakończenia roku szkolnego okazało się także, że profesor Cognet nie uchowa się na stanowisku nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, gdyż został kimś tam w jakiejś radzie od czegokolwiek, co niestety nie było dla mnie zbytnio istotne. Jednakże okazało się to ważne dla niektórych dziewcząt ze starszych klas, których pomruki rozchodziły się po całym pomieszczeniu i irytowały innych swoją obecnością. Tak, stracenie takiego profesora było z pewnością nieopisaną stratą dla części uczniów, gdyż nie posiadanie przystojnego profesora nie jest zbytnio kuszącą perspektywą. Chłopcy wydawali się być jednakże ucieszeni tym faktem, co nie zmieniało prawdy, że kolejny profesor OPCM popadł w niełaskę jakiegoś tajemniczego uroku, którego zadaniem było wykańczać wszystkich - jeden po drugim.
Egzaminy w tym roku także nie zrobiły na mnie wielkiego wrażenia. Nie licząc nieszczęsnej astronomii, na której to moje oczy wyszły na wierzch i zmieniły orbity. Pomijając jednak ten cudowny przedmiot, wykładany przez Sinistrę, testy sprawdzające poszły mi dobrze. Mogłam bardziej postarać się z eliksirów, gdyż otrzymałam Zadawalający. Pocieszenie stanowiły dla mnie transmutacja i zaklęcia, które szły mi na dobrym poziomie. Miałam z nich Wybitne, co można było zinterpretować jako pewnego rodzaju sukces. Obrona i zielarstwo zdałam na Powyżej Oczekiwań, za co nie miałam żadnych pretensji.
Nagle poczułam jak pociąg zaczyna hamować.
- Suzanne, jesteś pewna, że nie odwiedzisz nas w te wakacje? - spytał po raz któryś George.
- Niestety. - odparłam, czując lekki smutek. - Te wakacje chcę spędzić z Remusem. Ale nie ma co się przejmować. Zobaczymy się już za dwa miesiące. Nawet się nie zorientujemy, jak będzie pierwszy września.
- Niby tak - Lee zgodził się ze mną, cały czas uważnie przypatrując się szybie.
Przez okno pociągu dawało się dostrzec mijane przez nas obiekty. Przejeżdżaliśmy właśnie przez gęsty las, którego zielona ściana rysowała się dosyć wyraźnie przed nami. Po za tym, znajdowaliśmy się już całkiem niedaleko dworca. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę uśmiechniętą twarz brata.
...
- Widzisz go gdzieś? - rzuciła Angelina, a ja jedynie zaprzeczyłam głową.
Rozglądałam się ze zniecierpliwieniem po peronie, a przy okazji starałam się nie stracić równowagi przez przepychających się uczniów. Po chwili stwierdziłam, że rozsądniejszym było by, gdybym najpierw zajęła się walką o przetrwanie, a dopiero później poszukiwaniem brata.
W tym tłumie amoku stłumionych uczniów rozchodził się ogromny gwar. Każdy zapewne musiał jakoś zabawnie skomentować tę sytuację, używając nierzadko niecenzuralnych określeń.
- Ratujcie się! - Mamusiu! - Gdzie moja walizka!? - rozchodziło się echem po peronie.
Każdy walczył o to, by jak najszybciej wydostać się z tego tłumu.
"A czy ja wzięłam wszystko?" - spytałam samą siebie, ale chyba trochę już nie w porę. - "Trudno".
Złapałam za ramię Georga, który szedł przede mną i chyba łatwiej było mu torować sobie drogę. Dzięki takiemu manewrowi już po chwili miałam tlen tylko dla siebie i przepatrywałam torbę w poszukiwaniu potencjalnie zagubionych przedmiotów.
- Suzanne - wskazała na mnie Angelina i pokazała w jakimś kierunku.
- Hmmm? - mruknęłam jedynie, bo chwilę później w oczy wpadła mi wysoka sylwetka mojego brata w towarzystwie państwa Weasleyów. Rozmawiali o czymś i uśmiechali się przy tym do siebie, nawet nie zwracając uwagi na wypatrywanie swoich kochanych pociech.
- Remus! - wyrwało się z mojego gardła, a w następnej chwili już biegłam w stronę brata. Wpadłam na niego z rozmachem, mało nie pozbawiając go równowagi. - Tęskniłam - przyznałam, zaciskając ręce na nim jeszcze mocniej.
- Witaj, siostrzyczko! - odparł i odwzajemnił gest, przez co wtuliłam się w niego jeszcze bardziej. - Ja także tęskniłem.
- Tak właśnie powinno wyglądać porządne przywitanie, chłopcy. - Usłyszałam głos pani Weasley, zwracającą się do bliźniaków, na którą wcześniej nie zwróciłam uwagi.
- Normalnie nie jesteśmy tak wylewni. - rzekł Remus i pocałował mnie w czoło. - Ale nie widzieliśmy się prawie rok.
- Szybko minęło. - Wzruszyłam ramionami i oderwałam się od brata. Chciałam przedstawić go państwu Weasley, ale nagle doszło do mnie, że oni chyba już się poznali. - A właściwie... - wydałam z siebie po to, by za chwilę zamilknąć.
-Mów, kochanie. - zachęciła pani Molly, która ściskała swoich małych mężczyzn bardzo kordialnie.
- Myślałam, że się nie znacie, a wyszło... Inaczej. - mruknęłam, świdrując wzrokiem to Remusa to pana Artura. Ten drugi wydawał się lekko speszony.
- Poznaliśmy się już wcześniej. - wyjaśnił Remus, wkładając w to trochę zbyt wiele spokoju, jednakże tylko przytaknęłam. "Ciekawe gdzie się spotkali po raz pierwszy?" Z drugiej jednak strony mogłam wcześniej się zorientować, gdyż Remus, jako osoba rozsądna, nie pozwoliłby mi spędzić części wakacji u obcych ludzi.
...
- ...uogólniając ten rok zupełnie, było całkiem spoko. Materiał nie był zbytnio skomplikowany - Kaszlnęłam znacząco, a Remus parsknął śmiechem. - Snape zdawał się mnie nie nienawidzić, ale co do Filcha nie mam pewności. Jednakże...
- Sądzisz, że McGonagall nadal pała do ciebie sympatią. - spytał nagle i zaczął prześwietlać mnie wzrokiem.
- Chyba tak. - Poprawiłam się na kuchennym krześle. - A czemu pytasz? Czyżbym przekroczyła ilość szlabanów lub uwag?
- Nie. Miałem tu raczej na myśli to, że McGonagall się o ciebie martwi.
- Czy to coś niepokojącego? Czasem jest nieczuła, ale raczej okazuje ludzkie em...
- W listach informowała mnie na bieżąco zarówno o twoich wybrykach jak i o samopoczuciu. - przerwał mi.
- Mam bardzo dobre samopoczucie. Nie masz się co martwić.
- McGonagall mówi, że od pewnego czasu jesteś ciągle zmęczona, rozkojarzona. Spóźniasz się częściej, niż wcześniej to miałaś w zwyczaju oraz nie uważasz na lekcjach... Nie będę owijał w bawełnę. Powiedz mi, proszę, czy robisz coś, co mogło by się dla ciebie źle skończyć?
- Nie! - odparłam prawie natychmiast, a Remus jedynie uniósł brew. - Jestem zmęczona i rozkojarzona, ponieważ czasem za długo zasiedzę się z bliźniakami w Pokoju Wspólnym, rozkojarzona, bo niektóre lekcje są po prostu nudne, a spóźniam się częściej niż zazwyczaj, gdyż często odrabiam pracę domową dopiero przed lekcją. - wyjaśniłam, zachowując pozornie większy spokój. "Jeżeli on się dowie o animagii to... biada mi, Merlinie!".
- Na pewno? - dopytał jeszcze.
- Tak. Na sto procent. - westchnęłam irytująco.
- Trzymam cię za słowo. - Remus także westchnął, a następnie upił łyka z tradycyjnie wystygniętej herbaty.
- Mogę już iść? - rzuciłam po chwili, podnosząc się z krzesła.
- Nie jesteś ciekawa, dlaczego nie pozwoliłem ci w tym roku odwiedzić bliźniaków?
- Bo okazało się, że pan Artur to twój stary kumpel. - powiedziałam kpiąco, choć słowa brata mocno mnie zaintrygowały.
- Nie zgadłaś. - Uśmiechnął się zwycięsko. - Ponieważ przemyślałem sobie twoją naukę zaklęcia patronusa.
- Co? - Moje oczy wyglądały niczym powiększone galeony. Świeciły równie mocno.
- Pomyślałem, że przez wakacje mogłabyś spróbować je opanować.
- Dziękuję - krzyknęłam rozemocjonowana i rzuciłam się bratu na szyję. Remus zaśmiał się jedynie i także mnie przytulił.
...
- Gotowa? - spytał Remus, a ja pokiwałam głową. - Złap mnie za rękę. - rozkazał, a ja spojrzałam na niego ze zdziwieniem. - Chyba nie sądziłaś, że w naszym małym domu będziesz uczyła się jednego z bardziej skomplikowanych zaklęć. - Przytaknęłam niepewnie. - Podaj mi rękę. Teleportuję nas w odpowiednie miejsce. - zarządził i tym razem chwyciłam go bez chwili namysłu.
Nagle poczułam silny kurcz w żołądku. Barwy wokół mnie rozmazały się i stworzyły nieprzejrzysty wir. Poczułam jak w mojej głowie powstaje tępy ból, rozchodzący się także po innych partiach ciała. Nagle moje nogi zatrzymały się ziemi. Złapałam równowagę i chwilę starając się odzyskać wyraźny obraz, rozejrzałam się wokół miejsca naszej teleportacji.
Znajdowaliśmy się na ogromnej łące w towarzystwie iglastego lasu. Wokół trwały spokój i cisza, przerywane jedynie przez śmielsze dźwięki szumiących liści. Zboża kołysały się delikatnie, podporządkowując się subtelnym rytmom wiatru. Łąka tonęła we wszystkich barwach tęczy, a wyróżniały się na niej szczególnie czerwone główki maków oraz fioletowe tulipany. Niebo było bezchmurne - zapowiadał się cudowny dzień.
- Pięknie tutaj - stwierdziłam błyskotliwie, na co Remus zaśmiał się szczerze.
- Jak zawsze. - odparł i zamachnął się różdżką, przez co przed nami pojawił się koc w szkocką kratę. - Teraz możemy zacząć. - Mężczyzna uśmiechnął się promiennie i wskazał na materiał, bym usiadła. - Jak wspominałem ci w zeszłe wakacje, zaklęcie patronusa jest jednym z bardziej skomplikowanych. - Prychnęłam lekceważąco. - Jeżeli tak bardzo cię to nudzi, możemy od razu przejść do praktyki.
- Serio? - Poderwałam się z ziemi.
- Tak, nawet lepiej. Będę miał mniej roboty, a tobie szybciej się to znudzi.
- Nie znudzi. - mruknęłam, wyjmując pospiesznie różdżkę z kieszeni.
- W takim razie... Wyprostuj się, ramiona do tyłu, głowa wysoko, brzuch wciągnięty, a pierś do przodu. - Zastosowałam się do zaleceń brata. - A teraz rzuć w siebie Drętwotą i posłuchaj co mówię! - warknął, posyłając mi pobłażliwe spojrzenie.
- Czułam, że to głupie. - starałam się usprawiedliwić siebie.
- Zanim moja droga panna Suzanne spróbuje wyczarować patronusa, musi wiedzieć z czym ma do czynienia.
- Ja już to wiem...
- Co oznacza zobaczenia tego zaklęcia w praktyce. - objaśnił.
- To zrozumiałe, ale... Możesz powtórzyć? - Chciałam lepiej się upewnić.
- Najpierw musisz zobaczyć jak cała sprawa wygląda. - Remus wzruszył ramionami. Momentalnie usiadłam na trawie i wpatrzyłam się w brata. "To musi być interesujące".
Mężczyzna podniósł się niedbale z koca i stanął na odległości kilku stóp ode mnie. Wystawił rękę z różdżką przed siebie i, chwilę zbierając myśli, zamachnął się nią i prawie wykrzyczał:
- Expecto Patronum! - Jego głos poniósł się echem przez pobliskie pola.
Zaś z końca jego różdżki wydobyła się smuga niebieskiego światła, które po sekundzie utworzyło kształt wilka. Biła od niego srebrzysta poświata, oślepiająca mnie delikatnie i nie pozwalająca dokładnie przyjrzeć się zwierzęciu. Patronus okrążył Remusa, pozostawiając za sobą delikatnie iskrzące się smugi, a następnie zatrzymał się na ziemi. Podszedł radosnym krokiem do brata i polizał przymilnie jego dłoń, którą Remus momentalnie zabrał. Wilk jakby uśmiechnął się do niego przepraszająco, jednakże mężczyzna zamachnął się różdżką. Patronus nagle zniknął, pozostawiając jedynie srebrzystą mgłę w miejscu, w którym się znajdował.
- Dziękuję za kupno biletów na nasz pokaz. - rzekł w końcu Remus, tym samym sprowadzając mnie na ziemię.
- To... Było niesamowite. - wyszeptałam, cały czas  wpatrując się w białe już smugi.
- Masz rację. - przytaknął, uważnie lustrując wzrokiem moją twarz. - Okey, twoja kolej.
- Co? - pragnęłam zaprotestować, lecz jakaś dziwna siła sprawiła jedynie tyle, że wstałam.
- Nie uda ci się to za pierwszym razem.
- Grunt to wierzyć w siebie. - parsknęłam.
- Ani za drugim czy trzecim. Ale nie poddawaj się, bo na pewno wyczarujesz go jeszcze w te wakacje... Jeżeli dasz z siebie tyle, na ile cię stać i jeżeli będziesz mnie słuchała.
- To chyba ponad moje siły. - stwierdziłam pewnie, zerkając co raz to na swoją różdżkę.
- Czyli możemy zaczynać. - ucieszył się Remus i stanął na przeciwko mnie. - Najważniejsza jest koncentracja. Skup się na tym, co chcesz zrobić. A chcesz wyczarować cielesną formę patronusa. Żeby to zrobić, musisz przywołać radosne wspomnienie. Rozumiesz?
- To raczej nie jest fizyka kwantowa. - odparłam niby to obojętnie, jednak w środku skakałam i krzyczałam ze szczęścia.
- A teraz skoncentruj się. Zamknij oczy i przywołaj to wspomnienie. Jesteś gotowa? Wystaw rękę z różdżką przed siebie, a gdy poczujesz, że czas... spróbuj.
Wtem zaległa cisza. Słyszałam w pobliżu siebie cichy śpiew ptaków, a także spokojny oddech brata.
"Szczęśliwe wspomnienie... Czyżbym takie posiadała. To nie może być trudne. Najmy na to Hogwart, bliźniacy albo nasze różne, ciekawe i szalone przygody. Jak wtedy, gdy pod koniec drugiego roku włamaliśmy się do gabinetu Snape'a. Jednakże to chyba nie jest dobre. Nic pozytywnego nie może być we wspomnieniu, gdzie Smark wtrącił swoje ołojone włosy. Ale... Może jest to coś banalnego, coś co zawsze uspokaja moje myśli. Remus... jednakże nie do końca".
Zmarszczyłam dziwnie brwi, a chwilę później przestrzeń wokół mnie wypełnił dźwięk mojego głosu, krzyczącego:
- Expecto Patronum!
Momentalnie otworzyłam oczy. Z mojej różdżki wypadło parę srebrzystych iskier, które nie dawały zbytnio zabójczego efektu.
- Coś mi nie idzie. - skomentowałam, a mój wzrok powędrował na brata.
- Ciesz się, że chociaż wykrzesałaś te parę iskier. Niektórym po długich treningach nie udaje się nawet to. - pocieszył. - Natomiast wspomnienie, które wybrałaś, jest bardzo dobre, Wystarczające by wyczarować patronusa. - Uśmiechnął się krzepiąco.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Ponieważ, co zabawne, zaklęcie to nie opiera się w znacznym stopniu na doświadczeniu magicznym, a na tym konkretnym wspomnieniu. Jeśli za pierwszym razem uzyskałaś taki efekt to uwierz... talent nie ma tu nic do rzeczy.
- Mówisz to w taki sposób, jakbym była jakimś beztalenciem.
- Interpretuj to jak chcesz... - Zaśmiał się łagodnie. - A, czy mogę wiedzieć, jakie wspomnienie wybrałaś?
Spojrzałam na niego z radością.
- Pamiętasz, że gdy byłam mała, zabrałeś mnie nad jezioro i tam razem puszczaliśmy latawce. To tam po raz pierwszy udało mi się poskromić zdolności magiczne. Po raz pierwszy udało mi się coś opanować mocą. To było takie niesamowite.
- Miałaś trzy lata. - przytaknął. - Czułem, że właśnie to wybrałaś.
- A ty? Jakie ty wykorzystujesz? - spytałam z ciekawością.
- Dowiedzenie się, że, pomimo mojej przypadłości, dostałem się do Hogwartu.
...
Pełnia tego lata wypadła na przełomie lipca i sierpnia. Dni w tym czasie zdawały się najbardziej upalne, a pomimo burz skwar nie opuszczał codziennych czynności. Wakacje stały się jednym wielkim rytuałem przejścia, którego zadaniem było zdobycie cienia.
To właśnie pogoda potęgowała negatywne skutki zbliżającego się księżyca. Przez okropny zaduch samopoczucie brata stawało się gorsze z każdą nadchodzącą chwilą.
Dlatego Remus, najprawdopodobniej pod wpływem bólu, zgodził się, bym wyjątkowo została w domu, a nie przebywała u pani Julii podczas jego przemiany. Było to pewnego rodzaju ułatwienie, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać. Nawet najkrótszy moment nieobecności brata dawał szanse na szlifowanie animagii, idącej mi tak opornie.
Być może jednak w tym przypadku nie miałam racji. Coraz częściej udawało mi się "poczuć skórę" mojego zwierzęcia. Wiedziałam, że byłam już blisko, a każda kolejna udana próba podnosiła nadzieję na powodzenie mojego planu.
Znajdowałam się właśnie w pokoju i z niecierpliwością czekałam na odpowiednią godzinę. Pozostało zaledwie kilka minut.
"Może by wypadało już tak poćwiczyć" - upomniałam siebie. - "Chyba, że nadal chcesz stać z boku i patrzeć na krzywdy brata". - Westchnęłam głęboko i usiadłam na podłodze. - "Księżyc wzejdzie za dosłownie moment, dlatego powinnam zacząć już ćwiczyć". - Myśl o cierpieniu brata dziwnym trafem dodała mi sił do działania.
Wbiłam wzrok w stojące przede mną biurko, na którym walały się sterty papierów pełnych filozoficznych myśli, ważnych notatek czy też żartobliwych planów na przyszłość. Po chwili jednak przymknęłam powieki i odpłynęłam, wtapiając się w inną rzeczywistość - sen na jawie.
Tak jak ostatnio poczułam pod łapami suche gałązki, moje ciało drażniły ciernie pobliskich krzewów, a wokół rozciągała się zwodnicza mgła, skrywająca za sobą jedynie ciemność.
Widziałam jedynie zarysy tego wszystkiego.
Moje ciało znów nie przypominało mojego, zmysły wyostrzyły się, a umysł stał się podatny na zwodnicze myśli, prowadzone przez instynkt.
Podążałam przed siebie, wołana przez jakiś dziki zew i tylko od czasu do czasu posyłałam nerwowe spojrzenie na roślinność znajdującą się obok ścieżki, którą podążałam. Wkrótce jednak zmrok zapadł zupełnie, a moje ciało powolnie zaczęło tracić siły. Chciałam już wrócić. Wydostać się z tej zagadkowej puszczy, gdy nagle usłyszałam szelest, rozlegający się w koronach drzew. Momentalnie spojrzałam w tamtym kierunku.
Jednakże zamiast spodziewanego napastnika ujrzałam okrągłą postać księżyca w pełni, spoglądającego na mnie z drwiną.
Na jego widok przeszedł mnie dreszcz, lecz nie taki jak zwykle. Ten był paraliżujący, przerażający, straszny... Karzący się poddać i umrzeć. Upadłam na błotnistą ziemię i zaczęłam trząść się z niewyobrażalnego bólu. Moje oczy cały czas były zwrócone w kierunku srebrnej kuli i dzięki temu, ja poddawałam się jej rozkazom. Nie mogłam spojrzeć gdzie indziej. Księżyc wyglądał tak pociągająco, niczym zakazany owoc, z którego nie można zrezygnować.
Wydałam z siebie ryk, nieprzypominający ludzkiego głosu. Mój umysł był penetrowany przez jakąś dziką myśl, niebezpieczną żądzę. Zwierzęca natura chciała przejąć nade mną kontrolę, a każdy mój mięsień chciał się jej przeciwstawić. Jednak głowa nastawiła się już na inny cel. Chciała być prowadzona instynktem.
Nagle księżyc ukrył się za drzewem. Odwróciłam wzrok w kierunku ziemi, lecz zamiast spodziewanych kamieni ujrzałam biurko ze stertą papierów. Znajdowałam się w pokoju. Ostatnie fale bólu przeszywały moje ciało wręcz w pieszczący sposób. Znów byłam sobą.
Z tą różnicą, że w tamtym ciele nie było widać ran. Doczołgałam się z trudem do nierozpakowanego kufra. Wyjęłam z niego niewielką fiolkę, w której znajdował się eliksir regeneracji, zabrany przeze mnie z Pokoju Życzeń. Po wypiciu kilku kropel momentalnie poczułam się lepiej. Rany jakby zasklepiły się, a następnie zniknęły, zostawiając na ciele jedynie pojedyncze, wręcz niezauważalne blizny.
Przygryzłam mocno wargę. Nie myśląc wiele spojrzałam znów na księżyc. Ten wydawał się spokojniejszy, ale nadal biła od niego pociągająca energia. Znowu ta szalona myśl, napędzana adrenaliną, pojawiła się w mojej głowie. Zacisnęłam dłonie w pięści, podporządkowując się w woli srebrnej kuli. Kolejny raz wypełnił mnie nieopisany ból. Był on zbyt silny, bym mogła go znieść. Przywołałam wszystkie myśli, przez chwilę zdawało mi się, że moje ciało zaczyna przemianę. Okazało się to jednak tylko złudzeniem, a ja zemdlałam z wycieńczenia.
...
Tydzień po pełni mój brat odzyskał wszystkie utracone siły. Mogliśmy znów przystąpić do przerwanych treningów, a co najlepsze dni przestały być tak upalne jak wcześniej. Łąka tego dnia wyglądała wyjątkowo kwitnąco, czego absolutnie nie można było powiedzieć o mnie.
Włosy miałam w nieładzie, niedbale związane w warkocz, zwisający posępnie na moim lewym ramieniu. Lazurowe trampki były wyświechtane bardziej niż zwykle, a ubranie nie przypominało z pewnością tego sprzed śniadania. Teraz moja biała koszulka była ozdobiona wzorkiem moro, a na spodniach odznaczały się zielone ślady traw.
- Suzanne, prawie ci się udało. Wierzę w ciebie - zarzekał się Remus, wylegując się na kraciastym kocu.
- Łatwo ci mówić. Ty tylko pijesz schłodzoną herbatę. Ja tu naprawdę muszę pracować! - odparłam zrzędliwie, naprawdę wykończona dzisiejszym dniem. Marzyłam już tylko o śnie.
- Jesteś już blisko. Jeśli się skupisz trochę bardziej, to na pewno w końcu ci się uda.
- Ostatni raz - powiedziałam niechętnie, wystawiając dłoń przed siebie.
Wyobraziłam sobie pierwsze użycie magii, delikatny wiatr smagający moją twarz i śmiech brata. Zacisnęłam silnie palce na różdżce i zamachnęłam się nią pewnie, w tym samym momencie wykrzykując:
- Expecto Patronum! - Rozdarło ciszę na pobliskich polach. Niespodziewanie z końca różdżki wydobyła się wiązka oślepiającego światła, a chwilę później przybrała niewyraźny kształt. Zaczęła jednak rozpływać się w powietrzu, nim człowiek zdążył przyjrzeć się jej bliżej.
Nim zdążyła całkowicie zniknąć, ponownie ustawiłam się do rzucenia zaklęcia. Moje serce waliło szybko, niczym jak kowadło, a oczy iskrzyły się zawziętością.
Wzięłam głęboki wdech. - "Teraz musi się udać!" - Przymknęłam na chwilę oczy. - "Przywołaj tamtą chwilę!" - Wyciągnęłam różdżkę przed siebie i wycelowałam nią w nieokreślony punkt. - "Cudowny wiatr... pierwsze zaklęcie... śmiech brata..." - Wykonałam pętelkę i smagnięcie. - "Towarzyszące przy tym... radość i duma!".
- Expecto Patronum! - krzyknęłam, na ile tylko sił starczyło mi w płucach.
Z końca różdżki wydobyło się oślepiająco jasne światło, mogące rozświetlić nawet Tartar. Srebrzysta wiązka zawirowała magicznie w powietrzu i niczym motyle rozproszyła się na milion iskier, chcących utworzyć coś niezwykłego. Z błękitnych świateł zaczął wyłaniać się cień, od którego biła fantastyczna aura srebra. Wstrzymałam oddech z zaskoczenia. Błękitny dym przemieniał się z każdą kolejną sekundą, co dla mnie trwało jak wieki. Właśnie byłam świadkiem powstania mojego patronusa. Jego choć zamazana sylwetka biła od siebie majestatem oraz szczęściem i stawała się coraz wyraźniejsza. W tamtym momencie czułam się cudownie. Jakbym nie miała już nigdy zaznać żadnych trosk i zmartwień. Ze srebrzystej chmury dymu coraz wyraźniej wyłaniała się ta tajemnicza postać. Nagle dostrzegłam ją. Błękit wypełniał całe jej ciało. Pędzelkowate uszy, puszyste futro i ogon niczym u lwa sprawiały, że nie dało się go nie rozpoznać. 
Przede mną we własnej osobie znajdował się mój patronus. Patronus przybierający formę średniej wielkości kota. Tak zwanego zbioru moich wewnętrznych cech.
- Kuguchar - wyszeptał mój brat, jakby w to nie wierząc.


***
Zapraszam do komentowania...

...być może coś was zaintrygowało lub wzbudziło jeszcze większe wątpliwości ;)

Autorka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz